Strona główna » Biznes, rozwój, prawo » Europa nie potrzebuje euro

Europa nie potrzebuje euro

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64437-40-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Europa nie potrzebuje euro

Trzy lata temu Thilo Sarrazin, wybitny niemiecki ekonomista i polityk, znany ze swych niekonwencjonalnych poglądów i wypowiedzi, wywołał w swoim kraju burzę publikując książkę pt. „Niemcy likwidują się same”. Postawił w niej kilka bardzo kontrowersyjnych tez a to, że imigranci przysparzają państwu więcej kosztów niż wynosi ich wkład w rozwój gospodarki, w innym miejscu, że są kultury mądre, oświecone, otwarte na świat i kultury głupie, ksenofobiczne, nasiąknięte nacjonalizmami. W swojej najnowszej książce Europa nie potrzebuje euro, stosując wypróbowaną metodę krytyczną, Sarrazin kreśli historię euro. Opisuje dewastujące skutki politycznego myślenia życzeniowego, stawiając debatę wokół euro i kryzysu europejskiego zaufania z powrotem na głowie.

Fragment ze wstępu Autora:

Oto przygnębiające wrażenie, jakie przynosi wiosna 2012: projekt Europejska Unia Walutowa rozwija się w zgodzie z własnymi prawami, których nawet sternicy naw państwowych i ich doradcy nie są w stanie przeniknąć. Nie wyznaczają oni kursu, lecz w najlepszym razie reagują na wydarzenia, a Angela Merkel, której głos przypomina mi damski głos w nawigatorze mojego samochodu, wydaje się pełnić dokładnie taką samą rolę. Kiedy mianowicie źle jadę, słyszę przez jakiś czas ostrzeżenie: „Jeśli to możliwe, zawróć”, a potem, kiedy mój błąd rośnie,pada polecenie: „Skręć w lewo”. A kiedy samochód opuści teren objęty kontrolą GPS, słyszę miły głos: „Cel leży w podanym kierunku”. Jeśli chodzi o samochód, którym jadę, to wiem, że ten miły głos nie ma wpływu na kierunek jazdy, jedynie komunikuje mi stan faktyczny. Obawiam się, że podobnie ma się rzecz z kierunkiem rozwoju unii walutowej. W znamiennej rozmowie z Güntherem Jauchem Angela Merkel powiedziała całkiem jasno, że w swoich decyzjach co do euro niejako jedzie na oślep, kierując się wymogami chwili. Strategia tego kursu jest jednak zrozumiała co najwyżej na poziomie abstrakcyjnym. Strategice nawarstwia się tu wiele pytań, z których każde z osobna nie znajduje już jednoznacznej odpowiedzi lub opuszcza różne odpowiedzi w zależności od preferencji i skali  wartości odpowiadającego. (...) Kiedy w roku 1996 wydałem wspomnianą wcześniej książkę na temat euro, była to książka, którą rozpocząłem pisać jako sceptyk, a ukończyłem – jako zwolennik euro. Byłem pod wrażeniem ogromnych wysiłków fiskalnych podjętych przez Włochów, Francuzów i inne kraje. Stawiałem na to, że wyłączenie zasady odpowiedzialności za długi innych krajów członkowskich wprowadzi dostateczną dyscyplinę fiskalną, gdyż „grzesznicy” będą karani wyższą stopą procentową. Niestety dziś obudziliśmy się już z tego liberalnego snu o euro. Ja sam nie spieszyłem się jednak z przewartościowaniem moich poprzednich sądów.

Książka z pewnością da do myślenia zarówno ekonomistom, jak i zwykłym „zjadaczom chleba”. Zatem: czy Polska potrzebuje nowej waluty? Rozpocznijmy debatę.


 

Thilo Sarrazin jest jednym z najwybitniejszych polityków Republiki Federalnej Niemiec. Dzięki kompetencjom zawodowym w dziedzinie finansów oraz odwadze mówienia niewygodnych prawd zyskał opinię profesjonalisty, człowieka stanowczego, obdarzonego szczególnym autorytetem. Sprawował wiele ważnych funkcji. Jako ekonomista z zawodu i polityk był odpowiedzialny za koncepcję i realizację niemieckiej unii walutowej. Nadzorował Urząd Powierniczy. Po zjednoczeniu Niemiec został powołany do zarządu niemieckich kolei Deutsche Bahn Netz AG. Od 2002 do 2009 zasiadał w Senacie Berlińskim. Był też członkiem zarządu Deutsche Bundesbank.

Polecane książki

Ciernie i tulipany to zbiór dwustu czterowierszy słynnego perskiego poety, Baba Tahera, w dwujęzycznym persko-polskim wydaniu. Oryginalny tekst perski złożony został ozdobnym krojem nastaliq. Albert Kwiatkowski, od wielu lat zajmujący się tłumaczeniem perskiej poezji, w swoim przekładzie doskonale o...
Eleanor Wilson przedstawia swój pomysł na kampanię reklamową nowego hotelu na Karaibach. Właściciel hotelu Niccolo Rossi uważa, że projekt jest zbyt romantyczny i staroświecki, ale Eleanor nie odstępuje od swojej wizji i przekonań. Dla niego kobieta z charakterem to nowość. Postanawia dać jej...
Język francuski, ćwiczenia z kluczem dla początkujących i średnio zaawansowanych. Większość ćwiczeń poprzedzona jest komentarzem dotyczącym poruszanego w nich zagadnienia....
O największym rajdzie świata opowiadało już wielu. Przystanek Dakar. Rajd okiem fotografa jest historią jakże różną od pozostałych, bo widzianą oczyma artysty. Autor zdradza często niedostrzegane kulisy Dakaru. Opowiada o ludziach drugiego planu, o których media milczą, choć bez nich nie byłoby tego...
„Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć” to druga książka Kuby Wojtaszczyka, którego debiut literacki znalazł się wśród najbardziej obiecujących debiutów roku tygodnika Newsweek. Autor bierze na warsztat bardzo aktualny temat: protesty młodych ludzi przeciw realiom ...
Tajemnica starego witraża to cykl opowieści o niezwykłych przygodach grupy nastolatków, w której prym wiedzie dziewczyna o nadnaturalnych zdolnościach. Marta urodziła się w Polsce, ale całe życie mieszkała poza jej granicami. Pewnego razu przyjeżdża na wakacje na Warmię i tam pozostaje pod opieką wu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Thilo Sarrazin

Ty­tuł ory­gi­na­łu:

Eu­ro­pa braucht den Euro nicht.

Wie uns po­li­ti­sches Wun­sch­den­ken in die Kri­se ge­führt hat

Prze­kład: Bar­ba­ra Tar­nas

Pol­ska wer­sja okład­ki: Łu­kasz Paw­lak

Re­dak­cja: Elż­bie­ta So­bo­lew­ska

Co­py­ri­ght © 2012 by Deut­sche Ver­lags-An­stalt, a di­vi­sion of Ver­lags­grup­pe Ran­dom Ho­use GmbH, Mün­chen, Ger­ma­ny

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Stu­dio EMKA, War­sza­wa 2013

Wszel­kie pra­wa, łącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji tek­stów w ca­ło­ści lub w czę­ści, w ja­kie­kol­wiek for­mie – za­strze­żo­ne.

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la:

Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

ul. Kró­lo­wej Al­do­ny 6, 03-928 War­sza­wa

Tel./fax 22 628 08 38, 616 00 67

wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

www.stu­dio­em­ka.com.pl

ISBN 978-83-63773-41-0

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Wstęp

W po­dej­ściu do pro­ble­mów spo­łecz­nych war­to sto­so­wać ame­ry­kań­ską za­sa­dę If it ain’t bro­ke, don’t fix it (nie na­pra­wiaj tego, co się nie ze­psu­ło). Zgod­nie z tą za­sa­dą ostat­nią rze­czą, jaką Niem­cy na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych po­win­ni byli zre­for­mo­wać, była ich wa­lu­ta. Na­wet bo­wiem naj­za­go­rzal­szy zwo­len­nik euro nie może po­wie­dzieć, że mar­ka się nie spraw­dzi­ła.

My­śle­nie ma­gicz­ne

W oczach tych Eu­ro­pej­czy­ków, któ­rych los ska­zał na za­ra­bia­nie, pła­ce­nie i gro­ma­dze­nie ma­jąt­ku w drach­mach, li­rach czy escu­dach, spra­wy wy­glą­da­ły oczy­wi­ście zu­peł­nie in­a­czej. Mie­li oni bo­wiem skłon­ność do my­le­nia świet­no­ści nie­miec­kich pro­duk­tów tech­nicz­nych, nie­miec­kie­go stan­dar­du ży­cia, do­bre­go sta­nu in­fra­struk­tu­ry, sto­sun­ko­wo wy­so­kiej sta­bil­no­ści ce­no­wej w Niem­czech i wie­lu in­nych rze­czy, któ­rych Niem­com za­zdrosz­czo­no – z oko­licz­no­ścią, że w Niem­czech pła­ci się w mar­kach.

Temu ma­gicz­ne­mu my­śle­niu ule­ga­li jed­nak nie tyl­ko zwy­kli lu­dzie, ale tak­że po­li­ty­cy, lu­dzie me­diów i rzą­dy w ca­łej Eu­ro­pie: wspól­na wa­lu­ta na­zna­czo­na siłą i pre­sti­żem wchło­nię­tej mar­ki nie­miec­kiej mia­ła być cza­ro­dziej­skim na­po­jem, elik­si­rem ży­cia wpro­wa­dza­ją­cym wresz­cie rów­ność go­spo­dar­czą i usu­wa­ją­cym że­nu­ją­cą i trak­to­wa­ną jako wy­rzut prze­paść dzie­lą­cą stre­fę mar­ki od resz­ty Eu­ro­py.

Przy­po­mi­na to ko­miks o Aste­rik­sie. Przed wpro­wa­dze­niem wspól­nej wa­lu­ty tyl­ko Niem­cy (a w mniej­szym stop­niu tak­że Ho­len­drzy, Au­stria­cy i Duń­czy­cy, któ­rzy jed­nak tak bar­dzo się nie li­czy­li) byli tak sil­ni jak Obe­liks. Kie­dy jed­nak Mi­ra­ku­liks spo­rzą­dzi cza­ro­dziej­ski na­pój pod na­zwą „wspól­na wa­lu­ta” – my­śla­no – i wszy­scy go wy­pi­ją, wte­dy wszy­scy będą tak sil­ni jak Obe­liks. Zwłasz­cza że nie­miec­ki Obe­liks miał nie­czy­ste su­mie­nie z po­wo­du swo­jej siły i chęt­nie by się nią po­dzie­lił, aby raz na za­wsze po­zbyć się po­czu­cia winy, któ­re tra­pi­ło go od cza­sów dru­giej woj­ny świa­to­wej i nie po­zwa­la­ło spo­koj­nie cie­szyć się z wła­sne­go suk­ce­su.

Gdy­by ktoś jesz­cze szu­kał po­twier­dze­nia cu­dów, ja­kich do­ko­na wspól­na wa­lu­ta, to nie­zbi­tym do­wo­dem na to wy­da­wa­ła się nie­miec­ko-nie­miec­ka unia wa­lu­to­wa z roku 1990 i po­stę­pu­ją­ce w ślad za nią zjed­no­cze­nie Nie­miec. Ale fakt, że Niem­cy za­chod­nie za­pła­ci­ły za „suk­ces” tej unii z kra­jem o czte­ro­krot­nie niż­szej licz­bie miesz­kań­ców oko­ło 1500 mld euro, nie do­tarł do po­wszech­nej świa­do­mo­ści.

Wio­sną 1990 roku kanc­lerz Nie­miec sto­ją­cych u pro­gu zjed­no­cze­nia, Hel­mut Kohl, od­rzu­cił tra­dy­cyj­ne nie­miec­kie sta­no­wi­sko, że wspól­na wa­lu­ta moż­li­wa jest tyl­ko w eu­ro­pej­skim pań­stwie fe­de­ra­cyj­nym. W in­te­re­sie zjed­no­cze­nia Nie­miec nie chciał draż­nić Fran­cji, wiel­kie­go przy­ja­cie­la i part­ne­ra, i da­wać po­żyw­ki do zwąt­pie­nia w pro­eu­ro­pej­ski kurs Nie­miec. Po­cząt­ko­wo Hel­mut Kohl pró­bo­wał jesz­cze tu­szo­wać ustęp­stwo w tej pod­sta­wo­wej spra­wie, by nie da­wać po­wo­du do ata­ków nie­miec­kim scep­ty­kom unii wa­lu­to­wej. 6 li­sto­pa­da 1991 oświad­czył w Bun­de­sta­gu:

„Mu­si­my to w kół­ko po­wta­rzać: unia po­li­tycz­na to ko­niecz­ność wo­bec unii go­spo­dar­czej i wa­lu­to­wej. Naj­now­sza hi­sto­ria, i to nie tyl­ko Nie­miec, prze­ko­na­ła nas o fał­szy­wo­ści wy­obra­że­nia, ja­ko­by moż­li­we było utrzy­ma­nie na dłuż­szą metę unii go­spo­dar­czej i wa­lu­to­wej bez unii po­li­tycz­nej”1.

Je­śli tak się rze­czy mia­ły i Hel­mut Kohl na­praw­dę w to wie­rzył, to od­po­wie­dzial­ność za Niem­cy po­win­na była skło­nić go do przed­ło­że­nia eu­ro­pej­skim part­ne­rom ja­snej opcji: wspól­na wa­lu­ta zo­sta­nie wpro­wa­dzo­na wów­czas, kie­dy na­stą­pi po­ro­zu­mie­nie co do jed­no­znacz­ne­go trak­ta­tu na rzecz unii po­li­tycz­nej i trak­tat taki zo­sta­nie pod­pi­sa­ny. Czy i kie­dy to na­stą­pi, za­le­ża­ło­by wów­czas od woli part­ne­rów: za rok, za dzie­sięć lat, za pięć­dzie­siąt – czy nig­dy.

War­to­ści po­li­tycz­ne

Za­miast tego stro­na nie­miec­ka, kosz­tem in­te­re­sów nie­miec­kich, przy­ję­ła nie­ja­sne w tre­ści i nio­są­ce nie­okre­ślo­ne ry­zy­ko za­ło­że­nie: wła­śnie z tej przy­czy­ny, że unia wa­lu­to­wa nie może na dłuż­szą metę prze­trwać bez unii po­li­tycz­nej, ist­nie­nie unii wa­lu­to­wej nie­ja­ko au­to­ma­tycz­nie wy­mu­si przy­ję­cie unii po­li­tycz­nej. Ta­kie sta­no­wi­sko jesz­cze i dziś moż­na wy­czy­tać z wy­po­wie­dzi mi­ni­stra fi­nan­sów Wol­fgan­ga Schäu­ble­go.

Nie­któ­rzy zaś są­dzą, że po­li­ty­cy nie mają wca­le tyle siły. I w grun­cie rze­czy to praw­da. Ale mają przy­najm­niej tyle siły – i do­wo­dzą tego na każ­dym kro­ku – że w kon­kret­nym przy­pad­ku po­tra­fią zi­gno­ro­wać wie­dzę eks­per­tów, po­dej­mu­jąc błęd­ne de­cy­zje, któ­rych dra­ma­tycz­nych skut­ków nie po­tra­fią prze­wi­dzieć, a kie­dy one na­stą­pią, zbyt dłu­go je ba­ga­te­li­zu­ją i ukry­wa­ją.

Kie­dy wresz­cie za­pa­dła de­cy­zja o wpro­wa­dze­niu unii wa­lu­to­wej bez unii po­li­tycz­nej, nie­miec­kiej dy­plo­ma­cji uda­ło się za po­śred­nic­twem trak­ta­tu z Ma­astricht zna­leźć dro­gę, któ­ra mo­gła­by oka­zać się efek­tyw­na, gdy­by wszy­scy part­ne­rzy, kie­ru­jąc się du­chem i li­te­rą trak­ta­tu, zre­for­mo­wa­li od­po­wied­nio swo­je go­spo­dar­ki. Z dru­giej jed­nak stro­ny gdy­by wszy­scy part­ne­rzy mie­li od­po­wied­nią struk­tu­rę go­spo­dar­czą, to unia wa­lu­to­wa by­ła­by nie­po­trzeb­na lub też wy­two­rzy­ła­by się w spo­sób or­ga­nicz­ny jako pro­dukt koń­co­wy unii po­li­tycz­nej.

Ja sam kie­ru­nek zmian za­po­cząt­ko­wa­ny w koń­cu lat dzie­więć­dzie­sią­tych uwa­ża­łem za ry­zy­kow­ny, ale też kry­ją­cy w so­bie pew­ne szan­se, pod wa­run­kiem, że wszy­scy za­in­te­re­so­wa­ni we­zmą pod uwa­gę ist­nie­ją­ce ro­dza­je ry­zy­ka i wy­ko­rzy­sta­ją po­ja­wia­ją­ce się moż­li­wo­ści. W roku 1966 w na­stę­pu­ją­cy spo­sób zde­fi­nio­wa­łem dwa głów­ne ob­sza­ry ry­zy­ka:

„Zwłasz­cza bied­niej­sze re­gio­ny nie będą już mo­gły li­czyć na to, że oka­zjo­nal­na de­pre­cja­cja ich na­ro­do­wej wa­lu­ty po­pra­wi au­to­ma­tycz­nie kon­ku­ren­cyj­ność ich go­spo­da­rek i w ten spo­sób po­mo­że wy­rów­nać do­tych­cza­so­we błę­dy po­li­ty­ki pła­co­wej. W sy­tu­acji prze­ciw­nej szan­se jed­no­li­tej wa­lu­ty zo­sta­ną naj­le­piej wy­ko­rzy­sta­ne dla wzro­stu go­spo­dar­cze­go i wzro­stu za­trud­nie­nia, je­śli w za­kre­sie bez­po­śred­nich i po­śred­nich kosz­tów pra­cy bę­dzie ist­nia­ła mak­sy­mal­na re­gio­nal­na i sek­to­ral­na ela­stycz­ność, aż po płasz­czy­znę po­je­dyn­czych za­kła­dów pra­cy”2.

„Po­li­ty­ka pie­nięż­na może jed­nak tyl­ko wte­dy wy­wie­rać dys­cy­pli­nu­ją­cy wpływ na po­li­ty­kę fi­nan­so­wą, je­śli pań­stwa nie­sta­bil­ne fi­nan­so­wo nie będą mo­gły li­czyć na »ba­iling out« ze wspól­nej kasy lub za po­śred­nic­twem me­cha­ni­zmów wy­rów­ny­wa­nia po­zio­mów fi­nan­so­wych”3.

