Strona główna » Kryminał » Zmowa

Zmowa

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8053-386-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zmowa

 

Są miasta, w których zmowę milczenia nazywa się dyskrecją.

Są miejsca, w których zło określa się jako nieszczęśliwy wypadek.

Są ludzie, którzy widzą tylko to, co trzeba, a nie to, co powinni.

 

Potworne czyny zdarzają się najczęściej w najzwyklejszych miejscach. Na przykład na prowincji w północnych Włoszech, gdzie ludzie mieszkają w uroczych domkach z ogródkami i spokojnie piją poranną kawę.

Właśnie w takim miasteczku seryjny morderca zabija młode kobiety. Jest błyskotliwy i przebiegły, ale i wyjątkowo okrutny, ze zbrodni czerpie przyjemność, a ze ścigającymi go śledczymi wyraźnie się bawi.

Gdy policja jest bezradna, z zabójcą usiłuje się zmierzyć para dziennikarzy: zgorzkniały, rozczarowany życiem, ale piekielnie skuteczny i doświadczony Marco Besana oraz Ilaria Piatti – niezdarna, choć niezwykle inteligentna stażystka. Ten osobliwy duet dostrzega to, czego inni nie zauważają.

 

Czasu jest coraz mniej… Morderca tęskni za krwią.

Dario Correnti

Dario Correnti to pseudonim. Co więcej, to pseudonim podwójny, ponieważ kryją się pod nim dwaj autorzy. Nim jeszcze Zmowa ukazała się we Włoszech, stała się międzynarodową sensacją wydawniczą i jest obecnie tłumaczona w piętnastu krajach.

 

 

O książce:

 

„Dobrze udokumentowany, pasjonujący kryminał, historyczny, ale i bardzo współczesny, pełen zarówno suspensu, jak i ironii” – Antonio D’Orrico, La Lettura – Corriere della Sera

Polecane książki

Fanfaron to powieść Michela Zévaco, francuskiego pisarza specjalizującego się w opowieściach „płaszcza i szpady”, okrzykniętego godnym następcą Aleksandra Dumasa. Historia była publikowana w odcinkach w dzienniku „Le Matin” od 1906 roku, zaś w wersji książkowej została wydana po raz pierwszy rok póź...
Mów śmiało! Z najnowszą serią rozmówek Lingo stanie się to proste i wygodne. Dzięki naszym praktycznym rozmówkom bez trudu dogadasz się z rodowitymi Bułgarami. Rozmówki bułgarskie Lingo zawierają zestaw najważniejszych zwrotów obejmujących różne dziedziny życia, takie jak podróże, jedzenie, rozrywka...
Miguel de Cervantes to słynny hiszpański pisarz z okresu baroku, najbardziej znany ze swojej powieści Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manchy. Powieść ta opowiada o losach szlachcica, który pod wpływem romansów rycerskich wyrusza, wraz ze swym rozsądnym giermkiem Sancho Pansą, w podróż po świecie, ...
• Obszerna prezentacja najbardziej pomijanego zagadnienia w publikacjach dot. języka angielskiego   • Przykładowe zdania wraz z tłumaczeniami: A: Would you like to do it? B: I would be a fool not to. A: Czy chciałbyś to zrobić? B: Byłbym głupcem (gdybym tego nie zrobił).   She is a fantastic daugh...
"David Bellino, pozbawiony skrupułów bogacz, otrzymuje anonimy z pogróżkami. Mężczyznę od lat prześladują lęki  na jawie i koszmary we śnie. Tajemnicze wiadomości stają się pretekstem do konfrontacji z przeszłością. David zaprasza na kolację czwórkę swoich dawnych przyjaciół. Ich drogi rozeszły się...
Nie ma żadnych wątpliwości, że podstawą sukcesu w każdej partii szachowej jest pomyślny start. Po słabo rozegranym debiucie przeciwnik może uzyskać przewagę materialną lub pozycyjną, którą trudno będzie zniwelować. Wniosek jest logiczny: bez poprawnej gry w początkowym stadium partii szach&oa...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dario Correnti

Tytuł ‌oryginału: ‌Nostalgia ‌del sangue

Copyright © by ‌Dario ‌Correnti, 2017

Copyright for the ‌Polish ‌edition © by Burda ‌Publishing Polska Sp. ‌z o.o., ‌2018

02-674 ‌Warszawa, ul. ‌Marynarska ‌15

Dział handlowy: tel. 22 ‌360 ‌38 42

Sprzedaż ‌wysyłkowa: tel. 22 ‌360 37 ‌77

Redaktor ‌prowadzący: ‌Marcin Kicki

Tłumaczenie: Natalia Mętrak-Ruda

Redakcja, ‌korekta i skład: d2d.pl

Projekt ‌typograficzny: ‌Robert ‌Oleś / d2d.pl

Projekt ‌okładki: Krzysztof ‌Rychter

Zdjęcie na ‌okładce: ‌Yuri Arcurs ‌/ Getty Images

ISBN: ‌978-83-8053-386-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. ‌Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach ‌przetwarzania danych, ‌odtwarzanie w jakiejkolwiek formie ‌oraz wykorzystywanie ‌w wystąpieniach publicznych – ‌również częściowe – tylko ‌za wyłącznym ‌zezwoleniem właściciela praw ‌autorskich.

www.burdaksiazki.pl

Skład ‌wersji elektronicznej:

Część ‌pierwsza9 grudnia

– Chcę co najmniej pięć ‌tysięcy znaków – mówi Besana, ‌uruchamiając wycieraczki.

Jednocześnie orientuje się, ‌że to ‌nie ‌woda ‌spływa ‌po przedniej szybie. Także ‌dlatego, że ‌nic po ‌niej ‌nie spływa: na krawędziach ‌uformowała ‌się już warstwa bieli. ‌Tylko śniegu ‌brakowało! Włącza kierunkowskaz i skręca ‌w prawo; napisze ‌artykuł ‌w przydrożnym barze. Tego wieczora naprawdę nie może sobie pozwolić na stanie w korku na mediolańskiej obwodnicy.

– Zaufaj mi, do kurwy nędzy – dodaje, wciąż na głośnomówiącym. Nie wie nawet, czy ta szczera „kurwa” jest skierowana do ciężarówki, która właśnie przecięła mu drogę, czy może do redaktora prowadzącego, wiecznie zawracającego mu głowę, jakby osobiście płacił za papier.

Połączenie zostaje przerwane. Bateria padła. Po raz kolejny zapomniał zabrać ze sobą ładowarkę.

Parkuje, gwałtownie wysiada z samochodu i trzaska drzwiami. Pochylony, trzymając plecak nad głową, dociera do drzwi baru.

– Paskudna pogoda, co? – mówi dziewczyna za kontuarem.

To pierwszy ładny widok, jaki ma przed sobą od co najmniej dziesięciu godzin. Nareszcie.

Podchodzi do niej, chwiejąc się w charakterystyczny sposób. Nigdy nie chodził prosto; nawet na trzeźwo zdaje się pijany.

– Mogę się tu przespać? – Uśmiecha się do niej.

Dziewczyna wyraźnie się nudzi – można spróbować ją poderwać. Zwłaszcza że ma do niej prośbę: musi natychmiast naładować telefon.

– Kończę zmianę o ósmej. Może pan spytać mojego kolegę – mówi, ale też się uśmiecha. Dała się nabrać.

Rzeczywiście: kiedy już podała mu dwie paczki papierosów, pomaga mu wybrać kanapkę.

– Bresaola? Dla mnie? Nie żartujmy, jestem naprawdę głodny – mówi, wskazując bułkę z wędzoną szynką i brie. – I jeszcze średnie piwo, tak na początek.

Nie potrafiłby wytłumaczyć, jak może być głodny po tym, jak zobaczył całe to paskudztwo; połowie dziennikarzy zrobiło się niedobrze po spojrzeniu na samą fotografię.

Wybiera stolik z tyłu, z widokiem na autostradę. W międzyczasie do śniegu dołączyła ciemność. Gdyby miejsce nie było tak nędzne, mógłby sobie wyobrażać, że znalazł się w restauracji nad brzegiem morza.

– Podgrzeję i przyniosę! – woła do niego dziewczyna.

Sala jest duża, ale całkiem pusta. Ponieważ nikogo nie ma, jego nowa koleżanka przez jeden wieczór może udawać właścicielkę lokalu. Kto wie, może to jej marzenie?

W każdym razie nadeszła pora, by poprosić ją o przysługę na froncie komórkowym.

– Dziękuję, bardzo pani miła. Czy mógłbym poprosić o coś jeszcze?

Dziewczyna uśmiecha się, ściskając papierowy talerzyk, na którym przyniosła kanapkę.

– Byle pan nie prosił, żebym pozwoliła panu zapalić – odpowiedziała, widząc, że mężczyzna trzyma w rękach iPada, a w ustach niezapalonego papierosa.

Besana kręci głową i wyjaśnia, jaki ma problem, nie zapominając dodać, że musi koniecznie zadzwonić do szefa, bo trafił mu się bardzo ważny temat.

– Zbrodnia? – Dziewczyna zatrzymuje się z jego komórką w dłoni.

– Przerażająca – dodaje dziennikarz.

Delikatnym ruchem brody daje jej do zrozumienia, że gotów jest zdradzić jej parę szczegółów, jeśli tylko ruszy tyłek i pobiegnie po ładowarkę.

– Oczywiście, przepraszam – mówi ona, po czym rusza do celu.

Wraca minutę później, z piwem na koszt lokalu. I tak nikt nie sprawdzi rachunków. Ona zresztą też już wie, z kim ma do czynienia. Mają równe szanse.

– To bardzo miłe – komentuje Besana. – Właśnie tego było mi trzeba. Jak pani zgadła, że będzie mi się lepiej pisało?

Dziewczyna – niegłupia, trzeba przyznać – uśmiecha się z zadowoleniem i siada przy jego stoliku. Ale w tym samym momencie dzwoni komórka.

