Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Czerwony snajper

Czerwony snajper

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8151-060-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Czerwony snajper

Jewgienij Nikołajew to jeden z najsłynniejszych rosyjskich strzelców wyborowych. Przypisuje mu się 324 zestrzelenia, głównie wykonane podczas pierwszej zimy obrony Leningradu 1941/1942.
Wspomnienia Nikołajewa, wydane po raz pierwszy w Związku Radzieckim w latach osiemdziesiątych XX wieku, nie są wolne od ideologicznych uprzedzeń. Sam Nikołajew służył w jednostce NKWD. Usprawiedliwia więc wszelkie posunięcia komunistycznej Rosji. Nie kryje swej pogardy dla przeciwnika. Gloryfikuje radzieckiego żołnierza, który głodny i zmarznięty stawiał czoła wrogowi ukrytemu w wygodnych, wręcz komfortowych okopach połączonych przewodami telefonicznymi.
Wiele miejsca poświęca snajperskiemu rzemiosłu. Opisuje długie godziny obserwacji, podczas których musiał leżeć bez ruchu na siarczystym mrozie, by w końcu dopaść wroga śmiertelnym strzałem.
Spisane przez Nikołajewa wspomnienia są unikatowym zapisem przeżyć żołnierza podczas najbardziej zaciętych zmagań między Armią Czerwoną a Wehrmachtem w czasie II wojny światowej. Pomagają zrozumieć, co to znaczy być strzelcem wyborowym, i docenić wkład snajperów – tej żołnierskiej elity – w obronę Leningradu.

Jewgienij Adrianowicz Nikołajew, urodzony w 1920 roku w Tambowie. Jako młody mężczyzna pracował w teatrze przy projektowaniu dekoracji. Został powołany do armii we wrześniu 1940 roku, gdzie trafił do oddziału strzelców wyborowych. W 1942 roku został przeniesiony do kontrwywiadu – pracował jako śledczy w strukturach Smiersz w swojej dywizji. Doszedł aż do Berlina i nawet złożył swój podpis na ścianie Reichstagu. Dosłużył się stopnia kapitana gwardii. Po wojnie pracował w gazecie „Tambowska Prawda”. Zmarł w 2002 roku.

Polecane książki

Okazuje się, że mutacja odkrytego w 1979 roku genu białka p53 odpowiada za rozwój większości nowotworów. Mechanizm jest następujący: jeśli p53 funkcjonuje w organizmie prawidłowo, to uchroni nas przed rakiem – niezależnie od cech dziedzicznych czy kancerogennego środowiska, w kt&...
Pan burmistrz z Pipidówki. Powieść z życia autonomicznego Galicji wydano w Krakowie w roku 1887. Jest to znakomita satyra na życie społeczności prowincjonalnego miasteczka galicyjskiego u schyłku wieku XIX. Tytułowa Pipidówka - określenie to wprowadził autor w noweli Karykatury (1868) - stanowi tł...
Znów są wakacje. Sądziłam, że nastanie czas błogiego lenistwa w moim życiu, ale gdzie tam! Wewnętrzne rozterki i ciągłe intrygi nie dają mi spokoju. Maksym w szpitalu. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie chodził. Koło mnie znów zaczyna się kręcić Bartosz. Na horyzoncie pojawia się też Jeremi. I te ...
Książka Byrona L. Sherwina będzie z pewnością dla wielu chrześcijan dużym zaskoczeniem i zmieni ich myślenie o Żydach i judaizmie. Jako chrześcijanie przyzwyczailiśmy się bowiem do myślenia o Żydach w kategoriach dość standardowych. Postrzeganie tego narodu przez pryzmat Biblii jest, wobec współ...
Poważną zaletą książki jest jej przystępny język, gdyż nawet stosunkowo skomplikowane zagadnienia przedstawione są w sposób jasny i przejrzysty. Autorka umiejętnie połączyła kwestie ekonomiczne z analizą prawną, dbając przez cały czas o wysoki poziom merytoryczny rozważań. Za istotne nale­ży też uzn...
Margot de Bryun prowadzi pracownię jubilerską w Bath, kurorcie popularnym wśród angielskiej arystokracji. Wyrabiana przez nią biżuteria cieszy się powszechnym uznaniem, a jej stałym klientem jest Stephen Standish, markiz Fanworth. Przystojny, błyskotliwy i uprzejmy zaprzyjaźnia się z Marg...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jewgienij Nikołajew

Czerwony snajper. Wspomnienia z frontu wschodniego

Jewgienij Nikołajew

Tłumaczenie: Marcin Cybulski

Original title: Снайперские дуэли: звёзды на винтовке

Copyright © Дина Николаева, 2017
published by arrangement with Greenhill Books, London, UK.
All rights reserved.

Copyright © 2018 by Wydawnictwo RM
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl
www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

ISBN 978-83-7773-968-6
ISBN 978-83-8151-060-8 (ePub)
ISBN 978-83-8151-061-5 (mobi)

Redaktor prowadzący: Irmina Wala-PęgierskaRedakcja: Mirosława SzymańskaKorekta: Dorota WojciechowskaNadzór graficzny i projekt okładki: Grażyna JędrzejecEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl

Spis treści

Wstęp

Od Autora

Rozdział 1 Rozmyślania porucznika Butorina

Rozdział 2 Zostaję snajperem

Rozdział 3 Mój pierwszy partner

Rozdział 4 „Bij strażaków!”

Rozdział 5 Wojenna codzienność

Rozdział 6 Pojedynek

Rozdział 7 Ciężki bój

Rozdział 8 Niezwykła operacja

Rozdział 9 Byliśmy młodzi

Rozdział 10 Nieoczekiwane spotkanie

Rozdział 11 Na zlocie snajperów

Rozdział 12 Znowu w pułku

Rozdział 13 „Zaproszenie”

Rozdział 14 Znowu w zwiadzie

Rozdział 15 Nasza Żenia

Rozdział 16 Odważne dziewczęta

Rozdział 17 Z wizytą u kirowców

Rozdział 18 Z Radzieckigo Biura Informacyjnego…

Rozdział 19 Taka nasza praca

Rozdział 20 Trzydzieści pięć lat później

Rozdział 21 „Zadziwiająca historia opowiedziana przez Rosjanina”

