Strona główna » Obyczajowe i romanse » Najstarszy zawód świata. Historia prostytucji

Najstarszy zawód świata. Historia prostytucji

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0253-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Najstarszy zawód świata. Historia prostytucji

Nowe, uzupełnione wydanie analizy historycznej prostytucji. Autor śledzi to zjawisko i jego funkcjonowanie w europejskim kręgu kulturowym od czasów starożytnych po dzień dzisiejszy.Treść głównych rozważań ubarwiają liczne ciekawostki, łącznie z cenami usług na przestrzeni dziejów, zmianami obyczajowości i najnowszymi tendencjami, jak seksturystyka czy zjawisko galerianek.

Polecane książki

Mówi się, że ten budynek jest gotycki a tamten barokowy, że ten pałac jest klasycystyczny a tamte kamienice są secesyjne. Czym jest architektura? W tej książce czytelnik znajdzie odpowiedź....
Modny gadżet czy zmiana społeczna? Feminizmu nie sposób dziś pominąć przy jakiejkolwiek debacie. Mimo wywalczenia zasadniczych postulatów, ruch kobiecy pozostaje społecznym wyzwaniem i, wobec stale powielanych stereotypów na temat płci, również wezwaniem do ich ciągłego przepracowywania. Jak femini...
Niniejsza książka powstała na podstawie codziennych zapisków, które prowadzone były podczas miesięcznej wyprawy autostopem po Islandii. Zawinięta w śpiwór, pod smaganym wiatrem namiotem, starannie zapisywałam spostrzeżenia, przemyślenia, które później posłużyły do stworzenia nieprzeciętnego przewodn...
Podobno wszyscy mają już dość sporu o gender. Tak przynajmniej twierdzą media i propagatorzy tej nieznoszącej sprzeciwu ideologii. Czy w świecie gender rzeczywiście jest jakiś postęp? Czy jest w nim jakakolwiek przyszłość? Próbuje nam się wmówić, że obyczajowe zmiany, których jesteśmy świadkami...
Ta książka będzie niezbędna dla szkoły podstawowej z nauką języka rosyjskiego. Autorka postawiła akcent na bajki ludowe, ponieważ jest to niezastąpiony materiał do nauki i wychowania dzieci. Książka będzie pomocna dla nauczycieli, jak również dla osób, uczących się języka rosyjskiego od podstaw samo...
Przykładowe zagadnienia, których omówienie znajdziesz w publikacji, to: • Jak opisać kryteria oceny ofert? • Gdzie zamieścić informacje o kryteriach wyboru ofert? • Jakie poza cenowe kryteria mogą zostać przyjęte przez zamawiającego? • Jak prawidłowo opisać kryterium ceny? Co z rabatami, upustami i ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marek Karpiński

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: An­drzej Ba­rec­ki

Ko­rek­ta: ‌Jo­lan­ta Spodar

Ilu­stra­cje po­cho­dzą z ar­chi­wum ‌Iskier

Co­py­ri­ght ‌© by Wy­daw­nic­two ‌Iskry, War­sza­wa 2010 Co­py­ri­ght

©by­Ma­rek­Kar­piń­ski

ISBN ‌978-83-244-0253-3

Wy­daw­nic­two Iskry ‌

ul. Smol­na 11, 00-375 ‌War­sza­wa ‌

e-mail: iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo ‌Sp. z o.o.

MOT­TO

– Iwa­nie ‌Ni­ko­ła­je­wi­czu, czy wie­cie, ‌kie­dy u nas ‌do­brze bę­dzie?

– A kie­dy? – ‌ja na to.

– Kie­dy kur­wy ‌z za­gra­ni­cy do nas za­czną ‌przy­jeż­dżać. To w eko­no­mii znak ‌nie­omyl­ny. ‌Nie żad­ne tam Mark­sy ‌ani Fried­ma­ny, ‌to wszyst­ko ‌ple­wy. Ale ‌kie­dy ‌kur­wy za­gra­nicz­ne ‌do Ro­sji za­czną się ‌zla­ty­wać, to ‌bę­dzie ‌zna­czy­ło, że eko­no­mia ‌na ‌nogi ‌sta­nę­ła. One ‌wie­dzą naj­le­piej…

Sła­wo­mir Mro­żek, ‌Mi­łość ‌na Kry­mie

WSTĘP,CZYLI ‌O PARZE ‌MĘSKICH TRZEWIKÓW

Kie­dyś by­łem prze­wod­ni­kiem ‌pew­ne­go ja­poń­skie­go ‌pro­fe­so­ra. Ten sko­śno­oki ‌gen­tle­man z wy­jąt­ko­wą pil­no­ścią ba­dał ‌wi­try­ny skle­pów obuw­ni­czych. W owych, sie­dem­dzie­sią­tych la­tach nie by­li­śmy aż taką ka­let­ni­czą po­tę­gą, aby za­im­po­no­wać Nip­po­no­wi. Za­py­ta­łem więc, cie­ka­wy, co też jest na owych wy­sta­wach aż tak in­te­re­su­ją­ce­go. Ceny – od­po­wie­dział. Wy­ja­śnił, że wy­krył pew­ną pra­wi­dło­wość i we­ry­fi­ku­je ją we wszyst­kich od­wie­dza­nych przez sie­bie miej­scach na kuli ziem­skiej. Pra­wi­dło­wość ta gło­si, że nie­za­leż­nie od ryn­ku cena pary mę­skich trze­wi­ków rów­na się ce­nie usłu­gi ero­tycz­nej świad­czo­nej przez za­wo­do­wą pra­cow­ni­cę. Nie wiem, czy w Pol­sce, po uwol­nie­niu cen, tę tezę moż­na by jesz­cze utrzy­mać. Wiem na­to­miast, że pro­blem świad­cze­nia usług sek­su­al­nych jest ze wszech miar cie­ka­wy.

Po­trze­by sek­su­al­ne czło­wie­ka na­le­żą bo­wiem do naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych, ta­kich jak za­spo­ka­ja­nie gło­du, pra­gnie­nia, po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa czy cie­pła. Mu­szą być re­ali­zo­wa­ne przez wszyst­kich i za­wsze. Jest jed­nak pew­na ce­cha, któ­ra wy­róż­nia ten blok po­trzeb od wszyst­kich in­nych. Miesz­kać i grzać się, zbie­rać, po­lo­wać czy na­wet upra­wiać rolę moż­na, od bie­dy, sa­mot­nie. Do re­ali­za­cji po­trzeb sek­su­al­nych (je­że­li po­mi­nąć nie­szczę­snych na­śla­dow­ców bi­blij­ne­go Ona­na) ko­niecz­na jest dru­ga oso­ba. Rol­nik może oby­wać się zie­mią, wodą i słoń­cem. Bę­dzie mu wzra­stać i plo­no­wać ziar­no – usłu­gi ero­tycz­ne zaś za­wsze nam świad­czy ktoś. Nie jest to sto­su­nek czło­wie­ka z na­tu­rą. To są sto­sun­ki mię­dzy­ludz­kie w naj­bar­dziej pod­sta­wo­wym zna­cze­niu tego sło­wa. Z cza­sem owo świad­cze­nie przy­bra­ło ru­ty­no­we for­my, spro­fe­sjo­na­li­zo­wa­ło się. I tak  p o w s t a ł   n a j s t a r s z y   z a w ó d   ś w i a t a:   p r o s t y t u c j a.

Sto­sun­ki ero­tycz­ne mia­ły miej­sce nie­mal od za­ra­nia świa­ta. I to świa­ta w dar­wi­now­skim ro­zu­mie­niu po­cząt­ku. Słab­szym z bio­lo­gii przy­po­mi­nam, że na­wet pier­wot­nia­ki po­tra­fią roz­mna­żać się in­a­czej niż przez po­dział. Nie więc płcio­wa na­tu­ra jest wy­znacz­ni­kiem tej wie­ko­wej pro­fe­sji (choć nikt nie ne­gu­je zna­cze­nia sek­su). Wy­da­je się, że zna­mien­ne są tu dwie ce­chy. Po pierw­sze, sto­su­nek ero­tycz­ny na­stę­pu­je bez wy­bo­ru, z każ­dym. Po dru­gie zaś, na­stę­pu­je on w za­mian za świad­cze­nia, jest ho­no­ro­wa­ny. Świad­cze­nia ta­kie mogą być wy­pła­ca­ne tak w pie­nią­dzu, jak i w in­nych do­brach. Fakt, że pan­na mło­da wy­cho­dzi za mąż (i świad­czy mał­żeń­skie po­win­no­ści) za byle kogo, ale w za­mian za apa­na­że – jest te­ma­tem dla mo­ra­li­stów. Nie czy­ni to jed­nak pro­fe­sji – ein­mal ist kein Mal – jak po­wia­da­ją Teu­to­no­wie. Ko­niecz­na jest po­wta­rzal­ność. I to jest trze­cia zna­mien­na ce­cha.

Je­że­li ist­nie­je naj­star­szy za­wód świa­ta – aku­rat w kwe­stii jego ist­nie­nia nie­do­wiar­ków bra­ku­je – to jego hi­sto­ria bę­dzie rów­nież hi­sto­rią ludz­ko­ści. Praw­da, że jed­no­stron­ną; praw­da, że nie­wy­czer­pu­ją­cą. Ale cie­ka­wą.

ROZDZIAŁ IJuż starożytni…

Nie wia­do­mo skąd się wzię­ła ta nie­zno­śna ma­nie­ra wy­kła­du, aby za­czy­nać sło­wa­mi: „już sta­ro­żyt­ni Rzy­mia­nie” czy też: „już sta­ro­żyt­ni Gre­cy”. Wi­docz­nie chce­my wte­dy sku­lić się i przy­tu­lić do ko­leb­ki na­szej kul­tu­ry. Pójdź­my za­tem i my dro­gą, któ­rą drep­ta­ło już wie­lu przed nami.