Besana zrywa się i biegnie za bar, żeby odebrać. Niekoniecznie wolno mu było się tam znaleźć, ale puszcza oko do swojej nowej przyjaciółki, by za to przeprosić. Zresztą już do niego podeszła, żeby podsłuchiwać. Niezwykle ją bawi jego rozmowa z szefem.

– Pięć tysięcy i koniec – mówi Besana. – Wykonuję ten zawód od trzydziestu lat i nigdy nic podobnego nie widziałem. Wystarczy wspomnieć, że śledczy biorą pod uwagę trop satanistyczny. Moja komórka pada, więc powiem krótko: wyciągnęli jej wnętrzności, a kawałek łydki znaleziono setki metrów dalej. Sześć tysięcy? Doskonale. Muszę pisać w barze, więc czekajcie na mnie do ostatniej chwili. Wiem, że nie ma sprawy, wiem.

Dziewczyna patrzy na niego jak zahipnotyzowana, gotowa, by stawiać mu piwo przez cały wieczór. To nieprawda, że jej zmiana kończy się o ósmej.

10 grudnia

Następnego dnia w redakcji atmosfera jest nieprzyjemna. Jeszcze przed zebraniem naczelny wścieka się na redaktora działu wiadomości za to, że powierzył tak niesamowity temat „temu upierdliwemu Besanie”, który już nie może się doczekać emerytury, a nie nowej gwieździe Luce Milesiemu.

– Milesi był wczoraj w Rzymie na telewizyjnych występach – odpowiada redaktor. – Musiałem tam kogoś wysłać.

– Ale teraz już się go nie pozbędziemy – warczy zirytowany naczelny. – Wiesz, jaki on jest uparty. Powie, że teraz temat należy do niego.

Około pierwszej, po zebraniu, naczelnego czeka kolejna kłopotliwa rozmowa. Przed jego biurkiem stoi Ilaria Piatti. Prędzej czy później musi jej powiedzieć, że nie ma szans na zatrudnienie w redakcji. Nastały trudne czasy: zwolnienia, spory ze związkami zawodowymi. Biedna dziewczyna odbyła staż w niewłaściwym momencie.

Wita ją i patrzy na nią chwilę: dziewczyna nie ułatwia sobie sprawy. Zawsze przychodzi do redakcji paskudnie ubrana, a dzisiaj jest do tego cała przemoczona. Owszem, śnieg pada jak oszalały, ale przecież wystarczyłby parasol. Ale nie, ona włożyła na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze, jakby zamierzała siedzieć nie w redakcji, a nad rzeką.

– Cześć, Roberto. Miałbyś dla mnie chwilę?

– Mam paskudny dzień. Spieszy mi się trochę…

– Ale ja…

Naczelny na chwilę zamyka oczy. Nie, błagam, nie pytaj mnie, czy masz szansę na pracę w firmie. Nie pytaj mnie o to w tym momencie.

– Ja… chciałabym porozmawiać z Besaną. Przeczytałam jego artykuł i… mam pewien pomysł.

– Pomysł? Ty?

Piatti wstrzymuje oddech. Bidulka, denerwuje się bez powodu. To trochę śmieszne. Przez pół roku pracy w redakcji zajmowała się w najlepszym razie wypadkami drogowymi. Szczyt ekscytacji. Poza tym tylko didaskalia, arkusze danych i stopki.

– Chodzi o to, że… Moim zdaniem… Połączyłam fakty i…

– No więc?

Piatti jest powolna. Zwłaszcza kiedy człowiekowi się spieszy. Jest neurotyczna, gubi wątki, kręci. Nie potrafi przedstawić pomysłu w dwie sekundy, tak jak powinno się robić. Szybko, prosto, od A do Z. A ona nie. Czy jej się wydaje, że jest u psychoanalityka?

– To znaczy… – mamrocze, coraz bardziej przestraszona – chodzi o to… no więc wydaje mi się, że możemy mieć do czynienia z seryjnym mordercą.

Naczelny wybucha śmiechem; to już za dużo. Dosyć, nie ma dziś czasu na bzdury.

– To idź z tym do Besany – mówi.

– No właśnie – odpowiada Piatti. – Ma pan może numer jego komórki?

Dziesięć minut zajęło jej poproszenie o numer do Besany. On pewnie też zaśmieje się jej w twarz. A potem ci ludzie dziwią się, że nie chce się ich zatrudnić.

– Niech sekretarka ci go da.

– Dobrze. Dziękuję, dziękuję.

Za co ona dziękuje? Chyba jej się nie wydaje, że ktokolwiek pozwoli jej napisać o tym zabójstwie choćby linijkę? Najważniejsze, żeby sobie poszła. Najlepiej od razu.

11 grudnia

Mimo śniegu Besana znów wsiadł do samochodu. Musi koniecznie wrócić do Bottanuco, by jeszcze raz porozmawiać ze śledczymi. Stacje telewizyjne już ruszyły do akcji, a Milesi chciałby ukraść mu temat. Ale ten temat należy do niego. Być może jako ostatni.

Dzwoni telefon, nieznany numer. Besana podejrzliwie patrzy na ekran.

– Tak?

– Dobry wieczór, panie Besana, przepraszam, że przeszkadzam. Mówi Ilaria. Ilaria Piatti.

– Wciąż jest jasno – odpowiada chłodno Marco.

– Ach, tak. Oczywiście, przepraszam. Dzień dobry.

W redakcji wszyscy nazywają ją „Piattola”. To znaczy ci, którzy w ogóle jakoś ją nazywają, reszta nawet o niej nie wspomina. Naprawdę jest nudziarą. Czego może od niego chcieć?

– Słucham.

– Ja… chciałabym z panem porozmawiać.

– Słucham – powtarza.

Nie da się z nią rozmawiać, nie potrafi dotrzeć do sedna.

– To nie jest rozmowa na telefon. Moglibyśmy się umówić na kawę?

– Nie mogę. Jadę do Bergamo. Ale słucham. Tylko proszę się streszczać, bo prowadzę. Powiedzmy, że ma pani do dyspozycji pięćdziesiąt znaków. Ze spacjami.

– W porządku… W takim razie… Sądzę, że nieznany sprawca to seryjny morderca – mówi na jednym oddechu.

Besana wybucha śmiechem.

– Na oko to jakieś sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt znaków. Spokojnie mogła sobie pani darować „w porządku” i „w takim razie”. Chce się pani nauczyć zawodu?

– Oczywiście, oczywiście. Dziękuję.

Cisza. Najwyraźniej Piatti czeka na odpowiedź.

– Dlaczego myśli pani, że to seryjny morderca? Ze względu na stan ciała? Śledczy rozważają na razie motyw satanistyczny. Właśnie ze względu na flaki wyciągnięte na zewnątrz i łydkę znalezioną w lesie. Jest jednak za wcześnie, by cokolwiek stwierdzić na pewno.

– Wiem, wiem, ale… – nalega ona – scena zbrodni przywodzi mi na myśl…

– Panno Piatti, ja się naprawdę bardzo cieszę, że ta sprawa panią zainteresowała, ale nie oglądamy teraz odcinka Zabójczych umysłów – przerywa jej Besana.

To prawda, dziewczyna ma dwadzieścia lat, niedługo wywalą ją z redakcji, ale to przecież nie jego wina. Poza tym jego też niedługo wywalą.

– Znaleźli może szpilki?

Besana gwałtownie hamuje. Jakiś kretyn w SUV-ie właśnie wyprzedził go po prawej, nie włączając kierunkowskazu.

– Szpilki? Nic mi o tym nie wiadomo – mówi.

– Miała usta pełne ziemi?

– Nie wydaje mi się – odpowiada Besana.

– Szkoda – mówi Piatti. – Gdyby tak było, zbrodnia wyglądałaby dokładnie tak samo. Nawet data się zgadza: 8 grudnia.

– Tak samo jak co? – pyta zaciekawiony.

– Jak inna zbrodnia – odpowiada Piatti, nareszcie zwięźle.

– Jaka zbrodnia?

– Dziewiętnastowieczna – szepcze ona.

Besana kręci głową. Wyciągnęła sprawę z XIX wieku! Boże, daj mi cierpliwość!

– Świetnie, panno Piatti, bardzo dziękuję za rozmowę. Teraz naprawdę muszę panią pożegnać. Muszę się zatrzymać na stacji benzynowej. Powodzenia we wszystkim.

– Dziękuję. Miejmy nadzieję – odpowiada łagodnie ona.

Besana zjeżdża z autostrady z uśmiechem. On również ma nadzieję: ma nadzieję, że w dobrze znanym barze wciąż jest jego ulubiona kelnerka. Kto wie.

11 grudnia

Zanim uda się na komendę policji w Bergamo, musi skoczyć do Bonate Sotto, by spotkać się z Rosą, siostrą swojej żony. Nie, żeby był z nią szczególnie związany, chodzi raczej o jej męża, który pracuje w policji sądowej. Giorgio jest bystry, mógłby mu pomóc.

Za każdym razem, gdy mija niektóre miasteczka, ściska mu się serce. Wydają mu się klaustrofobiczne. Zanim jeszcze Marina go rzuciła, długo się o to kłócili. Ona nie chciała mieszkać w Mediolanie, a on nie wyobrażał sobie życia w dwupiętrowym domku z ogródkiem. Koniec końców spodobało jej się, a jakże. Może gdyby jej posłuchał i gdyby przeprowadzili się na tę oddaloną od cywilizacji prowincję – dowolne miejsce w Lombardii – nie zakochałaby się w młodym finansiście. To dzięki niemu, jak mówiła, naprawdę poczuła, że żyje w mieście. Nie dzięki mężowi, który całe dnie spędzał w redakcji.

Rozpoznanie domku Rosy pośród dwudziestu takich samych nie było łatwe. Może lepiej do niej zadzwonić.

– Och, Marco! Co robisz przed moim domem? Widzę cię z okna.

– Naprawdę? A ja myślałem, że się zgubiłem. Mogę wejść na kawę?

Besana parkuje. Znów zaczął padać śnieg, szybko więc biegnie do bramy. Mocno tupie na wycieraczce z napisem „Welcome”.