Wstęp

Sza­cu­nek do cel­ne­go strze­la­nia ce­cho­wał ludz­kość już w cza­sach bi­blij­nych. Nie bez ra­cji jed­ną z naj­bar­dziej zna­nych hi­sto­rii Sta­re­go Te­sta­men­tu jest opo­wieść o tym, jak drob­ny Da­wid, za po­mo­cą pry­mi­tyw­nej bro­ni (pro­cy), cel­nym strza­łem po­wa­lił znacz­nie więk­sze­go od sie­bie i sil­niej­sze­go Go­lia­ta. W póź­niej­szych la­tach ofia­rą łucz­ni­ków an­giel­skich w bi­twach pod Crécu, Po­itiers i Azin­co­urt pa­dło ry­cer­stwo fran­cu­skie, co po raz ko­lej­ny do­wio­dło prze­wa­gi bro­ni „zdal­nej” nad „kon­tak­to­wą”. Łuk wy­ma­gał od strzel­ca jed­nak­że nie tyl­ko wpraw­ne­go oka, lecz rów­nież po­nad­prze­cięt­nej siły fi­zycz­nej, dla­te­go też uczy­nie­nie ze zwy­kłe­go czło­wie­ka strzel­ca było za­ję­ciem ra­czej dłu­gim i kosz­tow­nym. Praw­dzi­wy strze­lec pie­cho­ty po­ja­wił się na ma­so­wą ska­lę do­pie­ro w okre­sie roz­kwi­tu bro­ni pal­nej, któ­ra spra­wi­ła, że do od­da­wa­nia strza­łu nie po­trze­bo­wa­no już siły mię­śni, a je­dy­nie ener­gii po­wsta­łej w efek­cie spa­la­nia ła­dun­ku mio­ta­ją­ce­go. Po­cząt­ko­wo do­no­śność ar­ke­bu­za i musz­kie­tu w nie­wiel­kim tyl­ko stop­niu prze­wyż­sza­ła dy­stans lotu strza­ły łuku czy beł­tu uży­wa­ne­go w ku­szach, a jed­nak w pro­ce­sie do­sko­na­le­nia bro­ni pal­nej (przej­ście od pro­chu czar­ne­go do pro­chu ziar­ni­ste­go, upo­wszech­nie­nie zam­ka skał­ko­we­go za­miast lon­tu, po­pra­wa ja­ko­ści sta­li luf) jej po­ci­ski za­czę­ły po­ko­ny­wać co­raz więk­sze dy­stan­se.

Wraz z po­ja­wie­niem się luf gwin­to­wa­nych za­sięg strza­łu zna­czą­co się zwięk­szył i już w XVIII wieku w pań­stwach nie­miec­kich za­czę­ły po­wsta­wać po­ste­run­ki po­li­cji, któ­rej funk­cjo­na­riu­sze z wła­snych środ­ków na­by­wa­li broń gwin­to­wa­ną. Więk­szość z nich w cza­sie wol­nym od pra­cy trud­ni­ła się my­śli­stwem, wsku­tek cze­go pra­cow­nik ta­kie­go od­dzia­łu zy­skał mia­no „je­gra”, któ­re w ję­zy­ku nie­miec­kim ozna­cza­ło my­śli­we­go (Ja­eger). W boju je­grzy dzia­ła­li ty­ra­lie­rą, znaj­du­jąc się przed głów­ną kon­cen­tra­cją swo­ich wojsk, zaś ich za­da­niem było uniesz­ko­dli­wia­nie wro­gich ofi­ce­rów i osło­na wła­snych sa­pe­rów. W la­tach póź­niej­szych po­dob­ne woj­ska, uzbro­jo­ne w sztu­ce­ry o krót­kich, gwin­to­wa­nych lu­fach, za to du­że­go ka­li­bru, za­czę­ły się po­ja­wiać tak­że w in­nych mo­car­stwach eu­ro­pej­skich. Na naj­więk­szą ska­lę woj­ska zło­żo­ne z je­grów for­mo­wa­no w cza­sach wo­jen na­po­le­oń­skich.

Za oce­anem roz­wój bro­ni gwin­to­wa­nej przy­brał zgo­ła inny cha­rak­ter – proch i ołów w ko­lo­niach bry­tyj­skich i fran­cu­skich były to­wa­rem de­fi­cy­to­wym, dla­te­go też ka­li­ber lufy się zmniej­szał, zwięk­sza­ła się za to jej dłu­gość. Gwa­ran­to­wa­ło to za­rów­no efek­tyw­niej­sze wy­ko­rzy­sta­nie ener­gii pro­chu, jak i względ­nie dużą pręd­kość po­cząt­ko­wą po­ci­sku, po­zy­tyw­nie rzu­tu­ją­cą na do­kład­ność strza­łu oraz jego dzia­ła­nie ra­żą­ce. Broń, któ­ra się w re­zul­ta­cie tego po­ja­wi­ła (ka­ra­bin Ken­tuc­ky), wier­nie słu­ży­ła za­tem swo­je­mu wła­ści­cie­lo­wi tak na po­lo­wa­niu, jak i w boju. W woj­nie o nie­pod­le­głość Sta­nów Zjed­no­czo­nych sfor­mo­wa­no kil­ka od­dzia­łów strze­lec­kich; spo­śród nich naj­więk­szą po­pu­lar­ność zy­ska­ły te z kor­pu­su lek­kiej pie­cho­ty puł­kow­ni­ka Da­nie­la Mor­ga­na, któ­re w bi­twie pod Sa­ra­to­gą zli­kwi­do­wa­ły znacz­ną część ofi­ce­rów bry­tyj­skich, włą­cza­jąc w to ge­ne­ra­ła Si­mo­na Fra­se­ra. W nie­ma­łym stop­niu przy­czy­ni­ło się to do zwy­cię­stwa Ame­ry­ka­nów w bi­twie, któ­ra sta­ła się punk­tem zwrot­nym ca­łej woj­ny.

Woj­ny eu­ro­pej­skie i ame­ry­kań­skie na do­bre ugrun­to­wa­ły jed­no z za­sad­ni­czych za­dań strzel­ców (dys­po­nu­ją­cych bro­nią o wie­le bar­dziej da­le­ko­no­śną niż strzel­by pie­cho­ty li­nio­wej), a mia­no­wi­cie ra­że­nie wro­gich ce­lów o zna­cze­niu prio­ry­te­to­wym. Bli­żej koń­ca XVIII wieku wśród peł­nią­cych służ­bę w In­diach żoł­nie­rzy bry­tyj­skich zro­dził się ter­min to sni­pe, ozna­cza­ją­cy strze­la­nie do be­ka­sa (sni­pe), co wy­ma­ga­ło od strzel­ca nie­zwy­kle cel­ne­go oka. W re­zul­ta­cie do­pro­wa­dzi­ło to do po­ja­wie­nia się sło­wa „snaj­per” (sni­per), któ­re w na­szych cza­sach jest sy­no­ni­mem strzel­ca wy­bo­ro­we­go. Na­wia­sem mó­wiąc, od dzi­siej­sze­go snaj­pe­ra wy­ma­ga się, oprócz wpraw­ne­go oka, tak­że sze­re­gu in­nych umie­jęt­no­ści.