Sta­ro­żyt­ni urzą­dzi­li swój świat z mnó­stwem bo­gów i bo­giń oraz z po­waż­nym stop­niem in­ge­ren­cji miesz­kań­ców Olim­pu w ży­cie śmier­tel­ni­ków. In­te­re­su­ją­cym nas za­wo­dem opie­ko­wa­ła się oczy­wi­ście Afro­dy­ta, bo­gi­ni mi­ło­ści – nic to, że płat­nej. Po­cząt­ko­wo mie­li­śmy do czy­nie­nia z pro­sty­tu­cją świą­tyn­ną, sa­kral­ną. Ka­płan­ki w za­mian za dat­ki dla bo­gi­ni ob­da­rza­ły dar­czyń­ców swy­mi wzglę­da­mi. W Ba­bi­lo­nii, prócz spe­cjal­nej ka­sty ka­pła­nek – pro­sty­tu­tek sa­kral­nych, ist­nia­ła jed­no­ra­zo­wa pro­sty­tu­cja sa­kral­na obej­mu­ją­ca ogół ko­biet. Tak świad­czy o tym He­ro­dot: „Każ­da nie­wia­sta musi w tym kra­ju raz w ży­ciu usiąść w świą­ty­ni My­lit­ty i od­dać się ja­kie­muś cu­dzo­ziem­co­wi. […] Je­że­li nie­wia­sta raz tam usią­dzie, nie może wró­cić do domu, aż ja­kiś cu­dzo­zie­miec rzu­ci jej na łono srebr­ną mo­ne­tę i poza świą­ty­nią cie­le­śnie się z nią po­łą­czy. […] Po od­da­niu się i speł­nie­niu świę­te­go obo­wiąz­ku wo­bec bo­gi­ni wra­ca do domu i od tej chwi­li, choć­byś jej nie wiem ile da­wał, nie po­sią­dziesz jej”1.

W Gre­cji jed­nak, zbie­giem po­stę­pów cy­wi­li­za­cji, świad­cze­nia te się ze­świec­czy­ły. W Ate­nach tego typu punk­ty uży­tecz­no­ści wpro­wa­dził So­lon w 594 roku p.n.e. pen­sjo­na­riusz­ki lu­pa­na­rów re­kru­to­wa­ły się z nie­wol­nic, ku­po­wa­nych i utrzy­my­wa­nych kosz­tem rzą­do­wym. Obo­wiąz­kiem tak sko­sza­ro­wa­nej nie­wol­ni­cy było ob­da­rza­nie roz­ko­szą każ­de­go, kto po­sia­dał zdol­ność płat­ni­czą jed­ne­go obo­la. Nie­zo­rien­to­wa­nym w ów­cze­snych kur­sach wa­lut przy­po­mi­na­my, że tyle brał nie­ja­ki Cha­ron za prze­wie­zie­nie przez rze­kę Styks (zni­żek i tań­szych bi­le­tów al­ler et re­to­ur nie prze­wi­dy­wa­no). Na cze­le ta­kiej in­sty­tu­cji usłu­go­wej sta­ła go­spo­dy­ni, któ­ra otrzy­my­wa­ła od władz mu­ni­cy­pal­nych kon­ce­sję. Do­ty­czy­ła ona wa­run­ków ze­zwo­le­nia, a w tym, przede wszyst­kim, po­dat­ków. I tu do­cho­dzi­my do kwe­stii pie­nię­dzy. Nie w tym zna­cze­niu, że udzie­la­ją­ce świad­cze­nia amo­rycz­ne pa­nien­ki po­bie­ra­ły za to opła­tę, ale że same (lub in­sty­tu­cje, któ­re je zrze­sza­ły) były ce­nio­ny­mi płat­ni­ka­mi. Wkład ich w ogól­ny sys­tem eko­no­micz­ny mu­siał być znacz­ny. Gdy­by sta­ro­żyt­ni po­słu­gi­wa­li się ję­zy­kiem an­giel­skim, to za­miast: pe­cu­nia non olet, mó­wi­li­by za­pew­ne: the­re is no bus­si­nes like a sex bu­si­ness2.

Miesz­kan­ki tych za­kła­dów usłu­go­wych były wła­ści­wie izo­lo­wa­ne od resz­ty spo­łe­czeń­stwa i za­bra­nia­no im opusz­cza­nia warsz­ta­tu pra­cy. W wy­jąt­ko­wych wy­pad­kach wol­no im było wyjść na uli­cę, lecz wów­czas mu­sia­ły no­sić od­po­wied­ni ko­stium od­róż­nia­ją­cy od zwy­kłych odzień. Ubiór miał bo­wiem wte­dy cha­rak­ter zna­czą­cy i in­for­mo­wał o po­zy­cji no­si­ciel­ki: in­a­czej ubie­ra­ła się mę­żat­ka, in­a­czej pan­na, jesz­cze in­a­czej pa­nien­ka, od któ­rej – uiściw­szy za­pła­tę – moż­na się było spo­dzie­wać świad­czeń ero­tycz­nych. Po­zwa­la­ło to uni­kać nie­przy­jem­nych po­my­łek i szko­dli­wych nie­spo­dzia­nek. To z jed­nej stro­ny. Z dru­giej zaś w mocy po­zo­sta­je praw­da, że to­wa­ru ja­koś nie­za­re­kla­mo­wa­ne­go sprze­dać nie spo­sób. W spra­wie tej na­le­ży przy­to­czyć jesz­cze je­den trik, do któ­re­go ucie­ka­ły się pro­fe­sjo­na­list­ki. Otóż na po­de­szwach swych san­da­łów chy­tre te pa­nien­ki ryły ne­ga­tyw na­pi­su: „pójdź za mną”. W pyle grec­kich dróg po­zo­sta­wał więc od­ci­śnię­ty ów za­chę­ca­ją­cy anons. Łą­czy­ły za­tem prze­myśl­ne Gre­czyn­ki spa­cer dla zdro­wia ze swo­istą ak­cją pro­mo­cyj­ną.

Za­ry­so­wał się też w Gre­cji dy­le­mat, przed któ­rym sta­wać bę­dzie ten naj­star­szy fach jesz­cze po wie­lo­kroć i któ­ry do tej pory nie zo­stał roz­wią­za­ny. Czy usłu­gi sek­su­al­ne świad­czyć in­dy­wi­du­al­nie, na uli­cy? Czy też w wy­spe­cja­li­zo­wa­nych i spe­cjal­nie do tego celu prze­zna­czo­nych miej­scach? Oba roz­wią­za­nia mają swo­je do­bre stro­ny, obu nie bra­ku­je też ciem­nych (przyj­dzie nam jesz­cze nie­raz zda­wać z tego spra­wę). Gre­kom nie uda­ło się utrzy­mać prze­my­słu ero­tycz­ne­go tyl­ko w do­mach, tym bar­dziej że usłu­gi mi­ło­sne świad­czy­ły też fle­cist­ki i śpie­wacz­ki. Mia­sta le­żą­ce na prze­cię­ciu szla­ków ko­mu­ni­ka­cyj­nych zna­ne były z wy­so­kie­go po­zio­mu i róż­no­rod­no­ści po­da­ży słu­żek Afro­dy­ty. Przy­kła­dem Ko­rynt, któ­re­go miesz­kan­ki sta­ły się sy­no­ni­mem pro­sty­tut­ki. Ofer­ta usłu­go­wa tego po­lis mu­sia­ła być nie­sły­cha­nie zróż­ni­co­wa­na: zna­la­zło się tam bo­wiem i coś dla ubo­gie­go acz spra­gnio­ne­go że­gla­rza, i coś dla praw­dzi­we­go i praw­dzi­wie na­dzia­ne­go ko­ne­se­ra. De­mo­ste­nes utrzy­mu­je, że cena nocy spę­dzo­nej z Lais (młod­szą – bo były dwie sław­ne ko­rync­kie mi­ło­śni­ce o tym imie­niu) wy­no­si­ła 10 000 drachm at­tyc­kich. De­mo­ste­nes za­pew­ne prze­sa­dził, gdyż od jej star­szej imien­nicz­ki po­bie­rał świad­cze­nia dar­mo (w ra­mach spe­cjal­ne­go ro­dza­ju me­ce­na­tu ar­ty­stycz­ne­go). Za­in­te­re­so­wa­ny był za­tem w win­do­wa­niu w górę cen­ni­ka – nic go to nie kosz­to­wa­ło, a pod­no­si­ło jego war­tość. Jemu też przy­pi­sy­wa­ne jest zda­nie: „Mamy utrzy­man­ki dla roz­ko­szy, na­łoż­ni­ce jako sta­łe na­sze oto­cze­nie, a żony, by ro­dzi­ły nam pra­we dzie­ci i były nam wier­ny­mi go­spo­dy­nia­mi”. Do­sko­na­łość w za­wo­dzie nie za­wsze po­pła­ca. Lais młod­sza po wy­jeź­dzie do Te­sa­lii zo­sta­ła za­kłu­ta szpil­ka­mi do wło­sów. I to gdzie! W świą­ty­ni Afro­dy­ty. Zdol­nych nisz­czą, za­wsze i wszę­dzie, a jej śmierć nosi wszel­kie ce­chy od­da­nia ży­cia na oł­ta­rzu za­wo­du.