Rosa obejmuje go na powitanie, przeczesuje mu włosy, żeby strzepnąć z nich płatki śniegu.

– Cóż za niespodzianka! Przyjechałeś z powodu zabójstwa tej Rumunki?

– Zgadłaś.

– Chodź, chodź. Kevin jest jeszcze w szkole. Jadłeś obiad?

Besana kręci głową. Odkąd został sam, na kolację często je mrożone tagliatelle z grzybami albo kurczaka z papryczką. Podgrzewać dziesięć minut. Niemal wzrusza go myśl o posiłku zrobionym w domu.

– Ja też nie. Chodź, przygotuję ci makaron z tym, co mam w lodówce.

– Dziękuję.

Jego była szwagierka ma ładną twarz, podobną do Mariny, ale zrobiła się ogromna. Żyje po to, żeby jeść. Z mężem rozmawiają już tylko o restauracjach, do których warto pójść. Besana nie znosił jeździć do nich na weekend, bo zawsze wracał cięższy o dwa kilo.

– Może być carbonara?

– Wow – odpowiada, krocząc przez salon udekorowany etnicznymi meblami. Jakby ten pieprzony segment pod Bergamo był domem kolonialnym na Bali czy w Malindi.

– W zeszłą niedzielę widziałam twojego syna – mówi Rosa, wchodząc do kuchni.

– To masz szczęście – odpowiada Besana.

– Nie mów tak. – Rosa szybko nakrywa do stołu, na którym leżą wciąż brudne po śniadaniu podkładki pod talerze, z zeschłym płatkiem kukurydzianym w rogu i plamą z marmolady pośrodku.

– Marina zawsze coś wymyśli, żeby nie pozwolić mi się z nim spotkać – mówi Besana.

– To nieprawda, to nie jej wina. – Kobieta nalewa olej na patelnię, by podsmażyć na nim boczek. – Jacopo jest już duży i woli spędzać weekendy z przyjaciółmi. To normalne, ma przecież siedemnaście lat.

– Może i tak – odpowiada Besana, otwierając lodówkę, jakby był u siebie.

– Szukasz piwa? Trzymam je w bawialni na dole.

Besana nie znosi bawialni, ale jest gotowy na wszystko, byle zdobyć piwo.

Po powrocie do kuchni widzi, że Rosa ubija jajka, a stół jest nakryty dla trzech osób.

– Właśnie dzwonił Giorgio, wróci na obiad. Cieszy się, że cię zobaczy.

Besana promienieje. Wspaniale. Nie musi nawet prosić o pomoc. Może udawać, że przyjechał tu, żeby się z nimi spotkać, bo temat i tak się pojawi. Koniec końców wiadomo, czemu się tu znalazł. Giorgio z pewnością zapyta go, nad czym pracuje.

– Miałem wielką ochotę na carbonarę – mówi.

– A ja mam ochotę z tobą pogadać – odpowiada Rosa, odwracając się. – Tak rzadko cię widuję.

– Dużo pracuję – mamrocze.

– Wiem, wiem. Ale chciałam do ciebie zadzwonić. Wiesz, martwię się trochę o Marinę. Nie wydaje mi się szczęśliwa z tamtym gościem.

Besana wzrusza ramionami.

– Może się z nią spotkasz? Pod dowolnym pretekstem… na przykład żeby pogadać o wakacjach Jacopa.

Besana kręci głową, nie ma ochoty o tym rozmawiać.

– Komunikujemy się już tylko przez SMS-y – odpowiada.

11 grudnia

Giorgio wbiega zdyszany do środka. Musiał pomóc jakiemuś emerytowi zamontować łańcuchy. Facet wpadł w poślizg i zablokował ulicę.

– Straszny tam chaos. Można pomyśleć, że wciąż nie wynaleziono opon zimowych. – Kładzie rękę na ramieniu Besany. – Staruszku, przywiozłeś nam słońce?

Wesoła jak zawsze Rosa – przynajmniej ona ma dobry charakter, myśli Besana, nie to, co jej siostra – zaprasza do stołu.

– Makaron gotowy, a ja chcę się dowiedzieć wszystkiego o tej zbrodni – mówi.

Besana uśmiecha się z satysfakcją. Może darować sobie wstępy.

– Zapytaj męża, on na pewno wie więcej ode mnie – odpowiada.

Giorgio mówi z pełnymi ustami. Ma wiele zalet, ale dobre wychowanie do nich nie należy.

– Coś strasznego. Niby takie spokojne miejsce, a ludzie mordują się co miesiąc. A kto nie zjawia się nagle martwy, po prostu znika. A jednak ta historia wszystkimi wstrząsnęła. Biedna dziewczyna. Ten, kto jej to zrobił, jest potworem.

Rosa jest bardzo podekscytowana, chce wiedzieć więcej.

– Opowiadajcie.

Jej mąż kręci głową, wycierając chlebem sos z talerza.

– Może lepiej, żebyś najpierw skończyła jeść.

Kobieta protestuje, jest zbyt zaciekawiona.

– Po pierwsze, rozcięli ją jak świnię i wypruli flaki. A ponieważ nie była to świnia, tylko ładna dwudziestodwuletnia dziewczyna, usunęli jej też genitalia.

– Dlaczego używasz liczby mnogiej? – przerywa mu Besana.

– Bo podobna rzeź przywodzi na myśl sektę satanistyczną.

– Tak, mówili mi o tym, zresztą sam o tym pisałem – potwierdza.

– Ale jest coś jeszcze – dodaje Giorgio, jakby myślami był gdzie indziej.

– To znaczy?

– Kanibalizm. Została też pogryziona.

– O Boże! – woła Rosa, zakrywając usta dłonią.

Besana jest bardzo zainteresowany. O ugryzieniach dotąd nie wiedział.

– Grupowy kanibalizm? Czy to znaczy, że na jej ciele zostało DNA tego, kto jej spróbował?

– Spróbował, akurat. Ktokolwiek to był, zjadł kawał jej nogi – odpowiada Giorgio. – W każdym razie właśnie nad tym pracujemy.

– A jednak to dziwne – kwituje Besana. – Sekta zazwyczaj działa ostrożniej, nie zostawia za sobą tak oczywistych śladów. Nie wydają ci się dosyć lekkomyślni?

Giorgio nakłada sobie drugą porcję.

– To na pewno sekta. Te szpilki, które znaleźli na kamieniu, też przecież muszą coś znaczyć.

Besana szeroko otwiera oczy.

– Szpilki?

– Tak, dziesięć szpilek. Rozłożonych wokół kamienia. To na pewno element jakiegoś rytuału.

– Jeszcze coś dziwnego?

– Cóż, miała usta pełne ziemi.

Besana zrywa się na równe nogi.

– Przepraszam, ale muszę pilnie zadzwonić.

11 grudnia

Ilaria Piatti jest w supermarkecie; z redakcji ją wygonili. Wszyscy byli podenerwowani i dali jej wyraźnie do zrozumienia, że tylko im zawadza, bo i tak nie ma dla niej nic do roboty.

– Nawet podpisów pod zdjęciami?

Odwróciła wzrok i zobaczyła nową dziewczynę siedzącą obok kierownika działu. Świetnie, jej staż miał się skończyć za tydzień, a nawet nie dopełnili formalności.

Ale największą przykrość sprawiły jej koleżanki. Doskonale słyszała ich śmiech i wszystko, co mówiły.

– Jak ona wygląda?! Jakby zeszła z planu Gniewu oceanu – szeptały, ale chichotały głośno. Nie ma dla niej nadziei, mówiły, a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.

Ilaria wybrała wycieczkę do supermarketu po części dlatego, że jej lodówka była pusta, a po części, bo Mediolan to miasto pełne pokus. Gdzie nie spojrzeć, chciałoby się coś kupić. To miejsce zachęca do kompulsywnego konsumpcjonizmu, nawet gdy nie ma się pieniędzy.

Właśnie przygląda się promocji na sześć puszek pomidorów. Po co jej sześć puszek? Nawet nie ma przyjaciół, których mogłaby zaprosić. Poza tym są ciężkie, a musiałaby je wnieść na szóste piętro wieżowca z lat siedemdziesiątych, w którym znowu popsuła się winda. Wtedy dzwoni telefon. O Boże, to Besana. Potyka się i zrzuca na ziemię dwie paczki makaronu.

– Halo?

– Piatti, proszę wsiąść w samochód i natychmiast dołączyć do mnie w Bottanuco. I zadzwonić, kiedy będzie pani na miejscu.

– Nie mam prawa jazdy.

– Chce pani być dziennikarką śledczą, a nie ma pani prawa jazdy? W takim razie proszę wsiąść w pociąg. Przyjadę na stację. Pewnie do Bergamo, chyba że jest jakaś bliżej, nie znam się na połączeniach regionalnych. Proszę sprawdzić godziny w internecie i oddzwonić.

– Jestem w supermarkecie, a nie mam internetu w komórce.

– O rany, ale z pani katastrofa. Jak chce pani coś osiągnąć, skoro nie ma pani kontaktu z rzeczywistością?

– Przepraszam.

– Nie ma co przepraszać, Piatti. Musi się pani po prostu ogarnąć.

– Zaraz znajdę jakieś rozwiązanie i oddzwonię. Proszę się nie martwić.

Ilaria kończy połączenie i chwilę stoi z telefonem w dłoni i głupim uśmiechem na twarzy. Potem rozgląda się wokół. Widzi kobietę, która bawi się iPhonem, podczas gdy jej siedzące w koszyku dziecko rozpakowuje kolejne opakowania słodyczy. Podchodzi do nich z uśmiechem.

– Przepraszam panią, wydaje mi się, że maluch szuka niespodzianki.

– Och, dziękuję. Kochanie, nie wolno otwierać opakowań, póki nie podejdziemy do kasy. Ile razy mam ci to powtarzać?

Ilaria nie jest przyzwyczajona do kłamstwa, ale może i tego powinna się nauczyć.

– Mam do pani prośbę: muszę sprawdzić godzinę odjazdu pociągu w internecie, a mój iPhone się wyładował. To zajmie tylko chwilkę.