Mimo skoń­czo­nej do­sko­na­ło­ści zam­ka skał­ko­we­go na­le­ży od­no­to­wać, że w pew­nym mo­men­cie stał się on głów­nym czyn­ni­kiem ne­ga­tyw­nie rzu­tu­ją­cym na cel­ność strza­łu. Roz­ło­żo­ny na pół­ce proch pod­czas desz­czu wil­got­niał, po­wo­do­wał nie­bez­piecz­ny dla oczu żoł­nie­rza roz­błysk w cza­sie strza­łu i zbyt wol­no za­pa­lał głów­ny ła­du­nek. Sy­tu­acja po­pra­wi­ła się do­pie­ro w po­cząt­kach XIX wieku wraz z po­ja­wie­niem się zam­ka ka­pi­szo­no­we­go, kie­dy to nie­za­wod­ność i pręd­kość za­pa­la­nia ła­dun­ku mio­ta­ją­ce­go znacz­nie się zwięk­szy­ły, a jed­no­cze­śnie znik­nął – iry­tu­ją­cy strzel­ca – błysk. Oprócz tego po­ja­wi­ły się po­ci­ski typu Mi­nié, któ­re moż­na było bez pro­ble­mu za­ła­do­wać do prze­wo­du lufy, a dzię­ki temu, że mia­ły one wklę­słe dno, pod­czas dzia­ła­nia ci­śnie­nia ga­zów pro­cho­wych roz­sze­rza­ły się i do­kład­nie przy­le­ga­ły do gwin­tu lufy. Wcze­śniej żoł­nierz mu­siał do­słow­nie wbi­jać spo­rej wiel­ko­ści po­cisk do lufy, prze­py­cha­jąc go aż ku jej tyl­nej czę­ści. W efek­cie zwięk­szy­ła się za­rów­no pręd­kość, jak i cel­ność strza­łu, co do­pro­wa­dzi­ło do za­uwa­żal­ne­go wzro­stu od­le­gło­ści, na któ­rą moż­na było strze­lać. W re­zul­ta­cie po­ja­wi­ły się bar­dziej efek­tyw­ne przy­rzą­dy ce­low­ni­cze, a tak­że po­wszech­nie roz­wi­nę­ła się for­ty­fi­ka­cja po­lo­wa, po­nie­waż sal­wy od­da­wa­ne z ka­ra­bi­nów o gwin­to­wa­nych lu­fach w kie­run­ku skon­cen­tro­wa­nych od­dzia­łów pie­cho­ty po­wo­do­wa­ły ogrom­ne stra­ty. W cza­sach „za­ko­py­wa­nia się” pie­cho­ty w zie­mię po­ja­wi­ła się jesz­cze jed­na spe­cja­li­za­cja snaj­pe­ra – pro­wa­dze­nie „nie­po­ko­ją­ce­go” ognia w woj­nie po­zy­cyj­nej.

Mimo że w po­ło­wie XIX wieku róż­ni­ce w uzbro­je­niu pie­cho­ty li­nio­wej i strzel­ców wy­bo­ro­wych prak­tycz­nie za­ni­kły, po­ja­wił się inny przy­rząd, któ­ry wi­zu­al­nie świad­czył o przy­na­leż­no­ści ka­ra­bi­nu do snaj­pe­ra, a mia­no­wi­cie ce­low­nik optycz­ny, zwa­ny też nie­kie­dy te­le­sko­po­wym. W Eu­ro­pie na tę no­win­kę nie zwró­co­no szcze­gól­nej uwa­gi, na­to­miast za oce­anem, gdzie wy­buch­ła woj­na Pół­no­cy z Po­łu­dniem, strzel­ców wy­po­sa­żo­nych w ka­ra­bi­ny z ce­low­ni­ka­mi optycz­ny­mi usi­ło­wa­no zgru­po­wać w od­ręb­ne od­dzia­ły, wy­zna­cza­jąc im za­rów­no za­da­nia na­le­żą­ce nie­gdyś do je­grów, jak i na­kła­da­jąc na nich obo­wią­zek „ter­ro­ry­zo­wa­nia” prze­ciw­ni­ka. Wy­pa­da za­sy­gna­li­zo­wać, że z tego dru­gie­go za­da­nia snaj­pe­rzy tak Pół­no­cy, jak i Po­łu­dnia wy­wią­za­li się wzo­ro­wo, li­kwi­du­jąc po­kaź­ną licz­bę wro­gich do­wód­ców. Z dru­giej jed­nak stro­ny kon­cen­tra­cja strzel­ców wy­bo­ro­wych w jed­nej gru­pie nie zda­ła eg­za­mi­nu – o wie­le lep­sze re­zul­ta­ty osią­gnię­to dzię­ki włą­cze­niu tych „spe­cja­li­stów” do zwy­kłej pie­cho­ty li­nio­wej. W trak­cie dzia­łań bo­jo­wych oka­za­ło się też, że od snaj­pe­ra wy­ma­ga się po­nad­to umie­jęt­no­ści zręcz­ne­go ka­mu­fla­żu, po­nie­waż w sy­tu­acji, kie­dy prze­ciw­nik orien­to­wał się, że strze­la do nie­go snaj­per, na­tych­miast otwie­rał ogień hu­ra­ga­no­wy w kie­run­ku wszyst­kich po­dej­rza­nych obiek­tów.

W taki oto spo­sób już w po­ło­wie XIX wieku zo­stał z grub­sza na­kre­ślo­ny ze­staw za­dań po­wie­rza­nych snaj­pe­ro­wi, wy­mo­gi co do jego uzbro­je­nia, a tak­że ka­ta­log spraw­no­ści, któ­re po­win­ny były cha­rak­te­ry­zo­wać strzel­ca ta­kie­go typu. Nie­mniej jed­nak, kie­dy roz­pę­ta­ła się I woj­na świa­to­wa, żad­na ze stron w niej uczest­ni­czą­cych nie mia­ła w ar­se­na­le swo­ich sił zbroj­nych od­dzia­łów snaj­per­skich. Spo­wo­do­wa­ne to było ab­so­lut­ną pew­no­ścią do­wód­ców co do tego, iż dzia­ła­nia bo­jo­we będą no­sić cha­rak­ter przej­ścio­wy i ma­new­ro­wy, bez po­trze­by ucie­ka­nia się do środ­ków for­ty­fi­ka­cji po­lo­wej. Oczy­wi­sto­ścią jest, że w cią­gu pół­wie­cza ka­ra­bi­ny po­waż­nie zmo­dy­fi­ko­wa­no – w od­róż­nie­niu od bro­ni od­przo­do­wej okre­su woj­ny krym­skiej i se­ce­syj­nej, któ­rej to bro­ni żoł­nierz znaj­du­ją­cy się w po­zy­cji le­żą­cej nie był w sta­nie za­ła­do­wać, nowe „ma­ga­zyn­ki” umoż­li­wia­ły po­now­ne za­ła­do­wa­nie nie­mal na­tych­miast i w do­wol­nej po­zy­cji. Ka­ra­bi­ny ta­kie strze­la­ły tak­że da­lej i cel­niej, a dzię­ki sto­so­wa­ne­mu w nich pro­cho­wi bez­dym­ne­mu nie zdra­dza­ły po­zy­cji strze­la­ją­ce­go i umoż­li­wia­ły pro­wa­dze­nie dłu­go­trwa­łe­go ognia bez ko­niecz­no­ści czysz­cze­nia bro­ni. Za­kła­da­no, że pod­czas dzia­ła­nia ty­ra­lie­rą żoł­nie­rze pie­cho­ty, wy­ko­rzy­stu­jąc ukształ­to­wa­nie te­re­nu, zdo­ła­ją do­trzeć do prze­ciw­ni­ka z ak­cep­to­wal­nym po­zio­mem strat. W rze­czy­wi­sto­ści było jed­nak zu­peł­nie ina­czej.

Wy­po­sa­że­nie jed­no­stek pie­cho­ty w po­kaź­ny za­sób ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych i wzrost do­no­śno­ści (włą­cza­jąc w to strze­la­nie z po­zy­cji za­mknię­tych) oraz efek­tyw­no­ści (dzię­ki szrap­ne­lom i gra­na­tom) ognia ar­ty­le­ryj­skie­go do­pro­wa­dzi­ło do ogrom­nych strat pod­czas ata­ków. W efek­cie tego pie­cho­ta – za­miast pro­wa­dzić zin­ten­sy­fi­ko­wa­ne ma­new­ry – „za­ko­pa­ła się” w zie­mi, a li­nię fron­tu po­kry­ła gę­sta sieć tran­szei. W tej sy­tu­acji nie­zwy­kle waż­na sta­wa­ła się moż­li­wość bez­u­stan­ne­go trzy­ma­nia prze­ciw­ni­ka w na­pię­ciu i do­słow­nie unie­mo­ż­li­wie­nie mu wy­chy­le­nia nosa z oko­pu. Wy­cień­czo­na z po­wo­du per­ma­nent­ne­go ter­ro­ru snaj­per­skie­go obro­na nie­przy­ja­ciel­ska sta­wa­ła się za­tem dużo ła­twiej­szym ce­lem pod­czas na­tar­cia.

