Strona główna » Edukacja » Faraon wampirów

Faraon wampirów

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7773-064-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Faraon wampirów

Historia fantasy o zmaganiach wspólnego państwa ludzi i wampirów z asyryjskim imperium żywych trupów, nieuchronnym zmierzchu ludzkiej rasy oraz zaskakująco współczesnym przesłaniu… Najnowsza powieść Konrada T. Lewandowskiego powstała wskutek podniesienia ręki na jedno z klasycznych dzieł literatury polskiej - "Faraona" Bolesława Prusa.

Konrad T. Lewandowski na bazie dziewiętnastowiecznej lektury stworzył wciągającą powieść fantastyczną. Oryginalny tekst "Faraona" Bolesława Prusa został skrócony o ponad połowę - pominięto m.in. XIX-wieczną dydaktykę społeczną. W zamian Lewandowski rozwinął wątki fantastyczne, rozpoczęte ale nie dokończone w dziele Prusa, m.in. konsekwencje klątwy rzuconej przez Dagona na Sarę, czy motyw córki Herhora. Wskutek wkroczenia na scenę wampirów nowe znaczenie zyskał również epizod zaćmienia słońca... Spowodowało to konieczność napisania nowego zakończenia i epilogu powieści. Starcie z klasykiem zaowocowało zupełnie nową jakością, atrakcyjną dla współczesnych czytelników, zarówno fanów krwawych powieści o nieumarłych, jak i miłośników literackich gier i inteligentnych nawiązań.

Polecane książki

Książka stanowi kompendium wiedzy na temat zakładania i prowadzenia aptek oraz punktów aptecznych, a także funkcjonowania aptek internetowych w nowych realiach prawnych. Przedstawia szczegółową analizę kluczowych aktów prawnych z zakresu prawa farmaceutycznego, w tym zapisów ustawy refundacyjnej. Pr...
Oto Nanette. Wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje. Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza balonówki – tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej pow...
W numerze zamieszczono pożegnalny esej Krzysztofa Masłonia o Marku Nowakowskim, pisarzu, blisko związanym z "Wyspą", gdzie często publikował swoje teksty. Szczegolną uwagę czytelnika chcemy zwrócić na niedrukowaną dotąd wersję opowiadania Marka Hłaski. Tekst oparto na maszynopisie noszącym...
Stan prawny: czerwiec 2015 r. Postępowanie w sprawach cywilnych to jedyny na rynku przewodnik po procedurze cywilnej, który w prosty, przystępny i przejrzysty sposób pokazuje jak młodzi adwokaci, radcowie prawni czy aplikanci mogą rozwiązywać problemy jakie napotykają w trakcie swojej pracy. Przedst...
Historia urzędnika magistratu, Franciszka Murka, który zostaje zwolniony z pracy wskutek bezpodstawnych oskarżeń dotyczących jego rzekomej lewicowej przeszłości politycznej. Nie wątpiąc w uczciwość urzędów, nieustannie próbuje wrócić na obraną wcześniej ścieżkę kariery. Kiedy to się nie udaje, ima s...
Czy zdajesz sobie sprawę, że poznawanie nieznanych ci jeszcze kobiet może być proste i przyjemne?Każdego dnia trafiają nam się świetne okazję, które niestety zazwyczaj już się nie powtarzają. Dzięki tej książce kolejne spotkanie pięknej nieznajomej może stać się okazją do świętowania sukcesu, a nie ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Konrad T. Lewandowski

WSTĘP

W północno-wschodnim kącie Afryki leży Egipt, ojczyzna najstarszej i ostatniej ludzkiej cywilizacji, która w bólu i krwi dała początek nowym rasom rozumnym. Przed tysiącami lat kapłani egipscy byli przewodnikami zmarłych, którym ich wola i wiedza gwarantowały nieśmiertelność i życie po śmierci. Kapłani leczyli chorych jako lekarze, wpływali na bieg robót publicznych jako inżynierowie, tudzież na politykę jako astrologowie, a nade wszystko, jako znawcy własnego kraju i jego sąsiadów, potrafili wprowadzić swój lud w czas Wielkiej Przemiany, której jednak sami już nie sprostali.

Ta historia opowiada o wydarzeniach, podczas których upadła w Egipcie ostatnia dynastia ludzka, a po synu słońca wiecznie żyjącym Ramzesie XII wstąpił na tron wiecznie żyjący syn słońca San-amen-Ramzes XIII, ale wkrótce czoło swoje postanowił ozdobić ureusem mroku, zwanym koroną wampirów…

ROZDZIAŁ I

W trzydziestym trzecim roku szczęśliwego panowania pan Górnego i Dolnego Egiptu, władca Fenicji i dziewięciu narodów, Mer-amen-Ramzes XII, po naradzeniu się z bogami, którym jest równy, mianował następcą tronu dwudziestodwuletniego syna Cham-sem-merer-amen-Ramzesa.

Wybór ten wielce uradował pobożnych kapłanów. Starsi bowiem synowie faraona, za sprawą czarów, których zbadać nie można, byli nawiedzeni przez złego ducha. Zmiany dokonane w ich krwi obróciły się przeciwko nim. Dopiero czwarty syn, Ramzes, urodzony z królowej Nikotris, zmarłej przy porodzie, był silny jak wół Apis i odważny jak lew, z którymi łączyło go powinowactwo krwi.

Otrzymawszy tytuł erpatra, młody książę poprosił ojca o łaskawe mianowanie go dowódcą korpusu Menfi. Rada pod przewodnictwem ministra wojny San-amen-Herhora, arcykapłana świątyni Amona w Tebach, postanowiła: Następca tronu z dziesięciotysięcznym korpusem, przygotowanym do boju, uda się na wschód, ku granicy ziemi Gosen. W tym czasie jenerał Nitager, naczelny wódz armii, która strzeże bram Egiptu od najazdu azjatyckich ludów, ma wyruszyć od Gorzkich Jezior przeciw następcy tronu.

Obie armie zetkną się na pustyni w okolicach miasta Pi-Bailos. Następca tronu zwycięży, jeżeli nie da się zaskoczyć Nitagerowi, a więc – gdy zgromadzi wszystkie pułki i zdąży ustawić je w szyku bojowym na spotkanie nieprzyjaciela. W obozie księcia Ramzesa znajdować się będzie sam jego dostojność Herhor i o biegu wypadków złoży raport faraonowi.

Szesnastego dnia miesiąca Milori, to jest na początku czerwca, dziesięć pułków następcy tronu stanęło obozem przy gościńcu, powyżej miasta Pi-Bailos, wraz z taborem i częścią wojennych machin. Ruchami ich kierował sam następca. On sam zorganizował dwie linie zwiadów, z których dalsza miała śledzić nieprzyjaciół, a bliższa pilnować własnej armii od napadu, który był możliwy w okolicy pełnej wzgórz i wąwozów. Dzięki temu koncentracja właściwego korpusu poszła bardzo szybko i wojska w oznaczonym czasie stanęły pod Pi-Bailos.

Inaczej było z książęcym sztabem i greckim pułkiem, który mu towarzyszył. Sztab, zebrany w Memfis, miał drogę najkrótszą, więc wyruszył najpóźniej, ciągnąc za sobą ogromny tabor. Prawie każdy oficer, a byli to panicze wielkich rodów, miał lektykę niesioną przez czterech nieumarłych Murzynów, rydwan wojenny, namiot i mnóstwo kufrów z odzieżą, jedzenie oraz dzbany pełne piwa i wina, a także tancerki księżycowe, które za dnia musiały leżeć zamknięte w specjalnych sarkofagach, aby nie padł na nie ani jeden promień słońca. Kiedy ciżba ta wylała się z Memfis, zajęła na gościńcu więcej miejsca aniżeli armia następcy tronu.

Nocne występy tancerek i śpiewaczek, w chłodzie, pod gwiaździstym niebem, na tle dzikiej natury, tak podobały się młodym oficerom, że ci przesypiali potem całe dnie, zupełnie niezdolni do służby. Zirytowany następca tronu, dowiedziawszy się o poczynaniach swego sztabu, przysłał rozkaz, ażeby jak najprędzej zawrócono nadobne wampirzyce do miasta i przyspieszono pochód.