Nie­ste­ty oba wska­za­ne typy ry­zy­ka wy­stą­pi­ły, jak o tym świad­czy z jed­nej stro­ny wzra­sta­ją­ce zróż­ni­co­wa­nie kon­ku­ren­cyj­no­ści kra­jów stre­fy euro, z dru­giej zaś stro­ny kry­zys fi­nan­sów pań­stwo­wych w ob­rę­bie stre­fy euro. Więk­szość spe­cja­li­stów była wów­czas do tego pla­nu na­sta­wio­na scep­tycz­nie, wy­su­wa­li roz­sąd­ne, prze­ko­ny­wa­ją­ce ar­gu­men­ty. Dla­cze­go więc ich nie po­słu­cha­no? Praw­da jest taka, że lu­dzie nie kie­ru­ją się ar­gu­men­ta­mi. Tyl­ko eks­per­ci my­ślą w tych ka­te­go­riach, kie­dy roz­ma­wia­ją mię­dzy sobą. Zwy­kli lu­dzie my­ślą ob­ra­za­mi, i to tym bar­dziej, im mniej ro­zu­mie­ją z ca­łej spra­wy. Wie­dzą o tym do­sko­na­le sku­tecz­ne dyk­ta­tu­ry, po­dob­nie jak sku­tecz­ni spe­ce od re­kla­my.

Wi­zjo­ner­stwo

Ob­ra­za­mi my­ślą tak­że wio­dą­cy po­li­ty­cy, nie tyl­ko ci, któ­rym prze­wo­dzą, i u nich tak­że od­po­wied­ni ob­raz może po­ko­nać na­wet naj­lep­szy ar­gu­ment. Ame­ry­kań­ski pre­zy­dent Ro­nald Re­agan na po­cząt­ku swo­jej pre­zy­den­tu­ry miał dy­rek­to­ra do spraw bu­dże­tu, nie­ja­kie­go Da­vi­da Stock­ma­na. Po­li­tyk ten to­czył bo­ha­ter­ską wal­kę w obro­nie pra­wi­dło­wej po­li­ty­ki bu­dże­to­wej i po­dat­ko­wej, w szcze­gól­no­ści z mi­ni­strem obro­ny Ca­spa­rem We­in­ber­ge­rem. I po­legł na polu chwa­ły. Jako szczy­to­wy mo­ment swo­jej po­raż­ki opi­su­je jed­no z po­sie­dzeń u pre­zy­den­ta Re­aga­na po­świę­co­ne bu­dże­to­wi re­sor­tu obro­ny. Stock­man przed­sta­wił pre­zy­den­to­wi su­che licz­by. Wró­ży­ły one bar­dzo źle, gdy­by mi­ni­ster obro­ny prze­for­so­wał swo­je żą­da­nia, ale cy­fry te nie wy­war­ły na pre­zy­den­cie spe­cjal­ne­go wra­że­nia. Na­stęp­nie Ca­spar We­in­ber­ger wy­świe­tlił fo­lię z ry­sun­kiem: z le­wej stro­ny na­szki­co­wa­ny był wy­chu­dzo­ny, ob­dar­ty pie­chur, z pra­wej ro­sły, sil­ny żoł­nierz pie­cho­ty mor­skiej w peł­nym uzbro­je­niu. Pod ry­sun­kiem po le­wej stro­nie był pod­pis „Ich ar­mia”, a pod pra­wym – „Na­sza ar­mia”. Pre­zy­dent wska­zał na pra­wy ob­ra­zek, mó­wiąc: „Chcę tego”. Dys­ku­sja była skoń­czo­na, naj­więk­szy po­wo­jen­ny pro­gram zbro­je­nio­wy za­twier­dzo­ny, a fi­nan­so­wa­no go, za­dłu­ża­jąc bu­dżet. Da­vid Stock­man nie­dłu­go już za­ba­wił na stoł­ku mi­ni­stra, ustą­pił w sierp­niu 1985 r. Ale jego książ­ka o la­tach mi­ni­stro­wa­nia u Ro­nal­da Re­aga­na jest god­na po­le­ce­nia każ­de­mu mi­ni­stro­wi fi­nan­sów4.

Po­dob­nie jak Ro­nald Re­agan rów­nież Hel­mut Kohl nie miał gło­wy do szcze­gó­łów, był ra­czej wi­zjo­ne­rem. Był przy tym bar­dzo emo­cjo­nal­ny. Naj­wi­docz­niej na fo­lii, któ­rą po­ka­za­no Hel­mu­to­wi Koh­lo­wi w 1991 r., prze­ciw­sta­wio­no „Ich Eu­ro­pę” „Na­szej Eu­ro­pie”.

„Ich Eu­ro­pa” to była li­sta ma­ło­dusz­nych za­strze­żeń nie­lu­bia­nych tech­no­kra­tów i po­li­tycz­nych fa­na­ty­ków po­rząd­ku, któ­rzy mo­gli­by po­wstrzy­mać wiel­ką eu­ro­pej­ską ideę lub zmie­nić ją nie do po­zna­nia.

„Na­sza Eu­ro­pa” to były ta­bli­ce Moj­że­szo­we z na­pi­sem „Eu­ro­pej­ska Unia Wa­lu­to­wa”, wska­zu­ją­ce dro­gę do Zie­mi Obie­ca­nej pod na­zwą „unia po­li­tycz­na”. W tym ob­ra­zie Hel­mut Kohl od­gry­wał rolę Moj­że­sza na­ro­du nie­miec­kie­go na dro­dze do eu­ro­pej­skiej oj­czy­zny.

Na­kre­ślo­ny prze­ze mnie ob­raz nie jest kpi­ną ani cy­ni­zmem. Je­stem prze­ko­na­ny, że wła­śnie tak się to od­by­ło. Jak wie­lu lu­dzi w star­szym wie­ku, Hel­mut Kohl kie­ro­wał się emo­cjo­nal­ną po­trze­bą osta­tecz­ne­go ure­gu­lo­wa­nia jesz­cze za wła­sne­go ży­cia waż­nych dłu­go­fa­lo­wych za­gad­nień, dla któ­rych za­ła­twie­nia mo­gło­by przy­szłym po­ko­le­niom za­brak­nąć mą­dro­ści lub siły. Bio­rąc pod uwa­gę po­wyż­sze, kwe­stia paru nie­ja­snych punk­tów tech­nicz­nych nie mia­ła więk­sze­go zna­cze­nia. Taką oto dro­gą Niem­cy do­ro­bi­ły się euro. Eks­per­ci tacy jak Hans Tiet­mey­er, Horst Koh­ler, Jür­gen Stark i wie­lu in­nych po­moc­ni­ków na wy­so­kich sta­no­wi­skach zgrzy­ta­ło zę­ba­mi, for­mu­ło­wa­ło za­strze­że­nia, w koń­cu jed­nak przy­ło­ży­ło rękę do po­wo­ła­nia do ży­cia wy­ma­rzo­nej „Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej”. Eks­per­ci ci wy­my­śli­li na­wet spe­cjal­ny in­ku­ba­tor o na­zwie „pakt sta­bi­li­za­cyj­ny”.

Wszyst­ko na nic! Ide­ał, sko­ro tyl­ko przy­szedł na świat, oka­zał się nie­sfor­ny i roz­wi­jał się – zwłasz­cza w ostat­nich la­tach – we­dług wła­snych praw, wy­my­ka­jąc się spod kon­tro­li swych twór­ców.

By­ło­by nie­spra­wie­dli­we i bez­ce­lo­we pra­wić mo­ra­ły obec­nym przy­wód­com i ob­wi­niać ich o prze­szłość. Mer­kel, Sar­ko­zy i wszy­scy inni ster­ni­cy naw pań­stwo­wych nie są od­po­wie­dzial­ni za prze­szłość, ale mu­szą się bo­ry­kać z jej skut­ka­mi. Jed­nak zwy­kły oby­wa­tel nie ma po­wo­du, by w spra­wie wspól­nej wa­lu­ty ufać po­li­ty­kom bar­dziej niż w roku 1992. Wie­lu lu­dzi kar­mio­nych sce­na­riu­sza­mi kry­zy­su, prze­po­wied­nia­mi ka­ta­strof, ape­la­mi o so­li­dar­ność i wza­jem­ny­mi za­rzu­ta­mi nie wie już, co o tym wszyst­kim są­dzić, do­zna­je wręcz po­ra­że­nia my­śli, a do tego wszyst­kie­go do­cho­dzi jesz­cze sze­ro­kie spo­łecz­ne nie­za­do­wo­le­nie. W tym kon­tek­ście Jür­gen Kau­be za­cy­to­wał zda­nie sta­ro­żyt­ne­go hi­sto­ry­ka Tu­cy­dy­de­sa, że w cza­sie woj­ny sło­wa prze­sta­ją być jed­no­znacz­ne, gdyż wszy­scy uży­wa­ją ich wy­łącz­nie tak­tycz­nie, i za­uwa­żył, że zda­nie to od­no­si się naj­wy­raź­niej tak­że do kry­zy­sów go­spo­dar­czych5. Za­ufa­nie do euro dra­stycz­nie spa­dło, szcze­gól­nie alar­mu­ją­ca jest zaś oko­licz­ność, że młod­si wie­rzą w euro jesz­cze mniej niż star­si6.

Zwłasz­cza An­ge­la Mer­kel nie po­no­si­ła żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści za cały ten bi­gos, któ­ry do­stał jej się w spad­ku. Przej­mu­jąc jed­nak dzie­dzic­two Koh­la i wy­po­wie­dzia­ną la­tem 2011 r. for­mu­łę: „Je­śli upad­nie euro, upad­nie tak­że Eu­ro­pa”, oka­za­ła się jego god­ną po­li­tycz­ną cór­ką. Tym sa­mym za­ma­ni­fe­sto­wa­ła bo­wiem ja­sno swo­ją po­sta­wę, że te­raz nie czas na ego­izmy na­ro­do­we i ma­łost­ko­we roz­wa­ża­nia fi­skal­ne. Za­gro­żo­na zda­wa­ła się bo­wiem ca­łość wiel­kie­go przed­się­wzię­cia, po­li­tycz­ne­go te­sta­men­tu Ro­ber­ta Schu­ma­na i Kon­ra­da Ade­nau­era. Do tego po­dej­ścia do­sko­na­le pa­so­wa­ły po­glą­dy fe­de­ral­ne­go mi­ni­stra fi­nan­sów Wol­fgan­ga Schäu­ble­go, bar­dziej trosz­czą­ce­go się o przy­szłość Eu­ro­py niż o fi­nan­se pań­stwa nie­miec­kie­go.

Rów­nież Hel­mut Schmidt, z ca­łym swo­im au­to­ry­te­tem by­łe­go kanc­le­rza fe­de­ral­ne­go i eko­no­mi­sty go­spo­dar­ki glo­bal­nej, pod­kre­ślił tę samą li­nię, kie­dy 4 grud­nia 2011 r. prze­ma­wia­jąc na zjeź­dzie SPD, po­łą­czył ze sobą fak­ty, po­czy­na­jąc od nie­miec­kiej winy za Ho­lo­caust, po­przez po­li­tycz­ne dzie­dzic­two

Ro­ber­ta Schu­ma­na i Kon­ra­da Ade­nau­era, aż po wspól­ną wa­lu­tę eu­ro­pej­ską i ko­niecz­ność po­no­sze­nia współ­od­po­wie­dzial­no­ści za dłu­gi kra­jów part­ner­skich stre­fy euro7. Prze­mó­wie­nie to jak w so­czew­ce sku­pi­ło dy­le­mat Nie­miec – trwa­łe za­fik­so­wa­nie w wi­nie wy­ni­ka­ją­cej z II woj­ny świa­to­wej. Hel­mut Schmidt uka­zał mo­ral­ną siłę, jaką Niem­cy czer­pa­ły i nadal czer­pią z fak­tu uzna­nia tej winy. Mimo woli wska­zał on jed­nak rów­nież na nie­bez­pie­czeń­stwo, ja­kie po­ja­wia się wów­czas, gdy nie­miec­kie po­czu­cie winy wpły­wa na de­cy­zje, któ­re po­win­ny być po­dej­mo­wa­ne na pod­sta­wie zdro­wych prze­sła­nek eko­no­micz­nych i sta­ran­ne­go uwzględ­nie­nia in­te­re­sów stron. Taka już jest bo­wiem tak­ty­ka Hel­mu­ta Schmid­ta, że na­wet kie­dy nie ma ra­cji, za­cho­wu­je dar prze­ko­ny­wa­nia dzię­ki kla­row­no­ści i pięk­nu sfor­mu­ło­wań okra­szo­nych prze­ma­wia­ją­cy­mi do wy­obraź­ni ob­ra­za­mi.

Ja oso­bi­ście – czym róż­nię się od Hel­mu­ta Schmid­ta i wie­lu pro­ta­go­ni­stów euro – uwa­żam, że na­le­ży sta­ran­nie od­dzie­lać od sie­bie płasz­czy­zny ar­gu­men­ta­cji. Tak też mam za­miar po­stę­po­wać w ni­niej­szej książ­ce, roz­pa­tru­jąc osob­no na­stę­pu­ją­ce aspek­ty:

– Eko­no­micz­na ko­rzyść (lub szko­da) wspól­nej wa­lu­ty dla do­bro­by­tu, wzro­stu go­spo­dar­cze­go i za­trud­nie­nia w kra­jach człon­kow­skich unii wa­lu­to­wej musi być roz­pa­try­wa­na i oce­nia­na sama w so­bie we­dług we­wnętrz­nych kry­te­riów.

– Jako osob­ne za­gad­nie­nie na­le­ży po­trak­to­wać rolę, jaką wspól­na wa­lu­ta może ode­grać w pro­ce­sie dal­sze­go za­cie­śnia­nia jed­no­ści eu­ro­pej­skiej aż po unię po­li­tycz­ną. Je­śli pro­po­nu­je się w tym celu kro­ki, któ­re nie są opty­mal­ne z eko­no­micz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, to na­le­ży tę kwe­stię pod­dać otwar­tej de­ba­cie. Nie wol­no prze­mil­czać eko­no­micz­nej ceny, jaką przyj­dzie za­pła­cić za osią­gnię­cie ce­lów po­li­tycz­nych.

– Je­śli po­li­ty­ka nie­miec­ka stoi na sta­no­wi­sku, że z po­wo­dów po­li­tycz­nych w związ­ku z winą za II woj­nę świa­to­wą i Ho­lo­caust Niem­cy win­ny po­no­sić szcze­gól­ne ofia­ry w imię „so­li­dar­no­ści eu­ro­pej­skiej”, to ten punkt rów­nież na­le­ży otwar­cie prze­dys­ku­to­wać i przed­sta­wić ar­gu­men­ty „za”.

W trud­nych za­gad­nie­niach zwią­za­nych z unią wa­lu­to­wą nad­miar sen­ty­men­tów eu­ro­pej­skich nie słu­ży kla­row­no­ści my­śli. Ha­sło „Je­śli upad­nie euro, upad­nie Eu­ro­pa” ma cha­rak­ter emo­cjo­nal­ny i fun­da­men­tal­ny, o co zresz­tą cho­dzi­ło. Sfor­mu­ło­wa­nie to jest jed­nak skraj­nie nie­ostre. Co bo­wiem w tym kon­tek­ście ozna­cza „Eu­ro­pa” i ja­ki­mi kry­te­ria­mi mamy mie­rzyć jej „upa­dek”? Czy Bry­tyj­czy­cy, Szwe­dzi, Po­la­cy, Cze­si nie są Eu­ro­pej­czy­ka­mi albo żyją w upa­dłych pań­stwach tyl­ko dla­te­go, że nie pła­cą w euro? Czy na po­łu­dniu Włoch lub na Pe­lo­po­ne­zie mamy kwit­ną­ce rol­nic­two tyl­ko dla­te­go, że tam wa­lu­tą jest euro? Tej szep­ta­nej pro­pa­gan­dzie o klę­sce i koń­cu świa­ta prze­ciw­sta­wiam prag­ma­tycz­ną tezę: „Eu­ro­pa nie po­trze­bu­je euro”.

Jak to moż­li­we, że od­bu­do­wa Eu­ro­py po 1945 r., naj­więk­szy wzrost do­bro­by­tu w hi­sto­rii ludz­ko­ści i je­den z naj­dłuż­szych okre­sów po­ko­ju w Eu­ro­pie przez sześć­dzie­siąt lat oby­wa­ły się bez wspól­nej wa­lu­ty i bez ko­niecz­no­ści pła­ce­nia dłu­gów jed­nych państw przez dru­gie? I na­gle dzi­siaj oka­zu­je się, że do­bro­byt i po­kój w Eu­ro­pie będą tyl­ko wów­czas moż­li­we, kie­dy bę­dzie ist­nia­ła nie tyl­ko wspól­na wa­lu­ta, ale po­nad­to wspól­na kasa pań­stwo­wa, dzię­ki któ­rej osta­tecz­nie każ­dy kraj bę­dzie mu­siał pła­cić ra­chun­ki wszyst­kich in­nych?

Na­su­wa się po­dej­rze­nie, że po­li­ty­cy wy­ma­chu­ją gru­by­mi bank­no­ta­mi, gdyż w po­li­tycz­nym dia­lo­gu i rze­czo­wej ar­gu­men­ta­cji za­bra­kło war­to­ścio­wej drob­nej mo­ne­ty. Ale z dru­giej stro­ny nie cho­dzi też o to, żeby go­ło­słow­nie wy­no­sić się po­nad tych, któ­rzy z bra­ku ar­gu­men­tów się­ga­ją po wiel­kie sło­wa.

Jaz­da bez kie­row­cy

Oto przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie, ja­kie przy­no­si wio­sna 2012: pro­jekt „Eu­ro­pej­ska Unia Wa­lu­to­wa” roz­wi­ja się w zgo­dzie z wła­sny­mi pra­wa­mi, któ­rych na­wet ster­ni­cy naw pań­stwo­wych i ich do­rad­cy nie są w sta­nie prze­nik­nąć. Nie wy­zna­cza­ją oni kur­su, lecz w naj­lep­szym ra­zie re­agu­ją na wy­da­rze­nia, a An­ge­la Mer­kel, któ­rej głos przy­po­mi­na mi dam­ski głos w na­wi­ga­to­rze mo­je­go sa­mo­cho­du, wy­da­je się od­gry­wać do­kład­nie taką samą rolę. Kie­dy mia­no­wi­cie źle jadę, sły­szę przez ja­kiś czas ostrze­że­nie: „Je­śli to moż­li­we, za­wróć”, a po­tem, kie­dy błą­dzę co­raz bar­dziej, pada po­le­ce­nie: „Skręć w lewo”. A kie­dy sa­mo­chód opu­ści te­ren ob­ję­ty kon­tro­lą GPS, sły­szę miły głos: „Cel leży w po­da­nym kie­run­ku”. Je­śli cho­dzi o sa­mo­chód, któ­rym jadę, to wiem, że ten miły głos nie ma wpły­wu na kie­ru­nek jaz­dy, je­dy­nie ko­mu­ni­ku­je mi stan fak­tycz­ny. Oba­wiam się, że po­dob­nie ma się rzecz z kie­run­kiem roz­wo­ju unii wa­lu­to­wej. W zna­mien­nej roz­mo­wie z Gün­the­rem Jau­chem An­ge­la Mer­kel po­wie­dzia­ła cał­kiem ja­sno, że w swo­ich de­cy­zjach co do euro nie­ja­ko je­dzie na oślep, kie­ru­jąc się wy­mo­ga­mi chwi­li8. Stra­te­gia tego kur­su jest jed­nak zro­zu­mia­ła co naj­wy­żej na po­zio­mie abs­trak­cyj­nym. Na­war­stwia się tu wie­le py­tań, z któ­rych każ­de z osob­na nie znaj­du­je już jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi lub do­pusz­cza róż­ne od­po­wie­dzi w za­leż­no­ści od pre­fe­ren­cji i ska­li war­to­ści od­po­wia­da­ją­ce­go. A oto ka­ta­log py­tań:

– Jaki kształt pań­stwo­wy ma osta­tecz­nie przy­brać wspól­na Eu­ro­pa: czy ma to być Eu­ro­pa Oj­czyzn z jed­nym wspól­nym ryn­kiem i znie­sie­niem we­wnętrz­nych gra­nic pań­stwo­wych, czy też scen­tra­li­zo­wa­ne eu­ro­pej­skie pań­stwo ze ści­słą kon­tro­lą fi­skal­ną jego czę­ści skła­do­wych?