Pierw­sze od­dzia­ły snaj­per­skie po­ja­wi­ły się w ar­mii nie­miec­kiej, co nie może bu­dzić spe­cjal­ne­go zdzi­wie­nia, po­nie­waż to wła­śnie nie­miec­ki prze­mysł optycz­ny był w sta­nie do­star­czyć swo­im oby­wa­te­lom (spor­tow­com i my­śli­wym), a tak­że woj­sko­wym szko­łom strze­lec­kim, nie­za­wod­nych ce­low­ni­ków te­le­sko­po­wych, zdol­nych wy­trzy­mać sys­te­ma­tycz­nie zwięk­sza­ją­cy się od­rzut ka­ra­bi­nów strze­la­ją­cych po­ci­ska­mi o du­żej mocy. Pod­ję­ta zresz­tą przez do­wódz­two nie­miec­kie pró­ba „zmo­bi­li­zo­wa­nia” bro­ni na­le­żą­cej do oby­wa­te­li speł­zła na ni­czym – jej wła­ści­cie­le ka­te­go­rycz­nie od­mó­wi­li wy­da­nia swo­ich pry­wat­nych ka­ra­bi­nów, a nie­licz­ne eg­zem­pla­rze, któ­re tra­fi­ły na front, roz­cza­ro­wa­ły swo­ją ba­li­sty­ką ob­li­czo­ną na na­bo­je 8×57 wz. 1888 wy­po­sa­żo­ne w po­ci­ski o ma­łej pręd­ko­ści, o wierz­choł­ku nie szpi­cza­stym, a za­okrą­glo­nym. Jed­nak­że już w po­cząt­kach 1915 roku po­ja­wi­ły się ce­low­ni­ki, któ­re były w sta­nie wy­trzy­mać od­rzut no­we­go na­bo­ju, a tak­że wspor­ni­ki prze­zna­czo­ne do usta­wia­nia na nich przy­rzą­dów optycz­nych w ka­ra­bi­nach Mau­ser wz. 1898. Wspor­ni­ki owe kon­stru­owa­no w Pru­sach i Ba­wa­rii, przy czym pier­ście­nie tych dru­gich utrzy­my­wa­ły ce­low­nik bez­po­śred­nio nad ko­mo­rą zam­ko­wą, co po­zy­tyw­nie wpły­wa­ło na ba­lans bro­ni i wy­go­dę bra­nia obiek­tów na cel, choć jed­no­cze­śnie zmu­sza­ło do ła­do­wa­nia ma­ga­zyn­ku po jed­nym na­bo­ju. W sys­te­mie pru­skim z ko­lei pier­ście­nie znaj­do­wa­ły się u góry i na lewo od ko­mo­ry zam­ko­wej, co umoż­li­wia­ło ła­do­wa­nie ka­ra­bi­nu z łód­ki na­bo­jo­wej, cho­ciaż ne­ga­tyw­nie od­bi­ja­ło się na er­go­no­mii. Same ce­low­ni­ki pro­du­ko­wa­ły róż­ne fir­my, wśród któ­rych było też słyn­ne przed­się­bior­stwo Carl Ze­iss.

Po­wta­rza­ją­ce się przy­pad­ki śmier­ci z po­wo­du ran gło­wy nie wzbu­dzi­ły po­cząt­ko­wo szcze­gól­nych po­dej­rzeń An­gli­ków, jed­nak­że w kon­se­kwen­cji jed­ne­go z ata­ków w ręce żoł­nie­rzy bry­tyj­skich tra­fił Mau­ser wy­po­sa­żo­ny w przy­rzą­dy optycz­ne, w re­zul­ta­cie cze­go do­wódz­two woj­sko­we An­glii przy­stą­pi­ło do pra­cy nad kon­struk­cją wła­sne­go ekwi­pun­ku snaj­per­skie­go. W cha­rak­te­rze bro­ni tym­cza­so­wej wy­ko­rzy­sty­wa­no ka­ra­bi­ny zna­ne Bry­tyj­czy­kom pod na­zwą „Pat­tern 14” i „Ed­dy­sto­ne”. Tę samą broń Ame­ry­ka­nie okre­śla­li mia­nem „En­field” i „M1917”, z ko­lei w in­nych kra­jach na­zy­wa­no ją bry­tyj­skim Mau­se­rem. Kon­tyn­gent ka­na­dyj­ski zaś uży­wał wła­snej kon­struk­cji ka­ra­bi­nów Ross, któ­re sta­ły się naj­cel­niej­szą (ale nie naj­bar­dziej nie­za­wod­ną) bro­nią na na­bo­je .303 Bri­tish. Wspól­ną ce­chą obu sys­te­mów były me­cha­nicz­ne przy­rzą­dy ce­low­ni­cze ze znaj­du­ją­cą się przy oku strzel­ca re­gu­lo­wa­ną po­krę­tłem szczer­bin­ką, któ­ra dzię­ki dłu­giej li­nii ce­lo­wa­nia gwa­ran­to­wa­ła zwięk­szo­ną sku­tecz­ność tra­fia­nia. „Me­cha­ni­ka” ustę­po­wa­ła zresz­tą „opty­ce”, dla­te­go też osta­tecz­nie An­gli­cy wy­po­sa­ży­li swo­je ka­ra­bi­ny Lee-En­field w so­lid­ne ce­low­ni­ki te­le­sko­po­we No. 32, zaś do „Ed­dy­sto­ne’ów” mon­to­wa­no ce­low­ni­ki firm Pe­ri­sco­pic Prism Co. i Al­dis, przy czym te dru­gie in­sta­lo­wa­no na wspor­ni­kach wy­po­sa­żo­nych w pier­ście­nie prze­su­nię­te w lewo (na mo­dłę sys­te­mu pru­skie­go).

Fran­cja, so­jusz­nik Wiel­kiej Bry­ta­nii, w cha­rak­te­rze za­sad­ni­cze­go ka­ra­bi­nu snaj­per­skie­go ko­rzy­sta­ła ze spraw­dzo­ne­go mo­de­lu Le­bel Mle 1886, któ­re­go so­lid­na ko­mo­ra zam­ko­wa gwa­ran­to­wa­ła wy­so­kie sku­pie­nie tra­fień. Ka­ra­bin wy­po­sa­żo­no w optycz­ne przy­rzą­dy ce­low­ni­cze fir­my Pu­te­aux mo­del APX16/APX17, któ­rych mo­co­wa­nie – za spra­wą skom­pli­ko­wa­nej pro­ce­du­ry ła­do­wa­nia ma­ga­zyn­ku lu­fo­we­go Le­be­la – było prze­su­nię­te w lewą stro­nę.

