Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Krew to włóczęga

Krew to włóczęga

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-914-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Krew to włóczęga

Ostatni tom doskonałej trylogii „Underworld USA”. Rok 1968. Walki rasowe, ideologiczne, chciwość, korupcja,niepohamowany fanatyzm wszelkiego gatunku. Gęsto od faktów, informacji, postaci historycznych i fikcyjnych,a wszystko spisane słynnym telegraficznym stylem. Można całkowicie zanurzyć się w realiach Ameryki Richarda Nixona. „Nieokiełznana i genialna, oszałamiająca i zabawna (…) z prawdziwie szatańską, zawiłą fabułą. Opisy aktów przemocy są tak pełne szczegółów, że czytelnik ogląda je oczami wyobraźni niczym na puszczonym w zwolnionym tempie filmie”. Los Angeles Times „Ellroy stworzył przekonujący obraz świata rządzonego przez FBI, mafię i innych zbrodniarzy”. The New Yorker Martin Luther King zamordowany. Robert Kennedy zamordowany. Los Angeles, 1968 rok. Tworzą się kolejne grupy konspiracyjne. Zbliża się kongres demokratów w Chicago, w południowym Los Angeles co chwilę wybuchają kolejne strzelaniny. Kończy się era wolnej miłości, a na scenę wkracza przemoc, chciwość i ciemne interesy. Wszyscy bez wyjątku, od Howarda Hughesa i Richarda Nixona, poprzez prawicowych morderców i lewicowych rewolucjonistów, mają krew na rękach. Dwójkę głównych bohaterów, znanych czytelnikowi z poprzednich tomów trylogii, agenta FBi Dwighta Holly’ego i byłego gliniarza Wayne’a Tedrowa, wrzuca Ellroy w sam środek narkotykowych targów, morderstw, prostytucji, przemysłu porno i konfliktów rasowych. Wayne Tedrow, obarczony przerażającą reputacją zabójcy Czarnych trudni się przemytem heroiny i buduje w Dominikanie luksusowe kasyna dla bogatych turystów. Dwight Holly – zbir Hoovera, realizujący jego rasistowskie spiski, wplątany w śmierć Kinga, dźwiga ogromne brzemię poczucia winy. Obsesyjnie pragnie też pewnej kobiety.

Polecane książki

Polecamy publikację z zakresu komunikacji autorstwa logopedy medialnego, coacha, eksperta personal brandingu Katarzyny Bąkowicz i dziennikarza prasowego, wydawcy portalu internetowego, redaktora i lektora telewizyjnego Marcina Kozłowskiego. Książka w przystępny sposób opisuje zagadnienia związane z ...
Ilustrowany poradnik do taktycznej gry akcji Tom Clancy’s Rainbow Six 3: Raven Shield, który pomoże w obieraniu właściwych taktyk szturmowania pomieszczeń oraz minimalizowaniu strat własnych podczas wykonywania misji bojowych. Tom Clancy's Rainbow Six 3: Raven Shield - poradnik do gry zawiera poszuk...
Wraz z głównym bohaterem wędrujemy poprzez lunatyczny Wrocław. Miasto, w którym smoki zmieniają się w skarlałe psy, zwykłe nożyczki mogą stać się artefaktem, a przypadkowe spotkania nigdy nie są przypadkowe. Wszystko po to, by przekonać się dlaczego życie potrafi być piękne... niestety...
Eseistyczna powieść Ziemia! Ziemia!..., którą Márai napisał na emigracji w Salerno, pomyślana została jako trzecia część opublikowanych w 1934 roku Wyznań patrycjusza. Materiał faktograficzny i refleksyjny książki obejmuje czas od grudnia 1944 r. do momentu ostatecznego opuszczenia Węg...
  Publikacja kompleksowo omawia wszystkie składniki wynagrodzenia otrzymywane przez pracowników zatrudnionych w samorządzie, poczynając od płacy zasadniczej, przez dodatki, aż po premie. Książka uwzględnia najnowsze rozporządzenie z 15 maja 2018 r. w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych. ...
Kolejny numer kwartalnika „Kronos”, który poświęcony jest sile mitu, końcowi chrześcijaństwa, ostatniemu papieżowi, proroctwom i niepokojom okresu przejściowego.   Wiarę w rzeczywistość pozaempiryczną nasza epoka wymieniła na zmieniające się opinie, narastające wahania, sceptycyzm, obojętność, nieki...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa James Ellroy