– Ja­kie za­le­ty ma Zjed­no­czo­na Eu­ro­pa w co­raz gę­ściej za­lud­nio­nym świe­cie? A może roz­wią­za­nie to ma rów­nież wady?

– Czy może Eu­ro­pej­ska Unia Wa­lu­to­wa opie­ra się na błęd­nych za­ło­że­niach i ja­kie są te ewen­tu­al­nie błę­dy? Czy też jest to kon­struk­cja so­lid­na, a je­dy­nie nie­wła­ści­wie ob­słu­gi­wa­na?

– Czy może glo­ba­li­za­cja i in­te­gra­cja świa­to­wych ryn­ków to­wa­ro­wych i fi­nan­so­wych za­szła już tak da­le­ko, że glo­bal­ne de­cy­zje sta­ły się zbyt skom­pli­ko­wa­ne, a tym sa­mym kurs go­spo­dar­ki świa­to­wej stał się nie­prze­wi­dy­wal­ny?

– A może bra­ku­je tyl­ko wła­ści­wej re­gu­la­cji mię­dzy­na­ro­do­wych ryn­ków fi­nan­so­wych, i jak wo­bec tego taka re­gu­la­cja po­win­na wy­glą­dać?

– Ja­kie pod­sta­wo­we błę­dy do­pro­wa­dzi­ły do kry­zy­su fi­nan­so­we­go lat 2007-2009 i cze­go się z tego na­uczo­no, albo cze­go się moż­na na­uczyć?

– Dla­cze­go nie­któ­re pań­stwa stre­fy euro uwa­ża­ne są za za­gro­żo­ne nie­wy­pła­cal­no­ścią, pod­czas gdy kra­je ta­kie, jak Wiel­ka Bry­ta­nia czy Tur­cja, któ­re w po­rów­na­niu ze swo­imi go­spo­dar­ka­mi za­cią­ga­ją o wie­le więk­sze dłu­gi, za ta­ko­we uwa­ża­ne nie są?

– Skąd bie­rze się opty­mi­stycz­ne prze­ko­na­nie, że na płasz­czyź­nie eu­ro­pej­skiej moż­na za po­mo­cą me­to­dy kija i mar­chew­ki za­pa­no­wać nad po­li­ty­ką fi­nan­so­wą Gre­cji czy Włoch, sko­ro tego ro­dza­ju pró­by dys­cy­pli­no­wa­nia nie uda­ją się na­wet w ob­rę­bie po­szcze­gól­nych kra­jów, jak o tym świad­czą na przy­kład wy­pad­ki w re­gio­nach po­łu­dnio­wych Włoch czy w nie­któ­rych kra­jach związ­ko­wych Nie­miec?

– Czy bu­dże­ty państw ge­ne­ral­nie za moc­no się za­dłu­ża­ją i czy może się w tym oka­zać po­moc­ny usta­wo­wy ha­mu­lec za­dłu­ża­nia się?

– Czy wspól­ny rząd go­spo­dar­czy i fi­nan­so­wy może przy­czy­nić się do sta­bi­li­za­cji Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej i co to wła­ści­wie zna­czy?

– Jaka jest na­sza wi­zja państw na­ro­do­wych i ca­łej Eu­ro­py: czy mają one przede wszyst­kim stwa­rzać ogól­ne ramy dla spo­łecz­nej go­spo­dar­ki ryn­ko­wej, a resz­tę za­ła­twi swo­bod­na kon­kurn­cja, czy my­śli­my ra­czej o pań­stwie opie­kuń­czym?

– Cze­go uczą nas przy­kła­dy tra­dy­cyj­nych, sta­bil­nych państw fe­de­ral­nych, ta­kich jak USA czy Szwaj­ca­ria?

Ka­ta­log jest nie­kom­plet­ny, po­szcze­gól­ne py­ta­nia na­kła­da­ją się na sie­bie. Po­nie­waż cho­dzi tu czę­ścio­wo o sądy war­to­ściu­ją­ce, a czę­ścio­wo na­wet o trud­ne do udo­wod­nie­nia oce­ny ist­nie­ją­cych związ­ków przy­czy­no­wych, od­po­wie­dzi na po­sta­wio­ne py­ta­nia nie da się po pro­stu oce­nić jako „praw­dzi­we” lub „fał­szy­we”. Rów­nież pro­po­no­wa­ne prze­ze mnie od­po­wie­dzi nie są wol­ne od ocen i są­dów war­to­ściu­ją­cych.

Kie­dy w roku 1996 wy­da­łem wspo­mnia­ną wcze­śniej książ­kę na te­mat euro, była to książ­ka, któ­rą za­czą­łem pi­sać jako scep­tyk, a ukoń­czy­łem – jako zwo­len­nik euro. By­łem pod wra­że­niem ogrom­nych wy­sił­ków fi­skal­nych pod­ję­tych przez Wło­chów, Fran­cu­zów i inne kra­je. Sta­wia­łem na to, że wy­łą­cze­nie za­sa­dy od­po­wie­dzial­no­ści za dłu­gi in­nych kra­jów człon­kow­skich wpro­wa­dzi do­sta­tecz­ną dys­cy­pli­nę fi­skal­ną, gdyż „grzesz­ni­cy” będą ka­ra­ni wyż­szą sto­pą pro­cen­to­wą.

Nie­ste­ty dziś obu­dzi­li­śmy się już z tego li­be­ral­ne­go snu o euro. Ja sam nie spie­szy­łem się jed­nak z prze­war­to­ścio­wa­niem mo­ich po­przed­nich są­dów.

Jako czło­nek za­rzą­du Bun­des­ban­ku by­łem wpraw­dzie prze­ciw­ny po­mo­cy dla Gre­cji, pierw­sze­mu pa­ra­so­lo­wi ochron­ne­mu w po­sta­ci wy­ku­pu dłu­gów przez EBC, sta­no­wi­ło to bo­wiem do­kład­ne prze­ci­wień­stwo mo­je­go li­be­ral­ne­go snu o euro. Z po­glą­dem tym nie wy­cho­dzi­łem jed­nak na ze­wnątrz. Nie­co póź­niej uzna­łem, że nie po­wi­nie­nem da­wać po­żyw­ki do dal­szych nie­rze­czo­wych dys­ku­sji na te­mat mo­jej książ­ki Niem­cy li­kwi­du­ją wła­sne pań­stwo, po­zo­sta­jąc przy paru sztyw­nych te­zach na te­mat euro.

Z sym­pa­tią śle­dzi­łem kry­tycz­ne re­cen­zje wie­lu wy­bit­nych eko­no­mi­stów, ta­kich jak choć­by Otmar Is­sing, Hans-Wer­ner Sinn czy Ste­fan Hom­burg, skar­gę do Try­bu­na­łu Kon­sty­tu­cyj­ne­go Pe­te­ra Gau­we­ile­ra czy moc­no za­an­ga­żo­wa­ną kry­ty­kę Han­sa-Ola­fa Hen­ke­la. Nie wszyst­kie za­strze­że­nia po­dzie­la­łem, ale z isto­tą wie­lu z nich się zga­dza­łem.

Po­rząd­ko­wa­nie cha­osu

Cza­sem trze­ba zro­bić coś, co z za­wo­do­we­go punk­tu wi­dze­nia jest błęd­ne, je­śli w grę wcho­dzą wyż­sze cele. Przed­mio­tem mo­ich wąt­pli­wo­ści, zaj­mu­ją­cym mnie przez ostat­ni rok, była przy­szłość Eu­ro­py i jej sto­su­nek do wspól­nej wa­lu­ty. Czy to moż­li­we – za­sta­na­wia­łem się – aby to, co błęd­ne z go­spo­dar­cze­go punk­tu wi­dze­nia, było po­li­tycz­nie wła­ści­we, gdy cho­dzi o cele wy­kra­cza­ją­ce poza sfe­rę go­spo­dar­ki? O tym tak­że jest mowa w ni­niej­szej książ­ce.

U pod­staw trak­ta­tów rzym­skich, któ­re w roku 1958 po­wo­ły­wa­ły do ży­cia Eu­ro­pej­ską Wspól­no­tę Go­spo­dar­czą (EWG), le­gła kon­cep­cja Wspól­ne­go Ryn­ku.

Kon­cep­cja ta, wła­ści­wie po­ję­ta i kon­se­kwent­nie prze­pro­wa­dzo­na, ozna­cza, że wszę­dzie za­pa­nu­je swo­bo­da osie­dla­nia i po­rów­ny­wal­ne szan­se we współ­za­wod­nic­twie go­spo­dar­czym. Pań­stwa człon­kow­skie mogą wpły­wać na owo współ­za­wod­nic­two po­przez do­bre wy­kształ­ce­nie ogól­ne i za­wo­do­we, efek­tyw­ną na­ukę, do­brą in­fra­struk­tu­rę, nie­za­wod­ne usłu­gi pań­stwo­we, po­przez ta­nią, ela­stycz­ną i nie­prze­kup­ną ad­mi­ni­stra­cję pu­blicz­ną.

W po­rząd­ku Wspól­ne­go Ryn­ku wszyst­kie dzia­ła­ją­ce pod­mio­ty za­cho­wa­ją jed­nak do­tych­cza­so­wą od­po­wie­dzial­ność, i tyl­ko one, nikt inny poza nimi, od­po­wia­da­ją za swo­je dłu­gi. Do tych pod­mio­tów dzia­ła­ją­cych w ra­mach Wspól­ne­go Ryn­ku na­le­żą oczy­wi­ście rów­nież pań­stwa człon­kow­skie.

W ra­mach tego po­rząd­ku wspól­na wa­lu­ta za­sad­ni­czo też ni­cze­go nie zmie­nia i jest z nim kom­pa­ty­bil­na w wa­run­kach ist­nie­nia nie­za­leż­ne­go ban­ku emi­syj­ne­go, któ­re­go ce­lem jest w pierw­szej ko­lej­no­ści sta­bil­ność war­to­ści pie­nią­dza.

Oczy­wi­ście wszyst­kie pań­stwa mają w ra­mach tego po­rząd­ku pra­wo do po­peł­nia­nia błę­dów, na przy­kład za­cią­ga­nia dłu­gów wyż­szych niż to jest do­bre dla da­nej spo­łecz­no­ści pań­stwo­wej. Szko­dę po­no­szą wów­czas oby­wa­te­le, któ­rzy mogą po pro­stu wy­brać inny rząd. Szko­dę po­no­szą tak­że wie­rzy­cie­le, kie­dy dane pań­stwo na­po­ty­ka trud­no­ści przy ob­słu­dze za­dłu­że­nia. Wie­rzy­cie­le państw dłuż­ni­ków, tak jak w przy­pad­ku firm i pry­wat­nych dłuż­ni­ków, mu­szą się po pro­stu za­sta­no­wić, komu i na ja­kich wa­run­kach po­ży­cza­ją.

Jed­ne­go tyl­ko nie da się zro­bić – taka jest w każ­dym ra­zie moja teza wyj­ścio­wa: nie da się nie­ja­ko cen­tral­nie wy­mu­sić roz­sąd­ne­go za­cho­wa­nia dłuż­ni­ków pań­stwo­wych. Po pierw­sze, nie da się jed­no­znacz­nie usta­lić, co w da­nym wy­pad­ku zna­czy roz­sąd­ne za­cho­wa­nie. Róż­ne świa­to­po­glą­dy i cele po­li­tycz­ne mogą po­wo­do­wać róż­ni­ce w po­li­ty­ce za­dłu­że­nio­wej, któ­rych nie da się w pro­sty spo­sób umie­ścić na ska­li: „do­bre – złe”. Po dru­gie, sku­tecz­na kon­tro­la za­cho­wań dłuż­ni­czych w ta­kim wy­pad­ku spo­wo­du­je albo po­zba­wie­nie da­ne­go pań­stwa su­we­ren­no­ści, albo też bę­dzie nie­sku­tecz­na.

Ale po ko­lei. Nie chcę Czy­tel­ni­ka z góry krę­po­wać okre­ślo­ny­mi opi­nia­mi, zwłasz­cza że na koń­cu książ­ki oka­że się, że ja rów­nież nie od­kry­łem ab­so­lut­nej praw­dy. W trak­cie lek­tu­ry Czy­tel­nik zo­sta­nie skon­fron­to­wa­ny z fak­ta­mi i pew­ny­mi sche­ma­ta­mi ar­gu­men­ta­cyj­ny­mi, któ­re po­zwo­lą mu wy­ro­bić so­bie wła­sne zda­nie.

– Za­cznę od re­ka­pi­tu­la­cji hi­sto­rii go­spo­dar­czej i wa­lu­to­wej, po­cząw­szy od re­for­my wa­lu­to­wej aż po za­war­cie Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej. Wszyst­kie te­ma­ty, któ­re obec­nie pod­le­ga­ją dys­ku­sji, już wów­czas wy­wo­ły­wa­ły kon­tro­wer­sje. I pra­wie wszyst­kie błę­dy, nad któ­ry­mi dziś się za­sta­na­wia­my, były już wów­czas roz­wa­ża­ne.

– Na­stęp­nie zaj­mę się ge­ne­zą i prze­słan­ka­mi kon­cep­cyj­ny­mi trak­ta­tu z Ma­astricht. Wszyst­ko, co póź­niej po­szło na opak, już na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych było roz­po­zna­wal­ne jako po­ten­cjal­ne ry­zy­ko. Oma­wia­jąc na­stęp­nie re­ali­za­cję unii wa­lu­to­wej w la­tach 1999-2010, po­ka­żę, co po­szło na opak i dla­cze­go.

– Na tym tle zre­ka­pi­tu­lu­ję prze­bieg i efek­ty trzy­let­niej po­li­ty­ki ra­tun­ko­wej, a na­stęp­nie spró­bu­ję od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, czy wspól­nej wa­lu­cie moż­na w ogó­le przy­pi­sać ja­kieś za­sad­ni­cze za­le­ty.

– Eu­ro­pej­ski dra­mat wa­lu­to­wy prze­bie­ga w zglo­ba­li­zo­wa­nym świe­cie. Na jego kształt i dal­szy roz­wój wpły­wa­ją rów­nież skut­ki świa­to­we­go kry­zy­su fi­nan­so­we­go prze­ło­mu lat 2008/2009, a za­gad­nie­nia tego nie da się też od­dzie­lić od wiel­kich kwe­stii sys­te­mo­wych, któ­re ak­tu­al­nie są dys­ku­to­wa­ne.

– W cen­trum kry­zy­su unii wa­lu­to­wej znaj­du­je się kry­zys za­dłu­że­nia pań­stwo­we­go wie­lu kra­jów. Dla­te­go zaj­mę się rolą bu­dże­tów pań­stwo­wych i moż­li­wo­ścią ich sa­na­cji.

– Każ­dy, kto ma ja­kieś zda­nie na te­mat euro, ma też tym sa­mym – świa­do­mie lub nie – ja­kieś zda­nie na te­mat Eu­ro­py. Trze­ba tu wziąć przede wszyst­kim ofi­cjal­ną po­li­ty­kę nie­miec­ką, któ­ra po­świę­ci­ła mar­kę, aby zbu­do­wać eu­ro­pej­skie pań­stwo fe­de­ra­cyj­ne. A sfor­mu­ło­wa­nie An­ge­li Mer­kel: „Je­śli upad­nie euro, upad­nie tak­że Eu­ro­pa”, po­ka­zu­je, że mia­ro­daj­nym po­li­ty­kom nie cho­dzi wca­le o wa­lu­tę, tyl­ko o wie­le da­lej idą­cy cel. A tu na­su­wa się py­ta­nie: ja­kie­go ro­dza­ju wa­lu­ty i ustro­ju fi­nan­so­we­go po­trze­bu­je Eu­ro­pa, ja­kiej by­śmy so­bie ży­czy­li? A może wią­że się tu dwie spra­wy, któ­re nie mają ze sobą nic wspól­ne­go?

– Na ko­niec na­szki­cu­ję ele­men­ty pew­nej mapy dro­go­wej: z jed­nej stro­ny na nic się nie zda la­ment nad błęd­ny­mi de­cy­zja­mi, któ­rych od 1999 r. aż do dziś pod­ję­to wie­le. Z dru­giej jed­nak stro­ny jest rze­czą nie­bez­piecz­ną i na­gan­ną kon­ty­nu­ować błęd­ne rze­czy tyl­ko dla­te­go, że się już za­czę­ło.

Kil­ka słów dla uspo­ko­je­nia Czy­tel­ni­ka. Pod­ję­ty przez mnie te­mat jest nie­wąt­pli­wie skom­pli­ko­wa­ny, ale nie aż tak jak utrzy­mu­ją nie­któ­rzy! To nie zło­żo­ność ma­te­rii, tyl­ko my­śle­nie ży­cze­nio­we po­li­ty­ków pchnę­ło nas w śle­pą ulicz­kę albo na skraj prze­pa­ści nie­sły­cha­ne­go ry­zy­ka. Wie­lu „eks­per­tów” do­po­mo­gło w tym po­li­ty­kom, dla­te­go rów­nież do eks­per­tów po­win­no się mieć tyl­ko ogra­ni­czo­ne za­ufa­nie.

Eu­ro­pa nie po­trze­bu­je euro

Książ­ka ni­niej­sza krok po kro­ku daje Czy­tel­ni­ko­wi pod­sta­wy do wy­ro­bie­nia so­bie wła­sne­go zda­nia, co nie zna­czy, że sta­nie się on eks­per­tem od spraw wa­lu­to­wych. Nie każ­dy musi po­dzie­lać wnio­ski koń­co­we, ja­kie for­mu­łu­ję. My­ślę jed­nak, że nie moż­na ich też tak ła­two oba­lić.

