Odzyskane dzieciństwo
- Wydawca:
- Szara Godzina
- Kategoria:
- Obyczajowe i romanse
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-65684-87-5
- Rok wydania:
- 2018
- Słowa kluczowe:
- biologiczną
- byłym
- dzieciństwo
- dzieciom
- lokator
- mężu
- może
- odzyskane
- opowiada
- życiowi
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Odzyskane dzieciństwo”
Dla niektórych jedyna na świecie, dla innych – tylko zastępcza. Pod opieką maman życiowi rozbitkowie na nowo uczą się żyć. Marta nie miała tyle szczęścia, by do niej trafić.
Obecnie sama wychowuje syna i córkę, ciężko pracuje, a o byłym mężu sadyście nikomu nie opowiada. Nawet dzieciom. Pewnego dnia ulega wypadkowi. Opiekę nad jej pociechami sprawuje lokator wynajmujący u niej pokój. Kim jest Marcin? Czy jego niekonwencjonalne metody pomogą naprawić relacje nastolatków z matką?
Odzyskane dzieciństwo to powieść o ludziach, którzy marzą o przyjaznej duszy i normalności, którzy odkrywają, że więź biologiczna może być mniej trwała od siły miłości.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Zuzanna Arczyńska
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Grafika na okładce wykonana na bazie fotografii
dadoodas | stock.adobe.com
Redakcja
Justyna Nosal-Bartniczuk
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Barbara Kaszubowska
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wydanie I, Katowice2018
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
biuro@szaragodzina.pl
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@dictum.pl
www.dictum.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina, 2017
tekst © Copyright by Zuzanna Arczyńska
ISBN 978-83-65684-87-5
Mojej Mamie,
najlepszej z mam
Drogi Czytelniku!
Pomiędzy tym, co przeżywamy na co dzień, a tym, o czym czytamy w powieściach, istnieje niezwykłej głębokości językowa przepaść. Mówimy zwyczajnie. Nie posługujemy się literackim językiem pełnym ubarwień, a mimo to doskonale się rozumiemy, prawda? Poza tym wiemy, że tak prościej wyrażać swoje emocje i uczucia.
Pozwalam sobie oddać w Twoje ręce powieść, w której nazywam rzeczy po imieniu, a postacie posługują się mową potoczną. Mam nadzieję, że jej odbiór będzie przyjemny. Kiedy życie jest dla nas okrutne, nie szukamy przecież pięknych słów, lecz sił, by przetrwać zło i odpocząć, osiągnąwszy choć odrobinę spokoju.
Z życzeniami lektury pełnej emocji
Zuzanna
1
Cholera! Kawa wylała się na gazetę! Dobrze, że na dział sportowy, a nie na ogłoszenia.
Zmiął kulę z mokrego papieru i rzucił nią do kosza. Nachylił się nad stołem. Skreślał lub zaznaczał kolejne ramki. Czytał i szukał, aż w końcu dzwonił. Potrzebował spokoju. Nie mógł już ścierpieć wiecznie wrzeszczącego faceta siostry, z którą od kilku miesięcy na spółkę wynajmował dwupokojowe mieszkanie. Skoro tamten postanowił się wprowadzić, on zdecydował czym prędzej zmienić lokal.
Kurde, zastanawiał się, dlaczego ludzie uparli się wynajmować pokoje wyłącznie studentom?
Jeśli będzie trzeba, uda studenta. Co mu szkodzi? Za stary był trochę na to, ale mógłby odgrywać zaocznego, zresztą wszystko jedno.
Pokój w bloku, balkon, piąte piętro, dostęp do kuchni i łazienki, od zaraz. Wybrał numer i usłyszał w słuchawce najdurniejszą piosenkę na świecie, niestety ogromnie ostatnio popularną. Po chwili odezwała się kobieta. Przedstawił się. Zamienili kilka zdań. Podała mu adres na jednym z gorzowskich osiedli. Umówili się, że może przyjechać obejrzeć mieszkanie.
Maluch odpalił z trudem. Nic dziwnego, nocą był mróz. Stary akumulator ledwo już kręcił. Nowy kosztowałby pewnie tyle, ile to auto. Od lat jeździł niewiarygodnym rzęchem, w którego systematycznie ładował kasę, ale wiedział przynajmniej, że nikt go nie ukradnie ani nie zdewastuje. Nie było to znowu tak daleko. Trafiłbez problemu. Zaparkował kaszlaka na odśnieżonym kawałku parkingu i wszedł na piąte piętro po schodach, nie okazując ani grama zaufania nieznajomej windzie, która mogłaby złośliwie popsuć jego plany.
Drzwi otworzył chłopak. Gdy usłyszał, że facet jest z ogłoszenia, krzyknął:
– Mamo, do ciebie! – I zniknął w swoim pokoju.
W korytarzu stanęła kobieta w legginsach i obszernym białym swetrze.
– Proszę, niech pan wejdzie.
Zamknął za sobą drzwi i zdjął buty. Podłogę wyłożono wykładziną, a na zewnątrz był mokry i lepki śnieg. Wolał nie narazić się gospodyni już przy powitaniu. Uśmiechnęła się. Miał wrażenie, jakby ją już gdzieś widział, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Może to jedna z setek anonimowych kasjerek w markecie. Nie pamiętał.
– Marta Kowal. – Podała mu rękę.
– Marcin Świszcz albo po prostu Świszcz. – Uścisnął jej dłoń.
– Proszę tędy. Ten pokój mam do wynajęcia. – Pokazała na drzwi po lewej stronie.
– Ładny i jasny. – Nabrał powietrza. – To ile pani chce?
– Napijmy się herbaty. Zamierzałam wynająć kobiecie, studentce… Pomówmy. Mam dzieci, więc chciałabym się czegoś o panu dowiedzieć, nim się ostatecznie zdecyduję. Jeśli to panu nie przeszkadza…
– Okej, niech pani pyta. Ja też chciałbym parę rzeczy wiedzieć.
– Słodzi pan herbatę?
– Wszystko jedno.
– Serio?
Kiwnął głową.
– Proszę, niech pan się rozgości w stołowym, a ja nastawię wodę.
Wszedł do pokoju i stanął przed komodą. Spojrzał na stare zdjęcie w ramce. Od razu zorientował się, dlaczego twarz gospodyni wydała mu się znajoma.
– Wiem, skąd panią znam! – mówił głośno do kobiety przygotowującej w kuchni poczęstunek. Już wiedział, że nie chce tu zostać.
– Pan mnie zna? – Wyjrzała zdziwiona.
– Raczej pamiętam. Pani jest tak mniej więcej rocznik osiemdziesiąty piąty?
– Tak.
– To tak jak ja. Widzę, że jest pani żoną Strita – bardziej stwierdził, niż spytał.