Tytuł oryginału: Blood’s a Rover

Copyright © 2009, James Ellroy

All rights reserved

Copyright © 2011, 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2011 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Magdalena Bargłowska, Joanna Rodkiewicz, Aneta Iwan, Maria Zając

ISBN: 978-83-8110-914-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2019

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Dla J.M.

Druhu: za wszystko, co mi dałeś

Glina to bezruch, lecz krew to włóczęga

Oddech to kruche nietrwanie.

Wstawaj, chłopcze; a u drogi kresu

Czasu w bród znajdziesz na spanie.

A. E. Housman

WTEDYLos Angeles 24.02.1964

Nagle:

Ciężarówka z mlekiem ostro skręciła w prawo i otarła się o krawężnik. Kierowca stracił panowanie nad kierownicą. W popłochu wcisnął hamulce. W efekcie zarzuciło tyłem pojazdu. Opancerzona furgonetka Wells Fargo zaczepiła o przedni bok ciężarówki z mlekiem.

Zapamiętaj:

7.16, południowe LA, róg Osiemdziesiątej Czwartej i Budlong. Dzielnica czarnuchów. Wychodki z brudnymi podwórkami.

W wyniku zderzenia w obu pojazdach zgasły silniki. Kierowca ciężarówki z mlekiem uderzył w tablicę rozdzielczą. Drzwi po jego stronie otworzyły się szeroko. Kierowca zasłabł i wypadł na chodnik. Był to czterdziestoparoletni Murzyn.

Opancerzona furgonetka zaliczyła wgniecenia maski. Trzech strażników wysiadło i oceniło zniszczenia. Byli to biali mężczyźni w obcisłych uniformach khaki. Nosili koalicyjki z zapinanymi na guzik kaburami.

Przyklękli przy kierowcy ciężarówki z mlekiem. Facet dyszał, wstrząsały nim drgawki. Uderzenie w deskę rozdzielczą rozcięło mu czoło. Krew ciekła mu na oczy.

Zapamiętaj:

7.17, zachmurzenie zimowe. Spokojna ulica. Zero ruchu pieszego. Zderzenie nie wzbudziło na razie zainteresowania.

Ciężarówka z mlekiem westchnęła. Wybuchła chłodnica. Para zasyczała i rozniosła się szeroko. Strażnicy zakasłali i otarli oczy. Z forda rocznik ’62 zaparkowanego parę metrów dalej wysiadło trzech mężczyzn.

Nosili maski. Nosili rękawiczki i buty na gumowych podeszwach. Mieli pasy narzędziowe z przypiętymi granatami gazowymi. Mieli długie rękawy i byli zapięci po szyję. Ich skóra była całkowicie zakryta, nie dało się odgadnąć jej koloru.

Przesłoniła ich para. Podeszli i wyciągnęli spluwy z tłumikami. Strażnicy kasłali. To zagłuszyło odgłos. Kierowca ciężarówki z mlekiem wyciągnął broń z tłumikiem i strzelił w twarz najbliższemu strażnikowi.

Rozległ się głuchy łoskot. Czoło strażnika eksplodowało. Dwaj pozostali strażnicy niezdarnie usiłowali wyjąć broń z kabury. Zamaskowani mężczyźni strzelili im w plecy. Nogi się pod nimi ugięły, padli do przodu. Zamaskowani mężczyźni bez zastanowienia strzelili im w głowy. Poniósł się stłumiony głuchy odgłos wystrzałów i trzask czaszek.

Jest 7.19. Nadal spokój. Nie ma jeszcze ruchu pieszego, zderzenie nie wzbudziło na razie zainteresowania.

Teraz hałas – dwa wystrzały i głośne echo. Błysk muszki w dziwnym kształcie, wybuchy z otworu strzelniczego samochodu opancerzonego.