– Proszę. – Kobieta jest uprzejma, podaje jej telefon. Ale nie spuszcza z niej wzroku, żeby nie uciekła z najnowszym modelem.

Ilaria pisze tak szybko, jak tylko potrafi. Cholera, w Bottanuco nie ma stacji. Znajduje pociąg do Bressana Bottarone. Gdzie to, do cholery, jest? Szybko oddaje komórkę właścicielce.

– Dziękuję bardzo!

Porzuca sześć puszek pomidorów i wybiega na zewnątrz.

– Pan Besana? Znalazłam tylko pociąg do Bressany Bottarone. Mogę tam być o 19.36 – mówi, połykając słowa w pośpiechu.

– Bressana Bottarone? Przecież to pod Pawią! Gdzie pani, do cholery, szukała, Piatti? Ja znajdę pociąg, tak będzie szybciej. Ale poważnie: do kurwy nędzy, nie potrafi pani nawet znaleźć godziny odjazdu pociągu? – mówi i kończy połączenie.

Chwilę później oddzwania.

– Proszę biec na dworzec. Milano Centrale. Mam nadzieję, że tym razem się pani nie pomyli. Pociąg odjeżdża o 18.10. Proszę wysiąść w Verdello-Dalmine. Będę tam czekał. Jak pani myśli, uda się?

11 grudnia

Ilaria Piatti wychodzi ze stacji i na parkingu widzi stare niebieskie subaru z zapalonymi reflektorami. Idzie po śniegu, ślizgając się jak łyżwiarka, z wyciągniętymi rękami, żeby nie stracić równowagi, ale w końcu i tak wpada z hukiem na drzwi.

Besana ciężko wzdycha i wpuszcza ją do samochodu.

– Baleriny nie wydają mi się najlepiej dobranym obuwiem.

Dziewczyna siada i wkłada dłonie pomiędzy uda, żeby je ogrzać.

– Stopy mi zmarzły – mówi.

– Nie dziwię się. Gdzie ma pani walizkę?

– Jaką walizkę?

– Dzisiaj przenocujemy tutaj, żeby nie tracić czasu. Zarezerwowałem dwa pokoje w hotelu. Pożyczę pani podkoszulek. A jeśli znajdziemy otwartą aptekę, kupi sobie pani szczoteczkę do zębów.

Ilaria wpatruje się w niego zaskoczona. Besana zdaje sobie sprawę, że dziewczyna się zawstydziła. Chyba Piatti nie sądzi, że ją podrywa? Chce mu się śmiać.

– Teraz zapraszam na aperitif – mówi. – Alkohol pomaga się rozgrzać.

Dziewczyna nic nie odpowiada, tylko wpatruje się w wycieraczkę, która skrzypiąc, odmierza czas niczym metronom.

– Aperitif to dla mnie świętość – ciągnie Besana. – W tym czasie nic mnie nie interesuje. Chcę siedzieć w spokoju i popijać białe wino. I niech się strzeże każdy, kto mi przeszkodzi.

Dziewczyna wciąż się nie odzywa.

– Piatti? Co jest przyczyną tego milczenia? Hipotermia?

Ilaria odwraca się do niego i uśmiecha melancholijnie.

– Myślałam – odpowiada.

– O sprawie?

– Nie, o tym zawodzie. Jest wspaniały, nawet kiedy ma się zmarznięte stopy. Szkoda.

Besana prycha.

– Piatti, nie zaprosiłem tu pani po to, żeby panią pocieszać. To pani ma mi pomóc coś zrozumieć. Jeśli pani trop okaże się interesujący, obiecuję, że podpiszemy artykuł dwoma nazwiskami.

Ilaria Piatti z niedowierzaniem rozdziawia usta.

– Naprawdę?

– Ale musi pani na to zasłużyć. I musi pani wiedzieć, że mam już wystarczająco dużo problemów. Nie potrzebuję beksy u boku.

Obejmuje go spontanicznie.

– Jestem taka szczęśliwa! Nie wiem, jak panu dziękować. To najpiękniejsze, co mi się kiedykolwiek przydarzyło. Zawsze czytałam pana artykuły i…

– Piatti! – przerywa jej Besana. – Pani staż dobiegł końca. Od tej chwili jest pani dziennikarką. Proszę nie zachowywać się jak dziecko i się opanować, w przeciwnym razie zawrócę i odwiozę panią z powrotem na dworzec.

– Przepraszam.

– Teraz poszukajmy jakiegoś znośnego baru. Dobre pomysły wymagają dobrego wina. Cholera, to miejsce wygląda tak, jakby wprowadzili tu godzinę policyjną.

Znajdują restaurację z barem przy wejściu. Nie jest jakaś szczególna, ale Besana się niecierpliwi. Siadają w kącie i zamawiają dwa kieliszki sauvignon blanc, które przybywają na stół w towarzystwie nieszczególnie świeżych chipsów.

–  Dobrze – mówi Besana, unosząc kieliszek, żeby się z nią stuknąć – proszę mi wyjaśnić, o co chodzi z tymi szpilkami.

– A więc tam były? – Ilaria w podnieceniu wylewa trochę wina na stół.

– Były, były – odpowiada spokojnie Besana. – To igły do akupunktury, ale możemy je uznać za szpilki, prawda?

– I było ich dziesięć? Ułożonych na kamieniu?

– Właśnie tak. Co to znaczy?

– Nie wiem.

Besana traci cierpliwość.

– Jak to „nie wiem”? To po cholerę pani o nich wspominała?

– Bo, jak już mówiłam, ta zbrodnia przypomina mi inną.

– Dziewiętnastowieczną?

– Tak. Oczywiście w tamtej sytuacji były to szpilki, których wieśniaczki używały do spinania włosów, nie igły do akupunktury.

– Proszę mówić dalej.

– Słyszał pan kiedyś o Vincenzie Verzenim?

Besana kręci głową.

– Był to pierwszy seryjny morderca w historii Włoch. A właściwie nie do końca. Wcześniej był jeszcze jeden, Antonio Boggia, którego nazwano „potworem z via Bagnera”. Pewnie pan wie, że Boggia zabił kilka osób w Mediolanie.

– Piatti, nie jesteśmy na uniwersytecie. Przejdźmy do sedna.

– Oczywiście, przepraszam. Chciałam powiedzieć, że…

– Proszę mówić. Nie interesuje mnie, czego pani chciała.

– Boggia zabijał ludzi, żeby ich okraść. Vincenzo Verzeni nie, on zabijał tylko dla przyjemności. Rozumie pan? Podniecał się, dusząc kobiety. Wyznał to podczas procesu. I w aktach.

– Mówiąc krótko, miał wtedy orgazm?

– Właśnie tak. A jeszcze większą przyjemność sprawiało mu picie ich krwi. Czy na ciele ofiary znaleziono ugryzienia?

Besana kiwa głową. O tym też nie mogła wiedzieć. On sam odkrył to dopiero niedawno, podczas rozmowy z byłym szwagrem policjantem.

– To znaczy, że modus operandi jest taki sam. – Ilaria zaciska pięści i macha nimi przed sobą. – Niesamowite!

Besana unosi brew. Dziewczyna zachowuje się jak nastolatka, nie będzie łatwo z nią pracować.

– A skąd wie pani wszystko o Verzenim?

– Cesare Lombroso badał jego przypadek. A ja napisałam o nim pracę na uniwersytecie. W sensie o Lombrosie.

– Proszę mówić dalej.

– To była druga sprawa, którą się zajął. Ale pierwsza, przynajmniej w historii Włoch, do której zastosował analizę naukową. W pewnym sensie stanowi ona początek współczesnej kryminologii.

– To ciekawe – komentuje Besana.

Ilaria sięga do plecaka i wyciąga z niego pogniecione kartki.

– Właśnie po to przyszłam dzisiaj do redakcji. Chciałam ją panu dać.

– Swoją pracę?

– Chciałam, żeby pan na nią spojrzał. Wydaje mi się, że mamy do czynienia z naśladowcą.

– Naśladowcą seryjnego mordercy z XIX wieku?

– I to nie byle jakim. Pierwszym.

Besana zaczyna przeglądać kartki.

– Lombroso był młodym psychiatrą na początku kariery – wyjaśnia Ilaria – który zainteresował się sprawą chłopa z okolic Bergamo, bo jego zdaniem nie był on psychicznie chory. Nazywa go „seksualnym sadystą, wampirem i pożeraczem ludzkiego mięsa”. Rozumie pan, uznawał go za zdrowego na umyśle, zaczął więc szukać innego wyjaśnienia morderczych skłonności. Być może dałoby się je powiązać z epilepsją, na którą cierpiała matka, albo z występującymi w rodzinie przypadkami pelagry. Jedną z konsekwencji pelagry jest rodzaj demencji, który Lombroso nazywał kretynizmem.

Besana kręci głową.

– Piatti, nikt pani nie prosił o streszczenie.

– Przepraszam.

– Dzisiaj w nocy wszystko sobie przeczytam. Mogę zachować wydruk?

– Oczywiście – mówi dziewczyna z uśmiechem.

8 grudnia 1870

O świcie pola zasnute są mgłą. Dziewczyna idzie wzdłuż drogi, ale kiedy się odwraca i spogląda do tyłu, wszystko znika. Przed sobą także ma nicość, z każdym kolejnym metrem zdobywa nową przestrzeń. Kręci jej się w głowie, prawie traci orientację. Jej ojciec, który często pasie w górach krowy, lubi powtarzać, że gdy znajdziesz się wewnątrz chmury, nie wiesz już, czy wchodzisz, czy może schodzisz.

Silnie pachnie nawozem, a pokryta szronem trawa zdaje się raz żółta, raz czerwona. Po śnieżycy tu i tam pozostały białe grudy. W tym widmowym pejzażu przedmioty pojawiają się znienacka, aż można się przestraszyć. Co znajduje się tam, w dole? Zwierzę? Koń? Osioł? We mgle widać tylko wielki ciemny cień. Zbliża się do niego i rozpoznaje chatę ze słomianym dachem, w której ktoś trzyma narzędzia. A tam co jest? Idzie dalej, owinięta szalem, który chroni ją przed zimnem. Ach, to wóz.