– Właściwie już nie – zaprzeczyła gwałtownie.
– Co u niego?
– Nie wiem. Nie chcę o nim rozmawiać. Skąd my się znamy? – Próbowała uśmiechem ukryć niezadowolenie. Była przestraszona.
– Ze studniówki. Przyszła pani z kimś innym, a Strit zjawił się ze starszą siostrą. Mieliśmy z chłopakami niezły ubaw z niego. Ale potem tańczył z panią, a ktoś inny z jego siostrą. Chyba gość od fizyki, taki młody – wspominał bez emocji.
– Tak, poznałam męża na tej studniówce, ale pana nie pamiętam.
– A takiego z czerwonym irokezem?
– A… tak. Rzucał się pan w oczy w garniturze i czerwonych włosach. On mówił, że jest pan klasową atrakcją, błaznem czy coś takiego. Jak pana wołali?
– Świszcz. Tak całe życie. – Uśmiechnął się. – Dlaczego wynajmuje pani pokój, pani Marto?
– Muszę utrzymać rodzinę.
– A on?
– Pewnie ma się świetnie. Po okulistyce pojechał na staż do Kanady i tyle go widziałam. Dzieci kompletnie go nie pamiętają. Na zdjęciu Misia ma pięć lat, a Ariel trzy.
– Gnój jak zawsze – skomentował gość. – Kto dał dzieciakowi na imię Ariel? – Zdziwiony nie był w stanie pohamować niedyskretnego pytania.
– Idiotycznie, nie? Miał być Arek – westchnęła. – To oczywiście durny pomysł matki Strita. Ja nigdy nie miałam nic do powiedzenia. A ona jest… – popukała się palcem w skroń – wariatką. Jego nie ma od tylu lat… Przez ten czas nie przysłał mi ani złotówki na dzieci, a ona przylazła tu niedawno i zażądała, żebym sprzedała mieszkanie mojej babki i oddała jej połowę pieniędzy, bo tak jest rzekomo uczciwie. Szmata. – Kobieta pociągnęła łyk herbaty.
Przyglądał się Marcie z zainteresowaniem i podziwiał jej szczerość.
– A ja to mam niby iść z dziećmi pod most. I ponoć on to wymyślił. Geniusz jak zawsze. Przepraszam. Nie chcę już o tym gadać, bo wnerwiam się strasznie. Proszę pana – zmieniła ton – mam dwoje dzieci i zawsze pracuję na drugą zmianę. Ciągle się z nimi mijam. Potrzebuję dodatkowych pieniędzy, bo syn i córka muszą mieć jakieś korepetycje, a fundusz alimentacyjny płaci marne grosze. Chciałam wynająć pokój kobiecie, ale jestem zdesperowana. – Podniosła szklankę do ust i nim się napiła, spytała jeszcze: – Ma pan kogoś?
– Pyta pani, czy lubię seks z dziećmi, prawda?
– No cóż, w sumie… tak. – Była zażenowana łatwością, z jaką to powiedział, i faktem, że patrzył jej w twarz.
– Jeszcze kilka miesięcy temu byłem w związku z kobietą. Dorosłą, około trzydziestki. Rozstaliśmy się. – Postanowił pozwolić sobie na szczerość. – Nie będzie mnie żadna bladź skubać, żeby mieć na kreskę. Długo było fajnie. Pielęgniarka. Często miała nocki. Zaczęła wciągać, żeby nie spać. Uzależniła się, więc się wyniosłem. Mieszkam z siostrą, ale jej chłop to straszny krzykacz, natomiast ja lubię mieć spokój, a nie wysłuchiwać, jak ktoś mordę drze o drobiazgi od samego rana, szczególnie w soboty i niedziele, gdy można pospać. Mogę zapalić?
– Nie. Ale pokój ma balkon. Tam można.
– Wytrzymam. Dogadamy się?
– Tak myślę. Ma pan swoje meble czy te mogą zostać? Miałabym kłopot, gdybym musiała je gdzieś upchnąć.
– Niech będą. Potrzebowałbym półkę w lodówce i meldunek. Zależy mi. Mam stały adres pod Szklarską Porębą. Tam mieszka mój ojciec. Powinienem mieć coś na miejscu, bo to ułatwia życie.
– Meldunek? Ale bez umowy i podatków? – dopytywała.
– Sam meldunek mi wystarczy. No, nikt tego nie sprawdzi, ale gdyby coś się działo, to pani mnie zameldowała, bo jesteśmy razem. Może być? – Posłał jej łobuzerski uśmiech.
Lekko się zmieszała, bo jego słowa sprawiły jej przyjemność. Nieczęsto miała powody do radości.
– Dobra. A co mi tam. Niech będzie.
– To ułatwmy sprawę i mówmy sobie na ty, co?
– Okej. Marta. – Wyciągnęła do niego rękę.
Lubił, gdy kobiety zdecydowanie podawały mu dłoń.
– Świszcz.
– Chcesz poznać dzieci?
– Jasne, dawaj. To podstawa, skoro mamy mieszkać razem.
– Ariel! Miśka!
Chłopak przyczłapał pierwszy.
– Co? – burknął niezadowolony szczeniak.
– Gdzie Miśka?
– Pazury maluje. Nie czujesz, jak śmierdzi? Zasmrodziła cały pokój.
– Miśka! Dwa razy mam powtarzać?!
Młoda przyleciała, machając palcami, by lakier wysechł.
– Dzieci, to jest pan Marcin Świszcz, który będzie mieszkał w pokoju z balkonem. A to Michalina i Ariel.
– Miśka jestem, ale nie podam ręki, co? – zwróciła się do niego proszącym tonem. – Bo mi się lakier zmarnuje – wyjaśniła.
– Jasne. Spoko. A ty wyglądasz trochę jak twój stary, tylko bez zeza i okularów – powiedział do chłopaka. – Masz takie zryte imię, że będę cię wołał Młody, dobra? Chyba że wolisz Strit.
– Znasz ojca?
– Chodziliśmy do jednego ogólniaka, ale znałem go z podwórka i z podstawówki, jeszcze zanim zoperowali mu oczy. Nazywaliśmy go Strit, bo miał zeza. I tak zostało. Nie sądziłem, że zostanie okulistą, he, he. Musiał mieć dość swojej gęby z tym zezem.
– Opowiesz mi o nim kiedyś? – Arielowi najwidoczniej bardzo brakowało ojca, ale mężczyzna nie miał ochoty na sentymenty i wyssane z palca historie.
– A co tu opowiadać? – Świszcz wzruszył ramionami. – Zawsze był gnojkiem i tak mu zostało, sądząc po tym, że go tutaj nie ma.
– Nienawidzę cię! – Chłopak odwrócił się i wyszedł z pokoju.