Pociski odbijały się od ulicy. Zamaskowani mężczyźni i kierowca ciężarówki z mlekiem padli na brzuch. Przetoczyli się w stronę opancerzonej ciężarówki. Palba z różnej broni. Jeszcze cztery strzały. Cztery plus dwa – jeden magazynek.

Zamaskowany mężczyzna nr 1 był wysoki i szczupły. Zamaskowany mężczyzna nr 2 był średniego wzrostu. Zamaskowany mężczyzna nr 3 był przysadzisty. Jest 7.20. Nadal nie ma pieszych. Wielki sterowiec na niebie ciągnie baner reklamowy domu towarowego.

Zamaskowany mężczyzna nr 1 wstał i w przysiadzie podbiegł do otworu strzelniczego. Odpiął od pasa granat gazowy i wyrwał zawleczkę. Prychnęło oparami. Wsadził granat do otworu strzelniczego. Strażnik w środku wrzasnął i zwymiotował bardzo głośno. Tylne drzwi otworzyły się z hukiem. Strażnik wyskoczył i padł na kolana. Krwawił z nosa i z ust. Zamaskowany mężczyzna nr 2 strzelił mu dwukrotnie w głowę.

Kierowca ciężarówki z mlekiem założył maskę przeciwgazową. Zamaskowani mężczyźni założyli maski przeciwgazowe na swoje maski. Kilka zerknięć, kilkoro otwartych drzwi, paru kolorowych na gankach.

Jest 7.22. Opary się rozproszyły. W środku nie ma drugiego strażnika.

Wchodzą.

Ledwie się zmieścili. W środku było mało miejsca. Worki z pieniędzmi i kasetki leżały na półkach pod ścianami. Zamaskowany mężczyzna nr 1 policzył: szesnaście worków i czternaście kasetek.

Chwycili. Zamaskowany mężczyzna nr 2 miał wetknięty do spodni płócienny wór. Wyciągnął go i rozchylił.

Chwycili. Wypełnili wór. Jedna kasetka się otworzyła. Zobaczyli sterty owiniętych w plastik szmaragdów.

Zamaskowany mężczyzna nr 3 otworzył worek z pieniędzmi. Ukazał się zwitek stów. Szarpnął za taśmę bankową. Pojemnik z atramentem wybuchł, opryskał go i trafił w otwory w masce. Atrament dostał się do jego ust i oczu.

Zachłysnął się, wypluł atrament, potarł oczy i wyskoczył na zewnątrz. Nasrał w spodnie i stanął, młócąc powietrze. Zamaskowany mężczyzna nr 1 odsunął się od drzwi i dwukrotnie strzelił mu w plecy.

Jest 7.24. Teraz już zderzenie wzbudziło zainteresowanie. Powstał zamęt. To gwar biedoty ograniczony do ganków.

Zamaskowany mężczyzna nr 1 ruszył w tamtą stronę. Wyciągnął cztery granaty gazowe, odbezpieczył je i rzucił nimi. Rzucił w lewo i prawo. Podniosły się opary czerwone, różowe i bezbarwne. Kwaśne niebo, minifront burzowy, tęcza. Gankowi zanieśli się kaszlem, dławiąc się, wbiegli do swoich szop.

Kierowca ciężarówki z mlekiem i zamaskowany mężczyzna nr 2 ciasno wypchali cztery płócienne wory. Mieli pełen ładunek: wszystkie worki z gotówką i kasetki, razem trzydzieści sztuk. Poszli do forda rocznik ’62. Zamaskowany mężczyzna nr 1 otworzył bagażnik. Wrzucili do środka ładunek.

7.26.

Podniósł się wiatr. Zwinął kłęby gazu w szaleńczo łączące się kolory. Kierowca ciężarówki z mlekiem i zamaskowany mężczyzna nr 2 gapili się przez gogle.

Zamaskowany mężczyzna nr 1 stanął przed nimi. Wkurwili się – „Co jest?” – nie zasłaniaj pokazu świateł. Zamaskowany mężczyzna nr 1 strzelił obydwóm w twarz. Pociski roztrzaskały szkła gogli i rurki masek gazowych i w jednej chwili zgasiły im światła.