Przy sztabie pozostawał jego dostojność Herhor, minister wojny, oficjalnie tylko w charakterze widza. Był to człowiek czterdziestokilkuletni, a jednak wciąż żywy, silnie zbudowany, zamknięty w sobie. Rzadko odzywał się i równie rzadko spoglądał na ludzi spod opuszczonych powiek. Jako kapłan golił zarost i włosy i nosił skórę pantery zawieszoną przez lewe ramię.

Lektyce jego, dźwiganej przez sześć bezgłowych czarnych półmumii, stale towarzyszył Pentuer, kapłan i pisarz ministra, chudy asceta, który w największy upał nie nakrywał ogolonej głowy. Pochodził z ludu, lecz pomimo niskiego urodzenia i tylko ludzkiej krwi w żyłach, bez żadnych domieszek, zajmował ważne stanowisko w państwie dzięki wyjątkowym zdolnościom.

Poprzednią noc sztab następcy tronu, wraz z jego dostojnością ministrem, przepędził pod gołym niebem w odległości jednej mili od pułków ustawiających się już do boju w poprzek drogi za miastem Pi-Bailos.

Wielki był ruch w tej okolicy, mrowiło się wojsko i jego służba. Przodem przeleciał oddział konnych uzbrojony w lance. Za nim pomaszerowali łucznicy w czepkach i spódniczkach, z kołczanami na plecach i szerokimi tasakami u prawego boku. Łucznikom towarzyszyli procarze niosący torby z pociskami i krótkie miecze. O sto kroków za nimi szły dwa małe oddziałki piechoty: jeden uzbrojony we włócznie, drugi w topory. Ci i tamci nieśli w rękach prostokątne tarcze. Nad tym wszystkim unosił się tuman złotego pyłu i falował żar.

Nagle od straży przedniej przycwałował konny żołnierz i zawiadomił ministra, że zbliża się następca tronu. Jego dostojność wysiadł z lektyki.

– Bądź pozdrowiony, synu faraona, który oby żył wiecznie – odezwał się Herhor.

– Bądź pozdrowiony i żyj długo, ojcze święty – odparł Ramzes. – Ciągniecie tak wolno, jakby wam nogi upiłowano, a Nitager najpóźniej za dwie godziny stanie przed naszym korpusem.

– Powiedziałeś prawdę. Twój sztab maszeruje bardzo powoli.

– A cóż robi Patrokles?

– Patrokles z greckim pułkiem eskortuje machiny wojenne.

– A mój krewny i adiutant Tutmozis?

– Podobno jeszcze śpi i odnawia krew, którą stracił podczas nocnej zabawy.

Ramzes niecierpliwie uderzył nogą w ziemię i umilkł. Był to piękny młodzieniec, z twarzą prawie kobiecą, której gniew i opalenizna dodawały wdzięku. Tylko niewielkie podobieństwo do sfinksa zdradzało przymieszkę lwiej krwi w jego żyłach, która doskonale połączyła się z ludzką.

– Tutmozis to próżniak! – stwierdził następca. Potem, spojrzawszy na świtę, która już go otoczyła, rozkazał najbliższemu z oficerów: – Eunana, idź zbadać drogę przed nami!

– A może polecisz mi, wizerunku księżyca, teraz zbadać wąwozy? – cicho spytał oficer.

– Wiem, że jesteś czujny – odparł Ramzes. – Uważaj na wszystko.

Ledwie Eunana odjechał, na końcu maszerującej kolumny zrobił się jeszcze większy tumult. Ukazał się, roztrącając greckich żołnierzy, młody człowiek odziany w bogato haftowany fartuszek i złotą szarfę przez ramię. Nade wszystko jednak odznaczała się jego ogromna peruka, składająca się z mnóstwa warkoczyków, i sztuczna bródka podobna do kociego ogona. Był to Tutmozis, pierwszy elegant w Memfis, który do tego stopnia stroił się i oblewał perfumami, jakby już nie żył, i na asyryjską modłę starał się ukryć pierwsze znamiona rozkładu.

– Witaj, Ramzesie! – wołał elegant, gwałtownie rozpychając oficerów. – Wyobraź sobie, że gdzieś zapodziała się twoja lektyka, musisz więc usiąść do mojej, która wprawdzie nie jest godną ciebie, ale nie najgorszą.

– Rozgniewałeś mnie – odparł książę. – Śpisz, zamiast pilnować wojska, a tymczasem oddział posuwa się bez komendy.

– Przecież jest minister wojny i wielki Patrokles! Cóż ja przy nich znaczę? Siadaj do mojej lektyki, Ramzesie. Są tam świeże wieńce róż, pieczone ptaszki i dzban wina z Cypru. Żartuj z tego – uśmiechnął się elegant – i raduj podniebienie, zanim wygarbują ci je sodą, tak że przestaniesz czuć wszelkie smaki! Zabrałem też – dodał ciszej i bardziej poufale – sarkofag z Senurą…

– Dziś nie potrafię myśleć o czym innym aniżeli o armii.

– Okropny jest w tobie ten pociąg do wojny!

W tej chwili od straży przedniej przyleciał jeździec. Był to rozgorączkowany Eunana.

– Erpatre, najwyższe usta! – zawołał oficer, schylając się przed Ramzesem. – Kiedy, zgodnie z twoim boskim rozkazem, jechałem na czele oddziału, pilnie bacząc na wszystko, spostrzegłem na drodze dwa piękne skarabeusze. Każdy ze świętych żuków toczył przed sobą kulkę mumijo w poprzek drogi, ku piaskom. Zatem jak nakazuje pobożność, ja i moi ludzie, złożywszy hołd złotym wizerunkom słońca, zatrzymaliśmy nasz pochód.

– Widzę, że jesteś prawdziwie pobożnym Egipcjaninem – odpowiedział dostojny Herhor. A zwróciwszy się do kilku bliżej stojących dygnitarzy, dodał:

– Nie pójdziemy dalej gościńcem, bo moglibyśmy podeptać święte żuki, a co gorsza, pył z ich rozdeptanych kulek mógłby się unieść wraz z kurzem i dostać do płuc żołnierzy… Pentuerze, czy tym wąwozem, na prawo, można obejść skarabeusze?

– Tak jest – odparł pisarz ministra. – Wąwóz ten ma milę długości i wychodzi znowu na drogę, prawie naprzeciw Pi-Bailos.

Świta książęca z niepokojem oczekiwała decyzji.

– Ogromna strata czasu! – wtrącił gniewnie następca. – Taka przeszkoda nawet osła nie zatrzymałaby w podróży.

– Bo też osioł nigdy nie będzie faraonem – spokojnie odparł Herhor.

– W takim razie ty, ministrze, przeprowadzisz oddział przez wąwóz! – zawołał Ramzes. – Ja nie znam się na kapłańskiej taktyce. Zresztą muszę odpocząć… – zwrócił się do Tutmozisa. – Czy zasłony w twojej lektyce są dość szczelne, aby Senura mogła wyjść z sarkofagu?

ROZDZIAŁ II

Jego dostojność Herhor natychmiast polecił swemu adiutantowi, który nosił topór, objąć dowództwo straży przedniej w miejsce Eunany. Potem wysłał rozkaz, ażeby machiny wojenne zjechały ku wąwozowi.

Pomimo piasku machiny wojenne, do których przyprzężono po dwa woły, szybciej toczyły się po pustyni aniżeli po drodze. Przy pierwszej z nich szedł Eunana, zakłopotany i rozmyślający nad tym, dlaczego minister pozbawił go dowództwa przedniej straży.

Już dobre pół godziny orszak posuwał się krętym wąwozem o ścianach nagich i spadzistych, gdy straż przednia znowu się zatrzymała. W tym miejscu ciągnął się dość szeroki kanał. Goniec wysłany do ministra z wiadomością o przeszkodzie, przywiózł polecenie, ażeby kanał natychmiast zasypać. Około setki żołnierzy greckich z oskardami i łopatami rzuciło się do roboty.