– Ariel, wróć! – zawołała za nim matka.
– Daj mu spokój. Dogadamy się. – Świszcz był bardzo pewny swego, co zdenerwowało kobietę.
– Czemu to powiedziałeś? – W jej głosie słychać było żal i odrobinę gniewu.
– Miałem wymyślić jakąś ckliwą historyjkę? Nie będę dzieciakowi w oczy kłamał. Banały są mu niepotrzebne. Dobrze, że podłości się nie dziedziczy. Miśka, ty też mnie nienawidzisz? – zwrócił się do dziewczynki.
– Zlewam to, kim był ojciec. On dla mnie nie istnieje. – Oparła się o futrynę, jakby też już wychodziła.
– Jak ty się wyrażasz, córuś?
– Mamo! – rzuciła nastolatka gniewnie. Widać było, że tak jak brat kiepsko panuje nad emocjami. Po chwili trochę się ogarnęła. – Wszystko mi jedno. Nie ma go. Nigdy nie było. Liczą się fakty.
– Niegłupia nastolatka! – pochwalił. – Szacun, Miśka. Kiedy zobaczyłem ten koszmarny lakier, myślałem, że jak dziewięćdziesiąt procent populacji jesteś wycięta z „Bravo”. Masz pracujący mózg, a to się nieczęsto zdarza w tym wieku. Gratuluję!
Dziewczyna wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju.
– Marta, dogadaliśmy się? Mogę jechać po rzeczy?
– No nie wiem. Z dziećmi chyba nie będzie łatwo. – Była niezadowolona z przebiegu rozmowy.
– Ale to ty decydujesz. Nie one. Ty jesteś dorosła. Chyba że się mylę.
– Dam ci klucz. Płatne za miesiąc z góry, wiesz, nie? – upewniła się.
– Jasne. Numer z gazety to twoja komórka? Zapisz sobie mój na wszelki wypadek.
2
Marta funkcjonowała w lekko uporządkowanym chaosie. Ktoś powiedziałby, że to zwykły burdel, ale ona przywykła.
Wstawała rano, szykowała dzieciom śniadanie i piła ziołową herbatę. Szła do sklepu, gotowała obiad, prała, prasowała i sprzątała do trzynastej, a potem jechała do pracy. Od czternastej do dwudziestej drugiej pracowała jak automat: stopka w górę, stopka w dół, rygielek, szew. Albo bez stopki taśmowo, szew za szwem. Doskonała współpraca dłoni, oczu i stopy. Bez przyszytych do tkaniny paznokci. Lubiła pracę akordową. Bardzo się starała. Rzuciła nawet palenie, bo kradło jej czas. Gdy nie trafiły się nadgodziny i soboty, wychodziła dobrze, gdy były – świetnie. Nie chorowała, a jeśli jej się zdarzyło, to brała urlop. Nigdy nie wykorzystała ani dnia opieki. Jej dzieci radziły sobie same. Idealna pracoholiczka. Nie z charakteru, ale z potrzeby. Dwójka nastolatków i mieszkanie w spółdzielczym bloku były jak studnia bez dna. Nie miała alimentów od swego eks, a fundusz, wiadomo, płacił grosze. Gwarantował za to, że gdyby alimenciarz wrócił do kraju, poszedłby siedzieć za kilkuletnie długi. I to na długo. Ta wizja bardzo się jej podobała. Nie chciała o nim myśleć. Pewnie dawno zapomniałaby, gdyby nie dzieci.
Życie uciekało jej z dnia na dzień coraz szybciej. Miśka i Ariel rośli i stawali się obcy. Godziny pracy pozwalały jej widzieć ich rano i nocą, gdy już się kładli, oraz w weekendy, gdy chyłkiem wymykali się z domu do swoich kompletnie jej nieznanych zajęć i znajomych, o których nie wiedziała nic. Przyzwyczaiła dzieci do pełnej obsługi, czasem zachowywała się jak służba we własnym domu, a w zamian wymagała tylko, by się uczyły. Ostatnio jakoś im nie szło.
Ariel miał kłopoty z matematyką i z fizyką. Miśka wagarowała z wuefu i kulała z historii. Na pytania matka ciągle słyszała jedną odpowiedź:
– Daj mi spokój!
I dawała im go z bezsilności, ze złości i z lenistwa.
Wracała do domu po drugiej zmianie i zaczynała od nocnego mycia naczyń, bo do każdej kolejnej herbaty czy soku dzieci brały czysty kubek, a potem zostawiały go na stole, ławie czy na biurku, nawet nie wynosząc do kuchni. Świszcz przyglądał się tym zwyczajom zdumiony, ale nie komentował. To on popołudniami był w domu. Już po tygodniu lepiej niż matka orientował się, co się tu dzieje. Współczuł kobiecie, ale nie chciał się wtrącać. Postanowił poszukać sobie innego lokum od początku miesiąca, lecz wtedy wydarzył się wypadek.
Padał gęsty śnieg. Marta wracała z pracy. Wysiadła z tramwaju jak zwykle. Miała zielone światło, więc weszła na pasy. Nadjeżdżający samochód nie wyhamował.
Gdy kobieta odzyskała przytomność, ratownicy kładli ją na nosze i wnosili do karetki. Była zamroczona. Bolało ją wszystko. Ratowniczka spytała, kogo powiadomić, a ta wyszeptała tylko, że dzieci, i znowu zasłabła z bólu. W książce telefonicznej jej komórki był wpis „Dzieci”, więc lekarka nie miała kłopotów. Telefon odebrał Świszcz. Dowiedział się, że Martę zabrali do szpitala na ostry dyżur. Daleko. Kazał się ubrać domownikom, którzy byli już w piżamach, ale napotkał sprzeciw. Młody mruknął coś chamsko o manewrach wojskowych.
– Waszą mamę właśnie potrącił samochód. Jest nieprzytomna. Jedziemy do szpitala. Masz cholerne pięć minut na ruszenie dupska. Miśka, ty to samo. Dotarło? – Nie próbował niczego ubierać w ładne słówka.
– Trzeba było tak od razu – wyjąkał Młody.
– Powinieneś coś o mnie wiedzieć. Ja się nigdy nie czepiam i rzadko czegoś chcę. Ale gdy proszę, to słuchaj. Nie robię niczego bez sensu. Staram się. Rozumiesz?
– Okej, okej, przecież się ruszam. – Chłopak wciągał spodnie.
– Miśka, czego mama może potrzebować w szpitalu?
Dziewczyna zastygła.
– Miśka! Mówię do ciebie, dziewczyno!
– Ale… mama nie umrze, prawda? – wyszeptała przestraszona.