Zapamiętaj:

7.27. Czterech martwych strażników, trzech martwych bandytów. Różowe kłęby gazu. Opad kwasowy. Opary zamieniające krzewy w szarozłośliwe.

Zamaskowany mężczyzna nr 1 otworzył drzwi po stronie kierowcy i sięgnął pod siedzenie. A tam: lutlampa i brązowa torba ze żrącymi granulkami. Granulki wyglądały jak skrzyżowanie karmy dla ptaków i fasolek żelkowych.

Pracował powoli.

Podszedł do zamaskowanego mężczyzny nr 3. Rzucił granulki na jego plecy i wepchnął mu granulki do ust. Odpalił lutlampę i skierował płomień na ciało. Podszedł do kierowcy ciężarówki z mlekiem i do zamaskowanego mężczyzny nr 2. Rzucił granulki na ich plecy, wepchnął im granulki do ust i opalił ich ciała lutlampą.

Słońce już zdążyło wejść wysoko. Opary gazu pochwyciły promienie i z małego skrawka nieba zrobiły jeden wielki pryzmat. Zamaskowany mężczyzna nr 1 odjechał w kierunku południowym.

Dotarł tam pierwszy. Jak zawsze. O napadzie w Czarnogrodzie dowiedział się z nasłuchu policyjnych częstotliwości. Woził ze sobą własny odbiornik wielozakresowy.

Zaparkował za pojazdem opancerzonym i ciężarówką z mlekiem. Rozejrzał się po ulicy. Zobaczył kilku asfaltów gapiących się na rzeźnię. Powietrze szczypało. Pierwszy domysł: granaty gazowe i sfingowana kolizja.

Asfalty go zobaczyły. Wymieniły standardowe spojrzenie: „O cholera”. Usłyszał syreny. Z nakładających się syren wyliczył sześć czy siedem wozów. Z posterunków przy Newton i przy Siedemdziesiątej Siódmej – jechały dwie jednostki. Miał trzy minuty, żeby się rozejrzeć.

Zobaczył czterech martwych strażników. Dwa spalone trupy przy wschodnim krawężniku parę wozów dalej.

Zignorował strażników. Sprawdził spalonych. Byli mocno poparzeni, aż popękana skóra stopiła się z odzieżą. Pierwszy jego domysł: przechytrzenie. Spierdolmy identyfikację zbytecznych kompanów.

Syreny zawyły bliżej. Z oddali pomachał mu dzieciak. Skinął mu i też pomachał.

Miał już wyobrażenie. Gówno, na które się czeka całe życie. Kiedy przychodzi, to… no wiesz.

Był wielki. Nosił tweedowy garnitur i muchę w kratę. Do muchy miał przyszytą małą czternastkę. Zastrzelił czternastu uzbrojonych bandytów.

TERAZ

Ameryka:

Podglądałem cztery lata naszej historii. Były to jedna długa, mobilna obserwacja i brutalne przeszukanie. Mogłem kraść i miałem licencję na przyduszanie.

Śledziłem ludzi. Podsłuchiwałem na wszystkie sposoby, widziałem wielkie wydarzenia i tak dalej. Pozostałem nieznany. Moja inwigilacja łączy Wtedy i Teraz w nieujawniony dotąd sposób. Byłem tam. Mój reportaż jest podparty wiarygodnymi pogłoskami i paplaniem osób dobrze poinformowanych. Potężny materiał dowodowy w postaci zapisków go zweryfikował. Ta książka czerpie z wykradzionych archiwów publicznych oraz przywłaszczonych pamiętników osób prywatnych. To owoc własnych przygód i czterdziestu lat studiów. Jestem wykonawcą testamentu literackiego i prowokatorem. Zrobiłem, co zrobiłem, i widziałem, co widziałem, i poznałem własną drogę.

Ortodoksyjna wiarygodność i szmatławcowa zawartość. To połączenie daje jej pasję. Już macie w sobie ziarno wiary. Przypomnijcie sobie czas, który obejmuje ta opowieść, a wyczujecie spisek. Jestem tu, by wam opowiedzieć, że to wszystko prawda i ani trochę nie jest tak, jak wam się wydaje.