Wtem z głębi wąwozu wyszedł człowiek z motyką. Był to stary chłop egipski.

– Co czynicie, poganie? Przecież to kanał! – zawołał z najwyższym zdumieniem.

– A ty, jak śmiesz złorzeczyć wojownikom jego świątobliwości? – zapytał go wyniośle Eunana.

Chłop stracił odwagę i zaczął błagać:

– Panie – mówił – ależ ten kanał ja sam kopałem przez dziesięć lat nocami i w święta! Nasz pan obiecał, że jeżeli uda mi się przeprowadzić wodę do tej dolinki, zrobi mnie na niej parobkiem, odstąpi piątą część zbiorów i da wolność… Słyszycie…? Wolność mnie i trojgu dzieciom, o bogowie!

Wzniósł ręce i znowu zwrócił się do Eunany:

– Od dziesięciu lat, kiedy inni szli na jarmark albo na tańce, albo na świętą procesję, ja wykradałem się w ten niegościnny wąwóz. Nie chodziłem na grób matki mojej, tylkom kopał, zapomniałem o zmarłych, ażeby moim dzieciom i sobie choć na jeden dzień przed śmiercią dać wolność i ziemię…

Chłop umilkł, spostrzegł zbliżający się orszak ministra Herhora. Po wachlarzu poznał, że musi to być ktoś wielki, a po skórze pantery, że kapłan. Pobiegł więc ku niemu, ukląkł i uderzył głową o piasek.

– Czego chcesz, człowieku? – zapytał dostojnik.

– On chce, ażeby nie zasypywano tego rowu – odezwał się Eunana.

Minister wzruszył ramionami i poszedł w stronę kanału, przez który rzucono kładkę. Wówczas zrozpaczony chłop pochwycił go za nogi.

– Precz z tym półtrupem…! – krzyknął jego dostojność, cofnąwszy się jak przed ukąszeniem żmii.

Eunana wezwał żołnierzy. Po chwili jego dostojność, oswobodzony, dostał się na drugą stronę rowu, a żołnierze, częściowo unosząc go w powietrzu, powlekli chłopa na koniec maszerującego oddziału. Dali mu kilkadziesiąt kułaków, a zawsze zbrojni w trzciny podoficerowie odliczyli mu kilkadziesiąt kijów i porzucili go u wejścia do wąwozu.

Zbity, pokrwawiony nędzarz chwilę posiedział na piasku, przetarł oczy i nagle, zerwawszy się, począł uciekać w stronę gościńca, jęcząc:

– Pochłoń mnie, ziemio…! Przeklęty dzień, w którym ujrzałem światło! W płaszczu sprawiedliwości nie ma nawet skrawka dla niewolników. I sami bogowie nie spojrzą na taki twór, który ma ręce do pracy, gębę tylko do płaczu, a grzbiet do kijów… O śmierci, zetrzyj moje ciało na popiół, ażebym jeszcze i tam, na polach Ozyrysa, po raz drugi nie urodził się niewolnikiem! Zatem wyrzekam się ludzkiego życia! Wyrzekam się wiary! Teraz przyjmę los nieumarłego…

W oczach nieszczęśnika błysnęła złowroga chytrość. Szybko upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu i podreptał drogą tam, gdzie, jak powiedziano mu podczas chłosty, szły żuki będące przyczyną jego nieszczęścia. Odnalazł je niebawem.

Groza świętokradztwa, które zaraz miał popełnić, powstrzymała go na chwilę, ale czarna rozpacz przemogła wszelkie obawy. Chłop odebrał jednemu ze skarabeuszy jego kulkę, roztarł ją w drżących dłoniach, przycisnął magiczny pył do twarzy i wciągnął głęboko powietrze do płuc. Teraz należało sprawić, aby ten wdech był ostatnim. Świętokradca pospiesznie sięgnął po sznur, który miał zamotany wokół bioder…

Tymczasem dyszący gniewem książę Ramzes wspinał się na szczyt pagórka, a za nim dreptał Tutmozis. Senura nie zadowoliła następcy tronu. Zbyt bała się, że przypadkowy powiew wiatru odchyli zasłonę w lektyce i poparzy ją światło słońca. Myślała tylko o tym, zamiast o rozkoszy, którą winna była dać swemu panu. W końcu rozzłoszczony Ramzes rozkazał jej wracać do sarkofagu, a sam opuścił lektykę swego kuzyna. Żądza następcy pozostała niezaspokojona, co dwakroć wzmogło jego gniew na postępek Herhora.

Od wąwozu dolatywał ich zgiełk żołnierstwa i łoskot toczących się balist i katapult.

– Patrz – zawołał Ramzes do Tutmozisa – to ma być moja ziemia, a tu moje wojsko! A jednak najwyższym dowódcą tych wojsk jest kapłan! Czy można cierpieć coś podobnego?!

– Herhor to wielki wojownik! – szepnął wylękniony bluźnierstwem Tutmozis.

– Jaki on tam wojownik! Cóż takiego zwojował?! Zobacz, co robią nasi sąsiedzi. Izrael zwleka ze składaniem haraczu i płaci coraz mniej. Chytry Fenicjanin co roku wycofuje po kilka okrętów z naszej floty. Przeciw Chetom musimy na wschodzie trzymać wielką armię, a w Asyrii, koło Babilonu i Niniwy, kipi ruch, który czuć w całej Mezopotamii. A u nas co? Patrz, Tutmozisie, jakiż jest ostateczny skutek rządów kapłańskich. Jeszcze mój pradziad miał sto tysięcy talentów rocznego dochodu i sto sześćdziesiąt tysięcy wojska, a mój ojciec ma ledwie pięćdziesiąt tysięcy talentów i sto dwadzieścia tysięcy wojska.

– Skąd ty wszystko to wiesz…? Skąd takie myśli? – dziwił się głośno Tutmozis, w duchu zaś przysięgał, że dziś jeszcze osobiście przebije Senurę osikowym kołkiem.

– Alboż nie pochodzę z rodu kapłanów! Przecież uczyli mnie, gdym jeszcze nie był następcą tronu. O, gdy zostanę faraonem po moim ojcu, który oby żył wiecznie, położę im na karkach nogę obutą w spiżowy sandał! A najpierw sięgnę do ich skarbnic, które zawsze były przesycone, ale od czasów Ramzesa Wielkiego zaczęły puchnąć i dzisiaj są tak wydęte złotem, że spoza nich nie widać skarbu faraona.

– Biada mnie i tobie! – westchnął Tutmozis. – Masz zamysły, pod którymi ugiąłby się ten pagórek, gdyby słyszał i rozumiał. A kto pójdzie za tobą?

Książę zamyślił się, wreszcie odparł:

– Wojsko…

– Znaczna część jego pójdzie za kapłanami.

Weszli na szczyt wzgórza. Wtem Tutmozis, który wysunął się trochę naprzód, zawołał:

– Czy urok padł na moje oczy? Spojrzyj, Ramzesie!

– Musi to być jakiś folwark kapłański, który nie opłaca podatków – z goryczą odpowiedział książę.

U ich stóp leżała żyzna dolina, widać było kilka chat dla służby i ładny domek rządcy. Rosły tu palmy, wino, oliwki, drzewa figowe z powietrznymi korzeniami, cyprysy, nawet młode baobaby. Środkiem płynęła struga wody.

Obaj młodzieńcy zeszli na dół, pomiędzy winnice i wtedy usłyszeli kobiecy głos, który śpiewał na tęskną nutę:

– Gdzie jesteś, kureczko moja, odezwij się! Gdzie jesteś, ulubiona…? Gdzież jesteś, odezwij się…! Pamiętaj, że cię noc zaskoczy i nie trafisz do domu. Odezwijże się, bo rozgniewam się i odejdę, a ciebie porwie jastrząb…

– Spojrzyj no, Ramzesie, ależ to prześliczna dziewczyna! – krzyknął z podziwem Tutmozis.