Do obu pań Lais na­le­ży do­łą­czyć ich ry­wal­kę Fry­ne. Dziw­ne to zresz­tą imię dla ko­bie­ty uwa­ża­nej za naj­pięk­niej­szą: fry­ne zna­czy tyle co „żaba”3. ta przy­jaź­ni­ła się z rzeź­bia­rzem prak­sy­te­le­sem. Spo­śród lu­dzi naj­bar­dziej za­wist­ne by­wa­ją żony. One mu­sia­ły się zaj­mo­wać do­mo­wym ogni­skiem. Nie na­le­ży za­po­mi­nać, że sło­wa:  d o m o w e   o g n i s k o da­le­kie były od me­ta­fo­ry. Bliż­sze zaś kop­cą­ce­mu i okop­co­ne­mu miej­scu mię­dzy ka­mie­nia­mi. Nie lu­bi­ły one, owe czar­ne od sa­dzy żony, gdy kto umy­ty prze­cha­dzał się po ago­rze, spo­ty­kał się z cie­ka­wy­mi ludź­mi, był ad­o­ro­wa­ny przez wspa­nia­łych męż­czyzn. Oskar­ży­ły więc Fry­ne o ob­ra­zę bo­ską. Nie było to lek­kie oskar­że­nie. Dzię­ki ta­kie­mu wła­śnie – przy­po­mnij­my – So­kra­tes był zmu­szo­ny wy­pić cy­ku­tę. Spra­wa – jak to przed try­bu­na­łem – to­czy­ła się ze zmien­nym szczę­ściem. Obroń­ca – me­ce­nas Hy­pe­rej­des – czu­jąc, że po­zy­cja Fry­ne słab­nie, wziął się na spo­sób. Po­tar­gał na niej sza­ty i de­mon­stru­jąc na­gość, za­wo­łał: „Czy ta­kie pięk­no mo­gło ob­ra­zić w czymś bo­gów?” Skład sę­dziow­ski – a w on czas orze­ka­li tyl­ko męż­czyź­ni – dłu­go kon­tem­plo­wa­li wdzię­ki Fry­ne. Po wni­kli­wym roz­wa­że­niu oka­za­ne­go ma­te­ria­łu do­wo­do­we­go oskar­że­nie zo­sta­ło od­da­lo­ne4. Fry­ne ucho­dzi­ła za naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę swo­ich cza­sów. Słu­ży­ła też swe­mu przy­ja­cie­lo­wi jako mo­del­ka, a rzeź­by Prak­sy­te­le­sa ucho­dzi­ły za wzór, za ide­ał grec­kiej ko­bie­cej uro­dy. Wszyst­ko jed­nak, nim sta­nie się ide­ałem, bywa ory­gi­na­łem. Przy­kła­dem Fry­ne.

Do­cho­dzi­my tu do zja­wi­ska, któ­re­mu na imię:  h e t e r a. W pol­sz­czyź­nie to sło­wo ozna­cza szcze­gól­nie brzyd­kie, zło­śli­we i nie­zno­śne bab­sko. W świe­cie an­tycz­nym he­te­ra była tego za­prze­cze­niem. Mu­sia­ła być pięk­na i spraw­na nie tyl­ko ni­żej pasa, ale i wy­żej szyi. Nie cho­dzi tu o usta, lecz o zwo­je mó­zgo­we. Ta­kie po­łą­cze­nie ta­len­tów in­te­lek­tu­al­nych i uzdol­nień łóż­ko­wych bywa nie­zmier­nie rzad­kie. Nic dziw­ne­go, że było war­te ma­ją­tek. I nic też dziw­ne­go, że tyl­ko wiel­cy mo­gli so­bie na nie po­zwo­lić. Tais była to­wa­rzysz­ką i przy­ja­ciół­ką Alek­san­dra Wiel­kie­go, a po jego śmier­ci Pto­lo­me­usza I So­te­ra. Wspo­mi­na­my tu Tais ateń­ską, a nie jej alek­san­dryj­ską imien­nicz­kę i ko­le­żan­kę. Tę ostat­nią miał na­wró­cić pu­stel­nik Paf­nu­cy. Na­wró­cić w po­dwój­nym zna­cze­niu tego sło­wa. Po pierw­sze, zmie­ni­ła re­li­gię. Po dru­gie zaś, zmie­ni­ła za­wód, znisz­czy­ła klej­no­ty i za­mknę­ła się w klasz­to­rze. Zmie­nia­nie za­wo­du zbyt póź­no i zbyt ra­dy­kal­nie nie jest zdro­we. Tais umie­ra po trzech la­tach. Pew­nie po to, aby po pięt­na­stu stu­le­ciach Ana­tol Fran­ce za­ro­bił, pi­sząc o niej książ­kę, a Ju­les Mas­se­net ope­rę.

Aspa­zja na­to­miast była przy­ja­ciół­ką Pe­ry­kle­sa. Gdy ten umarł, wy­gło­si­ła tak zna­ko­mi­tą mowę po­grze­bo­wą, że sta­ła się dzię­ki temu sław­na. So­kra­tes czę­sto przy­pro­wa­dzał uczniów, aby po­słu­cha­li Aspa­zji – tak wy­so­ko ce­nił jej in­te­lekt. Epo­ka pe­ry­klej­ska to naj­świet­niej­szy okres hi­sto­rii Gre­cji. Je­że­li Pe­ry­kles był gło­wą Aten, to Aspa­zja była szy­ją, któ­ra tą gło­wą krę­ci­ła.

Krę­ci­ła nie tyl­ko gło­wą Aten. Krę­ci­ła też za­ło­żo­nym przez sie­bie Gy­na­ceum – dziś po­wie­dzie­li­by­śmy – za­sad­ni­czą szko­łą za­wo­do­wą dla he­ter. Nie prze­cho­wa­ły się pro­gra­my na­ucza­nia i nie je­ste­śmy w sta­nie od­po­wie­dzieć na (in­te­re­su­ją­ce ską­di­nąd) py­ta­nia: ile cza­su po­świę­ca­no na na­ukę ma­te­ria­ło­znaw­stwa i przed­mio­tów tech­nicz­nych, ile zaś na przed­mio­ty ogól­no­kształ­cą­ce. Stu­le­cie wcze­śniej po­dob­ną in­sty­tu­cję edu­ka­cyj­ną pro­wa­dzi­ła na wy­spie Les­bos nie­ja­ka Sa­fo­na. Jak twier­dzi Paul Frie­drich, wy­kła­da­no tam na­stę­pu­ją­ce przed­mio­ty: róż­no­rod­ne po­zy­cje i za­cho­wa­nia mi­ło­sne, sty­le śpie­wu i tań­ca, wie­dzę na te­mat afro­dy­zja­ków (tak na­po­jów, jak i po­traw), sztu­kę re­cy­to­wa­nia i ukła­da­nia po­ezji (szcze­gól­nie ga­tun­ków bie­siad­nych)5. Do do­sko­na­ło­ści za­wo­do­wej pro­wa­dzą za­wsze dwie dro­gi: po pierw­sze ta­lent, a po dru­gie so­lid­ne wy­kształ­ce­nie. Gy­na­cea da­wa­ły to dru­gie, nie eli­mi­nu­jąc pierw­sze­go.

Pa­nie te ro­zu­mia­ły do­sko­na­le, że w dro­dze do za­wo­do­wej do­sko­na­ło­ści waż­na jest kon­ku­ren­cja. Urzą­dza­ły so­bie za­wo­dy bę­dą­ce od­po­wied­ni­ka­mi dzi­siej­szych kon­kur­sów pięk­no­ści. Z jed­ne­go ta­kie­go tur­nie­ju, na naj­pięk­niej­sze po­ślad­ki, zda­je spra­wę Al­ki­fron w Li­stach he­ter: „I pierw­sza Myr­ri­na, roz­wią­zaw­szy pa­sek – bie­li­znę mia­ła je­dwab­ną – za­ko­ły­sa­ła prze­świe­ca­ją­cy­mi przez nią bio­dra­mi, któ­re drża­ły jak zsia­dłe mle­ko, a pa­trzy­ła przy tym w tył na ru­chy swej pup­ki. Lek­ko jak w grze mi­ło­snej wes­tchnę­ła tak, że, na Afro­dy­tę, zmie­sza­łam się. Try­al­lis też nie za­wio­dła, po­bi­ła ją w bez­wsty­dzie: «Nie po­dej­mę współ­za­wod­nic­twa w szat­kach na­wet tak prze­zro­czy­stych, bez miz­drze­nia się, niech bę­dzie tak jak na za­wo­dach. Za­pa­sy nie lu­bią osło­nek». Zrzu­ci­ła chi­to­nik i prze­giąw­szy się nie­co w bio­drach, po­wia­da: «Patrz, obej­rzyj so­bie tę bar­wę, Myr­ri­no, jak nie­ska­zi­tel­na, jak bez plam­ki, patrz na ró­żo­wo­ści bio­der tu­taj, na przej­ście ku udom, ani za tłu­ste, ani za chu­de, na do­łecz­ki na wzgór­kach. Na Zeu­sa, nie trzę­są się jak u Myr­ri­ny» – uśmiech­nę­ła się fi­glar­nie i za­krę­ci­ła pup­ką tak, że ruch drga­nia­mi prze­biegł po­wy­żej bio­der.”6

Wy­da­je się, że w Gre­cji na­stą­pi­ła de­sa­kra­li­za­cja za­wo­du. Na­stą­pi­ła też spe­cja­li­za­cja. Za­ry­so­wa­ły się tak­że pro­ble­my, któ­re od­ci­sną się pięt­nem na ca­łym tym okre­sie, któ­ry dzie­li owe cza­sy od współ­cze­sno­ści.

ROZDZIAŁ IIKonduita ab urbe condita

Sta­ro­żyt­ny Rzym prze­jął grec­kie wzo­ry za­cho­wań, bo­gów i ich oby­cza­je. Bo­go­wie byli tak samo kłó­tli­wi i chu­tli­wi jak lu­dzie. Co za świń­stwa wy­ra­biał Dzeus (po ła­ci­nie Ju­pi­ter) z Da­nae, Ledą i wie­lo­ma in­ny­mi bo­gi­nia­mi i śmier­tel­ny­mi, wstyd na­wet wspo­mi­nać. Roma – wiel­ka, dwu­ipół­mi­lio­no­wa me­tro­po­lia – mu­sia­ła wyjść z po­da­żą i kre­ować po­pyt na usłu­gi mi­ło­snej na­tu­ry. Po­pyt z po­da­żą (tak uczy nas eko­no­mia) spo­ty­ka­ją się na ryn­ku. W tym wy­pad­ku było to Fo­rum Ro­ma­num.