Roz­po­czy­nam od przed­sta­wie­nia roz­wo­ju sy­tu­acji w Niem­czech, po­cząw­szy od re­for­my wa­lu­to­wej aż po utwo­rze­nie Eu­ro­pej­skie­go Sys­te­mu Wa­lu­to­we­go (ESW), po­przed­ni­ka Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej. Do­pie­ro bo­wiem fia­sko świa­to­we­go sys­te­mu sta­łych kur­sów wa­lu­to­wych pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych oraz licz­ne, acz­kol­wiek nie­uda­ne pró­by utrzy­ma­nia sta­łych kur­sów wa­lut, przy­najm­niej w ob­rę­bie Eu­ro­pej­skiej Wspól­no­ty Go­spo­dar­czej – stwo­rzy­ły po­li­tycz­ną mo­ty­wa­cję i me­ry­to­rycz­ny punkt wyj­ścia do utwo­rze­nia Eu­ro­pej­skiej Wspól­no­ty Wa­lu­to­wej.

1 Cyt. za Otmar Is­sing: Die Wah­rung­su­nion auf dem Weg zur Fi­ska­lu­nion, „FAZ“ z 6 stycz­nia 2011, s. 10.

2 Thi­lo Sar­ra­zin: Der Euro. Chan­ce oder Aben­teu­er?, wyd. 3, Bonn 1998, s. 306 i nn.

3 Ibi­dem, s. 309.

4 Da­vid Stock­man: The Triumph of Po­li­tics: Why the Re­agan Re­vo­lu­tion Fa­iled, Nowy Jork 1986.

5 Por. Jür­gen Kau­be: Demo, Büro, Tech­no, Euro, „FAZ” z 8 li­sto­pa­da 2011, s. 31.

6 An­kie­ta prze­pro­wa­dzo­na je­sie­nią 2011 przez TNS In­fa­trest wy­ka­za­ła, że oba­wy Niem­ców przed in­fla­cją ro­sną. Jed­na trze­cia an­kie­to­wa­nych po­da­ła brak za­ufa­nia lub nie­wiel­kie za­ufa­nie. 30% po­da­ło, że ma za­ufa­nie. 36,5% nie mia­ło zda­nia. Spo­śród osób star­szych (po­wy­żej 60 roku ży­cia) 36% mia­ło za­ufa­nie, spo­śród osób młod­szych (prze­dział wie­ko­wy 18 do 39 lat) tyl­ko 26% mia­ło za­ufa­nie. Por. Vie­le Deut­sche fürch­ten In­fla­tion, „FAZ” z 8 grud­nia 2011, s. 12.

7 Por. „Han­dels­blatt” z 5 grud­nia 2011, s. 6.

8 Au­dy­cja wy­emi­to­wa­na 25 sierp­nia 2011.

IOd niemieckiej reformy walutowej do Europejskiego Systemu Walutowego – prehistoria Europejskiej Unii Walutowej

Sys­tem z Bret­ton Wo­ods

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych i w Wiel­kiej Bry­ta­nii roz­wa­ża­nia nad za­sa­da­mi mię­dzy­na­ro­do­we­go po­rząd­ku po­li­tycz­ne­go oraz go­spo­dar­cze­go i wa­lu­to­we­go po za­koń­cze­niu II woj­ny świa­to­wej roz­po­czę­ły się na dłu­go przed ka­pi­tu­la­cją Nie­miec w maju 1945 r. Pierw­szym ich efek­tem była Kar­ta Atlan­tyc­ka okre­śla­ją­ca za­sa­dy po­rząd­ku mię­dzy­na­ro­do­we­go wy­pra­co­wa­ne wspól­nie przez Wiel­ką Bry­ta­nię i USA w roku 1941. Sta­ła się ona pod­sta­wą dla póź­niej­szej Kar­ty Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych, pod­pi­sa­nej przez pięć­dzie­siąt je­den państw w czerw­cu 1945 r. w San Fran­ci­sco.

Rów­no­le­gle USA i Wiel­ka Bry­ta­nia pra­co­wa­ły nad no­wym świa­to­wym sys­te­mem go­spo­dar­czym i wa­lu­to­wym. Pra­ce te za­koń­czy­ły się po­ro­zu­mie­niem z Bret­ton Wo­ods z czerw­ca 1944 r., pod­pi­sa­nym przez czter­dzie­ści czte­ry zwy­cię­skie kra­je.

W myśl po­ro­zu­mie­nia do­lar i funt szter­ling mia­ły być wa­lu­ta­mi świa­to­wych re­zerw wa­lu­to­wych. Za­kła­da­no sta­łe kur­sy wy­mia­ny i w mia­rę moż­no­ści wol­ny han­del świa­to­wy. Chcia­no za­po­bie­gać nad­mier­nej in­fla­cji. Sys­tem miał być jed­nak na tyle ela­stycz­ny, aby wy­pła­cal­ność mię­dzy­na­ro­do­wa wzra­sta­ła bez na­pięć, od­po­wied­nio do po­trzeb fi­nan­so­wych i ob­ro­tów w han­dlu mię­dzy­na­ro­do­wym. Tym spo­so­bem mia­no na­dzie­ję unik­nąć za­rów­no ga­lo­pu­ją­cej in­fla­cji, do ja­kiej do­szło w Niem­czech na po­cząt­ku lat dwu­dzie­stych, jak i kry­zy­sów wy­pła­cal­no­ści i wy­ści­gu de­wa­lu­acji wa­lut na­ro­do­wych, do cze­go do­szło pod­czas Wiel­kie­go Kry­zy­su w 1929 r. Głów­ny wpływ na pro­wa­dzo­ne dys­ku­sje miał bry­tyj­ski eko­no­mi­sta John May­nard Key­nes, któ­re­go teo­rie od koń­ca lat trzy­dzie­stych sta­no­wi­ły do­mi­nu­ją­cą pod­sta­wę w wy­ja­śnia­niu za­rów­no przy­czyn Wiel­kie­go Kry­zy­su, jak i uj­mo­wa­niu wszel­kich kwe­stii po­li­ty­ki go­spo­dar­czej.

W sys­te­mie sta­łych kur­sów wy­mia­ny za­da­niem ban­ków cen­tral­nych był za­sad­ni­czo sys­te­ma­tycz­ny skup ob­cych wa­lut po gwa­ran­to­wa­nych kur­sach, względ­nie sprze­daż wła­snej wa­lu­ty. W celu sze­ro­kie­go za­bez­pie­cze­nia sys­te­mu utwo­rzo­ny zo­stał Mię­dzy­na­ro­do­wy Fun­dusz Wa­lu­to­wy. Miał on za­pew­nić za­bez­pie­cze­nie wy­pła­cal­no­ści w ska­li mię­dzy­na­ro­do­wej i po­kry­wać chwi­lo­we bra­ki de­wi­zo­we po­szcze­gól­nych ban­ków emi­syj­nych przez udzie­la­nie kre­dy­tów po­mo­co­wych. Rolę tę jako „po­życz­ko­daw­cy ostat­niej in­stan­cji” (len­der of last re­sort) MFW od­ry­wa po dziś dzień. Po­nad­to w cią­gu dzie­się­cio­le­ci MFW roz­wi­nął wy­ra­fi­no­wa­ną tech­ni­kę łą­cze­nia kre­dy­tów de­wi­zo­wych z na­kła­da­mi na uzdro­wie­nie go­spo­dar­ki od­no­śnych kra­jów. To z po­wo­du tych do­świad­czeń MFW zo­stał włą­czo­ny w ak­cję kre­dy­tów po­mo­co­wych dla Gre­cji, jak­kol­wiek jego za­an­ga­żo­wa­nie wła­ści­wie wy­kra­cza poza sys­tem, gdyż Gre­cji bra­ku­je nie de­wiz, ale środ­ków pie­nięż­nych we wła­snej wa­lu­cie, czy­li euro.

W sys­te­mie z Bret­ton Wo­ods głów­na wa­lu­ta re­zerw wa­lu­to­wych, czy­li do­lar, mia­ła po­kry­cie w zło­cie: ame­ry­kań­ski bank emi­syj­ny gwa­ran­to­wał nie­ogra­ni­czo­ną wy­mia­nę do­la­ra na zło­to w wy­so­ko­ści 35 do­la­rów za un­cję. Tym sa­mym za­sad­ni­czo wszyst­kie wa­lu­ty świa­ta utrzy­mu­ją­ce sta­ły kurs wy­mia­ny z do­la­rem mia­ły po­śred­nio po­kry­cie w zło­cie, mo­gły bo­wiem w każ­dej chwi­li za­mie­nić swo­je re­zer­wy do­la­ro­we na zło­to.

„Made in Ger­ma­ny”: nie­miec­ka mar­ka i cud go­spo­dar­czy

Nie­miec­ka mar­ka z roku 1948 na­ro­dzi­ła się nie­ja­ko w ob­rę­bie tego sys­te­mu. Ana­lo­gicz­nie do wa­lu­ty przed­wo­jen­nej zo­sta­ła ona wy­po­sa­żo­na w sta­ły kurs wy­mia­ny do do­la­ra w sto­sun­ku 4,20 mar­ki za do­la­ra.

Jak bar­dzo zmie­ni­ły się cza­sy od roku 1948, moż­na uświa­do­mić so­bie, bio­rąc pod uwa­gę dwie cy­fry:

– Cena z jed­ną un­cję zło­ta wy­no­si dziś nie 35 do­la­rów, lecz 1669 do­la­rów (stan z 7 mar­ca 2012 r.).

– Kurs wy­mia­ny do­la­ra do mar­ki (w prze­li­cze­niu na pod­sta­wie kur­su mar­ki do euro) wy­no­si dzi­siaj nie 4,20 mar­ki, lecz 1,52 mar­ki (stan z 7 mar­ca 2012 r.).

Wy­ra­żo­na w war­to­ściach pie­nięż­nych war­tość do­la­ra skur­czy­ła się do 2% war­to­ści wyj­ścio­wej, a w sto­sun­ku do mar­ki o 36%. Twór­cy sys­te­mu wa­lu­to­we­go z Bret­ton Wo­ods z pew­no­ścią nie tak to so­bie wy­obra­ża­li. A prze­cież to wła­śnie te dwa pod­sta­wo­we ele­men­ty świa­to­we­go po­rząd­ku go­spo­dar­cze­go usta­no­wio­ne w Bret­ton Wo­ods – sta­łe kur­sy wy­mia­ny i (w mia­rę moż­no­ści) wol­ny han­del – stwo­rzy­ły pod­sta­wy ra­mo­we do bez­przy­kład­ne­go wzro­stu go­spo­dar­ki nie­miec­kiej, a wraz z nią po­zy­cji mar­ki nie­miec­kiej w okre­sie po­wo­jen­nym. Jako dziec­ko by­łem na­ocz­nym świad­kiem wzro­stu go­spo­dar­cze­go w Niem­czech, przy jed­no­cze­snych trzesz­cze­niu i osta­tecz­nym za­ła­ma­niu się sys­te­mu wa­lu­to­we­go z Bret­ton Wo­ods. Włą­czam te oso­bi­ste do­świad­cze­nia w tok ro­zu­mo­wa­nia:

Do mo­ich pierw­szych wspo­mnień – czło­wie­ka uro­dzo­ne­go w lu­tym 1945 r. – z krę­gu po­za­ro­dzin­ne­go na­le­ży re­for­ma wa­lu­to­wa z czerw­ca 1948 r. Po­cząt­ko­wo wzra­sta­łem wśród ruin Za­głę­bia Ruh­ry, a na­stęp­nie w at­mos­fe­rze po­wszech­ne­go opty­mi­zmu i wia­ry w po­stęp lat od­bu­do­wy. Stu­dia eko­no­micz­ne pod­ją­łem w 1967 r. w wa­run­kach pierw­szej po­wo­jen­nej re­ce­sji. Dy­plom uzy­ska­łem w 1971 r., w szczy­to­wym punk­cie no­we­go bo­omu go­spo­dar­cze­go. Pra­cę w Fe­de­ral­nym Mi­ni­ster­stwie Go­spo­dar­ki roz­po­czą­łem w 1975 r. – w cza­sie trwa­nia dru­giej fali po­wo­jen­nej re­ce­sji. Od tam­tych cza­sów by­łem bez prze­rwy sta­ty­stą, cza­sem po­mniej­szym ak­to­rem, na sce­nie pro­ce­sów wa­lu­to­wych i fi­nan­so­wych Re­pu­bli­ki Fe­de­ral­nej Nie­miec.

Na prze­strze­ni tych lat wie­lo­krot­nie zmie­nia­łem po­glą­dy, co czy­nię do dziś. Uświa­da­mia­łem so­bie w co­raz więk­szym stop­niu, że ta­kie ka­te­go­rie jak „błęd­ne” i „słusz­ne”, „praw­dzi­we” i „fał­szy­we” w eko­no­mii po­li­tycz­nej, a tak­że w we­wnętrz­nie sprzecz­nej rze­czy­wi­sto­ści re­al­nie ist­nie­ją­ce­go spo­łe­czeń­stwa i go­spo­dar­ki na­ro­do­wej nie są wca­le tak pro­ste i jed­no­znacz­ne, jak by­śmy chcie­li. Rzad­ko związ­ki przy­czy­no­wo-skut­ko­we są oczy­wi­ste i na­ma­cal­ne, zwy­kle na­kła­da­ją się na nie inne czyn­ni­ki dzia­ła­ją­ce rów­no­le­gle.

Dla­te­go też zło­śli­wi twier­dzą, że eko­no­mia nie jest na­uką. Mają ra­cję o tyle, że eko­no­mia nie jest na­uką ści­słą. Zwy­kle w przy­pad­ku pra­wa eko­no­micz­ne­go przy in­nym po­sta­wie­niu py­ta­nia, czy przy lek­ko choć­by zmie­nio­nych wa­run­kach ra­mo­wych, rów­nież jego prze­ci­wień­stwo jest praw­dzi­we. Trze­ba uwzględ­nić cho­ciaż­by wpływ pre­fe­ren­cji i hie­rar­chii war­to­ści: cel ega­li­tar­ny może ude­rzać w do­bro­byt, dą­że­nie do bez­pie­czeń­stwa so­cjal­ne­go – ha­mo­wać wol­ną kon­ku­ren­cję.

Spra­wa kom­pli­ku­je się jesz­cze bar­dziej, je­śli uwzględ­ni­my kwe­stie roz­wo­ju śro­do­wi­ska i po­ko­ju świa­to­we­go, je­śli skon­cen­tru­je­my się nie na jed­no­st­ce, ale na pań­stwie na­ro­do­wym, Eu­ro­pie czy spo­łecz­no­ści ca­łe­go glo­bu. W ta­kim wy­pad­ku za­cho­wa­nie po­ko­ju może oka­zać się waż­niej­sze niż izo­lo­wa­na wy­daj­ność go­spo­dar­cza. Rów­nież war­to­ści kul­tu­ro­we mogą wpły­wać na oce­ny go­spo­dar­cze. I tak na przy­kład ob­cho­dze­nie świąt re­li­gij­nych, prze­strze­ga­nie na­ka­zu po­stu, oby­cza­je do­ty­czą­ce stro­ju czy za­sa­da roz­dzia­łu płci – mogą wpły­wać na or­ga­ni­za­cję pro­duk­cji, za­cho­wu­jąc pierw­szeń­stwo przed aspek­tem czy­sto eko­no­micz­nym.

Po­dob­nie róż­ny cha­rak­ter kul­tur i jed­no­stek może po­wo­do­wać, i fak­tycz­nie po­wo­du­je, że po­rów­ny­wal­ne eko­no­micz­ne i praw­ne wa­run­ki ra­mo­we mogą pro­wa­dzić do cał­ko­wi­cie róż­nych efek­tów koń­co­wych. Dzi­siej­sze kło­po­ty Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej są tego naj­lep­szym przy­kła­dem.

Wie­lu ob­ser­wa­to­rów i po­li­tycz­nych de­cy­den­tów skła­nia to do swe­go ro­dza­ju agno­sty­cy­zmu w kwe­stiach po­li­ty­ki eko­no­micz­nej i fi­nan­so­wej i uspra­wie­dli­wia w ich oczach po­zba­wio­ną pra­wi­deł, po­zor­nie prag­ma­tycz­ną do­wol­ność w po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji. Czę­sto utwier­dza­ją ich w tym na­uki eko­no­micz­ne. W od­nie­sie­niu do wiel­kie­go kry­zy­su fi­nan­so­we­go z lat 2007-2009 i obec­ne­go kry­zy­su w stre­fie euro za każ­dym z tych wza­jem­nie sprzecz­nych roz­strzy­gnięć stał ja­kiś ame­ry­kań­ski no­bli­sta.

Po­li­ty­cy czer­pią stąd do­sko­na­łe uspra­wie­dli­wie­nie dla ob­cho­dze­nia nie­wy­god­nych rad eks­per­tów i tak­tycz­ny wy­bór opor­tu­ni­stycz­nych roz­wią­zań. Zwy­kle jest to pój­ście po li­nii naj­mniej­sze­go opo­ru. Po­sta­wa taka może po­wo­do­wać brze­mien­ne w skut­ki błęd­ne de­cy­zje, tak za­czy­nał się nie­je­den kry­zys.

Bo pra­wa eko­no­micz­ne na­praw­dę ist­nie­ją, a wszyst­kie one, co do isto­ty, wy­pły­wa­ją z chę­ci zy­sku, względ­nie ego­izmu jed­nost­ki czy ja­kiej­kol­wiek or­ga­ni­za­cji ludz­kiej zdol­nej do sa­mo­dziel­ne­go dzia­ła­nia. Oto przy­kła­dy ta­kich praw:

– Wzrost cen lub ocze­ki­wań ce­no­wych po­wo­du­je wzrost pro­duk­cji, spa­dek cen po­wo­du­je spa­dek pro­duk­cji.

– Je­śli ja­kaś dzia­łal­ność ro­ku­je pew­ne zy­ski, to za­wsze znaj­dzie się ktoś, kto ją po­dej­mie, i to tym ła­twiej, im więk­sze zy­ski ona obie­cu­je.

– Je­śli ist­nie­ją bez­piecz­ne pra­wa wła­sno­ści, wzra­sta wola in­we­sto­wa­nia.

– Je­śli ja­kaś pro­duk­cja jest nie­ren­tow­na, nie jest wy­ko­ny­wa­na.

– W wa­run­kach kon­ku­ren­cji wszy­scy uczest­ni­cy pro­duk­cji bar­dziej się sta­ra­ją. Pro­duk­ty sta­ją się lep­sze, tech­no­lo­gie bar­dziej in­no­wa­cyj­ne, ceny niż­sze.