Książę, zamiast patrzeć, wpadł na ścieżkę i zabiegł drogę śpiewającej. Było to istotnie piękne dziewczę z greckimi rysami twarzy i cerą słoniowej kości. Miała na sobie białą powłóczystą szatę, pod przejrzystą zasłoną widać było dziewicze piersi z kształtu podobne do jabłek. Jej czarne włosy skręcone były w węzeł na karku.

– Kto ty jesteś, dziewczyno? – zawołał Ramzes. Z czoła zniknęły mu groźne bruzdy, oczy się zaiskrzyły.

– O Jehowo…! Ojcze…! – krzyknęła, a jej aksamitne oczy przybrały wyraz łagodnego smutku. – Skądeś się tu wziął…? – zapytała Ramzesa drżącym głosem. – Tu żołnierzom wchodzić nie wolno.

– Dlaczego nie wolno?

– Bo to jest ziemia wielkiego pana, Sezofrisa.

– Ho! ho! – uśmiechnął się Ramzes.

– Nie śmiej się, bo wnet zbledniesz. Pan Sezofris jest pisarzem pana Chairesa, który nosi wachlarz nad najdostojniejszym nomarchą Memfis…

– Ho! ho! ho! – powtarzał Ramzes, śmiejąc się coraz głośniej.

– Słowa twoje są bardzo zuchwałe – rzekła dziewczyna, marszcząc się. – Gdyby z twarzy nie patrzyła ci dobroć, myślałabym, że jesteś greckim najemnikiem albo bandytą.

– Jeszcze nim nie jest, ale kiedyś może zostać największym bandytą, jakiego ta ziemia nosiła – wtrącił elegancki Tutmozis, poprawiając perukę.

– A ty musisz być tancerzem – odparła już ośmielona dziewczyna. – O…! Jestem nawet pewna, że widziałam cię na jarmarku w Pi-Bailos, jak zaklinałeś węże…

Obaj młodzi ludzie wpadli w doskonały humor.

– A któż ty jesteś? – zapytał dziewczynę Ramzes, biorąc ją za rękę, którą cofnęła.

– Nie bądź taki śmiały. Jestem Sara, córka Gedeona, rządcy tego folwarku.

– Żydówka? – rzekł Ramzes i cień przesunął mu się po twarzy.

– Cóż to szkodzi… co to szkodzi! – łagodził Tutmozis.

– Więc jesteście poganami – rzekła Sara z godnością. – Odpocznijcie, jeżeli jesteście zmęczeni, narwijcie sobie winogron i odejdźcie z Bogiem.

Chciała odejść, lecz Ramzes ją zatrzymał.

– Stój! Spodobałaś mi się i nie możesz tak nas opuszczać.

– Zły duch cię opętał. Nikt w tej dolinie nie śmiałby przemawiać w taki sposób do mnie… – oburzyła się Sara.

– Czymkolwiek jestem, twoja piękność przewyższa moje dostojeństwo – odparł Ramzes namiętnie.

– Czy myślisz, że Żydówki są mniej słodkie od Egipcjanek? – mówił Tutmozis. – Co prawda nie chcą poprawiać swej krwi, przez co szybko brzydną i się starzeją, są też skromniejsze, ale to tylko ich miłości nadaje wdzięk nadzwyczajny. Miałem przecie trzy Żydówki kochankami… Ważne, by brać je, gdy są świeże!

– Dotychczas mówiłeś prawdę, ale teraz kłamiesz – odezwała się Sara. – Żydówka nie będzie niczyją kochanką! – dodała dumnie.

– Nawet kochanką pisarza u takiego pana, który nosi wachlarz nad nomarchą Memfis? – zapytał drwiącym tonem Tutmozis.

– Nawet…

– Nawet kochanką tego pana, który nosi wachlarz?

Sara zawahała się, lecz odparła:

– Nawet.

– Więc może nie zostałaby kochanką nomarchy?

Dziewczynie opadły ręce. Ze zdziwieniem spoglądała kolejno na obu młodych ludzi. Usta jej drżały, a oczy zachodziły łzami.

– Kto wy jesteście? – pytała zatrwożona. – Zeszliście tu z gór jak podróżni, którzy chcą wody i chleba. Ale mówicie do mnie jak najwięksi panowie… Coście wy za jedni? Twój miecz – zwróciła się do Ramzesa – jest wysadzany szmaragdami, a na szyi masz łańcuch takiej roboty, jakiego w swoim skarbcu nie posiada nasz pan, miłościwy Sezofris.

– Odpowiedz mi lepiej, czy ci się podobam – nalegał Ramzes, ściskając jej rękę i tkliwie patrząc w oczy.

– Jesteś piękny jak anioł Gabriel, ale ja boję się ciebie, bo nie wiem, kto ty jesteś…

Wtem, spoza gór, odezwał się dźwięk trąbki.

– Wzywają cię, Ramzesie! – rzekł Tutmozis.

– A gdybym ja był taki wielki pan jak wasz Sezofris? – pytał dalej książę.

– Ty możesz być… – szepnęła Sara.

Gdzieś na wzgórzu odezwała się druga trąbka.

– Idźmy, Ramzesie! – nalegał zatrwożony Tutmozis.

– A gdybym ja był następcą tronu, czy poszłabyś do mnie, dziewczyno? – zapytał książę.

– O Jehowo…! – krzyknęła Sara, upadając na kolana.

Teraz w rozmaitych punktach grały trąbki gwałtowną pobudkę.

– Biegnijmy…! – wołał zdesperowany Tutmozis. – Czy nie słyszysz, że w obozie alarm?

Następca tronu prędko zdjął łańcuch ze swej szyi i zarzucił go na Sarę.

– Oddaj to ojcu – mówił – kupuję cię od niego. Bądź zdrowa! – Podniósł ją, namiętnie pocałował w usta, po czym ona znów padła na twarz i objęła go za nogi.

Zaczęli biec pędem w stronę głosu trąbek.

ROZDZIAŁ III

Następca tronu i jego towarzysz biegli ćwierć godziny po skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bliżej słysząc trąbki, które wciąż gwałtowniej i gwałtowniej wygrywały alarm. Nareszcie znaleźli się w miejscu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą okolicę.

Grecy z machinami stali bezczynnie u ujścia wąwozu, a dalszą drogę zastępowały im gęste szeregi jakiegoś innego wojska niby cztery równoległe płoty najeżone iskrzącymi włóczniami.

– Co się tu dzieje…? – groźnie zawołał Ramzes, podbiegając do sztabu. – Dlaczego trąbicie alarm zamiast maszerować?!

– Jesteśmy odcięci – rzekł Herhor.

– Jak…? Przez kogo?!

– Przez trzy pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.

– Więc tam stoi nieprzyjaciel?

– Stoi sam niezwyciężony Nitager…

Zdawało się, że w tej chwili następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył miecz i pobiegłszy do Greków, krzyknął chrapliwym głosem:

– Za mną na tych, którzy nam zastąpili drogę!

– Żyj wiecznie, Ramzesie! – zawołał Patrokles, również dobywając miecza. – Naprzód, potomkowie Achillesa…! – zwrócił się do swoich żołnierzy. – Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!

Trąbki zagrały do ataku. Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i krzyk na cześć Ramzesa.

W parę minut Grecy znaleźli się wobec wielokrotnie liczniejszych sił egipskich i zawahali się.

– Naprzód…! – wołał następca, biegnąc z mieczem w ręku.

Grecy zniżyli włócznie. W szeregach przeciwnych przeleciał szmer i również zniżyły się włócznie.

– Kto wy jesteście, szaleńcy…? – odezwał się donośny głos ze strony Nitagera.

– Następca tronu! – odpowiedział Patrokles.

Chwila ciszy.

– Rozstąpić się! – rozkazał ten sam głos co pierwej.

Pułki armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota. Grecki oddział przeszedł.

Wówczas do następcy tronu zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko się skłoniwszy, rzekł:

– Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu. Pokazałeś lwie pazury, jak przystało na dziecię faraonów.

– Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych! – zawołał zdyszany książę, opuszczając miecz. – Pozdrawiam cię wielki wodzu!