Rzy­mia­nie za­sły­nę­li w świe­cie z wie­lu po­wo­dów. Z rzym­skich cyfr i siły le­gio­nów. Ze zna­ko­mi­te­go sys­te­mu dróg i rów­nie do­bre­go akwe­duk­tów. z za­mi­ło­wa­nia do roz­ry­wek cyr­ko­wych i kary ukrzy­żo­wa­nia (któ­ra, chcąc nie chcąc, sta­ła się sym­bo­lem męki i od­ku­pie­nia). Nade wszyst­ko za­sły­nę­li ze sta­no­wie­nia i sto­so­wa­nia pra­wa. Zmo­rą stu­den­tów, mło­dych adep­tów Te­mi­dy jest – i dłu­go jesz­cze po­zo­sta­nie – pra­wo rzym­skie. To je­den z fi­la­rów na­szej cy­wi­li­za­cji. Dało ono pod­wa­li­ny pod no­wo­cze­sne sys­te­my praw­ne. Pra­wo jest wte­dy uży­tecz­ne, gdy re­gu­lu­je wszyst­kie sto­sun­ki mię­dzy­ludz­kie. W tym i te sek­su­al­ne. Rzy­mia­ni­no­wi obce było po­ję­cie du­szy. Dla nie­go lu­dzie byli tyl­ko pod­mio­ta­mi i przed­mio­ta­mi sto­sun­ków praw­nych. Zo­bacz­my za­tem, jak, z praw­ne­go punk­tu wi­dze­nia, wy­glą­da ta in­te­re­su­ją­ca pro­fe­sja.

Po­cząt­ko­wo po­tom­ko­wie Ro­mu­lu­sa i Re­mu­sa za­cho­wy­wa­li su­ro­we oby­cza­je. Prze­ję­li po Etru­skach po­ję­cie mo­no­ga­micz­nej ro­dzi­ny i cześć dla ko­bie­ty. Wy­stęp­ki prze­ciw tej czci ka­ra­ne były nie­jed­no­krot­nie śmier­cią. Kult bo­gi­ni czy­sto­ści i opie­kun­ki do­mo­we­go ogni­ska, We­sty, był wy­ra­zem za­sad wcze­sno­rzym­skich. Numa Pom­pi­liusz pra­gnął, aby wszyst­kie Rzy­mian­ki, nim wej­dą w zwią­zek mał­żeń­ski, były jej ka­płan­ka­mi.

Roz­wój cy­wi­li­za­cji, otwar­cie się na świat ła­go­dzi na­wet su­ro­we oby­cza­je. Wiel­ka aglo­me­ra­cja ma swo­je pra­wa. Tym pra­wem za­ję­li się spe­cja­li­ści. Po­ję­cie pro­sty­tu­cji okre­śla do­pie­ro Lex Ju­lia za pa­no­wa­nia ce­sa­rza Au­gu­sta. Już póź­niej­sza ju­ry­spru­den­cja rzym­ska zaj­mu­je się tym pro­ble­mem rów­no­praw­nie z in­ny­mi za­gad­nie­nia­mi pań­stwo­wy­mi i spo­łecz­ny­mi. Go­dzi się w tym miej­scu wspo­mnieć, że sło­wo pro­sty­tu­cja jest wła­śnie ła­ciń­skie­go po­cho­dze­nia. Po­cho­dzi od cza­sow­ni­ka: pro­sti­tuo, -ere, co zna­czy mniej wię­cej tyle co: „wy­sta­wiać się na sprze­daż”. Za­wdzię­cza­my praw­ni­kom z La­tium nie tyl­ko de­fi­ni­cję, ale i na­zwę tego, co de­fi­nio­wa­ne. I tak w Di­ge­stach czy­ta­my: Pa­lam au­tem, sic ac­ci­pi­nis, pas­sim, hoc est sine de­lec­tu, non si qua adul­te­ris vel stu­pra­to­ri­bus se com­mit­tit, sed quae vi­cem pro­sti­tu­tae su­sti­net7. Zda­niem jed­ne­go ze zna­ko­mit­szych praw­ni­ków II wie­ku p.n.e – Ulpia­na „nie­rząd­ni­cą jest nie tyl­ko ta ko­bie­ta, któ­ra upra­wia swój za­wód w lu­pa­na­rze, lecz i ta, któ­ra w kra­mie han­dlo­wym lub gdzie­kol­wiek god­no­ści swej by nie sza­no­wa­ła”. Uczo­ny ten praw­nik pod­niósł kwe­stię od­da­wa­nia się pierw­sze­mu lep­sze­mu męż­czyź­nie i to za za­pła­tą (sine de­lec­tu, pe­cu­nia ac­cep­ta). Inne szko­ły praw­ni­cze roz­cią­ga­ły to po­ję­cie na bez­in­te­re­sow­nie, choć roz­rzut­nie da­rzą­ce wzglę­da­mi damy. Przy­po­mi­na się sta­ra aneg­dot­ka, że róż­ni­ca mię­dzy dziw­ką i kur­wą jest taka, że pierw­sze to za­wód, dru­gie to cha­rak­ter. Za roz­strzy­gnię­ciem na ko­rzyść szko­ły Ulpia­na prze­ma­wia­ły nie tyl­ko wzglę­dy mo­ral­ne. Prze­mó­wił – a do prak­tycz­nych Rzy­mian mó­wił moc­nym gło­sem – wzgląd fi­nan­so­wy. Od pro­sty­tu­tek ścią­ga­no bez­po­śred­ni po­da­tek oso­bi­sto-do­cho­do­wy. Spra­wy bez­in­te­re­sow­nej szczo­dro­ści w spra­wach sek­su nie mia­ły żad­ne­go fi­skal­ne­go zna­cze­nia.

Pro­sty­tut­ki były nie tyle wy­ję­te spod pra­wa, ile pod­da­ne spe­cjal­nym pra­wom. Od­da­ne zo­sta­ły bo­wiem pod pie­czę edy­li. Ci usta­no­wie­ni w roku 260 p.n.e. urzęd­ni­cy mu­ni­cy­pal­ni mie­li za za­da­nie wy­zna­czać miej­sca dla pro­ce­de­ru, czu­wać nad spo­ko­jem w lu­pa­na­rach. Edyl dbał o to, by każ­da pra­cow­ni­ca sek­to­ra usług sek­su­al­nych pła­ci­ła sto­sow­ne po­dat­ki. Taki urząd skar­bo­wy słu­żył też ce­lom ewi­den­cji lud­no­ści. Pa­nie pra­cu­ją­ce w amo­rycz­nych usłu­gach po­słu­gi­wa­ły się w ży­ciu co­dzien­nym pseu­do­ni­ma­mi, praw­dzi­we ich imię i ro­do­wód zaś znał tyl­ko edyl. Był to pier­wo­wzór, o dwa mi­le­nia póź­niej­szych, „czar­nych ksią­że­czek”. Pro­sty­tu­cję taj­ną ka­ra­no su­ro­wy­mi ka­ra­mi bądź wy­pę­dza­no za mia­sto. Nie uwa­ża­no tego za wy­kro­cze­nie prze­ciw mo­ral­nym ko­dek­som, lecz za na­ru­sze­nie usta­wy skar­bo­wej. Li­cen­cjo­no­wa­ny pro­ce­der na­to­miast kwitł w naj­lep­sze.

Za cza­sów Re­pu­bli­ki za­pi­sa­nie do re­je­stru uwa­ża­no za hań­bią­ce. Pro­sty­tu­cja zresz­tą nie była uwa­ża­na za wsty­dli­wą, ot, pra­ca dla dziew­czy­ny jak każ­da inna. Póź­niej, za ce­sar­stwa, o li­cen­tiam stur­pi ubie­ga­ły się oby­wa­tel­ki Rzy­mu. Wie­le roz­ryw­ko­wych i nie­kul­ty­wu­ją­cych nad­mier­nie cno­ty wier­no­ści mę­ża­tek za­cią­ga­ło się „na ochot­ni­ka” do re­je­stru, co po­zwa­la­ło unik­nąć kar za wia­ro­łom­stwo bez re­zy­gno­wa­nia z we­so­łe­go sty­lu ży­cia. Pod­nio­sło to zde­cy­do­wa­nie pre­stiż za­wo­du. Przed­tem prze­pi­sy edyl­skie na­ka­zy­wa­ły no­sić spe­cjal­ny rzu­ca­ją­cy się w oczy ubiór: czer­wo­ne bu­ci­ki, pe­ru­ki blond oraz cze­pek. Te­raz już moż­na się było po­ka­zać w naj­pięk­niej­szym ubra­niu i naj­lep­szym to­wa­rzy­stwie.

Naj­lep­sze zna­czy­ło tyle, co ce­sar­skie. Nie tyl­ko cho­dzi o to, że ce­sa­rze ota­cza­li się spe­cja­list­ka­mi. Ka­li­gu­la czy Ty­be­riusz, Do­mi­cjan czy Ne­ron, czy choć­by He­lio­ga­bal ota­cza­li się ca­ły­mi wień­ca­mi wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych eks­per­tek. Taki Kom­mo­dus trzy­mał stad­ko 300 pa­nie­nek (nie był to by­najm­niej mę­ski szo­wi­ni­sta, bo chłop­ców trzy­mał tyle samo)8. Cho­dzi­ło bar­dziej o ce­sa­rzo­we. Wa­le­ria Mes­sa­li­na, trze­cia żona Klau­diu­sza, była roz­rzut­na, je­śli cho­dzi o wdzię­ki na dwo­rze, ale nie gar­dzi­ła też za­rob­kiem w lu­pa­na­rach Sub­u­ry. Od jej imie­nia po­cho­dzi sy­no­nim roz­pu­sty i wy­uz­da­nia. Od­daj­my głos w tej spra­wie De­ci­mu­so­wi Ju­ni­so­wi Ju­ve­na­li­so­wi:

Gdy wy­czu­ła żona, że bez­tro­ski

Mąż usnął, opusz­cza­ła łoże w Pa­la­ty­nie,

Szła pod strze­chę, łeb kry­jąc chu­s­tecz­ką je­dy­nie.

Za­cna me­tre­sa, przy niej zaś jed­na słu­żą­ca.

Lecz czar­ny włos pe­ru­ka kry­ła ru­dzie­ją­ca,

We­szła do lu­pa­na­ru, w kiec­kę przy­odzia­na,

Do pu­stej swej ka­bi­ny: sta­ła ro­ze­bra­na,

Pierś w zło­cie, i pod na­zwą Li­kir­ki zmy­ślo­ną

Ob­na­ża­ła swe, za­cny Bry­ta­ni­ku, łono.

Przy­ję­ła tych, co we­szli, i wzię­ła za­pła­tę.

Kie­dy raj­fur roz­pusz­czał dziew­ki, swą kom­na­tę

Opusz­cza, smut­na; klucz choć ostat­nia ob­ró­ci,

Jesz­cze pło­nąc pra­gnie­niem nie­roz­grza­nej chu­ci.