Przeczytacie tę książkę z pewną niechęcią i w końcu skapitulujecie. Kolejne strony zmuszą was, byście się poddali.

Powiem wam wszystko.

WTEDYCZĘŚĆ ITOTALNY ROZPIERDOL

14 CZERWCA 1968–11 WRZEŚNIA 1968

1Wayne Tedrow junior(Las Vegas, 14.06.1968)

HEROINA:

Urządził laboratorium w swoim apartamencie hotelowym. Zlewki, kadzie i palniki Bunsena wypełniły półki. Z trzypalnikowej kuchenki schodziły kolejne porcyjki. Gotował produkt rangi środków przeciwbólowych. Nie robił narkotyków od czasów Sajgonu.

Darmowy apartament w Gwiezdnym Pyle, finansowany przez Carlosa Marcella. Carlos wiedział, że Janice ma raka w ostatnim stadium i że on jest utalentowanym chemikiem.

Wayne zmieszał bazę morfinową z amoniakiem. Dwuminutowe podgrzewanie uwolniło kryształki i osad. Podgrzał wodę do 83 stopni. Dodał bezwodnik kwasu octowego. Wrzątkiem wypłukał odpad organiczny.

Następnie środki strącające – powolne gotowanie – diacetylomorfina i węglan sodu.

Wayne zamieszał, odmierzył i podpalił dwa małe palniki. Rozejrzał się po pokoju. Pokojówka zostawiła gazetę. Wszystkie nagłówki należały do niego.

Śmierć Wayne’a seniora na skutek ataku serca. James Earl Ray i Sirhan Sirhan w pace.

Do niego należała cała pierwsza strona. Ani razu o nim nie wspominała. Carlos wyciszył sprawę Wayne’a seniora. Pan Hoover wyciszył następstwa zamachów King/Bobby.

Wayne patrzył, jak rośnie masa diacetylomorfiny. Dzięki jego mieszance Janice zapadnie w półsen. Starał się o wielką robotę u Howarda Hughesa. Hughes był uzależniony od farmaceutyków i narkotyków. Mógł mu sporządzić osobistą mieszankę i zabrać ją na rozmowę kwalifikacyjną.

Masa wytrąciła się w kryształkach i wyłoniła się z płynu. Na stronie drugiej Wayne zobaczył zdjęcia Raya i Sirhana. Brał udział w zamachu na Kinga. Brał czynny udział. Bardzo czynny. Freddy Otash zorganizował jelenia Raya w wypadku Kinga i jelenia Sirhana w wypadku Bobby’ego.

Zadzwonił telefon. Wayne go chwycił. Usłyszał trzaski kodera. To na pewno bezpieczny telefon federałów i Dwight Holly.

– To ja, Dwight.

– Zabiłeś go?

– Tak.

– Atak serca, kurde. Wylew byłby lepszy.

Wayne zakasłał.

– Carlos zajmuje się tym osobiście. Może wszystko wyciszyć.

– Nie chcę, żeby pan Hoover się tym niepokoił.

– To wyciszone. Pytanie, co z resztą.

Dwight westchnął.

– Zawsze są gadki o spisku. Zakatrupisz jakąś szychę i zaraz powstają takie gówna. Freddy kontaktował się z Rayem przez pośrednika, a z Sirhanem się spotykał, ale schudł i teraz inaczej wygląda. W sumie powiedziałbym, że z obydwoma mamy spokój.

Wayne patrzył, jak gotuje się jego narkotyk. Dwight sypał kolejnymi wieściami. Freddy O. kupił kasyno Złota Pieczara. Sprzedał mu je Pete Bondurant.

– Mamy z tym spokój, Dwight. Powiedz mi, że mamy z tym spokój, przekonaj mnie.

Dwight się roześmiał.

– Jakbyś się trochę denerwował, mały.

– Jestem ździebko nadwerężony, owszem. Zdziwiłbyś się, jak wykańczające jest ojcobójstwo.