Manewry uznano za skończone. Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojechał do wojsk pod Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki, rozkazując im iść na wschód. Sam ze swoim orszakiem ruszył z powrotem do Memfis.

Naprzeciw wąwozu, do którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za drogą rosło stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż poprzedzająca książęcą świtę.

Na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.

– Cóż to znaczy?! – zawołał wzruszony następca.

Adiutanci pobiegli do drzewa i przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało kanał. Ciało wisielca wciąż się poruszało, ale nie była to końcówka agonii, lecz coś o wiele bardziej złowrogiego. Każda część jego ciała wykonywała niezborne ruchy, jakby żyła swym własnym życiem. Język poruszał się w ustach niczym wąż, a ślepe oczy mrugały.

– Cóż to jest? – zdumiał się Ramzes, podchodząc bliżej. – Od kiedy to zwykli samobójcy ożywają?

Przez żołnierzy przecisnął się wzburzony Pentuer, bezceremonialnie chwycił Ramzesa za ramię i odciągnął go do tyłu.

– Brońcie erpatre! – zawołał do strażników przybocznych jego wysokości. Ci posłusznie pochylili włócznie, acz zrazu nie pojmując przeciwko komu. Rychło jednak się tego dowiedzieli.

Ruchy wisielca nagle stały się celowe, nabrały gibkości i sprężystości. Nieumarły chłop chwycił jedną ręką napiętą linę nad swoją głową, z łatwością podciągnął się do góry i równocześnie drugą ręką rozluźnił, po czym ściągnął pętlę z szyi. Następnie lekko zeskoczył na piasek i wydawszy z siebie złowrogi skrzek, ruszył na gwardzistów Ramzesa.

– Na Amona, Ozyrysa, Apisa! – krzyknął Pentuer. – Zaklinam was, nie ustępujcie!

Najdzielniejszy z żołnierzy doskoczył i przebił chłopa włócznią. Nieumarły nie zareagował. Od niechcenia złamał drzewce w połowie, przyciągnął przeciwnika ku sobie i momentalnie oderwał mu głowę, tak lekko i swobodnie niczym owoc z drzewa granatu. W następnej chwili rozgryzł czaszkę, jakby istotnie była to skórka owocu i siorbiąc głośno, wessał świeży mózg.

Orszak Ramzesa patrzył na to oniemiały ze zgrozy. Nikt nie śmiał się cofnąć w obliczu erpatre ani też postąpić choć pół kroku w stronę monstrum, w które zamienił się szukający zemsty fellach.

– Asyryjska zaraza… – szepnął Pentuer na wpół do siebie, na wpół do następcy tronu.

Nieumarła bestia o twarzy ociekającej świeżą krwią i strzępami mózgu, zaspokoiwszy pierwszy głód, rzuciła się na pozostałych Egipcjan. Gwardziści nie okazali trwogi. W pierwszym starciu żywy trup powalił na ziemię połowę przybocznej straży następcy, roztrącając godzące w niego włócznie i wyłamując tarcze razem z ramionami. Rozległy się przeraźliwe krzyki oraz trzask łamanych kości.

Ramzes zamarł jak przyczajony lew, z dłonią na rękojeści miecza, który wydobył tylko do połowy. W obliczu zagrożenia władzę nad jego ciałem przejął zwierzęcy instynkt. Włosy zaczęły mu się jeżyć na kształt lwiej grzywy. Na wpół zmieniony w zwierzę następca tronu wyczekiwał na najlepszy moment, by zadać cios. Z kolei Tutmozis nie szykował się do walki, wyraźnie chciał uciekać, ale godność i lojalność nie pozwalały odstąpić boku księcia. Stał więc jak skamieniały.

– Topornicy naprzód! – Pentuer był tu jedynym, który nie stracił zimnej krwi. – Odetnijcie mu ręce, a potem głowę! Chwała wojownikom jego świątobliwości faraona! Niech sczezną nikczemni bluźniercy!

Topornicy istotnie poradzili sobie dużo lepiej od włóczników. Walcząc w szyku, ramię przy ramieniu, z dwóch stron zasypali nieumarłego gradem ciosów, ociosując go z kończyn jak drzewo z gałęzi, a wreszcie poćwiartowali na dzwona niczym rybę.

Ruszające się jeszcze i podrygujące kawały, gwardziści pod nadzorem Pentuera zagrzebali w piasku, osobno, w bezpiecznej odległości jeden od drugiego, aby się ponownie nie zrosły. Kiedy nadszedł orszak Herhora, było już po incydencie. Niosący lektykę nieumarli niewolnicy arcykapłana, choć nie mieli głów, jakoś musieli jednak poczuć żer, gdyż przechodząc obok miejsca zdarzenia, rozdziawiali szeroko otwory przełykowe, które pozostawiono im niezaszyte na szczytach karków, i próbowali łykać powietrze. Na szczęście, właśnie dzięki temu, że wcześniej przezornie i umiejętnie pozbawiono ich głów, nie zbuntowali się teraz, lecz po chwilowym podnieceniu poddali się rozkazom swoich dwóch poganiaczy, kierujących nimi za pomocą długich szpikulców, i miarowo szli dalej.

Jego świątobliwość Herhor zbył gorączkowy raport swego sekretarza lekceważącym machnięciem ręki.

Ramzes jakiś czas jechał zadumany, po czym nagle zatrzymał się i zawrócił konia. Natychmiast otoczyła go świta, podjechali wyżsi dowódcy i z wolna, równym krokiem zbliżyły się szeregi maszerujących pułków. W purpurowych promieniach zachodzącego słońca książę wyglądał jak bożek. Żołnierze patrzyli na niego z dumą i miłością, dowódcy z podziwem. Przygoda u wylotu wąwozu odeszła w niepamięć. Przynajmniej na razie…

Książę podniósł rękę, wszystko umilkło, a on zaczął mówić:

– Dostojni wodzowie, mężni oficerowie, posłuszni żołnierze! Dziś bogowie dali mi poznać słodycz rozkazywania takim jak wy. Radość przepełnia moje serce. A ponieważ wolą moją jest, ażebyście wy, wodzowie, oficerowie i żołnierze, zawsze dzielili moje szczęście, więc przeznaczam po jednej drachmie dla każdego żołnierza.

W wojsku zawrzało.

– Bądź pozdrowiony, wodzu nasz! Bądź pozdrowiony, następco faraona, który oby żył wiecznie! – wołali żołnierze, a Grecy najgłośniej.

Ramzes mówił dalej:

– Do podziału między niższych oficerów przeznaczam pięć talentów. Nareszcie do podziału między jego dostojność ministra i naczelnych wodzów przeznaczam dziesięć talentów!

– Powiedz mi, Pentuerze – zagadnął Herhor swego pisarza – skąd następca weźmie dwadzieścia talentów na dotrzymanie wojsku obietnicy, którą dziś tak nieopatrznie uczynił. Proszę cię tylko, ażebyś zapamiętał, co widziałeś, dla opowiedzenia tego w kolegium kapłańskim.

– Czy prędko będzie zwołane? – spytał Pentuer.

– Nie ma jeszcze powodu. Spróbuję pierwej uspokoić tego rozhukanego byczka za pomocą ojcowskiej ręki jego świątobliwości… Szkoda byłoby chłopca, bo ma duże zdolności i energię południowego wichru. Tylko jeżeli wicher, zamiast zdmuchiwać nieprzyjaciół Egiptu, zacznie kłaść jego pszenicę i wyrywać palmy…

Nieświadomy wypowiedzianej za jego plecami groźby, Ramzes dojeżdżał do pałacu faraona.

Gmach ten stał na wzgórzu za miastem, wśród parku. Rosły tu osobliwe drzewa: baobaby z południa, cedry, sosny i dęby z północy. Dzięki sztuce ogrodniczej żyły one po kilkadziesiąt lat i dosięgały znacznej wysokości. Cienista aleja prowadziła z dołu do bramy, która miała wysokość trzypiętrowej kamienicy. Z każdej strony bramy wznosił się pylon – wieża w formie ściętej piramidy.

Na widok zbliżającego się następcy wybiegł z pylonu urzędnik dworski, ubrany w białą spódnicę, ciemną narzutkę i perukę, z wielkości podobną do kaptura.