– A skąd ja mam to wiedzieć? Sorry, pojedziemy, to się dowiemy. Nie będę ci w oczy kłamał. Co byś wzięła do szpitala? – Utkwił w niej wzrok.
– Szczotkę i pastę do zębów, grzebień, ręcznik, mydło, koszulę, kapcie i szlafrok – wymieniała wolno, zastanawiając się.
– Dzielna dziewczyna! Spakuj to wszystko do torby. No, raz. Spieszymy się. Idę na dół, żeby auto odśnieżyć i odpalić. Czekam na was. Miśka, zamkniesz drzwi.
Po godzinie siedzieli na szpitalnym korytarzu. Trwała operacja. Marta miała popękaną miednicę, złamaną główkę kości udowej, stłuczone żebra. Kręgosłup nie ucierpiał. Wiedzieli już, że najkrótszy pobyt w szpitalu będzie trwał sześć tygodni.
Długo, pomyślał Marcin. Cholernie długo.
Salowa zaczepiła dzieci, użalając się nad nimi i mówiąc coś o ich babce, ale nie przywiązał do tego wagi. Lekarz pozwolił im wejść na moment do kobiety, gdy wybudziła się po długiej operacji. Wyglądała jak wielki siniec. Zagipsowano ją.
Próbowała podnieść kąciki ust, gdy ich zobaczyła.
– Dzieci… – wyszeptała.
Wtedy on się odezwał, jakoś tak wbrew sobie:
– Marta, o nic się nie martw. Poradzimy sobie. Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Będzie dobrze. Damy radę, a ty kuruj się, Marta. Musisz spać. Miśka spakowała ci rzeczy. Telefon masz w torbie. Włożę go do szufladki. Co dzień ktoś do ciebie przyjedzie. Będziemy cię odwiedzać i informować na bieżąco, a ty masz tylko szybko wyzdrowieć. Okej? My sobie poradzimy. Będziesz z nich dumna, zobaczysz.
– Tak… – Kobieta próbowała jeszcze coś powiedzieć, ale łzy płynęły jej po policzkach.
– Musimy iść.
Dzieci milczały przerażone. Miśka pocałowała matkę w czoło, a Ariel pogłaskał po dłoni z wpiętym wenflonem.
– Śpij. Będzie okej.
Było już prawie rano, gdy wracali do domu. Świszcz przez telefon brał wolne. Dzieciaki też musiały odespać noc. W sumie dzień w domu mógł się im przydać, bo trzeba było ustalić nowe zasady i uporządkować, ile się da. Mężczyzna właśnie myślał, jak to zrobić, gdy ktoś zapukał do drzwi, a następnie nacisnął klamkę i bezceremonialnie wszedł do środka. Lokator wyjrzał z pokoju. Mała zasuszona staruszka zignorowała go zupełnie. Zaczęła krzyczeć:
– Dzieci! Macie się spakować! Natychmiast! Przeprowadzacie się do mnie! Ktoś musi was pilnować, gdy ta wywłoka udaje umierającą! Szybko, bo was zabiorą do sierocińca!
– Słucham? – zapytał zdziwiony nagłym wtargnięciem.
– No właśnie, niech słucha! Zabieram dzieci do siebie. Bez gadania.
– A kto tak zdecydował? – spytał Świszcz stanowczym głosem.
– Ja tak postanowiłam.
– To może byś ich matkę spytała o zdanie, co? – huknął na babkę, waląc jej na ty.
Miśka wynurzyła się z pokoju i natychmiast cofnęła za drzwi, słysząc, co się dzieje.
– Nikogo nie muszę pytać, bo jestem ich jedyną krewną. Robię, co do mnie należy.
– Bo ich stary prysnął za granicę i zapomniał, że ma dzieci? – mówił głośniej, niż trzeba, i robił to celowo. – Bo jest gnojem, jakich mało, i nie interesują go własne dzieci? Mendą bez honoru?
– Nie wolno tak mówić o moim synu! – oburzyła się babinka.
– Bo co?! Parasolem mnie zdzielisz? Ja tu jestem u siebie. Zajmuję się Arielem i Miśką, rozumiesz? To są dzieci mojej kobiety i jestem za nie odpowiedzialny. A ciebie tu nikt nie zapraszał! – Otworzył drzwi. – Żegnam – wycedził stanowczo. Nim zatrzasnął, słyszał, że matka Strita odgraża się kontrolą z opieki. Cieszył się, że załatwili już meldunek. Wiedział, że teraz się mu przyda. Wszedł do kuchni, nastawił wodę na herbatę, uśmiechnął się pod nosem i zawołał: – Bestia pokonana! Wychodzić!
Zrobił sobie i Miśce kawę. Piła ją, gdy nie było mamy. Myła po sobie tylko kubki po kawie, by nie zostawiać śladów. Młody dostał herbatę. Usiedli przy stole w kuchni, by omówić sytuację. Marcin pozbierał myśli i zaczął:
– Mamy z Martą, czyli z mamą, taką umowę, że gdyby ktoś się próbował przyczepić, że mam u was meldunek, a ona nie płaci podatków od wynajmu, to udajemy, że jesteśmy parą. W sumie to na wypadek kontroli skarbowej, ale teraz też będziemy mieć nalot, tylko że z opieki społecznej. Babka rwie się jak szalona, żeby was wychowywać. Mamie by się to nie podobało. A wam?
– Ja nie będę ze świruską mieszkała. – Gwałtowny sprzeciw Miśki był absolutnie szczery. Nie znosiła babki i było to widać.
– Ani ja. Ona jest jakaś głupia.
– Czyli jesteśmy zgodni. No to robimy tak… potrzebuję nazwiska waszych wychowawców zapisane na kartkach. I numery szkół. Pojadę was osobiście usprawiedliwić. Będę robił tak zwane dobre wrażenie. Wiecie, opieka i w szkole może zapytać. Wy kłamiecie koncertowo, gdyby ktoś o mnie pytał. Jakby co, znamy się z mamą długo, tylko mieszkamy razem od niedawna. A, i planujemy się hajtać.
– Mama i tata nie mają rozwodu.
– Nieważne, nikt tego nie sprawdzi. No dobrze, będziemy brać ślub, kiedy go odnajdzie i się rozwiodą. Ma wyglądać poważnie. My się przyjaźnimy i wszyscy za sobą przepadamy. Miśka, a twój chłopak jak się nazywa?
– Emil.
– Szkoda, że mama tego nie wie. Ty się interesujesz… – Pokazał palcem na Ariela i czekał, aż dzieciak sam dokończy zdanie.
– Grami komputerowymi.
– Programowaniem. Zapamiętaj, bo to lepiej brzmi i tłumaczy godziny spędzane przed kompem w sposób, który jest do przyjęcia dla wapniaków. Ja w wolnych chwilach czytam horrory, a na wakacje jeździmy na wieś do mojego starego. Dawajcie kartki. Ogolę się i jadę.