Dra­ma­tycz­nie skrom­ną licz­bą ce­low­ni­ków optycz­nych dys­po­no­wa­ły tak­że Wło­chy i Au­stro-Wę­gry, któ­re mon­to­wa­ły je do ka­ra­bi­nów Car­ca­no Mod. 91 oraz Man­n­li­cher M1895. W po­zo­sta­łych kra­jach, włą­cza­jąc w to Ro­sję, ka­ra­bi­nów snaj­per­skich uży­wa­no bar­dzo rzad­ko.

W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym (lata 20. i 30.) w ar­miach eu­ro­pej­skich po­dej­ście do bro­ni snaj­per­skiej wła­ści­wie się nie zmie­ni­ło od chwi­li za­koń­cze­nia I woj­ny świa­to­wej (co naj­wy­żej po­ja­wi­ło się kil­ka udo­sko­na­lo­nych mo­de­li ce­low­ni­ków). Było to re­zul­ta­tem chro­nicz­nej nie­chę­ci lu­dzi zwią­za­nych z woj­skiem do ko­lej­ne­go ugrzęź­nię­cia w woj­nie po­zy­cyj­nej. Kró­lo­wa­ło prze­ko­na­nie, że lot­nic­two, czoł­gi i pie­cho­ta zme­cha­ni­zo­wa­na do spół­ki z ar­ty­le­rią po­zwo­lą unik­nąć „za­ko­py­wa­nia się” w tran­sze­jach. Kwin­te­sen­cją ta­kie­go po­dej­ścia do spra­wy sta­ła się nie­miec­ka kon­cep­cja „woj­ny bły­ska­wicz­nej”, blitz­krie­gu, któ­ry w ogó­le nie prze­wi­dy­wał „sie­dze­nia w oko­pach”. Żoł­nierz pie­cho­ty po­wi­nien szyb­ko iden­ty­fi­ko­wać cel i mieć wy­star­cza­ją­co sze­ro­kie pole wi­dze­nia, do cze­go ko­niecz­ny był cał­ko­wi­cie inny ce­low­nik, umoż­li­wia­ją­cy bra­nie obiek­tu na cel przy oboj­gu otwar­tych oczach. Dla­te­go skon­stru­owa­no ce­low­ni­ki te­le­sko­po­we ZF 40 i ZF 41 mon­to­wa­ne nie nad ko­mo­rą zam­ko­wą, a w po­bli­żu pod­sta­wy ce­low­ni­ka, przy czym sto­pień po­więk­sze­nia roz­mia­rów celu w oku­la­rze tej opty­ki wy­no­sił za­le­d­wie 1,5× za­miast ty­po­wych 2,5× – 3×, za to mak­sy­mal­na od­le­głość oczu strzel­ca od oku­la­ru, przy któ­rej ob­raz w ce­low­ni­ku jest jesz­cze wi­docz­ny, była nie­zwy­kle duża. Strze­la­ją­cy nie mu­siał już mru­żyć dru­gie­go oka i zy­ski­wał moż­li­wość bar­dzo szyb­kie­go „chwy­ta­nia” celu dzię­ki jesz­cze jed­nej ce­sze ce­low­ni­ka optycz­ne­go, a mia­no­wi­cie usta­wie­niu zna­ku ce­low­ni­cze­go i celu w jed­nej po­wierzch­ni ogni­sko­wej, w re­zul­ta­cie cze­go oko strzel­ca nie mu­sia­ło ogni­sko­wać się na prze­mian to na szczer­bin­ce, to na musz­ce, to znów na celu. Obec­nie ce­low­ni­ki tego typu, któ­re w przy­pad­ku bro­ni oso­bi­stej otrzy­ma­ły mia­no „Sco­ut”, wy­ko­rzy­sty­wa­ne są w ka­ra­bi­nach ma­szy­no­wych róż­nych ar­mii świa­ta. W szcze­gól­no­ści w ame­ry­kań­skich ka­ra­bi­nach M4 mon­to­wa­ne są nie­po­więk­sza­ją­ce (1×) ce­low­ni­ki Aim­po­int M68, dzię­ki cze­mu moż­li­wość tra­fie­nia celu za­uwa­żal­nie wzro­sła.

W ZSRR wa­riant wy­bo­ro­wy ka­ra­bi­nu Mo­sin-Na­gant na ma­so­wą ska­lę pro­du­ko­wa­ny był od 1936 roku, a wy­po­sa­żo­no go we wspor­nik umo­co­wa­ny z le­wej stro­ny ko­mo­ry zam­ko­wej. Od se­ryj­nych trio­chli­nie­jek mo­de­le snaj­per­skie róż­ni­ły się lu­fa­mi z lep­szych ga­tun­ków sta­li oraz do­kład­niej­szym sku­pie­niem i wy­dłu­żo­nym, za­gię­tym trzon­kiem rę­ko­je­ści zam­ka, któ­ry po­zwa­lał po­now­nie za­ła­do­wać broń, nie za­cze­pia­jąc o przy­mo­co­wa­ny nad ko­mo­rą zam­ko­wą ce­low­nik. Skon­stru­owa­ny na ba­zie opty­ki nie­miec­kiej ce­low­nik Je­miel­ja­no­wa (w skró­ce: „PE”) miał czte­ro­krot­ne przy­bli­że­nie i ce­cho­wał się ra­czej to­por­ną kon­struk­cją, a jed­nak wy­róż­niał się pew­nym uni­ka­to­wym i no­wa­tor­skim ele­men­tem. Po­łą­cze­nie „PE” z ka­ra­bi­nem au­to­ma­tycz­nym AWS-36 wz. 1936 kon­struk­cji Si­mo­no­wa sta­ło się pierw­szym na świe­cie ma­so­wym, sa­mo­pow­ta­rzal­nym ze­sta­wem snaj­per­skim. Na­stęp­nie, w toku do­świad­czeń wy­nie­sio­nych z eks­plo­ata­cji, opra­co­wa­no bar­dziej kom­pak­to­wy i pro­sty „ce­low­nik uni­wer­sal­ny” („PU”) z po­więk­sze­niem 3,6×, sto­so­wa­ny za­rów­no w wa­rian­cie wy­bo­ro­wym trio­chli­niej­ki, jak i w sa­mo­pow­ta­rzal­nych ka­ra­bi­nach SWT-38 i SWT-40 kon­struk­cji To­ka­rie­wa od­po­wied­nio z roku 1938 i 1940. Wszyst­kie wy­mie­nio­ne po­wy­żej ra­dziec­kie ka­ra­bi­ny snaj­per­skie nie­mal od razu po na­pa­ści hi­tle­row­skich Nie­miec na ZSRR sta­ły się naj­bar­dziej po­żą­da­ną przez żoł­nie­rzy nie­miec­kich zdo­by­czą. Tak wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie bro­nią ra­dziec­ką spo­wo­do­wa­ne było obec­no­ścią w niej opty­ki za­pew­nia­ją­cej więk­sze przy­bli­że­nie, a po­nad­to umiesz­czo­nej znacz­nie bli­żej oka strzel­ca. Po upad­ku kon­cep­cji blitz­krie­gu i „woj­ny oko­po­wej” snaj­per­ski „za­kres ro­bo­czy” w Sta­lin­gra­dzie prze­su­nął się w kie­run­ku bar­dziej ty­po­wej od­le­gło­ści – od 300 me­trów i wię­cej. Ce­low­ni­ki ra­dziec­kie w no­wych wa­run­kach oka­za­ły się po pro­stu bar­dziej efek­tyw­ne.