Nie mogła zresztą wyruszyć później, choć w ciągu dnia, zwłaszcza w słońcu, droga do Suisio byłaby znacznie przyjemniejsza. To Dzień Niepokalanego Poczęcia, musi więc zdążyć do domu na tyle wcześnie, by pomóc mamie przygotować obiad. Dzisiaj podadzą mięso, ojciec specjalnie zabił kapłona. Wyjątkowo zjedzą coś więcej niż tylko samą polentę. W jej domu jest za dużo dzieci, nie sposób wszystkich wykarmić. Ją na szczęście przyjęła do siebie rodzina Ravasiów, która traktuje ją jak własną córkę.

Nie widziała rodziców od ponad miesiąca. Ale nie tylko tym jest podekscytowana: spieszy się i cieszy także dlatego, że na zabawie zobaczy swojego kuzyna. Kto wie, może się pobiorą? Chciałaby. Jest taki przystojny. Poza tym to najwyższy czas: skończyła już czternaście lat! Niedługo się zestarzeje. Na chwilę traci równowagę i potyka się o grudę śniegu. Prostuje się, poprawia sobie chustkę na głowie, zasłaniającą jej pół twarzy, i sprawdza, czy nie zgubiła portretu Piusa IX, który zawsze nosi na szyi. To prezent od babci, niech ją Bóg błogosławi. Nagle słyszy jakiś dźwięk.

Odwraca się, ale wszędzie wokół jest tylko mgła: z przodu i z tyłu, z prawej i z lewej strony. Rusza dalej, przyspiesza. Teraz jest już pewna, że słyszy kroki. Może to i lepiej, bała się, idąc całkiem pustą i cichą drogą. Unosi dłoń, by pozdrowić zbliżający się cień. Zna niemal wszystkich w Bottanuco, choć wychowała się w Suisio. Kiedy jednak widzi, że to Vincenzo Verzeni, mina jej rzednie. To dziwny człowiek. Cała jego rodzina jest dziwna.

Raz widziała, jak jego matka wije się na ziemi cała zaśliniona, jakby demon ją opętał. Przestraszyła się wtedy i wróciła pędem do domu. Na szczęście u Ravasiów był lekarz, który wytłumaczył jej, że demony nie mają ze sprawą nic wspólnego, a kobieta po prostu choruje na epilepsję i należy upuścić jej krew. Giovanna uwierzyła, ale za rodziną Verzenich nie przepadała tak czy inaczej.

Ledwie dzień wcześniej spotkała Marię Previtali, całą roztrzęsioną. Mówiła, że Verzeni napadł na nią i zaciągnął ją w ciemną uliczkę. Kazała jej uważać. Giovanna jednak jej nie uwierzyła. Dziewczyna dopiero co wyszła ze szpitala psychiatrycznego. Wymyśla sobie jakieś historie.

On się zbliża, ona przyspiesza kroku. Nie może przecież wygonić go z ulicy. Ulice należą do wszystkich. On wita się z nią i pyta, dokąd się wybiera. Ona spuszcza wzrok. Odpowiada, że do Suisio. Nie chce się mu zwierzać. Ale nie potrafi nie zerkać na sierp, który ma ze sobą Verzeni. Czyżby zamierzał pracować w polu nawet w święto? Mógłby przynajmniej nim tak nie machać. Może zrobić jej krzywdę. Tymczasem Verzeni powłóczy nogą tuż obok niej, trzymając ostrze pomiędzy nimi, tak że omal dotyka jej spódnicy. W pewnej chwili Giovanna traci cierpliwość i po prostu mu to mówi:

– Trzymaj to ode mnie z daleka, inaczej potniesz mi spódnicę. Zabiję cię wtedy, bo to porządna suknia.

Dwa dni później w gospodarstwie Ravasiów panuje niepokój. Pani chodzi tam i z powrotem, szurając czarną spódnicą o podłogę. Wciąż powtarza mężowi, że to bardzo dziwne, że Giovanna jeszcze nie wróciła. Choć dziewczyna jest bardzo młoda, można na niej polegać. Zawsze robiła, co obiecała. A obiecała, że zostanie w Suisio tylko dzień. Żeby było jasne: kucharka pomoże jej zdjąć gorset, a uczesać się może sama, po prostu martwi się o dziewczynę, która jest dla niej jak córka. Martwi się, bo poprzedniego dnia chłop Battista Mazza wrócił do wsi biegiem i zaczął opowiadać, że w okolicy grasuje wilk. W wydrążonym pniu morwy widział wnętrzności jagnięcia. Pod wieczór pani Ravasio błaga męża, by wziął strzelbę i poszedł szukać dziewczyny razem z kilkoma rolnikami. Biedna dziewczyna, mój Boże. Sama, samiutka, zdana na pastwę bestii.

Giovanni Battista Ravasio nie musiał iść daleko. Znalazł ją pod wiatą w pobliżu gospodarstwa, leżącą nago na ziemi, jeśli nie liczyć pończochy wciąż wciśniętej na lewą nogę. Ciało jest przecięte na pół i pozbawione organów wewnętrznych. Usta są otwarte i pełne ziemi. Biegnie powiadomić pozostałych.

Zaczyna się procesja. Wszyscy chcą zobaczyć ciało. Ludzie szepczą między sobą. A więc te wnętrzności należały nie do jagnięcia, ale do Giovanny. A zatem to nie był wilk. Wszyscy zauważyli dziesięć szpil do włosów ułożonych na kamieniu. Co to za makabryczny rytuał? Jaki demon mógłby zrobić coś podobnego? Niewiele później w jednym z szałasów ktoś znajduje portret Piusa IX, który dziewczyna nosiła na szyi. Na słomianym dachu strzępy ludzkiej łydki. Ludzie rozchodzą się, żeby szukać innych przerażających elementów tych puzzli. Wszystkie latarnie oświetlają ciemne ulice Bottanuco i jeszcze ciemniejsze pola: zaczęło się okrutne poszukiwanie skarbu. Stary szewc razem z wnukiem znajdują ubrania pod snopem pszenicy. Jedna z kobiet podnosi chusteczkę na głowę ze śniegu pod kościołem w Bottanuco.

Nikt nie chce iść spać. Mężczyźni rozmawiają do późnej nocy. Najbardziej zaskakuje ich to, że podobna zbrodnia mogła zostać popełniona w miejscu tak bliskim uczęszczanej drogi, a do tego w dzień świąteczny, kiedy ludzie chodzą do kościoła. I to jeszcze pod otwartą strzechą, widoczną z daleka. Dziesięć szpilek ułożonych w geometryczną figurę musiało coś oznaczać. Przypominają jakiś ezoteryczny wzór. Czyżby morderca chciał zostawić jakąś wiadomość? Ale dlaczego?

Kobiety też szepczą. Krążą słuchy, że Giovannie usunięto genitalia. Ale co zrobiono jej wcześniej?

Vincenzo Verzeni idzie zobaczyć ciało jak wszyscy pozostali. Tylko trochę później, kiedy już przykryto je prześcieradłem. Do domu wraca ponury. Opowiada matce, że widok zrobił na nim wielkie wrażenie, tak że nie ma siły nic zjeść. Zresztą cała wieś jest poruszona. W okolicy nigdy nie widziano niczego takiego. Nawet wilki nie dopuszczały się podobnych czynów.

11 grudnia

Besana klepie się po brzuchu i oznajmia, że jest głodny. Przechyla głowę, by wskazać tylną salę.

– Jak pani myśli: wystarczy nam to miejsce czy szukamy gwiazdkowej restauracji?

Ilaria Piatti spuszcza wzrok. Wstydzi się powiedzieć, że na gwiazdkową restaurację nie może sobie pozwolić. Nie musi jednak nic mówić, bo Besana już wszystko zrozumiał.

– Proszę się nie martwić, gazeta płaci. Poproszę o fakturę za jedną osobę. Wikt i opierunek ma pani załatwiony.

Piatti dziękuje nieśmiało.

– Nie mam nawet NIP-u.

Besana klepie ją pocieszająco po ramieniu.

– Domyśliłem się tego. Zdziwiłbym się, gdyby ktoś, kto nie ma prawa jazdy ani smartfona, miał NIP. No już, proszę wybrać stolik. Za bardzo śnieży, nie ma sensu gubić się w poszukiwaniu nie wiadomo czego.

– Może ten obok kominka? – proponuje Piatti.

– Jaka romantyczna dziewczyna. – Puszcza do niej oko. W jego spojrzeniu są czułość i ironia. Byleby sobie czegoś nie pomyślała.

Zamawiają karafkę domowego czerwonego wina i polentę z topionym serem.

– Proszę mi opowiedzieć o tej zbrodni – mówi Besana – tej z 1870 roku.

Piatti, nieprzyzwyczajona do alkoholu, jest już nieco wstawiona, kiedy rozpoczyna swoją opowieść. Tak bardzo boi się kompromitacji, że mówi, jakby miała przed sobą mikrofon, jakby udawała prezenterkę telewizyjną. Besana słucha jej uważnie, ani razu nie przerywa.

– Niesamowite – kwituje. – Co ciekawe, Giovanna Motta była pokojówką, podobnie jak Aneta Albu. To oznacza, że nie wybiera swoich ofiar przypadkowo.

– Mało wiem o pani Albu – mówi Ilaria. – Tylko tyle, że była Rumunką. Napisali to we wszystkich gazetach. Myślałam, że była prostytutką.

– Nie, nie. Była opiekunką notariusza o nazwisku Lecchi. Ale on ma dziewięćdziesiąt cztery lata i porusza się na wózku, możemy więc wyłączyć go z grona podejrzanych. Zniknięcie zostało zgłoszone przez jego córkę Giulię Marię Lecchi i jej męża Franca Vimercatiego.

– Ile mają lat? – pyta Ilaria.