– A ty gdzie pracujesz?
– W masarni. Kroję świnie. A co, Miśka?
– A nic. Muszę wiedzieć, gdy spytają.
3
W szkole Ariela przeżył szok. Było gorzej, niż myślał. Marta wspominała coś o matematyce, ale w dzienniku stały rzędy jedynek. Jak ten dzieciak chce skończyć podstawówkę? Tylko na wuefie zdobywał piątki i szóstki.
Wychowawca rozłożył ręce.
– Jestem bezsilny. Dobrze, że umie choć tabliczkę mnożenia. Geometria to dla niego czarna magia, o algebrze nawet nie wspomnę. Będę go musiał zostawić na drugi rok, jeśli nic się nie zmieni. Ratują państwa korepetycje, pod warunkiem że na nich nie zaśnie.
W gimnazjum Miśki dowiedział się, że nieobecności może nadrobić z inną klasą, ale Michalina poświęca czas i energię chłopcom, a nauka to suma przypadków. Jedynie z niemieckiego miała piątki. Będzie mieć dużo dwój, a z historii jedynkę. Wciąż były na nią skargi. Młoda historyczka zupełnie nie panowała nad podopieczną, która na jej lekcjach nabijała się ze wszystkiego i wszystkich.
Gdy Świszcz wychodził z gimnazjum, Michalina zadzwoniła do niego, mówiąc konspiracyjnym szeptem:
– Pod drzwiami stoją jakieś baby. Mówią, że są z opieki i chcą, by je wpuścić.
– Powiedz, że nie wolno ci otwierać obcym i że już jadę. Za kwadrans będę w domu. Miśka, proszę, za robotę się weźcie. Ty pozmywaj gary, Młody niech doprowadzi do używalności stołowy. I zamieć trochę. Bez odkurzacza, po cichu. I bety zbierzcie. Gdy wrócę, ma być idealnie. Zrobisz to?
– Jasne, już gadam z Arielem. Przecież kumam.
– Spieszcie się.
Panie z opieki nie były najszczęśliwsze, że stoją pod drzwiami, ale wytrwale czekały. Świszcz wbiegł po schodach zziajany. Nadal nie ufał windzie. Przywitał się i zaprosił urzędniczki do środka.
– Jak przypuszczam, pani Kowalowa, która chce sprawować opiekę nad dziećmi wbrew ich matce i im samym, poprosiła panie o pomoc, tak?
– Mniej więcej tak to wygląda.
– Świetnie to rozumiem. Wszystkim nam chodzi przecież o dobro dzieciaków, a dla niej ja jestem kompletnie obcy, więc niewiarygodny. To zrozumiałe. Napiją się panie kawy? Albo herbaty? Misia, nastaw wodę!
– Odrabiam lekcje! – wyłgała się dziewczyna sprytnie.
– Odrabiaj! Ariel! Nastaw wodę.
– Dobrze, wujku. – Dzieciak wyszedł z pokoju i pomaszerował do kuchni.
– Pewnie mają panie parę pytań.
– Czy matka dzieci pracuje?
– Tak, choć obecnie leży w szpitalu po ciężkim wypadku i operacji.
– A pan?
– Też pracuję. Oczywiście.
– Na stałe?
– Oboje na stałe.
– Dzieci się uczą?
– Tak. Właściwie powinienem panie przeprosić za to czekanie pod drzwiami, ale byłem w obu szkołach usprawiedliwić ich nieobecność. Spędziliśmy całą noc w szpitalu i byłbym bez serca, gdybym wysłał dziś dzieci na zajęcia.
– Jakie stosunki mają z babcią?
– Ja się plotkowaniem nie będę parał. Proszę je zapytać. Miśka! Poproszę tu do nas. Panie chcą spytać o babcię – mówił głośno w kierunku jej pokoju. – Przyniosę paniom herbatę.
Michalina zawisła na ościeżnicy, jakby zastanawiając się, czy musi wejść do pokoju.
– Siadaj, Misia – zachęcił ją, wracając do pokoju. – Powiedz, jakie masz relacje z babcią. Tylko szczerze. – Stawiał na stole szklanki i cukierniczkę, jakby całe życie był kelnerem.
– Nie mam żadnych.
– Jak to? Nie odwiedzasz babci? Dlaczego? – zapytała starsza pani z wyraźnym zaniepokojeniem.
– Babcia jest fanatyczką religijną, a ja się czuję wolnym człowiekiem i źle znoszę nienawiść. Poza tym ona nie cierpi mamy. Ciągle ją obraża. Ostatnio kazała mamie sprzedać mieszkanie i oddać sobie połowę pieniędzy, bo ona musi mieć na tacę czy radio, a my mamy pod most iść mieszkać. A to przecież nigdy nie było mieszkanie ojca, czyli jej syna, który nas porzucił. Nie da się jej nawet lubić. Ona kocha tylko naszego tatę, a jego nie ma już od wielu lat. Nie pamiętam go. Jest dla mnie obcy. Wiem, że to smutne, ale co mam zrobić? Jestem dzieckiem. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – Jeszcze coś?
– Jakie masz relacje z panem Marcinem?
– Wujek dba o nas. Jest w porządku. Ostatnio rozmawialiśmy z bratem, że chcemy mówić mu tato… No i on kocha mamę. Nigdy by nie powiedział o niej, że to wywłoka, jak robi babka.
Marcin schował twarz w dłoniach. Musiał przywołać do porządku mimikę.
– Jak radzisz sobie w szkole?
– Musi nadrobić zaległości, ale już to załatwiłem. Będzie chodziła na dodatkowe zajęcia w środy – oznajmił Marcin.
– Dobrze. A chłopiec?
– Ariel! Miśka, idź już, odrób tę historię.
– Tak? – Chłopak stanął w drzwiach. Był uczesany inaczej niż zwykle. Żadnego żelu, nic nie sterczało, wyglądał jak grzeczny chłopiec z amerykańskich filmów familijnych.
– Siadaj, pogadaj z paniami.
– Możemy nie mówić o babci? Ona mnie nienawidzi. Kiedyś stała pod moją szkołą, żeby mi powiedzieć, że Dzień Babci już był.
– I co? – Starsza pani okazała się ciekawską osóbką.
– Powiedziałem, że Dzień Dziecka też był, i poszedłem na autobus do domu.
– Aha. Ariel… Co ty najbardziej lubisz robić z panem Marcinem?
– Jeździć do jego taty, to znaczy do dziadka na wieś. Tam jest świetnie.
– Jak spędzacie tam czas?