W celu spro­sta­nia zwięk­sza­ją­ce­mu się za­kre­so­wi od­le­gło­ści nie­miec­kie si­ły zbroj­ne pod nu­me­rem ZF 42 włą­czy­ły do swe­go ar­se­na­łu róż­ne ce­low­ni­ki ko­mer­cyj­ne z przy­bli­że­niem od 4× do 6×, choć jed­no­cze­śnie rzad­ko od­po­wia­da­ją­ce wy­ma­ga­niom ekwi­pun­ku wo­jen­ne­go (w szcze­gól­no­ści do­ty­czy­ło to od­no­to­wy­wa­nia przy­pad­ków uszko­dze­nia ce­low­ni­ków – za­rów­no z po­wo­du nie­wła­ści­wej eks­plo­ata­cji, jak i pod dzia­ła­niem od­rzu­tu). Do­pie­ro od 1943 roku w Niem­czech za­czę­to pro­duk­cję ta­nich i nie­za­wod­nych ce­low­ni­ków ZF 4, na­zy­wa­nych tak z ra­cji do­stęp­ne­go w nich po­więk­sze­nia (4×) i za­pro­jek­to­wa­nych z oczy­wi­stej in­spi­ra­cji ra­dziec­kie­go ce­low­ni­ka „PU”. Dzię­ki szyb­ko zdej­mo­wal­ne­mu wspor­ni­ko­wi ce­low­nik ZF 4 mógł być mon­to­wa­ny w ty­po­wym miej­scu (nad ko­mo­rą zam­ko­wą) i gwa­ran­to­wał tra­fie­nie celu na ty­po­wym „ro­bo­czym” dy­stan­sie snaj­per­skim. Pro­duk­cja ce­low­ni­ka „Sco­ut” ZF 41/1 trwa­ła jed­nak aż do 1945 roku.

Ka­ra­bi­ny snaj­pe­rów ra­dziec­kich tak­że od­po­wia­da­ły wy­ma­ga­niom sta­wia­nym przed bro­nią snaj­per­ską, z wy­jąt­kiem me­cha­ni­zmu spu­sto­wo-ude­rze­nio­we­go trio­chli­niej­ki, cha­rak­te­ry­zu­ją­ce­go się po­je­dyn­czym dzia­ła­niem i skraj­nie nie­uda­nym bez­piecz­ni­kiem. W li­te­ra­tu­rze wspo­mnie­nio­wej po­ja­wia­ją się tak­że za­rzu­ty w sto­sun­ku do sa­mo­pow­ta­rzal­ne­go ka­ra­bi­nu To­ka­rie­wa, któ­re­mu re­gu­lar­nie wy­ty­ka się przede wszyst­kim brak nie­za­wod­no­ści i ni­ską cel­ność. Za­rów­no jed­nak Fi­no­wie, jak i Niem­cy bar­dzo ce­ni­li so­bie zdo­bycz­ne SWT, przyj­mu­jąc owe ka­ra­bi­ny w skład swo­je­go ar­se­na­łu – w tym tak­że snaj­per­skie­go. Ogó­łem „za­wod­ność” SWT w wa­run­kach fron­to­wych moż­na wy­tłu­ma­czyć nie­do­sta­tecz­ną zna­jo­mo­ścią po­wie­rzo­ne­go mie­nia wśród zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści żoł­nie­rzy Ro­bot­ni­czo-Chłop­skiej Ar­mii Czer­wo­nej, co w kon­se­kwen­cji pro­wa­dzi­ło do nie­wła­ści­we­go na­no­sze­nia sma­ru (czę­sto po­śled­nie­go ga­tun­ku) na kon­kret­ne ele­men­ty bro­ni, a tak­że błęd­ne­go usta­wie­nia re­gu­la­to­ra ko­mo­ry ga­zo­wej. Oprócz tego de­fi­cyt ro­dzi­me­go pro­chu ka­ra­bi­no­we­go, któ­ry wy­wo­ła­ły dzia­ła­nia wo­jen­ne, był kom­pen­so­wa­ny na mocy Lend-Le­ase Actu do­sta­wa­mi z USA. Jak sy­gna­li­zu­je zna­ny hi­sto­ryk woj­sko­wo­ści Mi­cha­ił Ni­ko­ła­je­wicz Swi­rin, do­dat­ki zmniej­sza­ją­ce wy­do­by­wa­ją­cy się z lufy roz­błysk, któ­re za­wie­rał przy­sy­ła­ny w ra­mach wy­żej wspo­mnia­nej usta­wy proch, pro­wa­dzi­ły do szyb­sze­go gro­ma­dze­nia się na­ga­ru w otwo­rach od­pro­wa­dza­ją­cych gazy z lufy, któ­rych czysz­cze­nie w wa­run­kach fron­to­wych było bar­dzo utrud­nio­ne. Ame­ry­kań­ski punkt wi­dze­nia kon­cen­tru­je się z ko­lei na za­war­to­ści w Lend-Le­ase’owskim pro­chu 2-ni­tro­di­fe­ny­lo­ami­ny (spo­wal­nia­ją­cej jego pro­ces roz­pa­du) oraz wę­gla­nu wap­nia, re­gu­lu­ją­ce­go kwa­so­wość pod­czas spa­la­nia pro­chu. Oba do­dat­ki za­wie­ra­ły jed­nak spo­ro wę­gla, któ­ry wła­śnie w po­sta­ci na­ga­ru za­ty­kał otwo­ry od­pro­wa­dza­ją­ce gazy. Sy­tu­acja kom­pli­ko­wa­ła się tym bar­dziej, że proch ame­ry­kań­ski miał inną niż ro­dzi­my pro­dukt krzy­wą ci­śnie­nia w lu­fie, co rów­nież wy­ma­ga­ło do­kład­nej re­gu­la­cji ko­mo­ry ga­zo­wej. Za­rzu­ty sta­wia­ne SWT-40 były tak­że kon­se­kwen­cją obec­no­ści bar­dziej po­chy­łych na­cięć we­wnątrz jego lufy, z po­wo­du cze­go broń, pod­czas strze­la­nia po­ci­skiem cięż­kim, ustę­po­wa­ła w pla­nie sku­pie­nia i do­no­śno­ści wy­bo­ro­we­mu wa­rian­to­wi trio­chli­niej­ki. Z dru­giej jed­nak stro­ny wie­lu snaj­pe­rów ra­dziec­kich (w tym Bo­ha­ter Związ­ku Ra­dziec­kie­go Lud­mi­ła Paw­li­czen­ko, któ­ra na swo­im kon­cie ma 309 zli­kwi­do­wa­nych hi­tle­row­ców), przy­zna­wa­ło pal­mę pierw­szeń­stwa właś­nie snaj­per­skie­mu wa­rian­to­wi SWT-40.