Ko­mu­nizm i so­cja­lizm pań­stwo­wy upa­dły osta­tecz­nie dla­te­go, że nie re­spek­to­wa­ły w do­sta­tecz­nym stop­niu tych ele­men­tar­nych praw eko­no­micz­nych. Na­wet lo­gi­ka skom­pli­ko­wa­nych trans­ak­cji fi­nan­so­wych w ob­rę­bie cy­fro­we­go han­dlu in­stru­men­ta­mi po­chod­ny­mi, któ­rych bez po­mo­cy tech­nicz­nej ża­den śmier­tel­nik nie jest w sta­nie ogar­nąć, da się spro­wa­dzić do tych pod­sta­wo­wych praw.

Po­przez two­rze­nie praw­nych wa­run­ków ra­mo­wych pań­stwo win­no dbać o to, by chęć zy­sku po­zo­sta­wa­ła w spo­łecz­nie ak­cep­to­wal­nych gra­ni­cach i nie pro­wa­dzi­ła do nie­po­żą­da­nych efek­tów ubocz­nych. Funk­cję tę pań­stwo peł­ni ze zmien­nym skut­kiem, cza­sem mi­zer­nym, cza­sem wręcz żad­nym. Dla­te­go wraz ze wzro­stem moż­li­wo­ści tech­nicz­nych na­le­ży też do­sko­na­lić pań­stwo­we ramy praw­ne. Tam gdzie pań­stwo nie wy­peł­nia na­le­ży­cie swych za­dań jako pra­wo­daw­ca i opie­kun pra­wa, z re­gu­ły wy­stę­pu­je niż­szy po­ziom do­bro­by­tu i sto­pień roz­wo­ju go­spo­dar­cze­go.

Po­wszech­ne dą­że­nie do zy­sku po­wo­du­je nie­ustan­nie owczy pęd in­we­sto­rów, któ­ry osta­tecz­nie pro­wa­dzi do błęd­nych de­cy­zji. Błę­dy te usu­wa­ne są na­stęp­nie w okre­sie re­ce­sji, cze­mu to­wa­rzy­szy za­wsze wzrost upa­dło­ści firm i wzrost bez­ro­bo­cia. Do naj­więk­szych złud­nych uto­pii wie­lu eko­no­mi­stów na­le­ży wia­ra w to, że przez od­po­wied­nie me­cha­ni­zmy ste­ro­wa­nia po­li­ty­ką mo­ne­tar­ną i fi­skal­ną moż­na w du­żym stop­niu za­po­bie­gać eks­ce­som cy­kli ko­niunk­tu­ral­nych i za­pew­nić trwa­ły roz­wój go­spo­dar­czy.

Ostat­nia wiel­ka od­sło­na tej uto­pii w Ame­ry­ce ery Gre­en­spa­na w zna­czą­cym stop­niu wpły­nę­ła na głę­bię i nie­bez­pie­czeń­stwo kry­zy­su fi­nan­so­we­go w la­tach 2007-2009. Tym bar­dziej god­ne jest ubo­le­wa­nia, że tego ro­dza­ju uto­pi­ści w dal­szym cią­gu mają wszę­dzie swo­bo­dę dzia­ła­nia. Do tej kwe­stii jesz­cze wró­ci­my.

Nie­miec­kie po­dej­ście do pie­nią­dza, wa­lu­ty i za­dłu­że­nia pań­stwo­we­go po­dyk­to­wa­ne jest dwu­krot­nym do­świad­cze­niem wiel­kiej in­fla­cji w od­stę­pie za­le­d­wie dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Dwu­krot­nie zo­sta­ły znisz­czo­ne ma­jąt­ki włącz­nie z ak­cja­mi i war­to­ścia­mi trwa­ły­mi. Przez tę to­tal­ność i na­głość dwu­krot­nych strat szok wy­własz­cze­nio­wy Niem­ców róż­ni się za­sad­ni­czo od do­świad­czeń in­fla­cyj­nych Bry­tyj­czy­ków, Fran­cu­zów czy Ame­ry­ka­nów. Rów­nież w tam­tych spo­łe­czeń­stwach war­tość pie­nią­dza ucier­pia­ła na prze­strze­ni dzie­się­cio­le­ci w wy­ni­ku wo­jen. Jed­nak­że stra­ty były tam peł­za­ją­ce, stop­nio­we. Da­wa­ło to moż­ność do­sto­so­wa­nia się, kra­je te nig­dy nie prze­ży­ły cze­goś ta­kie­go jak „re­for­ma wa­lu­to­wa” w ro­zu­mie­niu nie­miec­kim. Z uwa­gi na to, że po­wszech­ny lęk przed spad­kiem war­to­ści pie­nią­dza był w tam­tych spo­łe­czeń­stwach mniej­szy, to­le­ro­wa­ły one wyż­sze sto­py in­fla­cji niż w Niem­czech. Róż­ni­ca ta jest od­czu­wal­na po dziś dzień.

Z dru­giej stro­ny w tam­tych kra­jach nie po­ja­wił się „efekt prze­bu­dze­nia” zwią­za­ny z nie­miec­ką re­for­mą wa­lu­to­wą 1948 r. W znisz­czo­nych Niem­czech za­chod­nich po wpro­wa­dze­niu no­wej wa­lu­ty pie­nię­dzy było wpraw­dzie mało – 40 no­wych ma­rek na oso­bę i prze­sta­wie­nie płac de­no­mi­no­wa­nych w mar­kach przed­wo­jen­nych na nową mar­kę w sto­sun­ku 1:1 – ale rów­no­cze­sne uwol­nie­nie płac i znie­sie­nie sys­te­mu kart­ko­we­go spo­wo­do­wa­ło, że z dnia na dzień pół­ki skle­po­we i okna wy­sta­wo­we się za­peł­ni­ły. Miesz­kań­cy wpraw­dzie byli w więk­szo­ści jesz­cze bied­ni, ale pie­nią­dze, ja­kie mie­li, po­sia­da­ły re­al­ną siłę na­byw­czą.

Choć wów­czas nie zda­wa­no so­bie z tego tak do koń­ca spra­wy, po­ten­cjał pro­duk­cyj­ny go­spo­dar­ki za­chod­nio­nie­miec­kiej wy­szedł z woj­ny w lep­szym sta­nie, niż mo­gły­by na to wska­zy­wać wiel­kie znisz­cze­nia bu­dyn­ków i dróg. Był na­wet w mia­rę no­wo­cze­sny, trze­ba bo­wiem pa­mię­tać, że pro­duk­cja wo­jen­na osią­gnę­ła szczyt je­sie­nią 1944 r. Po­nad­to na­pły­wa­ją­ca fala ucie­ki­nie­rów i wy­sie­dlo­nych z na­wiąz­ką wy­rów­na­ła spo­wo­do­wa­ny przez woj­nę uby­tek siły ro­bo­czej. Ist­niał więc po­pyt ge­ne­ro­wa­ny przez siłę na­byw­czą no­we­go pie­nią­dza, roz­po­czął się rów­no­mier­ny pro­ces wzro­stu, któ­ry po­czął słab­nąć do­pie­ro w la­tach sześć­dzie­sią­tych. Już w po­ło­wie lat pięć­dzie­sią­tych mło­da Re­pu­bli­ka Fe­de­ral­na zrów­na­ła się pod wzglę­dem pro­duk­tu spo­łecz­ne­go ze zwy­cię­ski­mi mo­car­stwa­mi: Fran­cją i An­glią.

Re­for­ma wa­lu­to­wa po­łą­czo­na z uwol­nie­niem cen i pra­wie cał­ko­wi­tym znie­sie­niem re­gla­men­ta­cji była siłą na­pę­do­wą zdu­mie­wa­ją­cej eks­plo­zji go­spo­dar­czej. Wkrót­ce na­zwa­no to cu­dem go­spo­dar­czym, któ­ry na­peł­nił Niem­ców za­chod­nich dumą, a u by­łych za­chod­nich alian­tów, a obec­nie świe­żo upie­czo­nych so­jusz­ni­ków, wy­wo­wy­wał lek­ki nie­po­kój.

W dniu wej­ścia w ży­cie re­for­my wa­lu­to­wej je­cha­łem z cio­cią i młod­szą sio­strą tram­wa­jem li­nii nr 8 przez Za­głę­bie Ruh­ry, z Rec­klin­ghau­sen do Bo­chum-Lan­gen­dre­er. Ro­dzi­na się prze­pro­wa­dzi­ła, a cio­cia za­wo­zi­ła nas do no­we­go miesz­ka­nia. Mia­łem wte­dy trzy lata i czte­ry mie­sią­ce i pa­mię­tam do dziś, jak sta­łem nie­zde­cy­do­wa­ny na nie­zna­nej klat­ce scho­do­wej, a w gło­wie hu­cza­ło mi sło­wo „re­for­ma wa­lu­to­wa”. Mimo naj­szczer­szych chę­ci nie by­łem w sta­nie zro­zu­mieć, co to zna­czy. Ale sły­sza­łem to wy­ra­że­nie w cza­sie jaz­dy tram­wa­jem, wszy­scy o tym mó­wi­li, rów­nież ro­dzi­ce i cio­cia roz­ma­wia­li na ten te­mat.

W 1951 r. wró­ci­li­śmy do Rec­klin­ghau­sen. Nowe miesz­ka­nie znaj­do­wa­ło się w od­bu­do­wa­nej ze zgliszcz ka­mie­ni­cy, po­cząw­szy od pierw­sze­go pię­tra wszyst­ko było nowe. Poza kil­ko­ma do­ma­mi cała uli­ca le­ża­ła jesz­cze w gru­zach. Kie­dy w 1955 r. wy­pro­wa­dza­li­śmy się do wła­sne­go dom­ku jed­no­ro­dzin­ne­go, wszyst­kie domy były już od­bu­do­wa­ne.

Jak to się sta­ło? Oczy­wi­ście zda­niem ro­dzi­ców i wszyst­kich zna­nych mi do­ro­słych było to moż­li­we dzię­ki re­for­mie wa­lu­to­wej i fan­ta­stycz­nej po­li­ty­ce go­spo­dar­czej Lu­dwi­ga Er­har­da. Zgo­da, wy­wo­ła­li­śmy strasz­ną woj­nę, wie­dzia­łem o tym już jako ośmio – i dzie­się­cio­la­tek. Zgo­da, moja bab­cia i mama stra­ci­ły oj­czy­znę, ma­ją­tek, męża, ojca, sy­nów i bra­ci. W ich oj­czyź­nie miesz­ka­li te­raz Ro­sja­nie i Po­la­cy. Sły­sza­łem o tym pra­wie co­dzien­nie. Zgo­da, by­li­śmy kra­jem oku­po­wa­nym. Świad­czy­ły o tym bry­tyj­skie cię­ża­rów­ki woj­sko­we, któ­re wi­dy­wa­łem na na­szej uli­cy. Ale mie­li­śmy mar­kę i cud go­spo­dar­czy; tego nikt nie mógł nam ode­brać. W ta­kiej at­mos­fe­rze do­ra­sta­łem. Na­szą dumą na­ro­do­wą był suk­ces go­spo­dar­czy. Dzię­ki temu inni czu­li przed nami re­spekt. Poza tym nie­wie­le było rze­czy, z któ­rych mo­gli­by­śmy być dum­ni.

W 1964 r. po raz pierw­szy od­wie­dzi­łem An­glię i z nie­ja­kim zdu­mie­niem, gra­ni­czą­cym z mło­dzień­czą igno­ran­cją, zo­ba­czy­łem w mia­stach, na uli­cach by­le­ja­kość, ja­kiej nie zna­łem – nie tak wy­obra­ża­łem so­bie mo­car­stwo świa­to­we, choć­by już na­wet pod­upa­da­ją­ce. (Czar bry­tyj­skie­go na­sta­wie­nia do rze­czy ma­te­rial­nych od­kry­łem do­pie­ro przy ko­lej­nych wi­zy­tach.) W 1965 r. wę­dro­wa­łem przez Gre­cję, gdzie ze­tkną­łem się z ar­cha­icz­ny­mi wa­run­ka­mi ży­cia. Na wsi głów­nym środ­kiem trans­por­tu był osioł. Ka­wiar­nie o każ­dej po­rze peł­ne były męż­czyzn, któ­rzy prze­sia­dy­wa­li tam naj­wi­docz­niej ca­ły­mi dnia­mi przy ka­wie „turk” lub ouzo. Po­da­wa­no do tego dużą szklan­kę wody, a wszyst­ko kosz­to­wa­ło dwie drach­my, czy­li nie­ca­łe dwa­dzie­ścia sześć fe­ni­gów. Noc­leg w pry­wat­nej kwa­te­rze wy­no­sił trzy mar­ki. Na dwor­cu uj­rza­łem naj­praw­dziw­szy te­le­graf Mor­se’a. Kie­dy po trzech ty­go­dniach mój po­ciąg wje­chał na Dwo­rzec Głów­ny w Mo­na­chium, po­ra­ził mnie wi­dok jego wiel­ko­ści i no­wo­cze­sno­ści.

Za­czą­łem się in­te­re­so­wać go­spo­dar­ką, dłu­gie go­dzi­ny spę­dza­ne w kan­ce­la­rii woj­sko­wej pod­czas służ­by za­sad­ni­czej w Ol­den­bur­gu po­świę­ca­łem na lek­tu­rę do­dat­ków go­spo­dar­czych do „Frank­fur­ter Al­l­ge­me­ine Ze­itung”, „Spie­gla” i „Zeit”.

Wła­śnie wte­dy skoń­czył się osta­tecz­nie boom go­spo­dar­czy1 : w 1965 r. re­al­ny wzrost go­spo­dar­czy spadł z 9% (!) do 5,7%, w 1966 – do 2,8%, a w 1967 pro­dukt spo­łecz­ny skur­czył się na­wet do 0,2%. Sto­pa in­fla­cji wzro­sła do 3,5%. Bank Fe­de­ral­ny za­re­ago­wał na to stop­nio­wym pod­no­sze­niem do maja 1966 r. sto­py dys­kon­to­wej do 5%. Spór o bu­dżet fe­de­ral­ny na rok 1967, w któ­rym gro­ził de­fi­cyt w wy­so­ko­ści 5% wy­dat­ków, to zna­czy 4 mld ma­rek, do­pro­wa­dził do wyj­ścia FDP z ko­ali­cji rzą­do­wej i koń­ca kanc­ler­stwa Er­har­da. 1 grud­nia 1966 r. wy­bra­no Kur­ta Geo­r­ga Kie­sin­ge­ra na kanc­le­rza Nie­miec w rzą­dzie tak zwa­nej wiel­kiej ko­ali­cji. Roz­po­czę­ły się lata wiel­kich re­form i po­li­ty­ki ko­niunk­tu­ry go­spo­dar­czej na­sta­wio­nej na unik­nię­cie cy­kli ko­niunk­tu­ral­nych. W roku 1969 mi­ni­ster fi­nan­sów Karl Schil­ler ogło­sił z dumą, że nie­miec­ka go­spo­dar­ka osią­gnę­ła w 1968 r. ośmio­pro­cen­to­wy wzrost.

Ży­jąc w ko­sza­rach, śle­dzi­łem z za­par­tym tchem dys­ku­sje to­czo­ne w owych cza­sach: trwa­ły wzrost i ro­sną­cy do­bro­byt nie były wszak czymś oczy­wi­stym!

Lu­dwig Er­hard ze swy­mi ape­la­mi do za­cho­wy­wa­nia umia­ru oka­zał się bez­zęb­nym ty­gry­sem, pod­czas gdy pa­zu­ry po­ka­zał Bank Fe­de­ral­ny! Wy­mu­sił on spa­dek sto­py in­fla­cji za cenę re­ce­sji i wzro­stu bez­ro­bo­cia do 2,2% (1967).

Bun­des­bank udo­wod­nił, że au­to­no­mia ban­ku cen­tral­ne­go za­gwa­ran­to­wa­na usta­wą z roku 1958 oraz jego głów­ne za­da­nie utrzy­my­wa­nia sta­bil­no­ści cen nie były próż­nym ha­słem i że na tym polu mogą się po­ja­wić po­ten­cjal­ne kon­flik­ty.

Ale eu­fo­ria pla­no­wa­nia, któ­ra sta­ła się wi­zy­tów­ką wiel­kiej ko­ali­cji, zda­wa­ła się roz­wią­zy­wać i ten pro­blem. Nowy fe­de­ral­ny mi­ni­ster go­spo­dar­ki Karl Schil­ler

– ham­bur­ski pro­fe­sor o nie­po­szla­ko­wa­nej opi­nii – nie­ja­ko z urzę­du wpro­wa­dził w Niem­czech teo­rie Joh­na May­nar­da Key­ne­sa. Usta­wa o sta­bi­li­za­cji i wzro­ście go­spo­dar­czym z roku 1967 stwo­rzy­ła in­stru­men­ta­rium, któ­re mia­ło na przy­szłość uchro­nić Re­pu­bli­kę Fe­de­ral­ną przed stra­ta­mi go­spo­dar­czy­mi. Tak przy­najm­niej wów­czas wie­rzo­no i ta­kie też było moje naj­głęb­sze prze­ko­na­nie.

La­tem 1967 r., bę­dąc stu­den­tem pierw­sze­go se­me­stru eko­no­mii po­li­tycz­nej, mia­łem w tym za­kre­sie ugrun­to­wa­ne po­glą­dy i świę­cie wie­rzy­łem w to, że za­gwa­ran­to­wa­nie wiecz­ne­go wzro­stu go­spo­dar­cze­go i wciąż ro­sną­ce­go do­bro­by­tu jest tyl­ko kwe­stią roz­sąd­ku i siły woli. To prze­ko­na­nie nie prze­trwa­ło dłu­go. Bo oto już w la­tach 1970-1971 oka­za­ło się, że rząd fe­de­ral­ny – te­raz już so­cjal­li­be­ral­ny – nie po­ra­dził so­bie z pro­ble­mem przy­ha­mo­wa­nia w porę nad­mier­ne­go bo­omu go­spo­dar­cze­go. Za­da­nie to prze­ra­sta­ło go po­li­tycz­nie i pro­gno­stycz­nie, po­dob­nie jak w la­tach 1964-1965 prze­ro­sło wy­śmie­wa­ne­go Lu­dwi­ga Er­har­da. Pięk­ny ze­staw in­stru­men­tów po­li­ty­ki go­spo­dar­czej za­pi­sa­nych w usta­wie o sta­bi­li­za­cji i wzro­ście go­spo­dar­czym sprzed za­le­d­wie czte­rech lat na nic się nie zdał.

W maju 1971 r. pierw­szy so­cjal­de­mo­kra­tycz­ny mi­ni­ster fi­nan­sów Alex Mol­ler po­dał się do dy­mi­sji po za­le­d­wie pół­to­ra­rocz­nym urzę­do­wa­niu, nie był bo­wiem w sta­nie prze­for­so­wać swo­jej po­li­ty­ki wy­dat­ków w star­ciu z in­ny­mi re­sor­ta­mi. Wów­czas to Karl Schil­ler prze­jął do­dat­ko­wo fe­de­ral­ne mi­ni­ster­stwo fi­nan­sów jako swe­go ro­dza­ju „su­per­mi­ni­ster”, ale skłó­cił się z SPD na punk­cie po­li­ty­ki po­dat­ko­wej i w lip­cu 1972 r. po­dał się do dy­mi­sji. Jego na­stęp­cą zo­stał Hel­mut Schmidt.