– Pałac już zamknięty? – spytał książę.

– Prawdę rzekłeś, dostojny panie – odparł urzędnik.

– A któż się tam włóczy z pochodniami? – rzekł książę, wskazując ręką na dół parku.

– Zdejmują z drzewa brata waszej dostojności, który tam siedzi od południa. Zła krew znów się w nim obudziła.

Następca zwrócił konia i pojechał do części parku, gdzie znajdował się jego pałacyk. Serdecznie powitany przez półnagich służących, z których jedni wybiegli z pochodniami, drudzy padli przed nim na twarz, Ramzes wszedł do domu. Wykąpał się w kamiennej wannie i zjadł kolację złożoną z pszennego placka, garstki daktylów i kielicha lekkiego piwa. Potem kazał służbie odejść i przysłać Tutmozisa.

– Więc ty jeszcze nie śpisz…? – zdumiał się wezwany, wchodząc na taras. – Proszę cię, Ramzesie, ażebyś się wyspał.

– Co z Sarą?!

– Jej ojciec to uczciwy i rozumny człowiek. Nazywa się Gedeon. Kiedy mu powiedziałem, że chcesz wziąć jego córkę, upadł na ziemię i zaczął wydzierać sobie włosy. Przysiągł, że woli widzieć córkę swoją żywym trupem aniżeli czyjąkolwiek kochanką. Ale potem dogadaliśmy się. Twoja Sara będzie cię kosztowała: folwark i dwa talenty rocznie gotowizną, a jednorazowo dziesięć krów, byczka, łańcuch i bransoletę złotą.

– Cóż ona na to? – spytał książę.

– Przez czas układów chodziła między drzewami. Potem powiedziała ojcu, że gdyby jej nie oddał tobie, weszłaby na skałę i rzuciłaby się głową na dół, aby stać się nieumarłą, skoro jest to warunek ojcowskiej zgody. Teraz chyba będziesz spał spokojnie – zakończył Tutmozis.

Wtem z dołu, spomiędzy gęstwiny, odezwał się głos niezbyt silny, lecz wyraźny:

– Niech cię otuli, Ramzesie, wieczny mrok, abyś mógł żyć i panować po wieczne czasy.

Obaj młodzi ludzie, zdumieni, wychylili się.

– Kto jesteś?! – zawołał książę.

– Jestem twoim najpokorniejszym sługą – powoli i spokojnie odpowiedział głos.

Potem wszystko ucichło. Żaden ruch, żaden szelest gałęzi nie zdradził ludzkiej obecności w tym miejscu. Na rozkaz księcia wybiegła służba z pochodniami, spuszczono psy i przeszukano wszystkie zarośla otaczające dom następcy. Ale nie było nikogo.

– Znowu jakiś wampir… – Tutmozis wzruszył ramionami. – Przysiągłbym Ramzesie, że oni wiążą z tobą jakieś wielkie plany.

– A może to duch tego chłopa? – zażartował książę.

– Duch? – zdziwił się adiutant. – Wiesz równie dobrze jak ja, że nieumarli nie mają dusz, one umierają zanim umrze ich ciało, na tym polega ta przemiana. Prędzej przypuszczałbym, że ten, który odezwał się do nas, jest jakimś twoim przyjacielem.

– Dlaczegoż by się ukrywał? Wszak jest noc, mógł wyjść i złożyć mi pokłon.

– A co ci to szkodzi? – rzekł Tutmozis. – Każdy z nas ma dziesiątki, jeżeli nie setki niewidzialnych wrogów. Dziękuj więc bogom, że masz choć jednego niewidzialnego przyjaciela.

ROZDZIAŁ IV

Sala tronowa była duża, lecz z powodu gęstości kolumn wydawała się ciasną. Oświetlały ją drobne okienka w ścianach i duży prostokątny otwór w suficie. Panował tu chłód i cień, prawie mrok, który jednak nie przeszkadzał widzieć żółtych ścian i słupów pokrytych kondygnacjami malowideł. W górze liście i kwiaty, niżej bogowie, jeszcze niżej ludzie, którzy nieśli ich posągi lub składali ofiary. Najniżej zaś wampiry – synowie Seta i wiecznej nocy, a między tymi grupami rozciągały się szeregi hieroglifów. Wszystko to było malowane ostrymi kolorami: zielonym, czerwonym i niebieskim.

W tej sali, z wzorzystą posadzką mozaikową, stali w ciszy, ubrani w białe szaty i boso, kapłani, najwyżsi urzędnicy państwa, minister wojny Herhor, tudzież wodzowie Nitager i Patrokles, wezwani do faraona.

Na twarzach obecnych, pomimo ich dostojeństw, malował się niepokój i zgnębienie. Tylko Herhor był obojętny.

Nagle odezwał się dźwięk dzwonków i chrzęst broni. Do sali weszło kilkunastu gwardzistów w złotych hełmach i napierśnikach, z obnażonymi mieczami, potem dwa szeregi kapłanów, a nareszcie ukazał się faraon, niesiony na tronie, otoczony obłokami dymu z kadzielnic.

Władca Egiptu, Ramzes XII, był to człowiek blisko sześćdziesięcioletni, z twarzą zwiędłą, gdyż pragnął pozostać czystej krwi człowiekiem, mimo niewygód starości. Miał na sobie białą togę, na głowie czerwono-biały kołpak ze złotym wężem, w ręku długą laskę. Kiedy orszak ukazał się, wszyscy upadli na twarz.

Lektyka zatrzymała się przed baldachimem, pod którym na wzniesieniu stał hebanowy tron. Faraon z wolna zszedł z lektyki i usiadł. Na prawo od niego stanął wielki pisarz, na lewo sędzia z laską, obaj w ogromnych perukach.

Pisarz odezwał się do faraona:

– Panie nasz i władco potężny! Twój sługa Nitager, wielki strażnik granicy wschodniej, przyjechał, aby złożyć ci hołdy.

– Odpowiedz słudze memu Nitagerowi – rzekł do pisarza faraon – i zapytaj go, co sądzi o wojskowych zdolnościach syna mego i następcy, z którym wczoraj miał zaszczyt zetrzeć się pod Pi-Bailos. Czy mój syn będzie dobrym wodzem?

– Na Amona z Teb, na sławę moich przodków, w których płynęła krew królewska, przysięgam, że Ramzes, twój następca, będzie wielkim wodzem, jeżeli mu pozwolą bogowie – odparł Nitager. – On zwycięży Asyryjczyków, których dziś trzeba pobić, jeżeli nasze wnuki nie mają naśladować ich tutaj nad Nilem.

– Cóż ty na to, Herhorze? – zapytał faraon.

– Co się tyczy Asyryjczyków, myślę, że dostojny Nitager za wcześnie kłopocze się nimi. Jeszcze jesteśmy chorzy po dawnych wojnach i musimy pierwej dobrze się wzmocnić, zanim rozpoczniemy nową – mówił minister. – Następca zaś mądrze prowadził główny korpus, ale zaniedbał swój sztab, przez co maszerowaliśmy tak wolno i nieporządnie, że Nitager mógł zabiec nam drogę.

– Gdybyś wasza dostojność – odezwał się Patrokles – nie zepchnął kolumny z gościńca z powodu tych tam skarabeuszów…

– Jakaż więc jest twoja ostateczna myśl o następcy? – przerwał sprzeczkę faraon, zwracając się do Herhora.

– Żywy obrazie słońca, synu bogów – odparł minister. – Każ Ramzesa namaścić, daj mu wielki łańcuch, ale wodzem korpusu Menfi jeszcze go nie mianuj. Książę na ten urząd jest za młody, za gorący, niedoświadczony.

Faraon oparł głowę na ręku, pomyślał i rzekł:

– Odejdźcie w spokoju i łasce mojej. Uczynię, jak nakazuje mądrość i sprawiedliwość.