Uwzględ­nia­jąc wszyst­ko to, co zo­sta­ło za­sy­gna­li­zo­wa­ne po­wy­żej, moż­na skon­klu­do­wać, że przed wy­bu­chem Wiel­kiej Woj­ny Oj­czyź­nia­nej Zwią­zek Ra­dziec­ki dys­po­no­wał w peł­ni przy­zwo­itym ar­se­na­łem snaj­per­skim, któ­ry w ni­czym nie ustę­po­wał wzor­com świa­to­wym, a bio­rąc pod uwa­gę cały sze­reg in­nych pa­ra­me­trów, na­wet zna­czą­co je prze­wyż­szał. Nie­mniej jed­nak każ­dy ka­ra­bin jest tyl­ko na­rzę­dziem w rę­kach snaj­pe­ra i wy­łącz­nie od czło­wie­ka za­le­ży osta­tecz­ny re­zul­tat jego dzia­ła­nia. Im­po­nu­ją­cy ka­ta­log zwy­cięstw snaj­pe­rów ra­dziec­kich jest na­ma­cal­nym po­twier­dze­niem sku­tecz­no­ści pro­gra­mów szko­le­nio­wych pro­wa­dzo­nych za­rów­no przed po­wo­ła­niem do ar­mii, jak i w ra­mach przy­spo­so­bie­nia woj­sko­we­go oraz spor­to­we­go, re­ali­zo­wa­nych w Związ­ku Ra­dziec­kim w okre­sie mię­dzy dwie­ma woj­na­mi świa­to­wy­mi. Żad­ne zresz­tą przy­go­to­wa­nie ar­ty­le­ryj­skie nie jest w sta­nie po­móc w prze­zwy­cię­że­niu stra­chu przed śmier­cią, któ­ry po­ja­wia się przed każ­dą bez wy­jąt­ku wal­ką. Tym, któ­rym po­świę­co­na jest ni­niej­sza książ­ka, się to uda­ło, po­nie­waż bro­ni­li oni Oj­czy­zny.

Ma­rin Mił­czew

Pamięci mojej matki,
Anny Łukiniczny Nikołajewej,
która wychowała mnie na takiego człowieka,
jakim jestem teraz;
dzięki jej ogromnej miłości do mnie

I wojna znów
Blokada znów…
A może czas zapomnieć nam?
Niektórzy mówią, że
„Nie trzeba,
Nie trzeba rozdrapywać ran.
Bo już się przecież nam znudziło
O wojnie słuchać opowieści,
I wierszy tyle się mówiło,
I zbrzydły o blokadzie treści”.
I można przyznać słuszność słowom,
Za pewnik można wziąć ich treść.
Lecz nawet jeśli jest to prawda,
To taka prawda –
Fałszem jest!
Ja nie na próżno tak się troszczę,
By wciąż pamiętać wojnę tę,
Pamięć ta przecież – nam sumieniem,
które
Jak siłę trzeba mieć…

Od Autora

Za­chę­co­ny w swo­im cza­sie i nie­ja­ko na­tchnio­ny przez wiel­kie­go pi­sa­rza i po­etę okre­su woj­ny, K.M. Si­mo­no­wa, zdo­by­łem się na od­wa­gę i po­sta­no­wi­łem na­pi­sać książ­kę o woj­nie, w któ­rej za­mie­ści­łem epi­graf z wier­sza le­nin­gradz­kie­go po­ety Ju­ri­ja Pie­tro­wi­cza Wo­ro­no­wa. Wer­sy te, któ­re głę­bo­ko za­pa­dły mi w du­szę, przy­wo­ła­łem nie tyl­ko po to, by pa­mięć o woj­nie nie zga­sła, lecz tak­że dla­te­go, żeby to, o czym opo­wie­dzia­łem, przy­nio­sło po­ży­tek na­sze­mu do­ra­sta­ją­ce­mu po­ko­le­niu.

Prze­szedł­szy cięż­ką szko­łę ży­cia i woj­ny, ja – sze­re­go­wy żoł­nierz, któ­ry prze­mie­rzył szlak od Na­rew­skiej Bra­my Trium­fal­nej w Le­nin­gra­dzie do Bra­my Bran­den­bur­skiej w Ber­li­nie i prze­trwał wraz ze swy­mi to­wa­rzy­sza­mi dzie­więć­set dni blo­ka­dy – pra­gnę po­dzie­lić się z mło­dzie­żą wszyst­kim tym, cze­go do­świad­czy­łem w tych naj­trud­niej­szych dla na­szej Oj­czy­zny la­tach, kie­dy każ­dy z nas zda­wał eg­za­min z wy­trwa­ło­ści i mę­stwa. Moim za­mia­rem było otwar­cie jesz­cze jed­nej kar­ty hi­sto­rii Wiel­kiej Woj­ny Oj­czyź­nia­nej: opo­wie­dze­nie o tym, jak w ob­lę­żo­nym Le­nin­gra­dzie zro­dził się i na­bie­rał ma­so­we­go cha­rak­te­ru ruch snaj­per­ski, któ­ry ode­grał ogrom­ną rolę w po­zy­cyj­nej, „oko­po­wej” woj­nie w wa­run­kach blo­ka­dy Le­nin­gra­du.

Sta­rze­ją się we­te­ra­ni. Nie­mal pięć­dzie­siąt lat upły­nę­ło od wy­da­rzeń, o któ­rych opo­wia­da książ­ka Gwiaz­dy na ka­ra­bi­nie (Звёзды на винтовке) [1]. Za­sad­ni­czo jest to po­czą­tek woj­ny, pierw­szy jej rok – naj­trud­niej­szy okres dla ob­lę­żo­ne­go Le­nin­gra­du. Jesz­cze kie­dy trwa­ła woj­na, za­czą­łem gro­ma­dzić ma­te­ria­ły: przy­pa­try­wa­łem się wy­da­rze­niom, lu­dziom, utrwa­la­łem każ­dy cha­rak­te­ry­stycz­ny rys wo­jen­nej co­dzien­no­ści, zbie­ra­łem wy­cin­ki z ga­zet, do­ku­men­ty, prze­cho­wy­wa­łem zdję­cia, za­pa­mię­ty­wa­łem opo­wie­ści to­wa­rzy­szy. Wszyst­ko to bar­dzo mi się póź­niej przy­da­ło i ogrom­nie uła­twi­ło pra­cę nad rę­ko­pi­sem.

Wy­ra­żam swo­ją głę­bo­ką wdzięcz­ność moim kra­ja­nom – to­wa­rzy­szom bro­ni: we­te­ra­nom 21. (109.) Czer­wo­nosz­tan­da­ro­wej, na­gro­dzo­nej Or­de­rem Su­wo­ro­wa Le­nin­gradz­kiej Dy­wi­zji Strze­lec­kiej wojsk NKWD, a w szcze­gól­no­ści by­łe­mu ko­mi­sa­rzo­wi jej 14. Czer­wo­nosz­tan­da­ro­we­go Puł­ku wojsk NKWD, nie­ży­ją­ce­mu już puł­kow­ni­ko­wi re­zer­wy Iwa­no­wi Il­ji­czo­wi Aga­szy­no­wi, któ­ry bar­dzo mi po­ma­gał i sta­le wspie­rał w cza­sie pra­cy nad książ­ką.

Ni­niej­sza edy­cja książ­ki jest jej dru­gim wy­da­niem (uprzed­ni tekst do­świad­czył po­waż­nej „wy­cin­ki” ma­te­ria­łu przy­go­to­wa­ne­go do pu­bli­ka­cji przez „Le­niz­dat”[2]). W pierw­szym wa­rian­cie z rę­ko­pi­su usu­nię­to wie­le in­for­ma­cji, o któ­rych w cza­sach „za­sto­ju” bądź to nie moż­na było wspo­mi­nać, bądź też przed­sta­wio­ne wy­da­rze­nia nie in­te­re­so­wa­ły wy­daw­cy. Obec­nie książ­ka zo­sta­ła zna­czą­co zmie­nio­na, roz­sze­rzo­na i usu­nię­to z niej po­mył­ki za­war­te w wy­da­niu pierw­szym.