– Mój ojciec ma gospodarstwo agroturystyczne – tłumaczył Świszcz. – Parę koni i pole. Trochę pracujemy, trochę wypoczywamy, chodzimy po górach, bo ojciec mieszka pod Szklarską Porębą. Wyprowadził się tam właściwie, gdy już byłem dorosły. Miśka lubi jeździć konno, a Ariel uczył się prowadzić traktor, oczywiście z dziadkiem. Miał z tego prawdziwą radość, ale pod kontrolą ojca.
– No, traktor jest super! – kłamał chłopak. – I byliśmy z dziadkiem na rybach. Parę razy, ale słabo biorą. A góry są wielkie, wie pani?
– Wiem. Bardzo lubię te okolice – westchnęła i odwróciła się twarzą do koleżanki. – Bardzo dziękujemy. Pani psycholog?
– Nie ma podstaw – stwierdziła tamta.
– Ja też tak uważam. Proszę pana, nie widzimy konieczności wprowadzenia zmian w życiu Michaliny i Ariela. Oddalamy wniosek pani Kowal. Dzieci powinny zostać w domu. Mają opiekę, nie dzieje się tu nic niepokojącego. Czy potrzebuje pan jakiejś pomocy? Może obiady w szkołach?
– Chyba nie trzeba. Zostawię paniom numer telefonu, bo zwykle o tej porze jestem w pracy, a jak panie zauważyły, dzieci są rozsądne i nie wpuszczą obcych do domu.
– Nie trzeba. Tu nie ma do czego wracać. – Kobiety stały już w drzwiach. – Do widzenia!
Gdy drzwi się zamknęły, dzieci wpadły do pokoju uśmiechnięte i wyjątkowo zgodnie usiadły na kanapie. Marcin popatrzył na szczęśliwe buzie i wyszczerzył się do nich szeroko.
– Kłamcy! A jacy zadowoleni z siebie! Lekcje odrabiam! – parodiował głos dziewczyny. – Miśka, ty aktoreczko! No, koncertowo! – Śmiał się głośno. – Mamy do pogadania. Robimy tak… Młody, ty zamów pizzę, bo coś trzeba zjeść. Tylko błagam, bez jajka. Młoda, na dywanik. O co chodzi z tym wuefem?
– O nic. – Uśmiech błyskawicznie zniknął z jej twarzy.
– Nie rób ze mnie debila. Co ci nie leży? Taka laska i ma mieć pałę z gimnastyki? Pogięło cię?
– Oj, nic nie łapiesz!
– To mi powiedz! W myślach nie czytam. O co chodzi? Matce możesz ściemniać, ale mnie mów prawdę, okej?
– Facet jest obleśny i łapie mnie za dupę. Więcej tam nie pójdę. Jasne?
– Jasne. Masz zajęcia z klasą C w środę po lekcjach. Musisz dziesięć godzin odrobić, bo jesteś nieklasyfikowana z przedmiotu na ten semestr. Ja tę sprawę załatwię, a ty od przyszłego tygodnia zaczniesz normalnie chodzić na zajęcia. W tym jeszcze nie idź. I nic nie wiesz o mojej interwencji. Będziesz miała spokój. Obiecuję.
– Załatwisz to? No, ciekawe…
– Jasne. Nazwisko wuefisty na kartce. Aha, tylko ty masz taki problem?
– Wszystkie, gdy na hali nie ma innej klasy i drugiego nauczyciela.
– Dobra, kumam. A historia?
– Nie znoszę historii. Zdycham z nudów.
– Okej. Pogadamy o tym wieczorem. Miśka, po pizzy wsiadasz w tramwaj i prujesz do mamy. Trzeba jej wszystko opowiedzieć. Tylko dyskretnie, bo jeśli leży na pięcioosobowej sali, zaraz gdzieś się trafi koleżanka babci, a wtedy pochłonie nas siwy dym. Swoją drogą, skąd ona się tak szybko o wszystkim dowiedziała?
– To ta salowa, która myła korytarz, mówiła, że jest babci sąsiadką. – Wydęła usta, parodiując kobietę. – I co teraz zrobicie, biedne sierotki?
– Trzeba było mnie uprzedzić.
– Przecież też tam byłeś. Spałeś?
– W sumie racja. Okej, ty spadasz do roboty, a Młody na dywanik.
– Matma? – Chłopak się skrzywił.
– I fiza. Dlaczego się nie uczysz? Głąbem nie jesteś. Jak do kompa, to pierwszy, co? Zawieramy umowę. Jeśli w ciągu tygodnia nie będzie poprawy, rekwiruję monitor. Potem zobaczymy.
– Nie możesz!
– Mogę, a matka mnie poprze. Poza tym widziałeś, jak ona wygląda. Nie chcesz jej teraz denerwować, prawda? Masz się uczyć! Ja tu teraz rządzę i obowiązują moje zasady. Aha, a ci kolesie z ławki pod śmietnikiem to twoje towarzystwo?
– A co?
– Szemrane typki. Ćpają.
– Nic nie wiesz – odpyskował.
– Wiem, czy nie, ślepy nie jestem. Ani głuchy. Matka się nie ucieszy, gdy się stoczysz, nie? Ale przed kolesiami to pewnie musisz być twardziel. Rozumiem.
– Bujaj się.
– Nie, Proszek, nic z tego. Może ty jesteś syn Strita, ale nie pozwolę, żebyś jak on był mendą i idiotą.
Ariel ze złości zrobił się bordowy.
– On cały czas był czyjąś marionetką: a to mamusi, a to koleżków. Był tępym bezmózgiem, miernotą. Ale ty nie będziesz. Tego się nie dziedziczy. Co z tego, że skończył medycynę? To szuja i menda. Jest dla mnie nikim. Nie chcę, żebyś był taki jak on, jasne?
– Nie mów tak o nim! – wrzasnął dzieciak.
– Czemu? Proszek, zastanów się, jakie masz uczucia do faceta, którego jedyną zasługą jest to, że cię zrobił. Masz dwanaście lat, tak? Szanujesz tę szmatę? Za co? Za to, że twoja matka od rana do nocy robi na was, sama, bo jemu nie zależy? I co? Przyjedzie tatuś z Ameryki i zabierze cię z tego bagna w lepszy świat?
– Z Kanady!
– Jak zwał, tak zwał. Ty jego nie obchodzisz od lat. On ci nie pomoże. Po co go bronisz? Masz matkę. Realną, na miejscu. I to ona ma ręce urobione po łokcie, żeby cię wychować, a ty się nawet nie uczysz. Nie wstyd ci? Pomyśl, jesteś w tym domu jedynym facetem. Powinieneś mieć poukładane w głowie, dzieciaku.
Ariel stał chwilę i patrzył przed siebie bezmyślnie. Potem wyszedł, trzaskając drzwiami.
Nie będzie lekko, pomyślał Świszcz.