– Giulia pewnie koło sześćdziesiątki. Ale ma młodszego męża, pięćdziesięciolatka.

– Podejrzanego?

– Można by go podejrzewać – odpowiada Besana.

– A ile lat miała ofiara?

– Aneta miała dwadzieścia siedem lat i trzyletniego syna, który został z dziadkami w Rumunii. Nie miała męża ani oficjalnego narzeczonego. Na razie mało jeszcze wiemy. Musimy wypić chociaż likier, żeby strawić tę polentę – dodaje.

Ilaria otwiera szeroko oczy. Nie jest przyzwyczajona do takiej ilości alkoholu. Będzie ją trzeba zanieść do motelu. Besana jednak nalega.

– Poproszę dwa kieliszki – zwraca się do kelnerki.

– Boję się, że zrobi mi się niedobrze.

– Spokojnie, zwymiotuje pani jutro, kiedy pokażę zdjęcia ze sceny zbrodni. Teraz wznieśmy toast. Mamy świetny temat, Piattola!

– Co to za przezwisko?

– Czułe – odpowiada Besana, spoglądając na zegarek. – Jest dopiero wpół do dziesiątej – mówi – zdążymy napisać artykuł.

– Teraz?

– Oczywiście, chyba pani nie chce, żeby ktoś nam ukradł pomysł. Historia Verzeniego jest tu pewnie dobrze znana, ktoś inny może wpaść na ten sam trop. Wyjdę na zewnątrz, żeby zadzwonić do kierownika działu, bo tu jest za głośno.

– Zabije nas. Opóźnimy zamknięcie numeru.

– Piattola, kto wybiera dziennikarstwo śledcze, nie może się bać niczego!

11 grudnia

Besana i Piatti piszą swój pierwszy artykuł na cztery ręce na iPadzie w restauracji o dziesiątej wieczorem. Żeby było jeszcze szybciej, kolejne zdania dyktują programowi Siri, który powinien być inteligentny, ale jak zwykle rozumie piąte przez dziesiąte.

–  Proszę mi to przeczytać jeszcze raz. Nie możemy ufać Siri. Suka, nigdy nie trafia – mówi Besana.

– „Giovanna Motta, lat czternaście, miała przepalenie, by odwiedzić…”

– Miała pozwolenie! No już, proszę poprawiać. Inaczej pomyślą, że pisaliśmy ten tekst po pijaku.

– Rzeczywiście…

– Och, zapewniam, że trzeba mi o wiele więcej. Pod wpływem alkoholu jest za to chyba mój program komputerowy.

– „W Suisio zapanował krach” – ogłasza Piatti, unosząc głowę sponad ekranu.

– Proszę poprawić i czytać dalej, bo przez nas zamkną o północy.

Posłuszna Ilaria Piatti wypełnia polecenie.

– „Rano wyszła cały opatulona z tomu rodziny Ravasich, gdzie służyła, i rusza przed ciebie wzdłuż drogi przędzy polami pokrytymi śniegiem. Nikt już nie naznaczy jej żywej”.

Besana ukrywa twarz w dłoniach. Potem, zniecierpliwiony, unosi rękę i zamawia u kelnerki trzeci kieliszek likieru.

– Jasna cholera, szybciej sami byśmy to napisali. A ci mają czelność reklamować ten program jako „osobistego asystenta”. Co za pieprzone oszustwo. To już pani mniej mi przeszkadza. A to wiele znaczy.

Ilaria wybucha śmiechem. Doskonale się bawi. Besana ma wredny charakter, ale trzeba przyznać, że jest też sympatyczny i hojny. Poza tym jest świetny w swoim fachu. Dziewczyna nie potrafi zrozumieć, czemu chcą wysłać na wcześniejszą emeryturę właśnie jego, skoro ma dopiero pięćdziesiąt osiem lat.

Kiedy wreszcie udaje im się wysłać artykuł – co, z winy Siri, okazuje się prawdziwą męką – jadą do motelu. Ilaria zasypia w samochodzie, ale z uśmiechem na ustach. To pierwszy artykuł w jej życiu, a napisała go na cztery ręce z gwiazdą dziennikarstwa. A dokładniej: z jej ukochanym dziennikarzem śledczym, prawdziwą legendą. No i zaczęła od gorącego tematu. Może jest jakaś szansa, by pozostała w redakcji?

Besana budzi ją, klepiąc po ramieniu.

– Piatti, jesteśmy na miejscu. Niech mi pani zrobi tę przyjemność i wejdzie do środka na własnych nogach, bo w moim wieku noszenie pani na rękach może się skończyć zawałem.

Dziewczyna przeciąga się i ziewa. Wkłada na stopy lodowate baleriny i rusza w stronę recepcji.

Portierka jest otyła i ma platynowe włosy. Wyciąga dokumenty, dalej jedząc chipsy i oglądając telewizję.

– Pokoje są tematyczne. Został nam już tylko różany.

– Ale my rezerwowaliśmy dwa – protestuje Besana.

– Nic tu nie jest napisane. Został nam tylko jeden,  p o d w ó j n y.  Dekorowany płatkami róż.

Besana i Piatti patrzą na siebie.

– Ostrzegam, że chrapię – mówi Besana.

– Ja też – odpowiada Piatti, wzruszając ramionami.

12 grudnia

Następnego dnia, zanim udadzą się na poszukiwania baru, w którym mogliby zjeść dobre śniadanie, pędzą po gazetę. Piatti kupuje dwa egzemplarze.

– To dla mojej ciotki – wyjaśnia. – Mieszka w Nowym Jorku.

– Piatti, to jedna z największych gazet we Włoszech. Sądzę, że da się ją kupić w Nowym Jorku.

– Nigdy nic nie wiadomo.

Gdy Besana otwiera gazetę, jego twarz tężeje. Jest wściekły na nadany tytuł i lead.

– Specjalnie to zrobili, dupki. Wygląda jak zwyczajny artykuł, nie ekskluzywny materiał. Do tego w podpisie jest literówka. Co za skurwysyny – mówi i wrzuca swój egzemplarz do kosza.

Ilaria biegnie za nim. Nie miała nawet czasu nacieszyć się swoim pierwszym artykułem.

– Dokąd pan idzie?

– Do samochodu. Musimy natychmiast porozmawiać ze śledczymi.

– A śniadanie?

– Przeszła mi ochota – odpowiada.

– Ale ja potrzebuję kawy! Bez niej nie mogę myśleć – protestuje Ilaria.

– Za duże wymagania, Piatti. Poprosimy o nią na miejscu.

Prowadząc, wciąż w śniegu, Besana tłumaczy Piatti, że nie będzie łatwo o rozmowę z prokuratorką.

– Wczoraj też mnie pogoniła. Jest cała wkurwiona, bo Liga Północna zebrała podpisy, żeby ją wywalić. Twierdzą, że do niczego się nie nadaje, bo nie udało jej się rozwiązać zagadki morderstwa dziecka. To historia sprzed paru lat, która mocno wstrząsnęła doliną. Ale petycja przeciwko niej pojawiła się teraz, więc łatwo sobie wyobrazić, w jakim jest humorze, kiedy ludzie manifestują i machają flagami pod jej oknem.

Nagle Besana gwałtownie hamuje i skręca, ryzykując zderzenie. Ilaria chwyta się klamki.

– Co się dzieje?

– Zmieniłem zdanie – odpowiada. – Opowiemy tę historię mojemu byłemu szwagrowi, który jest policjantem. On prędzej nas wysłucha.

– W porządku – mówi Ilaria, nieco zaniepokojona tym sposobem działania. Strasznie humorzasty ten Besana. Kiedy coś mu przeszkadza, nie da się z nim rozmawiać.

Dziennikarz zatrzymuje się przed jakimś domkiem, otwiera okno i zaczyna krzyczeć.

– Rosa?! Rosa! Rosaaaaa!

Drzwi otwiera nieco otyła kobieta, która wita go machnięciem dłoni. Nie może do nich podejść, bo na nogach ma kapcie.

– Chcesz kawy?! – woła.

– Nie, dziękuję. Muszę jak najszybciej porozmawiać z Giorgiem. Jest jeszcze w domu czy pojechał do Bergamo?

– Jest, bierze prysznic. Chodź!

Besana parkuje i wysiada, nie odzywając się do Ilarii ani słowem.

– A ja? Co mam robić?

– A jak pani sądzi? Chce pani zamarznąć w samochodzie?

Ilaria wysiada z auta i idzie za nim. Rosa robi zaskoczoną minę.

– To twoja nowa dziewczyna? – pyta szeptem Besanę.

– Ona? No co ty! – odpowiada niechętnie. – To tylko koleżanka.

Rosa zaprasza wszystkich do kuchni. Kevin właśnie kończy jeść płatki z mlekiem.

– Ma pani ochotę na kawę?

– Poproszę – mówi Ilaria.

Kevin otwiera usta, pokazując jej czekoladowego chrupka na końcu języka.

– Skąd ten pośpiech? – pyta Rosa.

W tym momencie wchodzi Giorgio. W szlafroku. Nie spodziewał się koleżanki Marca. Wita się z nią, nieco zawstydzony. Besana chwyta jeden z dwóch egzemplarzy gazety, które Ilaria wciąż ściska w dłoni, i podaje go szwagrowi.

– Czytaj.

– Mam nadzieję, że nie nabawię się zapalenia płuc. – Giorgio spogląda na Ilarię przepraszająco. Trochę się wstydzi, że pokazał jej się w tym stanie.

– Nie ma takiego zagrożenia, łysolu – mówi Besana. – Czy coś ci mówi nazwisko Vincenzo Verzeni?

Kawa bulgocze, a Besana zdaje sprawę z ich teorii. Mówi też, czemu nie miał ochoty na rozmowę z wyznaczoną prokuratorką.

– Bidulka, nie dziwię się, że się denerwuje – wyjaśnia Giorgio. – Znajduje listy z pogróżkami nawet pod wycieraczką. Tak czy inaczej, ja mogę z nią porozmawiać.

– Dziękuję – mówi Besana.