[1] Pierw­sze wy­da­nie ro­syj­skie uka­za­ło się w 1985 roku – przyp. tłum.

[2] Le­niz­dat – ra­dziec­kie i ro­syj­skie wy­daw­nic­two dzia­ła­ją­ce w Le­nin­gra­dzie (a na­stęp­nie Pe­ters­bur­gu) w la­tach 1938–2009. Wy­glą­da na to, że Jew­gie­nij Ni­ko­ła­jew przy­go­to­wy­wał przed­mo­wę do dru­gie­go wy­da­nia swo­jej książ­ki, któ­re jed­nak uka­za­ło się do­pie­ro w roku 2009 (7 lat po śmier­ci au­to­ra) w Mo­skwie pod ty­tu­łem Po­je­dyn­ki snaj­per­skie. Gwiaz­dy na ka­ra­bi­nie w se­rii „II woj­na świa­to­wa. Ar­mia Czer­wo­na jest naj­sil­niej­sza!”. To wła­śnie ta edy­cja po­słu­ży­ła za tekst źró­dło­wy pod­czas pra­cy nad prze­kła­dem ni­niej­szej książ­ki – przyp. tłum.

Rozdział 1

Rozmyślania porucznika Butorina

Była po­ło­wa wrze­śnia 1941 roku, lecz mimo to słoń­ce wciąż pa­li­ło nie­mi­ło­sier­nie. Zza Wzgórz Puł­ko­wych w stro­nę Le­nin­gra­du le­ni­wie su­nę­ły bia­łe jak śnieg ob­ło­ki, roz­pły­wa­jąc się gdzieś w re­jo­nie Wiel­kie­go Por­tu.

Na­pa­wa­jąc się pa­nu­ją­cą wo­kół ci­szą oraz fak­tem, że cią­gle jesz­cze ży­je­my, sie­dzie­li­śmy z wy­cią­gnię­ty­mi no­ga­mi, na któ­rych mie­li­śmy buty z ki­rzy, gę­sto po­kry­te przy­droż­nym py­łem. Sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, opar­ci rę­ka­mi o zie­mię po­ro­śnię­tą wy­so­ką, zie­lo­ną tra­wą. Od­po­czy­wa­jąc, bez­myśl­nie przy­glą­da­li­śmy się pra­cy na­szych kra­jan (a umac­nia­li oni wów­czas obro­nę puł­ku) i pa­trzy­li­śmy, jak w sen­nym ryt­mie ko­ły­szą się wierz­choł­ki drzew w par­ku Sze­re­mie­tiew­skim, roz­po­ście­ra­ją­cym się za punk­tem obro­ny na­szej jed­nost­ki.

My – czy­li dzie­się­ciu zwia­dow­ców puł­ko­wych, któ­rzy wła­śnie wró­ci­li z ko­lej­nej ak­cji. Szczel­nie za­wi­nię­ty w woj­sko­wą pe­le­ry­nę, obok le­żał je­de­na­sty – nasz po­le­gły to­wa­rzysz, któ­re­go przy­nie­śli­śmy na wła­snych rę­kach. Cie­szyć się z tego co my nie­ste­ty już nie mógł.

Sie­dzia­łem na ubo­czu, wi­jąc się z bólu, któ­ry prze­szy­wał mi lewą rękę. „Oby tyl­ko nie spo­strze­gli, że je­stem ran­ny. Wte­dy na pew­no wy­ślą do szpi­ta­la i spró­buj po­tem zna­leźć swo­ją jed­nost­kę!” – my­śla­łem. Na dłoń po­wo­li spły­wa­ła mi krew z rany, tak więc nie­po­strze­że­nie wy­cie­ra­łem ją zdro­wą ręką za po­mo­cą kęp­ki tra­wy.

Nie­opo­dal prze­cho­dził puł­ko­wy in­struk­tor sa­ni­tar­ny, zde­cy­do­wa­łem więc, że go za­cze­pię.

– Sta­ry, zer­k­nij, pro­szę, co się dzie­je z moją ręką. Tyl­ko jej zbyt­nio nie wy­krę­caj – tro­chę boli.

– Ech, je­steś ran­ny bra­chu! O pro­szę – dziu­ra w wa­cia­ku! Gdzie tak obe­rwa­łeś? I ile cza­su upły­nę­ło od tego zda­rze­nia? – z za­nie­po­ko­je­niem za­py­tał in­struk­tor sa­ni­tar­ny.

– Tak ze dwa­dzie­ścia mi­nut temu wró­ci­li­śmy ze zwia­du.

– To cze­mu mil­cza­łeś do tej pory?! – za­py­tał, otwie­ra­jąc swo­ją ap­tecz­kę. – Za­raz opa­trzy­my, za­ło­ży­my opa­tru­nek uci­sko­wy, za­ta­mu­je­my krwa­wie­nie.

Sta­ran­nie za­ło­żył opa­tru­nek, a na­stęp­nie – bez­po­śred­nio na wa­ciak – za­ło­żył sta­zę – wą­skim, gu­mo­wym wę­ży­kiem ści­snął rękę przy le­wym ra­mie­niu.

– W te pędy goń do punk­tu sa­ni­tar­ne­go – ko­niecz­nie trze­ba zro­bić za­strzyk prze­ciw­tęż­co­wy – po­wie­dział in­struk­tor, za­my­ka­jąc ap­tecz­kę.

Krew, któ­ra do tej pory nie­ustan­nie ska­py­wa­ła na mą dłoń, rze­czy­wi­ście prze­sta­ła le­cieć, jed­nak ból ręki wciąż jesz­cze nie po­zwa­lał o so­bie za­po­mnieć.

– Wiel­kie dzię­ki, przy­ja­cie­lu! Szko­da tyl­ko, że jemu już ni­czym nie po­mo­żesz. – Wska­za­łem gło­wą za­wi­nię­te w pe­le­ry­nę zwło­ki.

– Ta­aak… W ta­kich przy­pad­kach me­dy­cy­na – jak to mó­wią – jest bez­sil­na – wy­ce­dził. – To cho­ciaż ty się po­spiesz, żeby i cie­bie tak samo nie za­wi­nę­li…

Z ża­lem zda­łem so­bie spra­wę, że śmier­ci na­sze­go to­wa­rzy­sza w ja­kimś stop­niu win­ny je­stem ja sam…

Rozdział 2

Zostaję snajperem

Rozdział 3

Mój pierwszy partner

Rozdział 4

„Bij strażaków!”

Rozdział 5

Wojenna codzienność

Rozdział 6

Pojedynek

Rozdział 7

Ciężki bój

Rozdział 8

Niezwykła operacja

Rozdział 9

Byliśmy młodzi

Rozdział 10

Nieoczekiwane spotkanie

Rozdział 11

Na zlocie snajperów

Rozdział 12

Znowu w pułku

Rozdział 13

„Zaproszenie”

Rozdział 14

Znowu w zwiadzie

Rozdział 15

Nasza Żenia

Rozdział 16

Odważne dziewczęta

Rozdział 17

Z wizytą u kirowców

Rozdział 18

Z Radzieckigo Biura Informacyjnego…

Rozdział 19

Taka nasza praca

Rozdział 20

Trzydzieści pięć lat później

Rozdział 21

„Zadziwiająca historia opowiedziana przez Rosjanina”