I od­cho­dzi bez­sil­na, lecz nie­na­sy­co­na,

Ze szpet­nym li­cem, dy­mem lam­py okop­co­na,

Prze­no­sząc lu­pa­na­ru smród w do­mo­we łoże”9.

Ju­lia, cór­ka ce­sa­rza Au­gu­sta, mia­ła zwy­czaj wy­cho­dzić na uli­ce, by tam po­lo­wać na ko­chan­ków. Teo­do­ra, żona Ju­sty­nia­na I Wiel­kie­go, lu­bi­ła pono za­ba­wiać się w cią­gu jed­nej nocy (jako świad­czy moc­no jej nie­chęt­ny Pro­ko­piusz z Ce­za­rei – w swej Hi­sto­rii se­kret­nej)10 z trzy­dzie­sto­ma mło­dzień­ca­mi. Taka już pra­wi­dło­wość, że zna­cze­nie za­wo­du ro­śnie, gdy grze­je się on w bla­sku wła­dzy.

Ale nie pi­sze­my tu hi­sto­rii po­li­tycz­nej. Pi­sze­my hi­sto­rię adep­tek We­ne­ry, któ­ra to wła­śnie obej­mo­wa­ła opie­ką in­te­re­su­ją­cy nas za­wód. Jak twier­dzi Bar­ba­ra Wal­ker, świą­ty­nie We­nus były „szko­ła­mi na­ucza­ją­cy­mi tech­nik sek­su­al­nych pod kie­run­kiem ve­ne­rii, nie­rząd­nic-ka­pła­nek, któ­re wy­kła­da­ły ero­tycz­no-du­cho­wą me­to­dę zbli­żo­ną do hin­du­skie­go tan­try­zmu”. I choć ta­kie au­to­ry­te­ty jak Hen­ri­qu­es twier­dzą, iż nie było roz­wo­ju form pro­sty­tu­cji re­li­gij­nej, ist­nie­ją do­wo­dy, że pro­sty­tut­ki od­gry­wa­ły znacz­ną rolę w róż­nych ob­rzę­dach re­li­gij­nych. Ve­nus Vol­gi­va­va (We­nus Ulicz­ni­ca) było jed­nym z imion nada­nych bo­gi­ni w aspek­cie sek­su­al­no-za-wo­do­wym; pro­sty­tut­ki płci oboj­ga ob­cho­dzi­ły co­rocz­nie jej świę­to 23 kwiet­nia. Bo­gi­ni zna­na jako For­tu­na Vi­ri­lis czczo­na była przez rzym­skie ple­be­jusz­ki, a jej ad­o­ra­cja mia­ła miej­sce w mę­skich łaź­niach zna­nych jako miej­sca roz­pu­sty. 28 kwiet­nia roz­po­czy­na­ło się też inne świę­to pro­sty­tu­tek, przy ży­wio­ło­wym współ­udzia­le pu­blicz­no­ści, na któ­re skła­dał się ciąg za­baw. Urzą­dza­no je w hoł­dzie dla bo­gi­ni Flo­ry, le­gen­dar­nej nie­rząd­ni­cy, któ­ra pro­fi­ty ze swe­go pro­ce­de­ru prze­ka­za­ła uko­cha­ne­mu Rzy­mo­wi. Zwień­cze­nie ce­re­mo­nii na­stę­po­wa­ło 3 maja w Cyr­ku, gdzie licz­nie ze­bra­ne pro­sty­tut­ki roz­bie­ra­ły się i tań­czy­ły, do­pro­wa­dza­jąc do eks­ta­zy mło­dych męż­czyzn, któ­rzy gre­mial­nie wpa­da­li na are­nę i tam wspól­nie od­da­wa­li się ucie­chom go­rą­co okla­ski­wa­ni przez zgro­ma­dzo­ny tłum”11.Ta­kie były za­ba­wy, świę­ta w one lata. I ta­kie też po­cząt­ki live show.

Przyj­rzyj­my się, jak zbu­do­wa­ne i jak zróż­ni­co­wa­ne było śro­do­wi­sko wy­rob­nic amo­rycz­nych. Pod­sta­wo­wy po­dział to ten na ob­ję­te re­je­stra­cją edy­la: me­tri­ces, i te, któ­re re­je­stra­cji umknę­ły: post­ibu­lae. Po­dział ten nie na­kła­dał się na spo­łecz­ne hie­rar­chie. Nie­któ­re siły za­wo­do­we z klas wyż­szych były wyż­sze też nad wy­móg re­je­stra­cji. W re­je­stry nie były uję­te rów­nież ar­tyst­ki – adept­ki Mel­po­me­ny, Po­li­hym­nii czy Terp­sy­cho­ry, któ­re oka­zy­wa­ły się też służ­ka­mi We­nus – do­ra­bia­ły so­bie bo­wiem „na boku”. Nie pierw­szy to (i nie ostat­ni) zwią­zek świą­tyń sztu­ki ze świą­ty­nia­mi mi­ło­ści. Z ta­ki­mi zja­wi­ska­mi spo­ty­ka­li­śmy się już w Gre­cji, aiw przy­szło­ści nie­raz przyj­dzie nam się spo­ty­kać. Te z klas naj­niż­szych (ulicz­ni­ce i ko­bie­ty z za­kła­dów) na­to­miast też nie za­wra­ca­ły so­bie tym gło­wy. Rzym to było duże mia­sto, a sys­tem po­li­cyj­ny był sła­by i mało efek­tyw­ny. Był też (co też nie­raz w przy­szło­ści od­no­tu­je­my) prze­kup­ny. Pie­nią­dze, za­miast wpły­wać do kas mu­ni­cy­pal­nych, to­nę­ły w sa­kwach sług miej­skich.

Tak więc po uli­cach Wiecz­ne­go Mia­sta prze­cha­dza­ły się, mro­wi­ły for­mi­cae (mró­wecz­ki). An­giel­skie słów­ko for­ni­ca­tion ma tu­taj po­noć swój źró­dło­słów. Jed­ne z nich kry­ły udzie­la­nie świad­czeń w cie­niu ogro­dów, in­nym wy­star­cza­ły cie­nie po­są­gów i świą­tyń, jesz­cze in­nym byle za­ło­mek muru.

Jesz­cze inne zaś pro­wa­dzi­ły dzia­łal­ność usłu­go­wą w bu­dyn­kach zwa­nych sta­bu­lae, ro­dza­ju hal nie­po­dzie­lo­nych na mniej­sze po­miesz­cze­nia. Tak więc za­spo­ka­ja­nie po­trzeb klien­tów od­by­wa­ło się „na wi­do­ku”. Jesz­cze inne wy­ko­rzy­sty­wa­ły nad­wie­szo­ne nad uli­ca­mi bal­ko­ny – per­gu­lae. Było to dość nie­bez­piecz­ne, gdyż bal­ko­ny owe lu­bi­ły się ury­wać. (Rzym wpraw­dzie sły­nął z bu­dow­li, któ­re prze­trwa­ły ty­siąc­le­cia, ale też i z ta­kich, któ­re nie mo­gły prze­trwać mie­się­cy). Naj­bar­dziej przed­się­bior­cze czar­te­ro­wa­ły rze­mieśl­ni­cze warsz­ta­ty pra­cy: pie­ka­rzy, rzeź­ni­ków czy cy­ru­li­ków, by po wy­ko­na­niu pra­cy przez wła­ści­cie­la pro­wa­dzić tam swój wła­sny pro­ce­der i in­te­res. Oto sta­ro­żyt­na wer­sja ak­cji, wi­taj dru­ga zmia­no.

Pra­ca na uli­cy była, mimo tych nie­do­god­no­ści, bar­dziej opła­cal­na niż prak­ty­ko­wa­nie w za­re­je­stro­wa­nym domu pu­blicz­nym, lu­pa­na­rze. Były dwa ro­dza­je ta­kich przy­byt­ków. W pierw­szych wła­ści­ciel leno (lena – je­że­li to była ko­bie­ta) po­sia­dał stad­ko nie­wol­nic lub wy­na­ję­tych wol­nych ko­biet, któ­re pra­co­wa­ły na nie­go. Dru­gi typ, rzad­szy, za­sa­dzał się na tym, że leno był wła­ści­cie­lem tyl­ko bu­dyn­ku, po­miesz­cze­nia zaś wy­naj­mo­wał in­dy­wi­du­al­nym wy­rob­ni­com. W ta­kim domu był oczy­wi­ście ka­sjer, vil­lu­cus, któ­ry dbał o to, żeby klient nie po­szedł do pa­nien­ki nie uiściw­szy wprzó­dy na­leż­no­ści. Byli tam rów­nież aqu­ari, mło­dzi chłop­cy, któ­rych za­da­niem było do­star­cza­nie wina i na­po­jów, a tak­że wody do my­cia (skąd też wzię­li swo­ją na­zwę). Były tak­że i an­cil­lae or­na­tri­ces – spe­cjal­ne służ­ki, któ­rych za­da­niem było do­pro­wa­dzać do po­rząd­ku dziew­czy­ny w prze­rwach mię­dzy ko­lej­ny­mi klien­ta­mi.

Tych zaś wa­bił ze­wnętrz­ny wy­strój przy­byt­ku. Ero­tycz­ne rzeź­by, mo­zai­ki i ma­lo­wi­dła wska­zy­wa­ły wy­raź­nie na cha­rak­ter usłu­gi. W nocy wszyst­ko to było rzę­si­ście oświe­tlo­ne. Re­kla­ma już wte­dy była dźwi­gnią han­dlu, na­wet kie­dy kup­czo­no cia­łem. Mało zresz­tą po­zo­sta­wio­no wy­obraź­ni klien­tów. Moż­na to obej­rzeć na pom­pe­jań­skich fre­skach. Na­wet oświe­tla­ją­ce lam­py były wy­ko­na­ne w kształ­tach fal­licz­nych i wa­gi­nal­nych. Wnę­trze było za­zwy­czaj mniej atrak­cyj­ne. Mrocz­ny ko­ry­tarz pro­wa­dził do cel mi­ło­snych. Wła­śnie cel, gdyż były to małe, źle wen­ty­lo­wa­ne i mar­nie oświe­tlo­ne ko­mó­recz­ki. Za całe ume­blo­wa­nie mia­ły lam­pę i po­sła­nie na pod­ło­dze. Na drzwiach wi­sia­ła ta­blicz­ka, na któ­rej z jed­nej stro­ny wy­pi­sa­no cenę, z dru­giej zaś na­pis: oc­cu­pa­ta. Tak jak to bywa dziś w pu­blicz­nych to­a­le­tach.