– Mogę powiedzieć ci coś jeszcze. Mówiłeś o portrecie Piusa IX, a my znaleźliśmy obrazek z Janem Pawłem II.

– Naprawdę? – pyta z niedowierzaniem Ilaria.

– Tak – ciągnie Giorgio – ale nie wszystko się zgadza. Śledczy wciąż sądzi, że to sekta, a nie seryjny morderca, ponieważ znaleziono dwa różne ślady DNA. Inny w miejscach ugryzienia, inny w spermie. Analizują obydwa.

– Przesłuchali już kogoś? – pyta Besana.

– Z tego, co mi wiadomo, na razie tylko rodzinę, dla której pracowała Albu. Nie dowiedzieli się niczego ciekawego.

12 grudnia

W drodze powrotnej do Mediolanu Ilaria patrzy na swoje odbicie w tylnym lusterku i się śmieje. Wydaje jej się niewiarygodne, że naprawdę siedzi tam obok Besany. Jest trochę szorstki, ale trudno. Chciałaby go spytać o całe mnóstwo rzeczy, ale się wstydzi.

– Piatti, śpi pani?

– Nie, myślę o wszystkich sprawach, które pan opisywał. Dla mnie to poszukiwanie seryjnego mordercy jest ekscytujące, ale pan pewnie się już przyzwyczaił.

– „Przyzwyczaił” to za dużo powiedziane – odpowiada Besana. – Nie sposób przyzwyczaić się do istnienia seryjnych morderców. Poza tym, na szczęście, nie miałem do czynienia z wieloma. Przyznaję jednak, że to najciekawsza ze wszystkich spraw. Zdaje mi się, że pierwszy raz znalazłem się na pierwszej stronie właśnie dzięki pewnemu seryjnemu mordercy. Historia zatacza koło. Ciekawe, czy na emeryturze zatęsknię za krwią.

– Za krwią?

– Cóż, tak właśnie spędziłem życie. Najpierw uczysz się po prostu na nią patrzeć, potem nauka idzie naprzód, pojawia się luminol, a wtedy uczysz się patrzeć na nią w ciemności. To już nie czerwona maź, którą znałeś, ale niebieskawa chemiluminescencja. To całkiem zmienia perspektywę. Najpierw zastanawiasz się, skąd płynie i dokąd cię zabierze, a potem odkrywają DNA i okazuje się, że droga, za którą powinieneś podążać, jest wewnątrz. Moja relacja z krwią zmieniała się wiele razy. Jest trochę jak małżeństwo: ma wiele etapów. Dlatego zastanawiam się, czy będę tęsknić.

– Podoba mi się ta myśl. Tęsknota za krwią. Chyba rozumiem. – Ilaria pogrąża się na chwilę w myślach, a potem pyta: – Jak nazywał się ten pierwszy seryjny morderca?

– Giancarlo Giudice. Zupełnym przypadkiem dopadła go drogówka w czasie zwykłej kontroli. W Santhii, jeśli się nie mylę. Zatrzymują samochód i widzą, że tylne siedzenie jest całe we krwi. Do tego dwa pistolety i mokry ręcznik. Mokry od krwi oczywiście.

Ilaria słucha jak urzeczona. Zawsze marzyła o tym zawodzie, ale nigdy nie rozmawiała z nikim, kto wykonywał go naprawdę. Nawet w czasie stażu nikt nic jej nie opowiadał, w redakcji wszyscy byli zbyt zabiegani.

– To wystarczyło, żeby natychmiast go aresztować. W obecności sędziego Giudice całkiem spokojnie przyznał się do zabicia prostytutki, bez powodu, i wskazał miejsce, w którym ukrył zwłoki. Dom Giudicego został natychmiast przeszukany. Był pełen pism pornograficznych, zdjęć nagich kobiet i różnych rodzajów broni. To on okazał się sprawcą zbrodni, które od dawna wstrząsały Piemontem: w latach 1983–1986 zabił dziewięć prostytutek.

– W jaki sposób?

– Sześć zostało uduszonych, jedna zarżnięta, a dwie zastrzelone – odpowiada Besana.

– Niespójny modus operandi. To dziwne, prawda?

– Mówił, że nie wie, czemu zabił wszystkie te kobiety, że sam nie rozumiał, co się z nim działo w chwili, gdy decydował się je zamordować. Wiedział tylko, że nie potrafił się powstrzymać. Zdaje się, że metoda nieszczególnie go interesowała.

– Miał za sobą jakąś traumę?

– Śledczy i psychologowie oczywiście badali jego dzieciństwo. Matka umiera, kiedy Giudice ma tylko trzynaście lat. Ojciec jest człowiekiem słabym i wiecznie nieobecnym. Ledwie został wdowcem, uzależnił się od alkoholu, a niewiele później ożenił ponownie z poznaną korespondencyjnie Kalabryjką. Giancarlo nienawidzi macochy, marzy, by ją zabić, a w wieku piętnastu lat próbuje nawet zgwałcić. Ten epizod ma oczywiście swoje konsekwencje: ojciec wyjeżdża do Kalabrii z nową żoną i zostawia go samego. Samotny Giudice dużo pije, pali haszysz, bierze kwas, kokainę, wszystko. Nie potrafi nawiązać normalnej relacji z kobietami, z dziwkami włącznie. Aż wreszcie, w 1983 roku, jedną z nich zabija.

– Poznał go pan?

– Nie. Ale rozmawiałem z psychiatrami, którzy się nim zajmowali. Opisywali go jako banalnego, zwyczajnego człowieka. Jako człowieka, który w szczegółach opowiadał im o agonii swoich ofiar. I który w więzieniu chwalił się własnym okrucieństwem. Mawiał: „Gdyby mnie nie aresztowali, kto wie, ile jeszcze bym ich zabił?”.

– To jak Verzeni – zauważa Ilaria. – Według Lombrosa on również twierdził, że powinni trzymać go w więzieniu, inaczej znowu zabije.

– Może to pragnienie łączy wszystkich – mówi Besana.

– Jak to?

– Wszystkich morderców. W głębi duszy chcą, by ich powstrzymano.

– Co się stało z Giudicem? – pyta Ilaria.

– Sąd przysięgłych w Turynie skazał go na dożywocie. Po apelacji kara została skrócona do trzydziestu lat więzienia i trzech lat w szpitalu psychiatrycznym. Teraz jest więc na wolności, nie wiadomo gdzie.

– Brrr. – Ilaria chowa szyję w ramionach.

– Wpadł z powodu dawnej terrorystki, także prostytutki. Niesamowita historia. Było lato, a ona wystawała przy trasie SS10, w połowie drogi między Asti a Alessandrią. Pamiętam ciekawy szczegół. Czekała na klientów pod reklamą z napisem: „Wino Barbera tu jest”. Wtedy mawiało się, że to donna del falò, to znaczy dziwka klasy C. Jej historia była jednak nieco odmienna. Dziesięć lat wcześniej została aresztowana na tej samej drodze, gdy natknęła się na punkt kontrolny. Siedziała razem z koleżanką w cinquecento w towarzystwie dwudziestu milionów. Oczywiście mówimy o lirach. Był to łup z kradzieży, którą kilka godzin wcześniej popełnił przyrodni brat tej drugiej. Dostała pięć lat za terroryzm, chociaż banda, do której należała, to byli zwykli rabusie z prowincji. W więzieniu przedstawiała się jako „walcząca rewolucjonistka”, ale była zwykłą biedaczyną. Kiedy wyszła, wróciła do dawnego życia: prostytucja, alkoholizm, narkotyki. I tak spotkała Giudicego. Zaproponował jej pięćdziesiąt tysięcy lirów, by pozwoliła sfotografować się nago i w kajdankach, a ona kazała mu spadać na drzewo. Tą odmową skazała się na śmierć.

13 grudnia

Besana od dawna nie przeżył chwili triumfu. Artykuł jest cytowany wszędzie: w internecie, w telewizji.

– Cóż, inni nie użyli wyobraźni – mówi, jak zwykle autoironicznie.

Choć nie ma grosza przy duszy, a żona wciąż narzeka, że spóźnia się z alimentami, zaprasza na obiad całą redakcję wiadomości. Co prawda, na menu lunchowe w stałej cenie (risotto po mediolańsku albo rostbef plus napój plus kawa), ale to nieważne, i tak brzmi świetnie, zwłaszcza w czasach umów solidarnościowych1.

– Litr wina domowego dla wszystkich – zamawia.

Jedna z koleżanek od razu zaczyna się krygować.

– Ja nie piję do obiadu.

Besana odwraca się, precyzyjny i zadowolony z siebie.

– Skarbie, rzeczywiście pokazami mody możesz się zajmować także na trzeźwo, to nic nie zmienia.

Wszyscy wybuchają śmiechem. Kiedy przesadnie nie zawraca dupy, jest dość lubiany. Nikt nie wie, ile wymyśla, ale wszyscy wiedzą, kiedy mówi prawdę. Kierownik działu – trzydziestoletni chłopak, który wcale nie cieszy się ze swojej pozycji, bo aspirował do polityki, więc awans w prasie był dla niego równie przyjemny, jak zwolnienie – proponuje toast.

– Za Marca! Za jego tekst online, który doczekał się dwustu dwudziestu tysięcy lajków! Jeśli chodzi o liczbę sprzedanych egzemplarzy, wciąż znajdujemy się nad przepaścią, dlatego musimy się cieszyć z cholernych darmowych lajków, no ale trudno. W końcu to tam jest przyszłość naszego zawodu. Niech żyją lajki!

Besana już prawie zmienia zdanie na jego temat. W sumie to dobry chłopak.

– Zdaje się, że toast wzniesiemy we dwóch – mówi do Roberta, nawet z pewną czułością. – Wszyscy pozostali zamówili colę zero. Ale to dobrze, w końcu to twoje strony. Przecież mogłeś powiedzieć, że cała ta historia o dziewiętnastowiecznym mordercy to kompletna bzdura, a jednak mi zaufałeś.

Roberto się uśmiecha.