Ko­niec po­rząd­ku wa­lu­to­we­go z Bret­ton Wo­ods

Hel­mut Schmidt, któ­ry kil­ka lat póź­niej zo­stał „glo­bal­nym eko­no­mi­stą” i w 1975 r. ra­zem z fran­cu­skim pre­zy­den­tem Gi­scar­dem d’Es­ta­ing po­wo­łał co­rocz­ne świa­to­we szczy­ty go­spo­dar­cze, za­czął się in­te­re­so­wać eko­no­mią jako ama­tor.

W cza­sie ist­nie­nia wiel­kiej ko­ali­cji rzą­do­wej 1966-1969 był prze­wod­ni­czą­cym frak­cji SPD w Bun­de­sta­gu.

Wte­dy po raz pierw­szy ujaw­ni­ły się na­pię­cia w świa­to­wym sys­te­mie go­spo­dar­czym. Po­wo­jen­ny po­rzą­dek wa­lu­to­wy, tak zwa­ny sys­tem z Bret­ton Wo­ods, wpro­wa­dził świa­to­wy po­rzą­dek wa­lu­to­wy ce­chu­ją­cy się sta­bil­ny­mi kur­sa­mi wy­mia­ny. Ale już w la­tach pięć­dzie­sią­tych oka­za­ło się, że jed­ne kra­je mają ten­den­cję do nad­wy­żek bi­lan­so­wych, inne zaś ra­czej do de­fi­cy­tów. Po­dob­nie zróż­ni­co­wa­ne były sto­py in­fla­cji.

Ro­sną­ce nad­wyż­ki w bi­lan­sie nie­miec­kie­go han­dlu za­gra­nicz­ne­go już w roku 1961 do­pro­wa­dzi­ły do wa­lo­ry­za­cji mar­ki o 5%: do­lar kosz­to­wał już nie 4,20, lecz 4,00 mar­ki. Do­sto­so­wa­nie to było wiel­kim wy­jąt­kiem w sta­łej siat­ce kur­sów wy­mia­ny przy­ję­tym w Bret­ton Wo­ods. Jed­nak­że na­pię­cia w ra­mach sys­te­mu wzra­sta­ły i w la­tach 1969-1971 do­pro­wa­dzi­ły stop­nio­wo do jego za­ła­ma­nia. Sal­da po­szcze­gól­nych bi­lan­sów płat­ni­czych za­nad­to już róż­ni­ły się od sie­bie, po­dob­nie jak sto­py in­fla­cji. Kra­jom no­to­rycz­nych de­fi­cy­tów, ta­kim, jak na przy­kład Wiel­ka Bry­ta­nia, w któ­rymś mo­men­cie koń­czy­ły się pie­nią­dze prze­zna­czo­ne na do dzia­ła­nia in­ter­wen­cyj­ne na ryn­kach de­wi­zo­wych, zaś kra­je no­to­rycz­nych nad­wy­żek bi­lan­so­wych po­pa­da­ły w od­wrot­ne trud­no­ści – na przy­kład Re­pu­bli­ka Fe­de­ral­na Nie­miec mia­ła co­raz więk­sze trud­no­ści z uzgod­nie­niem sta­bil­nej po­li­ty­ki pie­nięż­nej z kur­sem mar­ki w sto­sun­ku do in­nych wa­lut.

Tuż przed wy­bo­ra­mi do Bun­de­sta­gu 1969 r. mar­ka po­now­nie zo­sta­ła zwa­lo­ry­zo­wa­na, ko­lej­na wa­lo­ry­za­cja mia­ła miej­sce za­raz po wy­bo­rach, a wraz z upad­kiem sys­te­mu z Bret­ton Wo­ods na­stą­pi­ło też uwol­nie­nie kur­sów wa­lu­to­wych. W roku 1971 r. do­lar kosz­to­wał już tyl­ko 2,30 mar­ki. W sierp­niu 1971 r. pre­zy­dent USA Ri­chard Ni­xon zniósł wy­mie­nial­ność do­la­ra na zło­to.

Wy­bo­ry par­la­men­tar­ne 1969 r. zdo­mi­no­wa­ne zo­sta­ły przez za­cię­ty spór wo­kół kwe­stii wa­lo­ry­za­cji mar­ki. Mi­ni­ster fi­nan­sów Karl Schil­ler z SPD, jak i więk­szość eko­no­mi­stów, był za wa­lo­ry­za­cją. Przed­sta­wi­cie­le go­spo­dar­ki na­to­miast byli w więk­szo­ści prze­ciw. Oba­wia­li się oni spad­ku kon­ku­ren­cyj­no­ści i opo­wia­da­li się za za­le­ta­mi pla­no­wa­nia zwią­za­ne­go ze sta­ły­mi kur­sa­mi wy­mia­ny. Po­pie­rał ich fe­de­ral­ny mi­ni­ster fi­nan­sów StrauB (na­wia­sem mó­wiąc, rów­nież prze­wod­ni­czą­cy frak­cji SPD Hel­mut Schmidt).

Wy­nik wy­bo­rów do Bun­de­sta­gu zo­stał po­wszech­nie od­czy­ta­ny jako po­par­cie „no­wo­cze­snej” po­li­ty­ki go­spo­dar­czej Kar­la Schil­le­ra i wa­lo­ry­za­cji mar­ki aż po uwol­nie­nie kur­sów wy­mia­ny. Ale triumf nie trwał dłu­go. Oto bo­wiem go­spo­dar­ka świa­to­wa we­szła w peł­ną na­pięć fazę cha­rak­te­ry­zu­ją­cą się wy­so­ką in­fla­cją.

Woj­na w Wiet­na­mie już od po­cząt­ku lat sześć­dzie­sią­tych po­wo­do­wa­ła, że Sta­ny Zjed­no­czo­ne no­to­wa­ły de­fi­cy­ty bi­lan­su płat­ni­cze­go, a w po­zo­sta­łej czę­ści świa­ta ro­sły do­la­ro­we sal­da kre­dy­to­we. Po­nie­waż do­lar był wa­lu­tą świa­to­wych re­zerw wa­lu­to­wych, ozna­cza­ło to glo­bal­ny wzrost re­zerw wa­lu­to­wych i zbyt eks­pan­syw­ną po­li­ty­kę pie­nięż­ną w ska­li świa­to­wej. Od po­ło­wy lat sześć­dzie­sią­tych wzra­sta­ły nie tyl­ko nie­rów­no­ści bi­lan­sów płat­ni­czych po­szcze­gól­nych kra­jów, lecz dra­ma­tycz­nie wzra­sta­ła też in­fla­cja. O ile jesz­cze w roku 1965 sto­pa in­fla­cji w USA wy­no­si­ła 1,8%, to w 1970 r. pod­sko­czy­ła ona do 5,9%, osią­ga­jąc punkt szczy­to­wy w roku 1974 war­to­ścią 11,0%2.

Roz­wój go­spo­dar­czy za­po­cząt­ko­wa­ny w roku 1967 przez po­li­ty­kę Kar­la Schil­le­ra oko­ło 1970 r. wy­mknął się spod kon­tro­li. Na­wet uczeń czar­no­księż­ni­ka Karl Schil­ler nie po­tra­fił za­pa­no­wać nad roz­pę­ta­ny­mi przez sie­bie si­ła­mi. Wa­lo­ry­za­cja mar­ki ha­mo­wa­ła wpraw­dzie wzrost cen, sto­pa in­fla­cji wzro­sła z 2,0% w roku 1969 do 5,1% w 1971 r., osią­ga­jąc w 1974 r. punkt szczy­to­wy war­to­ścią 7,0%3. Więk­szość w rzą­dzą­cej od 1969 r. ko­ali­cji so­cjal­li­be­ral­nej SPD/FDP była prze­ciw­na bar­dziej re­stryk­cyj­nej po­li­ty­ce, któ­ra ozna­cza­ła­by wzmo­żo­ne oszczęd­no­ści fi­skal­ne. Do­ma­ga­ją­cy się po­li­ty­ki oszczęd­no­ści Karl Schil­ler po­legł na polu chwa­ły. Na­ra­sta­ły tak­że sprzecz­no­ści mię­dzy jego li­be­ral­no-wol­no-ryn­ko­wym kur­sem a wzra­sta­ją­cym le­wi­co­wym tren­dem w SPD. La­tem 1972 r. Karl Schil­ler ustą­pił ze sta­no­wi­ska, opusz­cza­jąc jed­no­cze­śnie sze­re­gi SPD.

Jego na­stęp­ca Hel­mut Schmidt, któ­re­go do­rad­cą był przy­ja­ciel z kor­tów te­ni­so­wych Karl Kla­sen (czło­nek rady nad­zor­czej Deut­sche Bank, a od 1970 do 1977 r. pre­zes Nie­miec­kie­go Ban­ku Fe­de­ral­ne­go), dłu­go wzbra­niał się przed wa­lo­ry­za­cją mar­ki, opo­wia­da­jąc się za sta­ły­mi kur­sa­mi wa­lut. Kam­pa­nię w wy­bo­rach do Bun­de­sta­gu w 1972 r. zdo­mi­no­wa­ła kwe­stia wy­ra­żo­na przez nie­go do­sad­nie w stwier­dze­niu, że woli pię­cio­pro­cen­to­wą in­fla­cję niż pię­cio­pro­cen­to­we bez­ro­bo­cie. Peł­niąc funk­cję fe­de­ral­ne­go mi­ni­stra fi­nan­sów, uczył się szyb­ko, do dziś jed­nak za­cho­wał wia­rę w sta­łe kur­sy wy­mia­ny.

Aż do roku 1982 – naj­pierw jako mi­ni­ster fi­nan­sów, a na­stęp­nie jako kanc­lerz Nie­miec – Hel­mut Schmidt miał zde­cy­do­wa­ny udział w pró­bach stwo­rze­nia eu­ro­pej­skie­go sys­te­mu wa­lu­to­we­go opar­te­go na sta­bil­nych kur­sach wa­lut. Punk­tem do­ce­lo­wym tych prób była po­wo­ła­na do ży­cia w roku 2000 Unia Go­spo­dar­cza i Wa­lu­to­wa.

Teo­ria Key­ne­sa nie spraw­dzi­ła się w prak­ty­ce

Jako stu­dent od roku 1967 śle­dzi­łem pil­nie dys­ku­sje w za­kre­sie po­li­ty­ki go­spo­dar­czej i fi­nan­so­wej, a od roku 1970 by­łem co­raz bar­dziej roz­cza­ro­wa­ny, że nie po­ja­wia się efekt an­ty­cy­klicz­nej po­li­ty­ki key­ne­sow­skiej w po­sta­ci two­rze­nia nad­wy­żek bu­dże­to­wych w okre­sach wy­so­kiej ko­niunk­tu­ry. Wręcz prze­ciw­nie

– bu­dże­ty pu­blicz­ne pęcz­nia­ły jak nig­dy do­tąd, cho­ciaż do roku 1973 de­fi­cyt utrzy­my­wał się w gra­ni­cach kon­tro­lo­wal­nych. Wpły­wy i wy­dat­ki roz­jeż­dża­ły się co­raz bar­dziej. Przy czym wpływ eks­pan­syw­nej po­li­ty­ki bu­dże­to­wej na wzrost go­spo­dar­czy za­uwa­żal­nie spa­dał. Wskaź­ni­ki wzro­stu ma­la­ły, a ceny szły w górę bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek.

Mój nie­po­kój zna­lazł teo­re­tycz­ną pod­bu­do­wę, kie­dy w se­me­strze zi­mo­wym 1969/70 za­czą­łem uczęsz­czać na se­mi­na­rium „Teo­ria in­fla­cji” pro­wa­dzo­ne przez pro­fe­so­ra Tim­mer­man­na, a la­tem 1970 r., przy­go­to­wu­jąc się do eg­za­mi­nu dy­plo­mo­we­go z przed­mio­tu do wy­bo­ru „Pie­niądz i kre­dyt”, prze­czy­ta­łem zbiór prac Teo­ria pie­nią­dza i po­li­ty­ka pie­nięż­na H.G. John­so­na4. Oto ele­men­ty wie­dzy, jaką wów­czas po­sia­dłem i któ­rą od tam­tych cza­sów z jed­nej stro­ny po­głę­biam, z dru­giej zaś kwe­stio­nu­ję – wie­dzy, któ­ra po dziś dzień jest pod­sta­wą mo­ich ana­liz eko­no­micz­nych i my­śle­nia w ka­te­go­riach sys­te­mo­wej po­li­ty­ki eko­no­micz­nej:

– Skut­ki kro­ków pod­ję­tych w po­li­ty­ce go­spo­dar­czej, wa­lu­to­wej i fi­nan­so­wej pod­le­ga­ją wpły­wom ocze­ki­wań ze stro­ny pod­mio­tów go­spo­dar­czych. Je­śli na przy­kład pod­mio­ty te ocze­ku­ją spad­ku cen (de­fla­cja), naj­praw­do­po­dob­niej będą wstrzy­my­wać się z wy­dat­ka­mi. Je­śli ocze­ku­ją wzro­stu cen, będą to uwzględ­niać w przy­szłych żą­da­niach pła­co­wych oraz (do­ty­czy to przed­się­bior­ców) w po­li­ty­ce pła­co­wej, gdyż ocze­ki­wa­nia wzro­stu in­fla­cji spo­wo­du­ją na­cisk na wzrost płac i cen. Ocze­ki­wa­nia wzro­stu in­fla­cji mogą się stać sa­mo­speł­nia­ją­cą się prze­po­wied­nią.

Ta­be­la 1.1. Wskaź­ni­ki pod­sta­wo­we w cał­ko­wi­tym bu­dże­cie pu­blicz­nym Nie­miec w la­tach 1962 do 1982 (w % PKB)

Rok

1962

1966

1970

1975

1982

Do­cho­dy

29,0

28,1

29,9

28,9

31,0

Wy­dat­ki

29,5

29,7

31,1

35,1

35,4

Sal­do płat­ni­cze

– 0,5

– 1,6

– 3,2

– 6,2

– 4,4

De­fi­cyt bu­dże­to­wy

8,6

9,7

18,6

24,8

38,7

Źró­dło: Sta­ti­sti­sches Bun­de­samt i wy­li­cze­nia wła­sne. Dane bu­dże­to­we we­dług ru­bryk sta­ty­sty­ki fi­nan­so­wej.

Ta­be­la 1.2. Wskaź­ni­ki pod­sta­wo­we roz­wo­ju ogól­no­go­spo­dar­cze­go w Niem­czech w la­tach 1960-1982

Źró­dło: Sta­ti­sti­sches Bun­de­samt i wy­li­cze­nia wła­sne.

– Ocze­ki­wa­nia in­fla­cyj­ne są zmien­ne w cza­sie, jak też zmie­nia­ją się w za­leż­no­ści od do­świad­czeń pod­mio­tów go­spo­dar­czych: przy ni­skich ocze­ki­wa­niach in­fla­cyj­nych może się na przy­kład po­ja­wić im­puls roz­wo­jo­wy, któ­ry pro­wa­dzi do wzro­stu in­fla­cji, ro­sną­ce­go re­al­ne­go po­py­tu, a tym sa­mym do spad­ku bez­ro­bo­cia. Ten krót­ko­ter­mi­no­wy „tra­de­off” po­mię­dzy in­fla­cją i bez­ro­bo­ciem uka­zu­je tak zwa­na krzy­wa Phi­lip­sa5. Z chwi­lą jed­nak, gdy pod­mio­ty go­spo­dar­cze do­strze­gą, że przy im­pul­sach eks­pan­syw­nych ro­śnie in­fla­cja, za­cho­wa­nie ich ule­ga zmia­nie. Ozna­cza to, że trze­ba suk­ce­syw­nie zwięk­szać „dozę in­fla­cji”, by za­cho­wać ten sam sku­tek dla wzro­stu go­spo­dar­cze­go i ryn­ku pra­cy.

– Wie­lo­krot­ne po­wta­rza­nie tej te­ra­pii może do­pro­wa­dzić do stag­fla­cji, to zna­czy sta­gna­cji go­spo­dar­czej po­łą­czo­nej ze wzra­sta­ją­cym bez­ro­bo­ciem mimo wy­so­kiej i ro­sną­cej sto­py in­fla­cji.

– Mul­ti­pli­ka­to­ry i re­al­ne skut­ki po­li­ty­ki fi­skal­nej ma­ją­cej na celu wpły­wa­nie na po­pyt ogól­no­go­spo­dar­czy są zmien­ne, a po­nad­to wy­ka­zu­ją trud­ne do prze­wi­dze­nia prze­su­nię­cia w cza­sie. Skut­ki po­ja­wia­ją się mia­no­wi­cie do­pie­ro wów­czas, kie­dy nie są już ko­rzyst­ne lub oka­zu­ją się wręcz szko­dli­we.

– Po­nad­to po­li­ty­ka ma ten­den­cję do uni­ka­nia kon­flik­tów. Dla­te­go wspie­ra­nie po­py­tu za po­mo­cą de­fi­cy­tu w okre­sach re­ce­sji wy­stę­pu­je czę­ściej i w więk­szym stop­niu niż jego lu­strza­ne od­bi­cie – ha­mo­wa­nie po­py­tu w okre­sach oży­wie­nia. Stąd w rze­czy­wi­sto­ści po­li­tycz­nej po­li­ty­ka an­ty­cy­klicz­na typu key­ne­sow­skie­go ła­two pro­wa­dzi do wzra­sta­ją­ce­go za­dłu­że­nia pań­stwa przy nie­pew­nych efek­tach wzro­stu i za­trud­nie­nia.

– Rów­nież skut­ki dys­kre­cjo­nal­nej po­li­ty­ki pie­nięż­nej są nie­pew­ne i zmien­ne. Praw­dą jest jed­nak, że bez wy­star­cza­ją­cej po­da­ży pie­nią­dza nie może dojść do in­fla­cji. Dla­te­go ra­cję ma Mil­ton Fried­man, że in­fla­cja jest za­wsze zja­wi­skiem mo­ne­tar­nym.

Dla­te­go słusz­ne jest pro­wa­dze­nie po­li­ty­ki pie­nięż­nej opar­tej na re­gu­łach, któ­rych sto­so­wa­nie po­zwa­la utrzy­my­wać ocze­ki­wa­nia in­fla­cy­je na ni­skim po­zio­mie. Wska­za­ne jest jed­nak rów­nież utrzy­my­wa­nie po­da­ży pie­nią­dza na od­po­wied­nio ni­skim po­zio­mie. Ob­fi­te za­opa­trze­nie ryn­ku w tani pie­niądz może ro­dzić skłon­no­ści do ry­zy­kow­nych trans­ak­cji fi­nan­so­wych i po­wsta­wa­nia ma­jąt­ków typu „bań­ki my­dla­ne”. Po­li­ty­ka pie­nięż­na musi być tak­że od­po­wied­nio su­ro­wa, aby w każ­dej chwi­li moż­na było na­kła­dać sank­cje na za­cho­wa­nia de­sta­bi­li­zu­ją­ce.