A poza mu­ra­mi tych we­so­łych, a jak­że smut­nych dom­ków wy­mień­my parę wy­spe­cja­li­zo­wa­nych grup z niż­szych re­jo­nów spo­łecz­nych, któ­re sta­no­wi­ły po­daż ero­tycz­ną Wiecz­ne­go Mia­sta. Więc były to do­ri­des, ofe­ru­ją­ce swo­je wdzię­ki, sto­jąc nago w otwar­tych drzwiach. Były też lu­pae (wil­czy­ce) wa­bią­ce klien­te­lę wil­czym wy­ciem z ciem­no­ści (nie za­po­mi­naj­my, że bliź­nia­ków za­ło­ży­cie­li mia­sta wy­kar­mi­ła wła­śnie wil­czy­ca). Były też aeli­ca­riae – ciast­ka­recz­ki łą­czą­ce za­spo­ka­ja­nie po­trzeb ero­tycz­nych ze sprze­da­żą cia­ste­czek w kształ­cie na­rzą­dów mo­czo­wo-roz­ryw­ko­wych: żeń­skich na chwa­łę We­nus i mę­skich czczą­cych boż­ka Pria­pa. Jed­ną z dziw­niej­szych ka­te­go­rii były bu­stu­ariae miesz­ka­ją­ce na cmen­ta­rzach i łą­czą­ce swój za­wód z fa­chem po­grze­bo­wej płacz­ki. Po uli­cach Romy prze­cha­dza­ły się scor­ta er­ra­ti­cae, go­to­we wyjść na­prze­ciw po­trze­bom prze­chod­niów. Na­to­miast w ta­wer­nach moż­na było spo­tkać bi­li­ti­dae, któ­re na­zwę swo­ją wzię­ły od ta­nie­go wina bi­li­tum i po­zwa­la­ły łą­czyć grzech pi­jań­stwa z grze­chem nie­czy­sto­ści. Sło­wem co­pae na­zy­wa­no po pro­stu do­ra­bia­ją­ce so­bie kel­ner­ki. Gal­li­nae (kury) na­to­miast to ta­kie, któ­re łą­czy­ły swo­ją pro­fe­sję z ra­bun­kiem. To tak­że nie ostat­ni przy­pa­dek ko­eg­zy­sten­cji pro­sty­tu­cji i prze­stęp­stwa. Fo­ra­riae to były wie­śniacz­ki, któ­re wy­cho­dzi­ły ze swo­ją ofer­tą na wiej­skie dro­gi na obrze­żach Rzy­mu. Na sa­mym dole tej za­wo­do­wej hie­rar­chii znaj­do­wa­ły się dia­bo­la­res, któ­re bra­ły tyl­ko dwa obo­le, a jesz­cze ni­żej qu­adran­ta­riae. To już było samo dno, bo ich usłu­gi były tak ta­nie, że w ogó­le nie­wy­mier­ne w wa­lu­cie12. Je­że­li tak roz­bu­do­wa­na, zło­żo­na i zróż­ni­co­wa­na jest ofer­ta dol­nej czę­ści tej gru­py za­wo­do­wej, to jak­że skom­pli­ko­wa­na mu­sia­ła być jej część gór­na. Rzy­mia­nie zna­ni byli wszak z wy­ra­fi­no­wa­nia.

Wspo­mnij­my tu tyl­ko o łaź­niach i te­atrach. Łaź­nie rzym­skie były ośrod­ka­mi ży­cia to­wa­rzy­skie­go, więc i uczu­cio­we­go. Moż­na się było tam na wie­le spo­so­bów zre­lak­so­wać. Spe­cjal­ne ka­bi­ny bu­do­wa­no dla tych, któ­rzy pra­gnę­li być wy­ma­so­wa­ni, na­masz­cza­ni won­ny­mi olej­ka­mi oraz do­stą­pić usług spe­cjal­nych. Szcze­gól­nie wy­ra­fi­no­wa­ne fel­la­tri­ces oraz mło­dzi chłop­cy, wy­szko­le­ni w ust­nej sty­mu­la­cji i za­spo­ka­ja­niu, byli w szcze­gól­nej mo­dzie. Sa­lo­ny ma­sa­żu dzi­siej­szej doby mają dłu­gą tra­dy­cję. Do łaź­ni przy­by­wa­ły też ma­tro­ny rzym­skie, więc dba­no tam i o za­pew­nie­nie usług dla dam­skiej klien­te­li.

Te­atr in­te­re­su­je nas nie tyl­ko dla­te­go, że w cie­niu jego ar­kad kwitł nie­rząd. Wy­żej pró­bo­wa­li­śmy po­ka­zać, że nie było ta­kie­go cie­nia, w któ­rym by nie kwitł. Nie in­te­re­su­je nas też ze wzglę­du na swój ba­chicz­ny, dio­ni­zyj­ski, pe­łen sek­su­al­no­ści i or­gia­stycz­nych za­cho­wań, ro­do­wód. Nie in­te­re­su­je nas rów­nież fakt (choć może po­wi­nien), że la­dacz­ni­ce są jed­ny­mi z ulu­bio­nych po­sta­ci w rzym­skich ko­me­diach Plau­ta czy Ju­we­na­la. In­te­re­su­je nas dla­te­go, że pro­sty­tut­ki były za­wo­do­wy­mi ak­tor­ka­mi i vice ver­sa. Ak­to­rzy (płci mę­skiej) byli za cza­sów rzym­skich oto­cze­ni ta­kim sa­mym uwiel­bie­niem jak dziś gwiaz­dy fil­mo­we. Uwiel­bie­nie to przy­bie­ra­ło nie­rzad­ko bar­dziej fi­zycz­ne for­my ma­rzeń ero­tycz­nych, któ­re moż­na było ku­pić. I ku­po­wa­no je. Ka­li­gu­la miał przy­go­dy z ak­to­rem Mne­ste­rem, Ne­ron z Pa­ri­sern. Sto­sun­ki ho­mo­sek­su­al­ne nie były w owym cza­sie ni­czym szcze­gól­nym, nie uwa­ża­no ich ani za de­wia­cję, ani za apo­dyk­tycz­ne opo­wie­dze­nie się po ja­kieś stro­nie ero­tycz­no­ści. Były jesz­cze jed­nym spo­so­bem re­ali­za­cji cie­le­snych po­trzeb. A sko­ro ist­nia­ły po­trze­by, to ry­nek mu­siał wyjść na­prze­ciw w ich za­spa­ka­ja­niu. Słu­dzy Mel­po­me­ny kie­ro­wa­li swą ofer­tę nie tyl­ko do pa­nów. Pa­nie też mo­gły zna­leźć coś dla sie­bie. I tak, dla przy­kła­du, ce­sarz Do­mi­cjan mu­siał się roz­wieść z żoną nie dla­te­go, że mia­ła spon­so­ro­wa­ny ro­mans z ak­to­rem, lecz dla­te­go, że re­ali­zo­wa­ła go zbyt pu­blicz­nie. Cóż, blask sła­wy – czy zwią­za­nej z wła­dzą, czy zwią­za­nej ze sztu­ką – nie zno­si cie­nia. Wszy­scy ci sprze­daj­ni ak­to­rzy za­czy­na­li na uli­cy, ale na niej nie po­zo­sta­wa­li. Dro­ga przez sce­nę i przez łóż­ko była dla nich po­żą­da­ną dro­gą ka­rie­ry.

Po­dob­ną gru­pę sprze­daj­nych ar­ty­stów sta­no­wi­ły tan­cer­ki. Te albo kształ­co­no na miej­scu, albo też im­por­to­wa­no z Sy­rii lub Hisz­pa­nii (szcze­gól­nie z Ga­des – dzi­siej­szy Ka­dyks). Ta­niec był u Rzy­mian w wiel­kiej es­ty­mie – pa­sjo­no­wa­ły się nim se­na­tor­skie rody, pa­sjo­no­wa­li nie­wol­ni­cy. Czę­ste były przy­pad­ki po­sy­ła­nia dzie­ci z klas wyż­szych do szkół tań­ca. Za­zwy­czaj tan­cer­ki (te lep­sze i zdol­niej­sze) były do­brze opła­ca­ne i nie mu­sia­ły so­bie do­ra­biać „na boku”. Gdy jed­nak de­cy­do­wa­ły się po­łą­czyć służ­bę Terp­sy­cho­rze ze służ­bą

We­ne­rze, to win­do­wa­ły się na sam szczyt za­wo­do­wej amo­rycz­nej hie­rar­chii. Zda­rza­ło się, że po­cho­dzi­ły z sza­no­wa­nych, do­brych ro­dzin, były grun­tow­nie wy­kształ­co­ne, mia­ły tyl­ko kil­ku, ale za to sta­ran­nie wy­bra­nych, spon­so­rów. Od­gry­wa­ły, jak ich grec­kie sio­strzy­ce w za­wo­dzie – he­te­ry, zna­czą­cą rolę w ży­ciu umy­sło­wym i po­li­tycz­nym Rzy­mu. Zwa­no je de­li­ca­tae lub for­mo­sae (pięk­ne), któ­re to sło­wa są sy­no­ni­ma­mi. Jed­ną z tych czu­łych i de­li­kat­nych pa­nie­nek była Cy­te­ra – eks­ak­tor­ka – któ­ra przy­jaź­ni­ła się z Bru­tu­sem, Mar­kiem An­to­niu­szem i po­etą Gal­lu­sem. Po­eci mie­li szcze­gól­ne pre­dy­lek­cje do szu­ka­nia na­tchnie­nia (bądź wy­po­czyn­ku po pro­ce­sie twór­czym) w ra­mio­nach for­mo­sae13. Ty­czy to Owi­diu­sza i Ho­ra­ce­go, Ka­tul­lu­sa i Ty­bul­lu­sa czy Pro­per­cju­sza. Po­tra­fi­li się im wy­wdzię­czyć nie tyl­ko w krusz­cu. Ho­ra­cy wzniósł Leu­ko­noe po­sąg trwal­szy od spi­żu. Po­dob­ny wzniósł Pro­per­cjusz dla Cyn­tii. Tak pi­sał Ka­tul­lus:

„O Ce­liu! Les­bia, Les­bia moja miła,

Ta Les­bia, któ­ra Ka­tul­lo­wi była

Naj­droż­szą z lu­dzi, cen­niej­sza nad ży­cie –

Na ro­gach ulic, po za­uł­kach te­raz

Wnu­ków wiel­kie­go Re­mu­sa ob­dzie­ra!”14

Owi­diusz w Ars aman­di po­trak­to­wał je ry­czał­tem. Owe, da­ją­ce na­tchnie­nie i re­laks, czu­łe i de­li­kat­ne pa­nie nie cie­szy­ły się zbyt czu­ły­mi i zbyt de­li­kat­ny­mi uczu­cia­mi u żon tych, któ­rzy czer­pa­li w ich łóż­kach in­spi­ra­cję i re­laks. Po­dob­nie ata­ko­wa­ne były ich grec­kie ko­le­żan­ki. Do­brze to wpły­wa­ło na we­wnętrz­ną so­li­dar­ność tej gru­py. Atak z ze­wnątrz (wspo­mnij­my los Lais, by prze­ko­nać się, że za­gro­że­nie było śmier­tel­nie re­al­ne) za­wsze bywa ce­men­tu­ją­cy i ni­we­lu­je, na­tu­ral­ną prze­cież, kon­ku­ren­cję. Sza­cow­ne rzym­skie ma­tro­ny od­wo­ły­wa­ły się do tra­dy­cyj­nych war­to­ści. Czu­łe pa­nien­ki – do wy­kształ­ce­nia, dow­ci­pu, uro­dy czy też do po­ję­cia wol­no­ści. An­ta­go­nizm mię­dzy tymi dwo­ma gru­pa­mi – mię­dzy straż­nicz­ka­mi do­mo­we­go ogni­ska i ko­bie­ta­mi wy­zwo­lo­ny­mi – bę­dzie się cią­gnął przez całą hi­sto­rię. Do dziś nie zo­stał roz­strzy­gnię­ty.

Tak było w Rzy­mie. Tak było też i na pro­win­cji. Mia­sta im­pe­rium były prze­cież Rzy­ma­mi w mi­nia­tu­rze. Róż­ni­ły się tyl­ko ska­lą. W tej sa­mej ska­li zmniej­sza­ne były pro­ble­my, o któ­rych wy­żej. Ob­raz sprze­daj­nej mi­ło­ści w im­pe­rium był­by jed­nak nie­peł­ny bez uwzględ­nie­nia mar­kie­ta­nek. Od Bry­ta­nii po Sy­rię, od Pon­tu po Ga­lię, od Egip­tu po Win­do­bo­nę wy­bi­ja­ły rów­ny, żoł­nier­ski rytm twar­de po­de­szwy san­da­łów le­gio­ni­stów. Le­gio­ny to była duma ce­sar­stwa i moc­ny fun­da­ment jego wła­da­nia. Były to tak­że ty­sią­ce męż­czyzn w sile wie­ku, któ­rzy przez dzie­siąt­ki lat żyli z dala od domu (je­że­li żoł­nierz w ogó­le, poza swo­ją ko­hor­tą czy cen­tu­rią, miał ja­kiś dom). Prócz sprzę­tu i żyw­no­ści, lo­gi­sty­ki do­wo­dze­nia i cią­głych ćwi­czeń po­trze­bo­wa­li ko­biet. Bez nich nie wy­trwa­li­by na wy­su­nię­tych straż­ni­cach im­pe­rium czy też pod­czas trwa­ją­cych wie­le lat kam­pa­nii. Re­kru­to­wa­ły się one naj­czę­ściej spo­śród wo­jen­nych bra­nek. Moż­na było zdo­by­te nie­wol­ni­ce od­sprze­dać (i zy­skać wy­mier­ne w pie­nią­dzu do­cho­dy) lub zo­sta­wić na wła­sne po­trze­by (i zy­skać za­spo­ko­je­nie po­trzeb nie­ma­te­rial­nych, choć nie­du­cho­wych). Obok gar­ni­zo­nów bu­do­wa­no więc dom­ki przy­po­mi­na­ją­ce naj­tań­sze i naj­bied­niej­sze przy­byt­ki rzym­skie. Za­miesz­ku­ją­ce je bie­dac­twa mu­sia­ły dzień i noc sta­rać się o ero­tycz­ne za­pew­nie­nie wo­jow­ni­kom od­po­czyn­ku. (Rzy­mia­nie uwa­ża­li, że to nie ab­sen­cja sek­su­al­na zwięk­sza agre­sję, lecz wręcz prze­ciw­nie. Wła­ści­wy sto­pień agre­sji – a to w woj­sku rzecz nie­zbęd­na – za­pew­nia re­gu­lar­ne, acz nie­zbyt czę­ste, ży­cie płcio­we. Po­dob­ną ra­cjo­nal­ność sto­so­wa­no wo­bec gla­dia­to­rów. Cie­ka­we, co na ten te­mat mówi współ­cze­sna me­dy­cy­na i czy nie wią­że tego z po­zio­mem te­sto­ste­ro­nu we krwi). Mu­sia­ły jed­nak peł­nić też inne, nie­zna­ne ich cy­wil­nym sio­strzy­com, funk­cje. Były tak­że sa­ni­ta­riusz­ka­mi, ku­char­ka­mi, sprzą­tacz­ka­mi i wy­ko­ny­wa­ły inne pra­ce do­mo­we. Je­dy­ną na­dzie­ją wy­rwa­nia się z tego krę­gu po­ni­że­nia, cho­rób, wy­czer­pa­nia tu­dzież praw­dzi­wie woj­sko­we­go okru­cień­stwa i bez­względ­no­ści było za­ku­pie­nie ta­kiej zmi­li­ta­ry­zo­wa­nej pra­cow­ni­cy sek­su na wła­sność przez ja­kie­goś wzbo­ga­co­ne­go cen­tu­rio­na, któ­ry był na tyle ka­pry­śny, że chciał mieć ko­bie­tę tyl­ko dla sie­bie. Mars miał z We­nus – jak świad­czy mi­to­lo­gia – ro­man­sik. Ro­mans bur­de­lu i ko­szar trwa do tej pory.

Tak jak do tej pory trwa­ją pro­ble­my, któ­re wzię­ły swój po­czą­tek w Rzy­mie. Przy­sło­wie mówi, że wszyst­kie dro­gi pro­wa­dzą do Rzy­mu. Są jed­nak ta­kie, któ­re się tam wła­śnie za­czy­na­ją.

ROZDZIAŁ IIIOd Adama i Ewy

To jesz­cze jed­na nie­zno­śna ma­nie­ra roz­po­czy­na­nia wy­wo­du. Ale i nic dziw­ne­go. Kar­ty Sta­re­go Te­sta­men­tu są świę­ty­mi księ­ga­mi dla izra­eli­tów, chrze­ści­jan, ka­to­li­ków, kop­tów, pra­wo­sław­nych, pro­te­stan­tów i Bóg je­den wie (jest prze­cież wszech­wie­dzą­cy) dla ilu jesz­cze drob­niej­szych wy­znań, sekt i od­szcze­pień. Z za­czer­nio­nych tam stron set­ki mi­lio­nów czer­pa­ły, czer­pią i będą czer­pa­ły wie­dzę o tym, co jest god­ne i wła­ści­we, a co trze­ba po­tę­pić. Ta księ­ga daje od­po­wiedź na py­ta­nie, jak żyć i czym się w ży­ciu kie­ro­wać. Jest to fun­da­ment na­szej cy­wi­li­za­cji, na­sze­go krę­gu kul­tu­ro­we­go, któ­ry to fun­da­ment wspie­rał ją i okre­ślał przez dłu­gie ty­siąc­le­cia. Na­le­ży więc za­czy­nać od Ada­ma i Ewy.

Tym bar­dziej że – we­dle tej ko­smo­go­nii – byli pierw­szy­mi ludź­mi, któ­rzy od­by­li ze sobą sto­su­nek płcio­wy. Nim ja­kieś do­bro sta­nie się to­wa­rem na ryn­ku, musi zo­stać wy­my­ślo­ne, wy­na­le­zio­ne. Musi zo­stać skon­stru­owa­ny pro­to­typ, prób­ka, eg­zem­plarz sy­gnal­ny. Pra­wa au­tor­skie w dzie­dzi­nie sek­su­al­no­ści na­le­żą się na­szym pra­ro­dzi­com. Gdy­by sko­rzy­sta­li z ochro­ny dóbr in­te­lek­tu­al­nych, to w Do­li­nie Jo­ze­fa­ta (gdzie we­dle Pi­sma na­stą­pi naj­więk­sze zgro­ma­dze­nie ludz­ko­ści) cze­kał­by na nich nie­zgor­szy ka­pi­ta­lik. Nie­ste­ty, o ile mi wia­do­mo, nie opa­ten­to­wa­li tego wy­na­laz­ku, któ­ry może się sta­rać o mia­no naj­trwal­sze­go wy­na­laz­ku czło­wie­ka. Naj­trwal­sze­go w po­dwój­nym zna­cze­niu tego sło­wa, bo po pierw­sze: trwa, a po wtó­re: za­pew­nia trwa­łość.

Zdol­ny i do­brze opła­co­ny ad­wo­kat od­da­lił­by jed­nak te rosz­cze­nia. Pierw­szą bo­wiem ko­bie­tą (we­dle róż­nych za­pi­sków) mia­ła być Li­lit. Od­daj­my głos wiel­kie­mu znaw­cy przed­mio­tu Ro­ber­to­wi Gra­ve­so­wi: „Bóg na­ka­zał wte­dy Ada­mo­wi na­zwać wszyst­kie zwie­rzę­ta, pta­ki i inne stwo­rze­nia. Kie­dy prze­cho­dzi­ły przed nim pa­ra­mi, sa­miec z sa­mi­cą, Adam – bę­dąc wów­czas nie­mal dwu­dzie­sto­let­nim męż­czy­zną – po­czuł za­zdrość na wi­dok ich mi­ło­ści i choć pró­bo­wał spół­ko­wać po ko­lei z każ­dą sa­mi­cą, nie zna­lazł w tym ak­cie za­do­wo­le­nia. Dla­te­go za­wo­łał: «Każ­de stwo­rze­nie prócz mnie ma wła­sną to­wa­rzysz­kę!» – i bła­gał, by Bóg wy­na­gro­dził mu tę krzyw­dę.