Dostojnicy skłonili się głęboko, a Ramzes XII, nie czekając na świtę, przeszedł do swego gabinetu. Była to dwupiętrowa sala o ścianach z alabastru, w której znajdował się cielesny posążek Horusa z ptasią głową, ozdobiony złotem i klejnotami, stale wodzący wzrokiem za władcą. Gdy ukazał się faraon, jeden z urzędników zameldował następcę tronu, który niebawem wszedł i nisko ukłonił się ojcu. Na wyrazistej twarzy księcia było widać gorączkowy niepokój.

– Cieszę się, erpatre – rzekł faraon – że wracasz zdrowym z ciężkiej podróży.

– Obyś, wasza świątobliwość, żył wiecznie i dziełami swoimi napełnił oba światy – odparł książę.

– Dopiero co – mówił faraon – moi radcy wojenni opowiadali mi o twojej pracy i roztropności. Czyny twoje nie zostaną bez nagrody. Otrzymasz wielki łańcuch i dwa greckie pułki, z którymi będziesz robił ćwiczenia.

Książę osłupiał, lecz po chwili zapytał stłumionym głosem:

– A korpus Menfi…?

– Za rok powtórzymy manewry, a jeżeli nie popełnisz żadnego błędu w prowadzeniu wojska, dostaniesz korpus.

– Wiem, to zrobił Herhor! – zawołał rozgniewany następca, ledwie hamując wzbudzenie lwiej krwi w swoich żyłach.

Obejrzał się wkoło i dodał:

– Nigdy nie mogę być sam z tobą, mój ojcze… Zawsze między nami znajdują się obcy ludzie.

Faraon z lekka poruszył brwiami i jego świta zniknęła jak gromada cieni.

– Co masz mi do powiedzenia?

– Tylko jedno, ojcze. Herhor jest moim wrogiem. On oskarżył mnie przed tobą i naraził na taki wstyd!

Mimo pokornej postawy książę gryzł wargi i zaciskał pięści.

– Herhor jest moim wiernym sługą, a twoim przyjacielem. Jego to wymowa sprawiła, że jesteś następcą tronu. To ja nie powierzam korpusu młodemu wodzowi, który pozwolił odciąć się od swojej armii.

– O mój ojcze! – wybuchnął następca. Jeżeli gniew mnie unosi, to dlatego, że widzę niechęć do mnie Herhora i kapłanów.

– Przecież sam jesteś wnukiem arcykapłana, kapłani uczyli cię. Poznałeś więcej ich tajemnic, aniżeli którykolwiek inny książę.

– Poznałem ich dumę i nienasyconą chęć władzy. Ale ukrócę to…

Wyrzuciwszy z siebie te niebaczne słowa, następca struchlał. Władca podniósł na niego jasne spojrzenie i odparł spokojnie:

– Armią i państwem rządzę ja. Ze mnie płyną wszelkie rozkazy i wyroki. Na tym świecie jestem wagą Ozyrysa i sam ważę sprawy moich sług: następcy i ministra czy ludu. Nieroztropnym byłby ten, kto by sądził, że nie są mi znane wszystkie sprawy.

– Gdybyś jednak, ojcze, patrzył na bieg manewrów własnymi oczami…

– Może zobaczyłbym wodza – przerwał mu faraon – który w stanowczej chwili rzuca wojsko i ugania się po krzakach za izraelską dziewczyną. Ale ja o takich błahostkach nie chcę wiedzieć.

Potem książę Ramzes został wezwany przed oblicze najczcigodniejszej matki swojej, Nikotris, która była drugą żoną faraona, a dziś największą nieumarłą panią w Egipcie.

Była to osoba wysoka i mimo że nie żyła od dwudziestu lat, jeszcze piękna, co zawdzięczała kunsztowi najlepszych balsamistów. Dostojna pani przyjęła syna w grobowcu z fajansowym sarkofagiem, z którego właśnie powstała. U jej nóg, na stołeczku leżał mały piesek, z drugiej strony klęczała czarna niewolnica z wachlarzem. Wprawdzie jej pani nie czuła już ani ciepła, ani zimna, ale wachlarz był przede wszystkim symbolem jej monarszej godności. Królewska małżonka spowita była w bandaże z najdelikatniejszego lnu, a ponadto miała na sobie muślinowy płaszcz haftowany złotem oraz perukę ozdobioną klejnotami w kształcie kwiatów lotosu. W jej oczach ze szkła i emalii taił się jeszcze ludzki blask, widoczny zwłaszcza wtedy, gdy z miłością patrzyła na syna.

– Z jakiegoż to powodu, Ramzesie, kazałeś mnie zbudzić z wiecznego snu?

– Tak mówisz do mnie, matko, że już nie mam odwagi przedstawić ci mojej prośby.

– Więc zapewne chodzi o pieniądze?

Ramzes zmieszany spuścił głowę.

– Dużo ci też potrzeba?

– Piętnaście talentów…

– O bogowie! – zawołała pani. Więc twoja Żydówka jest aż tak wymagająca?

Ramzes zarumienił się, ale podniósł głowę.

– Wiesz, matko, że tak nie jest – odparł. – Ale obiecałem nagrodę wojsku i nie mogę jej wypłacić!

Królowa przypatrywała mu się ze spokojną dumą.

– Jak to niedobrze – odezwała się po chwili – kiedy syn czyni postanowienia, nie naradziwszy się z matką. Właśnie, pamiętając o twoim wieku, chciałam ci dać niewolnicę fenicką, którą przysłał mi Tyr, z dziesięcioma talentami posagu. Ale ty wolałeś Żydówkę.

– Podobała mi się. Tak pięknej nie ma między twymi służebnicami, matko, ani nawet między kobietami jego świątobliwości.

– Mówisz jak chłopiec z najniższej szkoły kapłańskiej – odparła, wzruszając ramionami – a zapominasz o tym, co powiedział Ramzes Wielki: „Lud żółty jest liczniejszym i bogatszym od nas; działajmy przeciw niemu, lecz ostrożnie, aby nie stał się jeszcze silniejszym…”. Nie sądzę więc, ażeby dziewczyna z tego ludu była właściwa na pierwszą kochankę następcy faraona.

– Czyliż słowa Ramzesa mogą odnosić się do córki nędznego dzierżawcy! – zawołał zirytowany książę. – Trzy wieki temu Żydzi opuścili Egipt, a dzisiaj mają śmieszne państwo, rządzone przez kapłanów…

– Widzę – odpowiedziała dostojna pani, z lekka marszcząc brwi – że twoja kochanka nie traci czasu… Bądź ostrożny, Ramzesie…! Pamiętaj, że wódz ich, Messu, zwany Mojżeszem, jest to kapłan zdrajca, którego w naszych świątyniach po dziś dzień przeklinają. Pamiętaj, że Żydzi wynieśli więcej skarbów z Egiptu, aniżeli była warta praca ich kilku pokoleń, że co gorsza zabrali nam nie tylko złoto, ale też sekret zachowywania życia po śmierci, który ku naszemu utrapieniu sprzedali Asyryjczykom, aby zyskać ich łaskę. Na szczęście, kilka nader istotnych tajemnic udało się zachować w Egipcie. Licz się więc z tym, Ramzesie, że córka tego ludu może wykorzystać twoje łoże, aby wydrzeć nam resztę tajemnej wiedzy, której nie zdołał ukraść Mojżesz.

– Wierz mi, matko, że wszystkie te wieści rozgłaszają kapłani. Nie chcą oni dopuścić do podnóżka tronu ludzi innej wiary, którzy mogliby służyć faraonowi przeciw nim.

Monarchini z chrzęstem podniosła się z krzesła i założywszy ręce na piersiach, ze zdumieniem przypatrywała się synowi.

– Więc to prawda, co mi mówiono, że jesteś wrogiem kapłanów – rzekła. – Ty, ich najdoskonalsze dzieło i ukochany uczeń?

– Matko mogłabyś wciąż cieszyć się urokami życia, gdyby nie te mutacje i magiczne zabiegi dokonane na twoim brzemiennym łonie! – odparł z goryczą książę. – Pozbawili cię zapachu kwiatów, smaku potraw i zdolności rozróżniania kolorów…

– Chętnie poniosłam tę ofiarę, a twój widok, mój synu, wynagradza mi wszystko. Pamiętaj, że twój dziad, a mój ojciec, mieszkający z bogami Amenhotep, był arcykapłanem i posiadał rozległą władzę na żywymi i nieumarłymi.