Miał rację.
4
Świszcz umówił się z siostrą w pubie. Miał dużo rzeczy na głowie i potrzebował o tym komuś opowiedzieć, by sobie poukładać, a Ida zawsze była dobrym słuchaczem. Gadał, zagłębiając się w szczegóły. Próbował oddać nie tylko swoje uczucia, ale i wiernie odmalować sytuację, w której znalazł się wraz z obcymi dziećmi. Potem słuchał komentarza, kiwając głową. Mieli z Idą podobne pomysły niemalże na wszystko. Szybko dopracowali szczegóły.
Najpierw on zadzwonił do znajomego policjanta. Romek nie był może asem, ale w pracy radził sobie nieźle. Marcinowi nie po raz pierwszy udało się podsunąć mu jakąś ciekawą informację, więc funkcjonariusz bez problemu okazywał wdzięczność. Ida skontaktowała się z zaprzyjaźnioną dziennikarką obywatelską, którą znała jeszcze ze studiów. Właściwie oboje potwierdzili, że nieodzowny jest dyskretny monitoring hali sportowej i kamerka zamontowana w damskiej szatni w gimnazjum. Obejrzenia wymagają tylko te godziny, gdy lekcje ma jeden konkretny nauczyciel. Takich zajęć nie powinno być wiele, bo zwykle hale zajmują do spółki nawet trzy klasy. Chodzi o siódmą i ósmą godzinę lekcyjną. Tę sprawę puścili w obieg, więc mogli ją uznać za załatwioną. Ida nie wiedziała, jak ugryźć zajęcia z matmy, a jej brat się zamyślił.
– Z czego byłaś najlepsza? Z humanistycznych, nie? – Pociągnął swoje piwo i odstawił na blat pusty kufel.
– Czy najlepsza? – zamyśliła się. – Bo ja wiem? Kułam po prostu – Nie była pewna.
– Nieprawda. Żyłaś historią. Ciągle targałaś z biblioteki jakieś książki i czytałaś je wieczorami. Dlaczego aż tak się starałaś? To była twoja pasja? Raczej nie, bo już nie jest. Wyrosłaś z tego jak z New Kids on the Block.
– Nie pamiętam.
– Przypomnij sobie! Historyk był młody, prosto po studiach. Podobał ci się? – dopytywał.
– Wszystkim się podobał. – Próbowała ściemniać, ale uśmiechnął się tak, że nie było sensu dalej bujać brata.
– Chciałaś na nim zrobić wrażenie?
– Jeszcze jak. I robiłam.
– Matematyk Proszka też jest młodym facetem, stąd wniosek: Proszek nie jest gejem.
– Musisz tak mówić na dzieciaka? – spytała odrobinę złośliwie.
– No. On ma Ariel na imię. Jak syrenka z bajki albo reklamowany proszek.
– Jeśli tak, to rozumiem. Okej. Co teraz zrobisz?
– Poszukam mu bardzo ładnej korepetytorki. Chcesz się założyć, że to zadziała?
5
Następnego dnia, gdy Marcin Świszcz wrócił z pracy, aż głos mu odebrało ze zdumienia i wściekłości. Wydawało mu się, że jakoś dogaduje się z dzieciakami, a jednak zostało jeszcze dużo nieomówionych spraw. W zlewie piętrzyły się kubki i talerze z wczoraj, w łazience brudne rzeczy wysypywały się z kosza, kasa na zakupy leżała na stole, a w lodówce nie było nic. Za to z pokoju dzieci dobiegały znajome niepokojące dźwięki.
– Miśka! – krzyknął, ale nikt nie zareagował. – Miśka! – zawołał ją jeszcze raz.
– Zaraz! – Usłyszał stłumione słowo przez drzwi.
– Nie! Teraz! – zażądał.
Niezadowolona dziewczyna stanęła w drzwiach i postanowiła zawalczyć.
– Marcin, czy tobie się czasem nie pomieszało? – spytała ironicznie. – Czego wrzeszczysz? Nie jesteś moim starym. – Wydęła usta i wyraźniej niż dotychczas wycedziła: – Udajesz. Zagalopowałeś się trochę, co?
– Taaa, dawaj no tu tego twojego, to pogadamy. No raz, raz! Aha, bzykasz się z nim, czy tylko mu obciągasz?
Dziewczyna się zaczerwieniła. Była wściekła, ale mocno zmieszana.
– Rozumiem, że póki co to drugie. To tak, żebym wiedział, o czym mówię. No dawaj go tu!
Chłopak stanął w drzwiach niepewny. Marcin wskazał mu miejsce naprzeciw siebie.
– Pan coś chciał? – Nastolatek udawał odważniejszego, niż był.
– Siadaj, młody. Świszcz jestem. – Podał chłopakowi rękę i uścisnął podaną mu martwą rybę. Nawet nie dosłyszał imienia rozmówcy. – Jest sprawa do obgadania. Miśka, wyjazd stąd. Migiem, powiedziałem! – huknął na nią. – Panowie rozmawiają, nie? – rzucił do dziewczyny i głośno nabrał powietrza. – Młoda mówi, że chcecie się bzykać, ale normalnie, jak ludzie, w domu, w łóżku, a nie na parapecie na baletach. Widzisz, my jesteśmy bardzo postępowi, ale mamy w tym domu zasady. Ja nie mam nic do seksu. Jest zajebisty. Tylko że nie akceptuję brzuchatych nastolatek. No po prostu w mordę bym lał i ją, i dziecioroba. Zrobimy tak: kup pół litra… albo nie – poprawił się – kup litra, co się będziemy oszczędzać, weź starego i przyjdźcie jutro. Dogadamy się. Ty się wprowadzisz, twój stary dołoży do życia i wszystko będzie cacy. Wy będziecie mieli spokój, a jeśli chcesz, to możemy na spółkę hurtem gumki kupować. Ale pamiętaj, młody, jak skrewisz, jak jej zrobisz bachora, to nie będzie: „Mamo, ratuj! Mam piętnaście lat!”. Wtedy zapierdalasz do roboty zarobić na utrzymanie i żegnaj, szkoło, bo na dzieciaka trzeba płacić. Wyprowadzacie się na swoje i więcej was nie oglądam. Jasne, młody?
– Tak, proszę pana. – Nastolatek zamknął usta, które przez całą wypowiedź Marcina pozostawały otwarte.
– No, fajny dzieciak jesteś. To co? Jutro tatuś, wódeczka i walizki. Aha, tylko matki nie bierz! Nie będę się z cholerą użerał.
– To ja już pójdę, proszę pana. – Chłopak wstał.
– No leć, leć. Aha, Absolwenta nie piję i kolorowych nie lubię.
Gość po chwili włożył buty i wyszedł.
Miśka była wściekła.