– Przez ciebie musieliśmy czekać ze złożeniem gazety do północy, ale przynajmniej dałeś nam dobry tekst, który wszyscy podchwycili – przyznaje.

Besana odzwyczaił się od komplementów. Może i nadaje się już na złom – choćby dlatego, że opłaca się to firmie – jest jednak częścią historii dziennikarstwa śledczego, która wciąż trzyma się na własnych nogach. Przynajmniej póki nie jest pijany. Jednak od wielu lat – odkąd zmieniło się dziennikarstwo albo, bardziej ogólnie, odkąd zmieniła się gospodarka – nikt nie mówi mu już „powodzenia”, kiedy wysyła tekst. Nawet nie wie, czy doszedł do redakcji. Nikt nie potwierdza otrzymania maila.

– To nie tylko moja zasługa – mówi Besana. – Cała ta sprawa jest ciekawa. Po prostu miałem intuicję. I ekskluzywne informacje od Piatti.

– Od Piattoli?

Chóralny śmiech. Kiedy wszyscy nabijają się z tego, jak dziewczyna się ubiera i jak mówi – ktoś zaczął nawet przedrzeźniać jej „przepraszam, przepraszam” – Besana zdaje sobie sprawę, że zaprosił na obiad wszystkich poza nią. Powinien był do niej zadzwonić. Płaci rachunek i postanawia ją odwiedzić. Co mógłby jej przynieść? Butelkę wina? Kwiaty? Nie, mogłaby to źle zrozumieć. Jego wzrok pada na witrynę pełną telefonów komórkowych. O! Jeśli dziewczyna chce cokolwiek zdziałać, musi mieć tablet. Besana przygląda się promocjom i mniej znanym markom. Co prawda, nie zapłacił jeszcze nawet za połowę zajęć koszykówki swojego syna, a Marina nie przestaje się na niego wściekać, ale co z tego? Trudno, jego żona dostanie swoje pieniądze z nawiązką miesiąc później.

Wychodzi ze sklepu z prezentem. Teraz musi do niej zadzwonić.

– Piattola? Jak tam, ciotka jest dumna?

Po drugiej stronie słuchawki rozlega się śmiech.

– Brakowało mi pana, panie Besana – mówi Ilaria.

– W takim razie proszę pójść ze mną na drinka, nie lubię pić sam. Potrafi pani jeździć metrem?

Chcąc wypaść jak najlepiej w ten dzień hojności, zaprasza ją do bardzo eleganckiego baru pod gołym niebem. Od czego są parasole grzewcze? Kiedy czeka na nią przy stole, daje kelnerowi paczuszkę i każe przynieść panience razem ze spritzem.

Piatti, jak zwykle, przybiega cała zdyszana.

– Zielona linia… to było takie proste. Ale oczywiście się pomyliłam i wsiadłam do żółtej.

– Inaczej bym się zaniepokoił – odpowiada Besana. – Chce się pani napić spritza?

– Nigdy nie próbowałam.

– Naprawdę wszystkiego trzeba panią uczyć. – Uśmiecha się przebiegle.

Kiedy kelner stawia na stoliku pudełeczko razem z kieliszkami i migdałami, Ilaria otwiera szeroko oczy.

– To dla pani – mówi Besana. – Dają tablet w prezencie, gdy zamówi się dwa spritze.

Podniecona Ilaria szybko rozpakowuje prezent i obejmuje Besanę.

– Ale z ciebie wariat – mówi. – Dziękuję.

– Proszę się hamować. Nie pozwoliłem pani jeszcze zwracać się do mnie na ty.

13 grudnia

Kiedy Besana płaci rachunek, Ilaria daje mu karteczkę zwiniętą jak pergamin i związaną czerwoną wstążką.

– Daje mi pani sztuczny papirus? Kupiła go pani w sklepie z pamiątkami w Kairze czy może ukradła z planu Indiany Jonesa?

Dziewczyna śmieje się jak wariatka.

– To dotyczy kolejnej ofiary. Może się panu przydać.

– Świetny ruch, Piatti. Mamy szansę, prokuratorka słynie z dawania wiary jasnowidzom. Mnie nie przyjmuje, ale spotkała się z byłym amerykańskim marine, który nie wiedzieć czemu, zamieszkał w okolicach Bergamo. Twierdził, że wie, kim będzie kolejna ofiara. Ma to być blondyneczka, która gra w tenisa. Opisał również mordercę: to ktoś, kto nosi długi wojskowy płaszcz.

Ilaria znów wybucha śmiechem.

– Nie ma się z czego śmiać. Opiszę to dzisiaj, a jakże. Dzięki temu ta pańcia nauczy się nie odmawiać mi spotkań. Nie wolno lekceważyć dziennikarzy. Lubią się mścić.

Nieco wstawiony Besana wraca do dwupokojowego mieszkania, które wynajął po separacji. Jest paskudne. Otwiera lodówkę, ale znajduje w niej tylko cytrynę o zniszczonych żółtych policzkach, trójkąt twardego jak kamień parmezanu i brokuły, które opuściły już swoją zmęczoną głowę, wykończone próbami przetrwania. W dobrej formie, wesołe i świeże, są tylko puszki piwa. Mógłby zamówić pizzę, ale nie ma ochoty. Właściwie to najadł się tartinek. Poza tym samotne posiłki budzą w nim smutek.

Otwiera więc puszkę i siada na kanapie, której sprężyny skrzypią w proteście. Rozwiązuje czerwoną wstążkę, rozwija kartkę i zaczyna czytać notatki Piatti. Kończy i z powrotem zwija rulonik. Musi natychmiast do niej zadzwonić.

– Śpi pani?

– Za kogo mnie pan ma? Jest dopiero dziesiąta! Może nie wyglądam, ale mam dwadzieścia sześć lat.

– Czyli wyszła pani gdzieś z przyjaciółmi?

– Nie, jestem w domu.

– Myśli pani,  ż e   n a s z   m o r d e r c a  atakował też inne kobiety? Kobiety, które przeżyły? Tak jak Verzeni?

Cisza. Przyimek dzierżawczy wzruszył Ilarię, która czuje, że ta historia przejmuje nad nią władzę.

– Nie, sądzę, że nie. Verzeni żył w XIX wieku, wszędzie panowała ciemność i nie było żadnych kamer. Podczas procesu wypierał się wszystkiego. Niektóre z zaatakowanych kobiet nie były pewne, czy to właśnie on je napadł.  N a s z   m o r d e r c a  jest zorganizowany, działa racjonalnie, dobrze wie, że na pewne rzeczy nie może sobie pozwolić. Gdyby jakaś niedoszła ofiara złożyła zeznania, wystarczyłaby chwila, by do niego dotrzeć. Wystarczy sprawdzić nagrania z kamer i sygnały z wież komórkowych.

Cisza. Tym razem po stronie Besany.

– Pani naprawdę nadaje się do dziennikarstwa śledczego, Piattola. Wiem, że talent nie ma już większego znaczenia, ale chciałem to pani powiedzieć.

– Dziękuję, panie Besana. Ale czy naprawdę musi mnie pan tak nazywać?

– Przywiązałem się do tego przezwiska. Nawet reporterzy czasem się przywiązują.

27 sierpnia 1871

Jest pora obiadu, a młody lekarz Davide Garzaroli odbywa wizytę u kobiety, która właśnie rodziła, kiedy słyszy głos wołający go z dziedzińca. Wyciera czoło wierzchem dłoni i wygląda przez okno. Na zewnątrz stoi zdyszany chłopiec Giovannino Lanzi, którego spocona koszula przykleja mu się do pleców. Macha ramionami i każe biec, bo „on zabił znowu”. Potrzebują lekarza, by spojrzał na ciało. Davide zbiega po schodach. Po zabójstwie Giovanny Motty uprzedzili go, że jeśli to się powtórzy, na miejsce musi przybyć lekarz. Davide nie jest przyzwyczajony do sporządzania ekspertyz, a tym bardziej do badania ciał zamordowanych osób, ale w Bottanuco nie ma wielu lekarzy. A konkretnie: jest tylko on. Biegnie więc i biegnie. Dołącza do chłopca, który po niego przybył, i biegnie razem z nim. Ma trzydzieści lat, jest wysportowany i silny, ale w cieple zaczyna się pocić. Giovannino, który ma jakieś trzynaście lat, też ciężko dyszy.

– Gdzie ona jest? – pyta go lekarz.

Chłopak wyciąga rękę i wskazuje pole.

– Tam – mówi – na ziemi Zannina.

Davide wytrzeszcza oczy.

– W stronę Campazzo? Tam, gdzie mieszka Antonio Frigni?

Nie przestając biec, chłopiec kiwa głową.

– Żona – oznajmia, rozdzielając sylaby oddechami.

Davide musi się na chwilę zatrzymać.

– Elisabetta?

Chłopak ze smutkiem kiwa głową.

Davide zagryza wargi, nie potrafi powstrzymać bólu. We wsi wszyscy lubią Elisabettę Pagnoncelli. Nie, to niemożliwe. To kobieta zawsze gotowa, by zrobić coś dla innych. Pewnego razu spotkał ją, jak niosła ser dla Bellinich, rodziny z mnóstwem zbyt chudych dzieci. Elisabetta potrafiła spędzić noc, trzymając chorą staruszkę za rękę. Zazwyczaj wszyscy przychodzą dopiero wtedy, kiedy trzeba czuwać przy zmarłym, tylko po to, żeby się pokazać. Poza tym cóż za piękna kobieta: zdawała się bardzo młoda mimo swoich dwudziestu ośmiu lat, a jej ciało pozostawało zmysłowe, choć urodziła pięcioro dzieci. Biedne dzieci. I biedny Antonio Frigni.

Gdy rusza dalej przed siebie, wciąż z chłopcem u boku, próbuje uspokoić myśli i wpuścić pomiędzy nie świadomość zaistniałej zbrodni. To mu się nie udaje. On leczy ludzi, codziennie walczy ze śmiercią. A kto inny jej szuka. Pragnie jej. Jak to możliwe? Spogląda na Giovannina.

– Czy to  o n?