– Właśnie dlatego, że mój dziad był władcą i jest nim ojciec, ja nie mogę znieść władzy Herhora.

Matka wzruszyła ramionami.

– I to ty – odezwała się ze smutkiem – chcesz dowodzić korpusem? Ależ ty jesteś rozpieszczona dziewczyna, nie mąż i wódz…

– Jak to?! – przerwał książę, z trudnością powstrzymując się od wybuchu.

– Nie poznaję syna mego… Nie widzę w tobie przyszłego pana Egiptu! Dynastia w twojej osobie będzie jak nilowe czółno bez steru. Wypędzisz z dworu kapłanów, a któż ci zostanie? Kto będzie twoim okiem w Dolnym i Górnym Kraju, kto za granicą? A przecież faraon musi widzieć wszystko, na cokolwiek pada boski promień Ozyrysa…

– Kapłani będą moimi sługami.

– Oni też są najwierniejszymi sługami. Dzięki ich modłom ojciec twój panuje trzydzieści trzy lata, choć jest tylko człowiekiem i unika wojen, które mogłyby być zgubnymi…

– Dla kapłanów.

– Dla faraona, dla państwa! – przerwała. – Czy ty wiesz, co się dzieje z naszym skarbem, kiedy żądasz piętnastu talentów? Czy wiesz, że gdyby nie ofiarność kapłanów, wszystkie dobra królewskie byłyby już w rękach Fenicjan-wampirów? Ta żałosna rasa podistot, niezdolnych do życia w błogosławionym blasku Ozyrysa, mogłaby nawet sięgnąć po władzę w Egipcie.

– Jedna szczęśliwa wojna zaleje królewski skarbiec, jak przybór Nilu nasze pola.

Wielka pani roześmiała się chrapliwie.

– Nie – rzekła. – Ty, Ramzesie, jesteś jeszcze takim dzieckiem, że nawet nie można poczytywać za grzech twoich słów bezbożnych. Proszę cię, zajmij się greckimi pułkami, jak najprędzej pozbądź się żydowskiej dziewczyny, a politykę zostaw… nam…

– Dlaczego mam pozbyć się Sary?

– Bo gdybyś miał z nią syna, mogłyby powstać zawikłania w państwie, które i tak ma dość kłopotów. Pamiętaj, że w twoich żyłach płynie krew świętych zwierząt Egiptu. Nie powinieneś pozwolić, aby twoje nasienie wzrastało we wrogich nam łonach. Syn Żydówki zawsze będzie Żydem, nie Egipcjaninem. Któż wie, czy oni kiedyś nie wykorzystają twego potomstwa przeciwko nam. Na kapłanów zaś możesz się gniewać, byleś ich publicznie nie obrażał. Oni wiedzą, że trzeba wiele wybaczyć następcy tronu, osobliwie jeżeli ma tak burzliwy charakter. Ale czas uspokoi wszystko na chwałę dynastii i pożytek państwu.

Książę rozmyślał. Nagle odezwał się.

– Więc nie mogę rachować na więcej pieniędzy z twego skarbu, matko?

– W żadnym razie. Potrzebny mi będzie posag, kiedy ostatecznie udam się wraz z twym ojcem do krainy Ra. Chyba byś nie chciał, mój synu, abym błąkała się tam jako żebraczka.

– I co ja zrobię z wojskiem?! – wybuchnął książę, niecierpliwie trąc czoło.

– Oddal Żydówkę i poproś kapłanów. Może oni ci pożyczą.

– Nigdy! Wolę już wziąć od wampirów!

Pani wstrząsnęła głową aż zatrzeszczała pergaminowa skóra na jej karku.

– Jesteś erpatre, rób, jak chcesz. Ale ostrzegam cię, że musisz dać duży zastaw, a Fenicjanin, gdy raz stanie się twoim wierzycielem, już cię nie puści. Oni są podstępniejsi od Żydów.

– Na pokrycie takich długów wystarczy cząstka mego dochodu.

– Czyń więc, jak ci wypada, ale pamiętaj, że Fenicjanie są jak szczury w śpichlerzach: gdy jeden wciśnie się przez szczelinę, inni przyjdą za nim. Od dawna już spijają więcej egipskiej krwi niż im dozwolono. Nikt nie wie, ile dokładnie ich jest i co knuje fenicka starszyzna zamknięta w Labiryncie.

Ramzes ociągał się z wyjściem.

– Czy jeszcze powiesz mi co? – zapytała.

– Chciałbym tylko zapytać… Moje serce domyśla się, że ty, matko, masz jakieś plany względem mnie. Jakie?

Monarchini pogłaskała go po twarzy. Dłoń miała szorstką jak nieheblowane drewno.

– Jeszcze nie teraz… jeszcze nie teraz! Dziś jesteś swobodnym jak każdy młody szlachcic w tym kraju, więc korzystaj. Ale, Ramzesie, przyjdzie czas, że będziesz musiał pojąć małżonkę, której dzieci będą książętami krwi królewskiej, a syn twoim następcą. O tych czasach ja myślę.

– I co…?

– Jeszcze nic określonego. W każdym razie mądrość polityczna mówi mi, że twoją małżonką powinna być córka kapłana.

– Może jeszcze córka Herhora? – zawołał książę z niesmakiem. – Wszak ona prawie nie wygląda jak człowiek…

– Ale za to ma łono, które jeszcze bardziej udoskonali twoją krew. Wyhodowano ją specjalnie po to, aby wasze dzieci stały się nową rasą bogów.

– I ten połeć mięsa i śluzu miałby zająć przy mnie miejsce pięknej Żydówki? – z ironią zapytał Ramzes.

– Musisz się postarać, ażeby ci zapomniano dzisiejszy błąd. Wystarczy, że raz przymkniesz oczy i spełnisz swój męski obowiązek.

– Całuję stopy twoje matko i odchodzę – rzekł Ramzes, chwytając się za głowę. – Tyle tu słyszałem dziwnych rzeczy, że zaczynam się bać, ażeby Nil nie popłynął w stronę katarakt albo piramidy nie przeszły na pustynię wschodnią.

– Nie bluźnij, dziecko moje – szepnęła królowa, z trwogą patrząc na syna. – W tym kraju widywano dziwniejsze cuda…

– Czy aby nie te – spytał z gorzkim uśmiechem syn – że ściany królewskiego pałacu podsłuchiwały swoich panów?

– Widywano śmierć faraonów po kilkumiesięcznym panowaniu i upadki dynastii, które rządziły dziewięcioma narodami.

– Bo ci faraonowie dla kadzielnicy zapomnieli o mieczu – odparł książę.

Ukłonił się i wyszedł.

W miarę jak kroki następcy cichły w ogromnym przysionku, twarz dostojnej pani zmieniła się: miejsce majestatu zajęły trupie rysy, a w szklanych oczach błysnęły magiczne iskry.

Królowa pobiegła przed posąg bogini, uklękła i nasypawszy indyjskiego kadzidła na węgle, zaczęła mówić:

– O Izis! Izis! Izis! Po trzykroć wymawiam imię twoje. O Izis, która rodzisz węże, krokodyle i strusie! O Izis, która pozwoliłaś urodzić mi dziecię człowieka, byka i lwa w jednej postaci. Po trzykroć niech będzie pochwalone imię twoje! Spraw, aby mój syn dał początek nowej rasie, która posiądzie Egipt na twoją chwałę!

Modląc się tak, monarchini pochyliła się i dotknęła czołem ziemi. A w tej chwili rozległ się nad nią cichy szept:

– Głos sprawiedliwego zawsze jest wysłuchany.

Dostojna mumia zerwała się i pełna zdumienia zaczęła oglądać się dokoła. Ale w pokoju nie było nikogo. Tylko ze ścian patrzyły na nią malowane kwiaty, a znad ołtarza posąg bogini, pełen nadziemskiego spokoju.