Wten­czas Bóg stwo­rzył Li­lith, pierw­szą ko­bie­tę, do­kład­nie tak samo jak stwo­rzył Ada­ma, tyle że użył bru­du i bło­ta za­miast czy­stej gli­ny. Ze związ­ku Ada­ma z tym de­mo­nem i in­nym, zwa­nym Na­amą, po­wstał Asmo­de­usz oraz nie­zli­czo­ne de­mo­ny, któ­re nadal drę­czą ludz­kość. Wie­le po­ko­leń póź­niej Li­lith i Na­ama przy­by­ły na sąd Sa­lo­mo­na prze­bra­ne za nie­rząd­ni­ce z Je­ro­zo­li­my.

Adam i Li­lith nig­dy nie żyli w zgo­dzie. Kie­dy on się chciał z nią ko­chać, ona ob­ra­ża­ła się, że wy­ma­ga od niej le­że­nia na ple­cach. «Dla­cze­go ja mu­szę le­żeć pod tobą? – py­ta­ła. – Ja tak­że je­stem stwo­rzo­na z pyłu i je­stem ci rów­na». Kie­dy Adam pró­bo­wał prze­mo­cą skło­nić ją do po­słu­szeń­stwa, roz­wście­czo­na Li­lith wy­mó­wi­ła ma­gicz­ne Imię Boga, wznio­sła się w po­wie­trze i opu­ści­ła go”15.

Ile, za­uważ­my, w tej hi­sto­rii rze­czy, któ­re zda­rzy­ły się po raz pierw­szy. Pierw­sze mię­dzy­ludz­kie sto­sun­ki płcio­we, pierw­sza mał­żeń­ska kłót­nia i pierw­sze dra­ma­tycz­ne roz­sta­nie. Pierw­sza zdra­da – Li­lith bo­wiem, opu­ściw­szy Ada­ma, pro­wa­dzi­ła burz­li­we ży­cie ero­tycz­ne z lu­bież­ny­mi de­mo­na­mi nad Mo­rzem Czar­nym. To pierw­sze ja­skół­ki ru­chu wy­zwo­le­nia ko­biet, a przy­najm­niej ich wal­ki o rów­ne pra­wa. Cie­ka­we, że (jak świad­czy Bro­ni­sław Ma­li­now­ski w Ży­ciu sek­su­al­nym dzi­kich) ta po­zy­cja sek­su­al­na – jako zmu­sza­ją­ca ko­bie­tę do bier­no­ści – jest wy­śmie­wa­na przez Me­la­ne­zyj­ki, któ­re zwą, ją „po­zy­cją mi­sjo­na­rza”16.

Bi­blia, któ­rą po­da­je nam do wie­rze­nia Ko­ściół, jest tek­stem jed­no­rod­nym. Po­cho­dzi bądź z ła­ciń­skie­go tłu­ma­cze­nia Wul­ga­ty, bądź z wcze­śniej­szych tek­stów grec­kich. Są jed­nak jesz­cze wcze­śniej­sze tek­sty he­braj­skie, aż do naj­wcze­śniej­szych za­pi­sków sek­ty eseń­czy­ków. Jed­ne wąt­ki w Sta­rym Te­sta­men­cie za­ni­ka­ły, inne się po­ja­wia­ły, jesz­cze inne ule­ga­ły mo­dy­fi­ka­cjom pod wpły­wem wie­rzeń lu­dów są­sied­nich. Od­no­si­my się więc do tego tek­stu nie jak teo­lo­go­wie – wi­dzą­cy w nim ka­non wia­ry – lecz jak et­no­gra­fo­wie. Ci zaś trak­tu­ją tek­sty jako mity. Czy­li ta­kie opo­wie­ści, któ­re słu­żą wy­ja­śnia­niu zwy­cza­jów, wie­rzeń i in­sty­tu­cji.

Wróć­my więc do oby­cza­ju i in­sty­tu­cji, któ­ra nas in­te­re­su­je. Pierw­sza z waż­nych dla nas hi­sto­rii to losy Judy i Ta­mar. Ta ostat­nia zwio­dła Judę, ze­rwaw­szy z sie­bie wdo­wie sza­ty, i okryw­szy się barw­ny­mi za­sło­na­mi, uda­wa­ła pro­sty­tut­kę sa­kral­ną. Gro­zi­ła im oboj­gu kara za cu­dzo­łó­stwo. Cu­dzo­łoż­ni­ków ka­ra­no bo­wiem obo­je, tak samo jak so­do­mi­tę (w zna­cze­niu zoo­fi­lii) ka­ra­no wraz ze zwie­rzę­ciem bę­dą­cym przed­mio­tem jego amo­rów. Juda uszedł tym ra­zem kary, jako że jego prze­wi­na była nie­świa­do­ma. Sta­ro­żyt­ni Ju­dej­czy­cy nie po­tę­pia­li kon­tak­tów męż­czyzn z pro­sty­tut­ka­mi pod tym jed­nak wa­run­kiem, że nie były one wła­sno­ścią ojca. Roz­róż­nia­no mię­dzy pro­sty­tut­ką zwy­czaj­ną (zona) a pro­sty­tut­ką sa­kral­ną (qe­de­sza), lecz po­dzia­ły te nie były ostre17.

Inna hi­sto­ria, przez któ­rą po­ucza nas Sta­ry Te­sta­ment, to los Mo­abit­ki Ruth. Ta, za na­mo­wą swej świe­kry No­emi, od­da­ła się nie­ja­kie­mu Bo­azo­wi w za­mian za jęcz­mień, z któ­re­go, w czas gło­du, mo­gła so­bie na­piec pod­pło­my­ków. W sen­sie mo­ral­nym tak ko­men­tu­je ten przy­pa­dek Le­szek Ko­ła­kow­ski: „W hi­sto­rii tej nie ma ni­cze­go, co by za­słu­gi­wa­ło na śmiech lub obu­rze­nie, lub po­gar­dę. Prze­ciw­nie, jest ona do­wo­dem tego, że śmiech nasz bywa czę­sto bez­myśl­ny, obu­rze­nie – fał­szy­we, a po­gar­da ob­łud­na i głu­pia, je­śli ści­ga­my nią ko­goś tyl­ko dla­te­go, że jest go­tów oka­zać komu in­ne­mu wdzięcz­ność za chleb, któ­rym na­sy­cił głód, a wdzięcz­ność oka­zu­je mi­ło­ścią. Chwal­my ra­czej szczo­drość tej, któ­ra od­da­je swo­ją naj­lep­szą cząst­kę za ka­wa­łek chle­ba – al­bo­wiem, jak słusz­nie za­uwa­ży­ła No­emi, na­wet w do­li­nie gło­du – a może zwłasz­cza w do­li­nie gło­du – ła­twiej o chleb niż o wdzięcz­ność za chleb”18.

Przy­wo­ła­li­śmy tu tekst fi­lo­zo­fa, spra­wy łóż­ko­we bo­wiem po raz pierw­szy za­czy­na­ją się ocie­rać o spra­wy mo­ral­ne. Choć nie­zbyt moc­no. Spo­śród dzie­się­cior­ga przy­ka­zań, któ­re lud Izra­ela za po­śred­nic­twem Moj­że­sza otrzy­mał na gó­rze Sy­naj, ani jed­no nie po­tę­pia sek­su­al­no­ści. Przy­ka­za­nie: „Nie cu­dzo­łóż” (szó­ste w tra­dy­cji rzym­sko­ka­to­lic­kiej, siód­me zaś w tra­dy­cji pro­te­stanc­kiej i Ko­ścio­łów wschod­nich) od­no­si się do po­sza­no­wa­nia wła­sno­ści. Spo­łecz­no­ści pa­try­li­ne­ar­ne, to jest ta­kie, któ­re dzie­dzi­czą po ojcu, mu­szą dbać, aby ta li­nia zo­sta­ła za­cho­wa­na. Ma­ter est sem­per cer­ta – mat­ka jest za­wsze pew­na, po­wia­da­li Rzy­mia­nie. Na­to­miast co do ojca ta­kiej oczy­wi­stej pew­no­ści nie ma. Trze­ba więc ob­ło­żyć zwią­zek mał­żeń­ski pew­ny­mi nie­prze­kra­czal­ny­mi pra­wa­mi, aż do groź­by uka­mie­no­wa­nia. Tak po­wia­da o tym Sa­lo­mon – sę­dzia prze­cież spra­wie­dli­wy i po­do­ba­ją­cy się Panu: „War­gi cu­dzej żony ocie­ka­ją mio­dem i gład­sze niż oli­wa jest jej pod­nie­bie­nie, lecz w koń­cu jest gorz­ka jak pio­łun i ostra jak miecz obo­siecz­ny […]. Nie po­żą­daj w swym ser­cu jej pięk­no­ści i niech cię nie zła­pie mru­ga­niem swych po­wiek […]. Czy może kto za­gar­nąć ogień do swo­je­go za­na­drza, a jego odzie­nie się nie spa­li? Czy może kto cho­dzić po roz­ża­rzo­nych wę­glach, a jego sto­py się nie po­pa­rzą? Tak jest z tym, kto cho­dzi do żony swo­je­go bliź­nie­go: nie uj­dzie bez­kar­nie ten, kto się jej do­ty­ka”19.

Na­to­miast sama sek­su­al­ność nie była re­gla­men­to­wa­na – wręcz prze­ciw­nie. Dla pra­wo­wier­ne­go żyda sto­sun­ki sek­su­al­ne (spe­cjal­nie w sza­bas) są szcze­gól­nie po­żą­da­ne. Chwa­li on bo­wiem Stwór­cę w dzie­łach jego.