– Pro­wa­dze­nie po­li­ty­ki fi­skal­nej po­win­no być zaś skon­cen­tro­wa­ne na wy­peł­nia­niu sta­łych za­dań i w mia­rę moż­no­ści uni­ka­niu no­wych za­dłu­żeń, a prze­ciw­dzia­łać cy­klom ko­niunk­tu­ral­nym po­win­no się tyl­ko w wy­jąt­ko­wych wy­pad­kach. By­łem i je­stem na­to­miast prze­ko­na­ny, że pró­ba ste­ro­wa­nia po­li­ty­ką fi­skal­ną w celu da­le­ko idą­ce­go wy­rów­ny­wa­nia wa­hań ko­niunk­tu­ry pro­wa­dzi w re­zul­ta­cie je­dy­nie do nad­mier­ne­go za­dłu­że­nia pań­stwa.

Rze­czy­wi­stość nie­miec­ka, któ­ra roz­wi­ja­ła się na mo­ich oczach w la­tach od 1970 do 1975, była naj­lep­szym do­wo­dem na słusz­ność mo­ich obaw. Do­sto­so­wa­nie po­za­go­spo­dar­cze, ma­ni­fe­stu­ją­ce się w kil­ka­krot­nym uwol­nie­niu kur­su wy­mia­ny do do­la­ra w la­tach 1969-1973, jak rów­nież pierw­szy kry­zys naf­to­wy, któ­ry roz­po­czął się je­sie­nią 1973 r., przy­nio­sły do­dat­ko­we tur­bu­len­cje w za­kre­sie sta­bil­no­ści cen i ko­niunk­tu­ry.

Rząd so­cjal­li­be­ral­ny naj­wy­raź­niej za­wiódł nie tyl­ko w kwe­stii kon­so­li­da­cji bu­dże­tu. Mimo po­wo­ła­nej do ży­cia przez Kar­la Schil­le­ra „Ak­cji uzgod­nio­nej” (zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nej tury roz­mów z udzia­łem pra­co­daw­ców i or­ga­ni­za­cji związ­ko­wych) rząd nie był w sta­nie za­pa­no­wać nad dzia­ła­nia­mi part­ne­rów ukła­dów zbio­ro­wych. Zimą 1974 r. związ­ko­wi za­wo­do­we­mu służb pu­blicz­nych OTV, mimo roz­po­czy­na­ją­cej się re­ce­sji, uda­ło się wy­ne­go­cjo­wać dzie­się­cio­pro­cen­to­wą pod­wyż­kę płac, co wy­wo­ła­ło wzrost i tak już wy­so­kiej 6% sto­py in­fla­cji oraz spo­wo­do­wa­ło do­dat­ko­we dziu­ry w bu­dże­cie. W la­tach 1973-1974 Bank Fe­de­ral­ny pró­bo­wał zwal­czyć in­fla­cję przez pod­nie­sie­nie stóp pro­cen­to­wych, co do­dat­ko­wo zdła­wi­ło ko­niunk­tu­rę.

W po­szcze­gól­nych kra­jach związ­ko­wych roz­po­czę­ła się se­ria klęsk wy­bor­czych SPD. Ucier­piał też au­to­ry­tet kanc­le­rza Wil­ly’ego Brand­ta, któ­ry w wy­ni­ku afe­ry Gu­il­lau­me’a w maju 1974 r. po­dał się do dy­mi­sji. Jego na­stęp­cą zo­stał Hel­mut Schmidt.

Je­sie­nią 1973 r. zo­sta­łem se­kre­ta­rzem Biu­ra Pla­no­wa­nia Sta­łej Ko­mi­sji SPD przy Fun­da­cji Frie­dri­cha Eber­ta. Ko­mi­sja ta mia­ła za za­da­nie wy­pra­co­wać dla SPD dłu­go­fa­lo­wy pro­gram zna­ny jako „Ramy Orien­ta­cyj­ne”. Dla mło­de­go czło­wie­ka było to fa­scy­nu­ją­ce do­świad­cze­nie. Przez pół­to­ra roku w trak­cie dys­ku­sji człon­ków ko­mi­sji by­łem świad­kiem ście­ra­nia się uto­pij­nych pla­nów z co­raz mrocz­niej­szą rze­czy­wi­sto­ścią. Po raz pierw­szy w ży­ciu mia­łem moż­ność ob­ser­wo­wa­nia z bli­ska po­li­ty­ków w ak­cji, w tym wy­so­kich ran­gą funk­cjo­na­riu­szy i mło­dych wil­ków par­tyj­nych. Wi­dzia­łem, jak ide­olo­gia i in­te­re­sy de­ter­mi­nu­ją po­glą­dy. Wi­dzia­łem, jak ro­dzą się kom­pro­mi­sy.

Wie­lu człon­ków ko­mi­sji ce­ni­łem i po­dzi­wia­łem, lecz te pół­to­ra­rocz­ne do­świad­cze­nia ugrun­to­wa­ły we mnie kon­ser­wa­tyw­ne prze­ko­na­nia w za­kre­sie po­li­ty­ki go­spo­dar­czej i fi­nan­so­wej. Utwier­dzi­łem się w prze­ko­na­niu, że temu kre­atyw­ne­mu cha­oso­wi na­le­ży za­kre­ślić wą­skie ramy fi­skal­ne i sys­te­mo­we. Ku mo­jej ra­do­ści uda­ło się wresz­cie za­wrzeć w tek­ście pro­gra­mu cał­kiem roz­sąd­ne za­sa­dy po­li­ty­ki go­spo­dar­czej i fi­nan­so­wej. Dra­ma­tycz­ne po­głę­bia­nie się kry­zy­su naf­to­we­go i za­ostrza­nie re­ce­sji uła­twi­ło nam to za­da­nie. Wte­dy na­uczy­łem się za­sa­dy: „Ten, kto pi­sze, zo­sta­je”. Wszak to ja przy­go­to­wy­wa­łem więk­szość pro­jek­tów tek­stów do­ty­czą­cych eko­no­micz­nej czę­ści pro­gra­mu. A nie­ła­two jest, a wła­ści­wie wręcz nie­moż­li­we, tak prze­for­mu­ło­wać spój­ny tre­ścio­wo tekst, by nadać mu prze­ciw­ny sens.

Nie­dłu­go po za­koń­cze­niu prac nad pro­jek­tem pro­gra­mu, z po­cząt­kiem 1975 r., prze­nio­słem się do mi­ni­ster­stwa fi­nan­sów; naj­pierw pra­co­wa­łem w re­fe­ra­cie po­li­ty­ki po­dat­ko­wej, a na­stęp­nie w re­fe­ra­cie „Kwe­stie fi­nan­so­we go­spo­dar­ki rze­mieśl­ni­czej”. Na po­cząt­ku roku 1975 we­szła w ży­cie wiel­ka re­for­ma po­dat­ku do­cho­do­we­go prze­wi­du­ją­ca dla po­dat­ni­ków znacz­ne ulgi. Sta­ła się ona ko­niecz­na ze wzglę­dów struk­tu­ral­nych, ale jed­no­cze­śnie przez zwięk­sze­nie do­cho­dów net­to ozna­cza­ła bar­dzo po­żą­da­ny bo­dziec key­ne­sow­ski. Już la­tem 1975 r. go­spo­dar­ka za­czę­ła się znów roz­krę­cać, pod­no­sząc się z naj­niż­sze­go punk­tu. Rów­no­cze­śnie jed­nak licz­ba bez­ro­bot­nych wzro­sła z 273 000 w roku 1973 r. do po­nad mi­lio­na w roku 19756. W tam­tych cza­sach była to hor­ren­dal­na cy­fra.

Szko­dy dla bu­dże­tów pu­blicz­nych po­zo­sta­łe po prze­zwy­cię­żo­nej re­ce­sji były za­iste ogrom­ne. Te­raz ze­mści­ło się to, że bez­po­śred­nio przed wy­bu­chem re­ce­sji nie przy­stą­pio­no do kon­so­li­da­cji. W roku 1975 nowe za­dłu­że­nia wszyst­kich bu­dże­tów pu­blicz­nych ra­zem wy­nio­sły 64 mld ma­rek, czy­li 6,2% pro­duk­tu spo­łecz­ne­go brut­to. Do­bre lata po­wo­jen­ne na­le­ża­ły do prze­szło­ści. Tyle tyl­ko, że jesz­cze o tym nie wie­dzie­li­śmy. Od tego cza­su miał nam aż po dziś dzień to­wa­rzy­szyć sta­ły wzrost za­dłu­że­nia pań­stwa. W roku 1975 jego po­ziom – pa­trząc z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy – był jesz­cze nie­sa­mo­wi­cie ni­ski – 24,8% PKB (obec­nie 81%).

Na ra­zie jed­nak mię­dzy ro­kiem 1976 a 1978 na­stą­pił po­now­ny wzrost go­spo­dar­czy. Na jego prze­rwa­nie wpły­nę­ły skut­ki dru­gie­go kry­zy­su naf­to­we­go. Kry­zys ten roz­po­czął się w 1979 r. re­wo­lu­cją w Ira­nie i oba­le­niem sza­cha. Po­now­ny wzrost sto­py in­fla­cji po raz ko­lej­ny zmu­sił Bank Fe­de­ral­ny do za­ostrze­nia po­li­ty­ki pie­nięż­nej w la­tach 1979-1982.

W la­tach 1975-1976, pra­cu­jąc w fe­de­ral­nym mi­ni­ster­stwie fi­nan­sów, uczest­ni­czy­łem w wie­lu in­we­sty­cjach fi­nan­so­wych, oczy­wi­ście za­wsze w cha­rak­te­rze nie­wie­le zna­czą­ce­go po­moc­ni­cze­go re­fe­ren­ta bez żad­nych upraw­nień de­cy­zyj­nych. Mimo to mo­głem so­bie wy­ro­bić zda­nie na te­mat roz­mia­rów tego drep­ta­nia w miej­scu, sta­rych przy­zwy­cza­jeń, a za­ra­zem re­zerw w apa­ra­cie pań­stwo­wym w róż­no­rod­nych ka­te­go­riach usług pu­blicz­nych7.

Kra­je nad­wy­żek bu­dże­to­wych jako ko­zły ofiar­ne – teo­ria lo­ko­mo­ty­wy

W roku 1977 zo­sta­łem od­de­le­go­wa­ny na pół roku do Mię­dzy­na­ro­do­we­go Fun­du­szu Wa­lu­to­we­go w Wa­szyng­to­nie8. Czas spę­dzo­ny w Wa­szyng­to­nie spę­dzi­łem głów­nie w De­par­ta­men­cie Eu­ro­pej­skim, Od­dział Eu­ro­pa Pół­noc­na, in­te­syw­nie zaj­mu­jąc się sto­sun­ko­wo świe­ży­mi w prak­ty­ce ban­ków emi­syj­nych „ce­la­mi po­śred­ni­mi po­li­ty­ki mo­ne­tar­nej”9. Te­mat ce­lów po­śred­nich po­li­ty­ki pie­nięż­nej (na przy­kład utrzy­my­wa­nie okre­ślo­nej ilo­ści pie­nią­dza) był wów­czas jesz­cze czymś no­wym i wzbu­dzał kon­tro­wer­sje, in­stru­men­ty te wy­ko­rzy­sty­wa­no jed­nak co­raz sze­rzej w prak­ty­ce kil­ku ban­ków emi­syj­nych.

Kon­cep­cja Mil­to­na Fried­ma­na, że bank emi­syj­ny wi­nien kon­cen­tro­wać się na ogra­ni­cza­niu przy­ro­stu ilo­ści pie­nią­dza i śred­nio­ter­mi­no­wym jego nor­mo­wa­niu oraz że w ten spo­sób naj­le­piej przy­czy­nia się on sta­bi­li­za­cji cen i sta­łe­go wzro­stu go­spo­dar­cze­go, po pięt­na­stu la­tach zna­la­zła doj­ście do ban­ków cen­tral­nych i MFW i sta­ła się tam rze­czy­wi­ście przed­mio­tem de­bat.

Fia­sko ostat­nie­go dzie­się­cio­le­cia w za­kre­sie po­li­ty­ki wa­lu­to­wej i mo­ne­tar­nej było zresz­tą ewi­dent­ne. Przy­ję­ty w roku 1944 na kon­fe­ren­cji w Bret­ton Wo­ods mię­dzy­na­ro­do­wy sys­tem wa­lu­to­wy opar­ty na sta­łych kur­sach wy­mia­ny legł w gru­zach, dra­ma­tycz­nie spa­dła siła na­byw­cza naj­moc­niej­szych wa­lut, a za­dłu­że­nie państw wzro­sło. Zwięk­szy­ły się za­tem ocze­ki­wa­nia in­fla­cyj­ne, nie­ra­cjo­nal­ny stał się też wy­so­ki wzrost wy­na­gro­dzeń.

Wy­ko­rzy­stu­jąc do­dat­ko­wą swo­bo­dę w po­li­ty­ce fi­nan­so­wej, wy­ni­kłą z uwol­nie­nia kur­sów wy­mia­ny, dzię­ki ry­go­ry­stycz­nej po­li­ty­ce w za­kre­sie stóp pro­cen­to­wych oraz zmniej­sze­niu po­da­ży pie­nią­dza Bank Fe­de­ral­ny zdo­łał wy­raź­nie zmniej­szyć in­fla­cję i ocze­ki­wa­nia in­fla­cyj­ne w Re­pu­bli­ce Fe­de­ral­nej Nie­miec. W 1977 r. wzrost cen dóbr kon­sump­cyj­nych w Niem­czech wy­niósł 3,7% – dla po­rów­na­nia w USA 6,5%, we Fran­cji 9,4%, w An­glii 15,8%, we Wło­szech 18,5% (sta­ty­sty­ki MFW).

Rów­no­cze­śnie jed­nak RFN i Ja­po­nia mia­ły wy­so­kie i cią­gle zwięk­sza­ją­ce się nad­wyż­ki bi­lan­su płat­ni­cze­go, pod­czas gdy ich wzrost go­spo­dar­czy był zni­ko­my. Stąd też USA, An­glia, Fran­cja i Wło­chy oraz wie­le in­nych kra­jów uprze­my­sło­wio­nych cier­pia­ło na de­fi­cy­ty w bi­lan­sie płat­ni­czym, po­więk­sza­ne do­dat­ko­wo w wy­ni­ku po­li­ty­ki sty­mu­lo­wa­nia po­py­tu.

Wła­śnie wte­dy na­ro­dzi­ła się „teo­ria lo­ko­mo­ty­wy”. Zgod­nie z opi­nią do­mi­nu­ją­cą za­rów­no w MFW, jak i przede wszyst­kim w kra­jach z de­fi­cy­ta­mi bi­lan­su płat­ni­cze­go, Niem­cy i Ja­po­nia wy­ka­zy­wa­ły nad­mier­ne ten­den­cje oszczęd­no­ścio­we i pro­wa­dzi­ły zbyt ostroż­ną po­li­ty­kę ma­kro­eko­no­micz­ną. Po­win­ny one były po­bu­dzić po­pyt we­wnętrz­ny i jako „lo­ko­mo­ty­wy” po­cią­gnąć za sobą kra­je tra­pio­ne de­fi­cy­tem bi­lan­su płat­ni­cze­go, a tym sa­mym po­bu­dzić ko­niunk­tu­rę mię­dzy­na­ro­do­wą. Ten sche­mat my­śle­nia do dziś moż­na za­uwa­żyć u tych, któ­rzy po­kła­da­ją na­dzie­ję w „sko­or­dy­no­wa­nej” po­li­ty­ce go­spo­dar­czej i fi­nan­so­wej. Legł on u pod­ło­ża fran­cu­skich kon­cep­cji „rzą­du go­spo­dar­cze­go” dla kra­jów eu­ro­lan­du. Do tego te­ma­tu jesz­cze wró­cę.

W każ­dym ra­zie dys­ku­sje tego ro­dza­ju były do­mi­nu­ją­cym te­ma­tem w MFW, kie­dy w kwiet­niu 1977 r. zja­wi­łem się w Wa­szyng­to­nie. W MFW, jak i w De­par­ta­men­cie Eu­ro­pej­skim sil­ne przed­sta­wi­ciel­stwo mie­li wów­czas Bry­tyj­czy­cy. Sta­ło to w ja­skra­wej sprzecz­no­ści z mi­zer­ną po­zy­cją Wiel­kiej Bry­ta­nii na mię­dzy­na­ro­do­wych ryn­kach wa­lu­to­wych i fi­nan­so­wych. W póź­nych la­tach sie­dem­dzie­sią­tych Bry­tyj­czy­cy po­no­si­li same klę­ski: w 1977 r. kurs fun­ta do mar­ki spadł dra­ma­tycz­nie z 11,20 do 4,05 mar­ki za fun­ta. Po­nie­waż kasa de­wi­zo­wa Ban­ku An­glii świe­ci­ła pust­ka­mi, nie­gdyś tak dum­na Wiel­ka Bry­ta­nia, współ­twór­ca MFW i oj­czy­zna naj­więk­szych eko­no­mi­stów w hi­sto­rii świa­ta, od Ada­ma Smi­tha do Joh­na May­nar­da Key­ne­sa, w li­sto­pa­dzie 1976 r. mu­sia­ła pro­sić MFW o kre­dyt po­mo­co­wy w wy­so­ko­ści czte­rech mi­liar­dów do­la­rów. MFW za­rzą­dził zde­cy­do­wa­ne kro­ki w kie­run­ku uzdro­wie­nia sys­te­mu. W li­ście in­ten­cyj­nym rząd bry­tyj­ski mu­siał wy­ra­zić na to zgo­dę, aby móc otrzy­mać kre­dyt de­wi­zo­wy. To upo­ko­rze­nie głę­bo­ko do­tknę­ło Bry­tyj­czy­ków, przy­spie­szy­ło upa­dek rzą­du la­bu­rzy­stow­skie­go i umoż­li­wi­ło zwy­cię­stwo Mar­ga­ret That­cher w wy­bo­rach do par­la­men­tu w 1979 r.

Tak zwa­ne kon­dy­cjo­no­wa­nie – kre­dy­ty de­wi­zo­we w za­mian za pro­gram kon­so­li­da­cji i do­sto­so­wa­nia struk­tur – sta­no­wi­ło zresz­tą stan­dar­do­wą pro­ce­du­rę w przy­zna­wa­niu kre­dy­tów przez MFW. Pro­ce­du­ra ta obo­wią­zu­je w grun­cie rze­czy do dzi­siaj i zo­sta­ła za­sto­so­wa­na rów­nież w przy­pad­ku Gre­cji, jak­kol­wiek nie cho­dzi w tym wy­pad­ku o kre­dy­ty de­wi­zo­we, lecz o środ­ki wspie­ra­ją­ce bu­dżet pań­stwa.