– Pogięło cię? – Stała w drzwiach.
Wskazał jej dłonią miejsce, na którym przed chwilą siedział chłopak, ale nie usiadła.
– Mnie? A może ciebie pogięło? Co? W zeszłym tygodniu obracałaś tu dwóch innych. Ślepy nie jestem. Nowy tydzień się zaczął, co?
– Nic ci do tego! – Odwróciła się i wyszła do przedpokoju.
– Może nic, ale jak pod moją opieką ktoś ci się dobierze do majtek i zrobi dzieciaka, to matka będzie miała do mnie pretensje, nie?
– Jej to nic nie obchodzi! – krzyczała nastolatka ze swojego pokoju.
Poszedł za nią. Oparł się o parapet.
– Może się mylisz? Może ona po prostu nic nie wie? Bo tyra całe dnie, żebyś miała na lakier do paznokci, w czasie gdy ty obciągasz kolejnym frajerom pod jej dachem. – Już nie podnosił głosu. Mówił do niej spokojnie. – Myślałem, że masz po kolei w głowie. Czternastoletnia nimfetka. Nie wstyd ci?
– Nie! Wszyscy to robią! – wyrzuciła z siebie, machając rękami.
– Dobrze. To pogadaj o tym z mamą. Wytłumacz, że wszyscy to robią, powiedz, jak lubisz lizać fiuty obcych facetów, bo to przecież nie są twoi chłopcy, prawda? A może ty tak sobie dorabiasz do kieszonkowego, co? Zamiast stare kutasy w galerii, młode u siebie. Matka wie, że mieszka w regularnym burdelu?
– Nie mów tak!
– Dlaczego? – prowokował. – Przecież mówisz, że wszyscy to robią.
– Mama nie ma z tym nic wspólnego!
– Oprócz tego, że o niczym nie wie, co? A powinna. Ja bym chciał wiedzieć, gdyby moja czternastoletnia córka była dziwką – cedził wyraźnie każde słowo.
– Nie jestem dziwką, Świszcz! – Zacisnęła pięści.
– Czyżby? A co cię od nich odróżnia? – spytał cynicznie.
– Nie robię tego dla kasy!
– To dlaczego? No, oświeć mnie. Bo wszyscy to robią? Kiedy wszyscy postanowią skakać z wieżowca, to Miśka też?
– Dla sportu i dla świętego spokoju!
– Sportu? W szachy pograj, to tyle samo ruchu. Co, zostałaś ostatnią dziewicą w klasie? Prześladują cię?
Nie wiedziała, czy kpi z niej, czy szczerze pyta.
– Coś w ten deseń. Nie twoja sprawa – wyszeptała, odwracając się od niego i patrząc w okno.
– Miśka, słuchaj, ja tego tak nie zostawię. – Wstał, wyjął z kieszeni fajki, bo chciał wyjść na balkon, żeby zapalić.
– Świszcz… Marcin… – Podeszła za blisko, przeciągając samogłoski w jego imieniu. – Nie bądź zgredem. – Położyła mu dłoń na ramieniu, a drugą na pośladku. – Chodź, odprężysz się. Zapomnisz o wszystkim i nie wrócimy do tematu, dobra? – Wyraźnie go prowokowała. – I mamie ani słowa. Zamknij drzwi. – Stanęła na palcach, jakby chciała go pocałować.
– Ogarnij się! – Odsunął ją od siebie gwałtownie i stanowczo. – Pod bluzką pusto i we łbie też! Aż wiatr hula! Miśka, załatwimy to po mojemu. Nie próbuj na mnie tych dziecinnych sztuczek, bo nie jestem pedofilem. – Usiadł na krześle przy biurku. – Jesteś dzieckiem. Dotarło? Mam do siebie szacunek i tak zostanie. Ty też powinnaś. Siadaj tu. Historia. Dlaczego nie znosisz historii? – zmienił temat, by oczyścić sytuację.
– Nie wiem.
– Ale co? Nauczycielka nie taka? Przedmiot? Co ci nie leży?
– Nie lubię i już. Nudzę się. Koszmarnie się nudzę. Usypiam.
– Ja nie powiem twojej mamie, że się kurwisz, ale ty po pierwsze przestaniesz, a po drugie poprawisz historię. Masz wyciągnąć na tróję. Żadnych dopuszczających, jasne?
– Ale serio nic nie powiesz mamie? – zdziwiła się.
– Serio. Mama rozmawia z tobą o szacunku albo o seksie?
– Pogięło cię? Po co?
– Rozumiem. Polskie standardy. Temat nie istnieje. Ja będę z tobą rozmawiał. A twój kolega… jak mu tam?
– Rafał.
– Nie Emil?
– No co ty. To było w zeszłym tygodniu.
– Okej. Więc jak Rafał opowie twoim kolegom i koleżankom o tych wszystkich bredniach, co tu wygadywałem, powinnaś mieć trochę spokoju. A opowie z pewnością, bo takich bzdur to bym drugi raz nie wymyślił na poczekaniu.
– No. Będę trędowata.
– I dobrze! Przestań się puszczać, to może wyjdziesz na ludzi, chyba że chcesz być mendą jak twój stary.
– Zamknij się, co?
– Ja? Sama się zamknij! Gdzie brat?
– Pojechał do mamy.
– Gdy wróci, ustalimy dyżury.
– Dyżury czego?
– Sprzątania, brudasko. Pranie, gary, pusta lodówka, zakupy i gotowanie. Byłaś dziś w kuchni lub w łazience? Nie będę niczego wam palcem pokazywał. Samo się nie zrobi.
– Ale to nie są nasze obowiązki.
– Czas przeszły, Miśka. Nie były. Tu nie ma służby. Teraz wszyscy się tym zajmiemy. Chyba że mam powiedzieć mamie, że musimy przyjąć sprzątaczkę, bo mamy lewe ręce do wszystkiego.
– Dobra, w sumie ktoś musi tu ogarniać, nie? Świszcz, kto oklepał wuefistę? Mówi, że spadł z roweru, ale nawet on nie jest takim idiotą, by jeździć po takim śniegu.
– Absolutnie nic nie wiem, ale mam przeczucie, że za frajer nie dostał. – Uśmiechnął się zadowolony, choć rzeczywiście nie miał z tym nic wspólnego.
– Nic nie powiesz?
– Nie. Kawę nam zrób. Idę do sklepu. Nie możemy ciągle jeść pizzy.
– Ja tam mogę. Ariel pewnie też.
– Ty lepiej siadaj do kompa i sprawdź, jak zupę ugotować. Pomidorową. Zaraz wracam, a jeśli w tym czasie przyjdzie Edyta, niech poczeka.
– Jaka Edyta? Twoja dupa? – zainteresowała się Miśka.