W każ­dym ra­zie wio­sną 1977 r. nie­spo­dzie­wa­nie i bez żad­ne­go przy­go­to­wa­nia zna­la­złem się w sy­tu­acji, gdy jako mło­dy i po­zba­wio­ny kom­pe­ten­cji pra­cow­nik nie­miec­kie­go mi­ni­ster­stwa fi­nan­sów przy sto­li­kach w kan­ty­nach MFW, mu­sia­łem bro­nić nie­miec­kiej po­li­ty­ki ma­kro­eko­no­micz­nej. Wska­zy­wa­łem na fakt, że Niem­cy wła­śnie dla­te­go sta­ły się kra­jem suk­ce­su go­spo­dar­cze­go, że pro­wa­dzi­ły inną po­li­ty­kę niż An­glia i USA i że po­nad­to prze­ce­nia się glo­bal­ne skut­ki bar­dziej eks­pan­syw­nej po­li­ty­ki Ja­po­nii i Nie­miec. Ale było to jak rzu­ca­nie gro­chem o ścia­nę – po­dob­nie jak dzi­siaj10. Ale nie­za­leż­nie od tego dys­ku­sje z fa­chow­ca­mi, prze­waż­nie bar­dziej do­świad­czo­ny­mi, a tym sa­mym bar­dziej kom­pe­tent­ny­mi ode mnie, spra­wia­ły mi wiel­ką przy­jem­ność.

Wio­sną 1977 r. mój szef wy­dzia­łu w Fe­de­ral­nym Mi­ni­ster­stwie Fi­nan­sów, Man­fred Lahn­ste­in, zo­stał se­kre­ta­rzem sta­nu ds. wa­lu­to­wych, kie­dy jego po­przed­nik Karl Otto Pohl prze­szedł do Ban­ku Fe­de­ral­ne­go. W 1977 r. na je­sien­nym szczy­cie MFW i Ban­ku Świa­to­we­go Lahn­ste­in re­pre­zen­to­wał mi­ni­stra fi­nan­sów Han­sa Ape­la. Przy­po­mi­nam so­bie pew­ną run­dę roz­mów mi­ni­strów fi­nan­sów naj­więk­szych państw uprze­my­sło­wio­nych; sie­dzia­łem w trze­cim rzę­dzie jako pra­cow­nik mi­ni­ster­stwa. Cho­dzi­ło o uzgod­nie­nie ko­mu­ni­ka­tu koń­co­we­go. W ko­mu­ni­ka­cie tym za­mie­rza­no za­wrzeć tak­że zo­bo­wią­za­nie Nie­miec i Ja­po­nii do bar­dziej eks­ten­syw­nej po­li­ty­ki. Bry­tyj­ski mi­ni­ster fi­nan­sów Den­nis He­aley, któ­ry prze­wod­ni­czył ob­ra­dom, za­pro­po­no­wał sfor­mu­ło­wa­nie, któ­re­go sens był mniej wię­cej taki: „Niem­cy przy­czy­nią się do re­duk­cji glo­bal­nej nie­rów­no­wa­gi po­przez sty­mu­la­cję po­py­tu we­wnętrz­ne­go”. Man­fred Lahn­ste­in po­pro­sił o głos: „Pa­nie prze­wod­ni­czą­cy, chciał­bym za­pro­po­no­wać do­da­nie kil­ku słów: Niem­cy

– tak jak do tej pory – przy­czy­nią się…”. Ko­men­tarz ten przy­pie­czę­to­wał los pro­po­no­wa­nej uwa­gi – zda­nie to zo­sta­ło wy­kre­ślo­ne z ko­mu­ni­ka­tu.

Moje stu­dium na te­mat po­śred­nich ce­lów po­li­ty­ki pie­nięż­nej zna­la­zło przy­ja­zne przy­ję­cie u sze­fa De­par­ta­men­tu Eu­ro­py. W pra­cy tej skry­ty­ko­wa­łem jed­nak stra­te­gię ame­ry­kań­skie­go ban­ku emi­syj­ne­go jako nie­zde­cy­do­wa­ną i mało przej­rzy­stą, ra­port prze­ka­za­no więc de­par­ta­men­to­wi Ame­ry­ki, gdzie spo­tkał się z ostrą kry­ty­ką. Wraz z sze­fem od­dzia­łu uda­łem się na nie­przy­jem­ną roz­mo­wę z po­nu­rym Hisz­pa­nem re­pre­zen­tu­ją­cym „dział­kę ame­ry­kań­ską” w MFW, któ­ry zje­chał nie­mi­ło­sier­nie moją de­li­kat­ną kry­ty­kę stra­te­gii ame­ry­kań­skiej Re­zer­wy Fe­de­ral­nej.

Kry­ty­ko­wa­nie Ame­ry­ka­nów nig­dy nie było ła­twe. Tym­cza­sem w USA szy­ko­wał się prze­łom. W sierp­niu 1979 r. mi­łe­go Ar­thu­ra Burn­sa na sta­no­wi­sku pre­ze­sa ame­ry­kań­skie­go ban­ku emi­syj­ne­go za­stą­pił Paul Volc­ker, któ­ry swo­ją nie­sły­cha­nie ostrą po­li­ty­ką mo­ne­tar­ną w cią­gu za­le­d­wie trzech lat ogra­ni­czył w USA in­fla­cję i ocze­ki­wa­nia in­fla­cyj­ne. Wraz ze zmie­rza­ją­cą w tym sa­mym kie­run­ku po­li­ty­ką nie­miec­kie­go Ban­ku Fe­de­ral­ne­go do­pro­wa­dzi­ło to do trwa­łe­go spad­ku sto­py in­fla­cji w ska­li świa­to­wej, gdyż inne ban­ki emi­syj­ne mu­sia­ły się z ko­niecz­no­ści do­sto­so­wać do tego tren­du. W wy­mia­rze krót­ko­okre­so­wym po­li­ty­ka ta spo­wo­do­wa­ła wy­so­kie kosz­ty w po­sta­ci wzro­stu bez­ro­bo­cia i spad­ku wzro­stu go­spo­dar­cze­go. Po­śred­ni­mi skut­ka­mi tej po­li­ty­ki była wy­gra­na Ro­nal­da Re­aga­na w 1980 r. oraz ko­niec ko­ali­cji so­cjal­li­be­ral­nej w Niem­czech w 1982 r.

Wkrót­ce po po­wro­cie do boń­skie­go mi­ni­ster­stwa fi­nan­sów11 na po­cząt­ku

1978 r. prze­sze­dłem do Fe­de­ral­ne­go Mi­ni­ster­stwa Pra­cy, gdzie moim za­da­niem było pi­sa­nie prze­mó­wień i opra­co­wy­wa­nie za­sad pro­gra­mo­wych dla Her­ber­ta Eh­ren­ber­ga12, któ­ry od je­sie­ni 1976 r. był mi­ni­strem pra­cy. W la­tach 1975-1976 w wy­ni­ku kry­zy­su go­spo­dar­cze­go po­wsta­ły w sys­te­mie ubez­pie­czeń spo­łecz­nych po­kaź­ne dziu­ry. Dla RFN sta­no­wi­ło to ko­lej­ne nowe do­świad­cze­nie. Po­trzeb­ne były re­for­my oszczęd­no­ścio­we. Tym sa­mym mi­nął czas dłu­go­let­nie­go mi­ni­stra pra­cy Wal­te­ra Arend­ta, któ­re­go po­li­ty­ka od 1969 r. po­le­ga­ła na usta­wo­wym przy­go­to­wy­wa­niu i wpro­wa­dza­niu w ży­cie co­raz to no­wych pod­wy­żek świad­czeń. Wal­ter Arendt był wcze­śniej dzia­ła­czem związ­ko­wym. Ka­rie­rę związ­kow­ca miał za sobą rów­nież Her­bert Eh­ren­berg, któ­ry roz­po­czął od dzia­łal­no­ści w IG Bau. Cie­szył się jed­nak rów­nież opi­nią do­bre­go eko­no­mi­sty. Dla­te­go w 1976 r. Hel­mut Schmidt uczy­nił go no­wym mi­ni­strem pra­cy, cho­ciaż obaj po­li­ty­cy wy­raź­nie się nie lu­bi­li.

Her­bert Eh­ren­berg po­szu­ki­wał ko­goś do pi­sa­nia prze­mó­wień, kto ro­zu­miał­by jego spo­sób my­śle­nia i po­tra­fił ja­sno wy­ło­żyć jego kurs po­li­tycz­ny. Kurs ten był mia­no­wi­cie sprzecz­ny z du­chem dzia­ła­nia jego wła­sne­go mi­ni­ster­stwa, któ­re łą­czy­ło w owych cza­sach re­sor­ty pra­cy, spraw so­cjal­nych i zdro­wia. Za­sta­na­wia­łem się, czy war­to po­grą­żać się w gąsz­czu nie­miec­kiej po­li­ty­ki so­cjal­nej, w sy­tu­acji gdy wła­śnie w Wa­szyng­to­nie po­zna­łem za­pach mię­dzy­na­ro­do­wej po­li­ty­ki wa­lu­to­wej. Z dru­giej stro­ny, my­śla­łem, w MFW w za­sa­dzie tyl­ko ga­da­ją, cho­ciaż na bar­dzo wy­so­kim po­zio­mie in­te­lek­tu­al­nym. Tym­cza­sem tu­taj za­pa­da­ją kon­kret­ne de­cy­zje, od któ­rych za­le­ży przy­szłość Nie­miec.

W koń­cu zgo­dzi­łem się13, ale przej­ście do mi­ni­ster­stwa było dla mnie praw­dzi­wym szo­kiem kul­tu­ro­wym. Nikt tu nie my­ślał w szer­szych ka­te­go­riach, wszy­scy zda­wa­li się mie­rzyć suk­ce­sy po­li­tycz­ne tym, by wy­dać jak naj­wię­cej pie­nię­dzy na po­li­ty­kę so­cjal­ną. Po­szcze­gól­ne wy­dzia­ły, któ­re do tej pory przy­go­to­wy­wa­ły prze­mó­wie­nia mi­ni­stra, słusz­nie ode­bra­ły moje za­trud­nie­nie jako wo­tum nie­uf­no­ści z jego stro­ny.

Kie­dy żą­da­łem tek­stów, nie nada­wa­ły się one zu­peł­nie do prze­mó­wień mi­ni­stra kie­ru­ją­ce­go się za­sa­dą kon­so­li­da­cji. Kie­dy żą­da­łem cyfr, do­star­cza­no mi je z opóź­nie­niem, nie­kom­plet­ne i nie­spój­ne. Zre­zy­gno­wa­łem więc z przy­go­to­wy­wa­nych przez wy­dzia­ły szki­ców prze­mó­wień i prze­for­so­wa­łem za­sa­dę, zgod­nie z któ­rą otrzy­my­wa­łem ko­pie wszyst­kich waż­nych do­ku­men­tów tra­fia­ją­cych do mi­ni­stra. Je­śli cho­dzi o cy­fry, po­słu­gi­wa­łem się ofi­cjal­ny­mi da­ny­mi i ra­por­ta­mi lub żą­da­łem kon­kret­nej cy­fry w za­kre­sie tech­nicz­nie ści­śle okre­ślo­ne­go te­ma­tu. Krót­ko mó­wiąc, cie­szy­łem się w mi­ni­ster­stwie cał­ko­wi­tą au­tar­kią.

Tym oto spo­so­bem prze­mó­wie­nia mi­ni­stra tchnę­ły od­tąd już nie du­chem mi­ni­ster­stwa, lecz du­chem Her­ber­ta Eh­ren­ber­ga i Thi­la Sar­ra­zi­na. Na kon­gre­sach kie­row­ni­cy wy­dzia­łów sły­sze­li z ust swo­je­go mi­ni­stra sło­wa, któ­rych prze­nig­dy by mu nie pod­su­nę­li! Stop­nio­wo za­czę­li przy­cho­dzić do mnie i na­wią­zy­wać roz­mo­wę. Moja nowa rola za­czy­na­ła mi spra­wiać przy­jem­ność, jesz­cze nig­dy bo­wiem nie mia­łem ta­kich wpły­wów.

W lip­cu 1978 r. skrzy­żo­wa­ły się na­gle moje do­świad­cze­nia z dwóch róż­nych świa­tów. Kie­dy bo­wiem mło­dy urzęd­nik fe­de­ral­ny Thi­lo Sar­ra­zin w paź­dzier­ni­ku 1977 r. opu­ścił Wa­szyng­ton, dys­ku­sja na te­mat „lo­ko­mo­ty­wy go­spo­dar­czej” by­najm­niej nie uci­chła, lecz prze­ciw­nie – przy­bra­ła na sile.

W 1978 r. Niem­cy zo­sta­ły go­spo­da­rzem do­rocz­ne­go świa­to­we­go szczy­tu go­spo­dar­cze­go, któ­ry po raz pierw­szy od­był się w 1975 r. Wzmo­gły się znacz­nie na­ci­ski, by Niem­cy i Ja­po­nia przez bar­dziej in­ten­syw­ną po­li­ty­kę po­bu­dzi­ły swój wzrost go­spo­dar­czy, za­ostrzy­ła się kry­ty­ka nad­wy­żek w bi­lan­sie płat­ni­czym tych kra­jów. OECD wy­li­czy­ła, że go­spo­dar­ka nie­miec­ka mo­gła­by za­no­to­wać do­dat­ko­wy dwu­pro­cen­to­wy wzrost, gdy­by pań­stwo wy­da­ło dzie­sięć do pięt­na­stu mi­liar­dów ma­rek na sty­mu­la­cję po­py­tu14. Niem­cy sprze­ci­wia­li się po­glą­do­wi, że go­spo­dar­ka może wzra­stać na roz­kaz. Ze swej stro­ny do­ma­ga­li się, w szcze­gól­no­ści od Sta­nów Zjed­no­czo­nych, bar­dziej re­stryk­cyj­nej po­li­ty­ki, zmniej­sze­nia in­fla­cji i de­fi­cy­tu w bi­lan­sie płat­ni­czym. Rząd nie­miec­ki jako go­spo­darz szczy­tu zna­lazł się oczy­wi­ście pod pre­sją suk­ce­su, dla­te­go zgo­dził się wy­asy­gno­wać je­den pro­cent pro­duk­tu spo­łecz­ne­go brut­to na cele in­ten­sy­fi­ka­cji po­li­ty­ki go­spo­dar­czej, od­po­wia­da­ją­cy tym sa­mym na pro­po­zy­cje OECD15. Obiet­ni­ca rzą­do­wa wy­ni­kła naj­wy­raź­niej z dy­na­mi­ki ob­rad; nie była pla­no­wa­na. Ran­kiem 17 czy 18 lip­ca – świe­ci­ło słoń­ce i było go­rą­co – wpadł do mo­je­go ga­bi­ne­tu Her­bert Eh­ren­berg i po­wie­dział: „Przed chwi­lą dzwo­nił Man­fred Schüler (ów­cze­sny szef kan­ce­la­rii kanc­ler­skiej). Cho­dzi o dzia­ła­nia po­bu­dza­ją­ce wzrost go­spo­dar­czy w wy­so­ko­ści jed­ne­go pro­cen­ta pro­duk­tu spo­łecz­ne­go, mamy na­pręd­ce coś wy­my­ślić. Masz ja­kiś po­mysł, co by się dało do­brze sprze­dać pod płasz­czy­kiem po­li­ty­ki so­cjal­nej?”.

Eu­ro­pa nie po­trze­bu­je euro

Mia­łem po­mysł. Mó­wię: „Mo­gli­by­śmy wpro­wa­dzić urlop ma­cie­rzyń­ski po okre­sie ochro­ny mat­ki i dziec­ka, tak by ko­bie­ty mo­gły nie pra­co­wać przez pół roku. Jest to za­bieg wspie­ra­ją­cy łą­cze­nie pra­cy za­wo­do­wej z zaj­mo­wa­niem się ro­dzi­ną i wzmoc­ni on siłę na­byw­czą mło­dych ro­dzin. Tym sa­mym przy­czy­ni się to do oży­wie­nia ko­niunk­tu­ry”.

Her­bert Eh­ren­berg był za­chwy­co­ny. Spo­rzą­dzi­łem krót­ką no­tat­kę. Wy­sła­li­śmy ją do Urzę­du Kanc­ler­skie­go i tym spo­so­bem „urlop ma­cie­rzyń­ski” stał się czę­ścią pa­kie­tu po­bu­dza­nia ko­niunk­tu­ry. Tak więc pierw­sza wer­sja współ­cze­sne­go za­sił­ku na dziec­ko – wpro­wa­dzo­ny w 1979 r. płat­ny urlop ma­cie­rzyń­ski16

– była dziec­kiem za­sto­so­wa­nia „teo­rii lo­ko­mo­ty­wy” do Nie­miec.

To nie­ocze­ki­wa­ne po­łą­cze­nie „teo­rii lo­ko­mo­ty­wy” z bar­dzo nie­miec­ką po­li­ty­ką so­cjal­ną, któ­re­go by­łem oj­cem chrzest­nym, po­bu­dzi­ła już wte­dy mój zmysł hu­mo­ru. Rzu­ca to za­ra­zem świa­tło na ry­zy­ko i nie­do­rzecz­no­ści na­cią­ga­ne­go ste­ro­wa­nia go­spo­dar­ką w kie­run­ku „an­ty­cy­klicz­nym”. Już kil­ka lat póź­niej mia­ło się bo­wiem oka­zać, że wy­mu­szo­na przez mię­dzy­na­ro­do­we na­ci­ski eks­pan­syw­na po­li­ty­ka lat 1978-1979 zde­rzy­ła się z ko­niecz­no­ścią kon­so­li­da­cji bu­dże­tu w wa­run­kach dru­gie­go kry­zy­su naf­to­we­go i była jed­nym z czyn­ni­ków roz­pa­du ko­ali­cji SPD/FDP w 1982 r.

Her­bert Eh­ren­berg zo­stał w 1976 r. mi­ni­strem pra­cy po to, by skon­so­li­do­wać sys­te­my so­cjal­ne. Ro­bił to z za­an­ga­żo­wa­niem i sku­tecz­nie aż do 1979 r.: za­ostrzo­no kry­te­ria przy­zna­wa­nia za­sił­ku dla bez­ro­bot­nych, w ubez­pie­cze­niu ren­to­wym na­stą­pi­ła pierw­sza prze­rwa w wa­lo­ry­za­cji wy­płat w po­wią­za­niu z pła­ca­mi brut­to, w za­kre­sie ubez­pie­czeń zdro­wot­nych wpro­wa­dzo­no sys­tem punk­to­wy wy­na­gro­dzeń za świad­cze­nia le­kar­skie.

Nie