Dwight zarechotał. Garnuszki z narkotykiem zaczęły kipieć. Wayne przykręcił płomień i zerknął na zdjęcie na biurku.

Janice Lukens Tedrow, kochanka/eksmacocha. Rok 1961. Tańczy w Wydmach. Sama, zgubiła buta, sukienkę ma rozerwaną na szwie.

– Ej, jesteś tam? – spytał Dwight.

– Jestem.

– Miło mi to słyszeć. Miło mi słyszeć, że z twojej strony mamy z tym spokój.

Wayne wpatrywał się w zdjęcie.

– Mój ojciec był twoim przyjacielem. Jakoś tak łatwo przechodzisz nad tym do porządku dziennego.

– Ja pierdzielę, mały. On cię wysłał do Dallas.

Wielki Dzień. Listopad 1963. Był tam w ów Wielki Weekend. Trafił na Wielką Chwilę i wziął udział w tej Wielkiej Jeździe.

Był sierżantem w policji Las Vegas. Był żonaty. Skończył chemię. Jego ojciec był wielką mormońską szychą. Wayne senior był wplątany po uszy w pojechaną Prawicę. Robił operacje Klanu dla pana Hoovera i Dwighta Holly’ego. Rozprowadzał mocne nienawistne broszury. Żył zgodnie ze skrajnie prawicowym duchem czasu i był na bieżąco. Wiedział o zamachu na JFK. Wątków było wiele: kubańscy emigranci, łajdackie CIA, mafia. Senior kupił juniorowi bilet.

Robota przy deportacji, z jednym zastrzeżeniem: zabić deportowanego.

Zadanie wykonywała policja. Czarny alfons Wendell Durfee pociął krupiera w kasynie. Mężczyzna przeżył. To nie miało znaczenia. Rada Zarządców Kasyn chciała, żeby załatwić Wendella. Gliny z Vegas wzięły tę robotę. Wybrańcy z wielką premią finansową. To był sprawdzian. Policja chciała zmierzyć sobie jaja. Wayne senior miał wpływy w policji. Wiedział o zamachu na JFK. Senior chciał, żeby junior w to wszedł. Wendell Durfee uciekł z Vegas do Dallas. Senior wątpił w jaja juniora. Zdaniem seniora junior powinien zabić nieuzbrojonego czarnego. Wayne poleciał do Dallas 22.11.1963.

Nie chciał zabijać Wendella Durfee. Nie wiedział o zamachu na JFK. Dostał partnera od deportacji. Tamten nazywał się Maynard Moore. Pracował w policji w Dallas. Wieśniacki psychol, który robił, co mu każą.

Wayne starł się z Maynardem Moore’em i starał się nie zabić Wendella Durfee. Wayne wpakował się w zamach w pozamachowym swobodnym spadku. Powiązał Jacka Ruby’ego z Moore’em i prawicowym najemnikiem Pete’em B. Widział w TV na żywo, jak Ruby załatwił Lee Harveya Oswalda.

Wiedział. Nie wiedział, że wie jego ojciec. W tamtą niedzielę wszystko wzięło w łeb.

JFK nie żył. Oswald nie żył. Namierzył Wendella Durfee i kazał mu uciekać. Maynard Moore się wtrącił. Wayne zabił Moore’a i puścił Durfee’ego. Wtrącił się Pete B. i zostawił Wayne’a przy życiu.

Pete uważał swój akt miłosierdzia za rozważny, a Wayne’a akt miłosierdzia za lekkomyślny. Pete ostrzegł Wayne’a, że Wendell Durfee może jeszcze wrócić.

Wayne wrócił do Vegas. Pete B. przeniósł się do Vegas, by pracować dla Carlosa Marcella. Pete wyśledził Durfee’ego i pozyskał wiedzę: to gwałciciel, gnojek i jeszcze gorzej. Był styczeń 1964. Pete dowiedział się, że Wendell Durfee uciekł do Vegas. Powiedział Wayne’owi. Wayne odszukał Wendella. Wlazło mu w drogę trzech narkomanów. Wayne ich zabił. Wendell Durfee zgwałcił i zamordował żonę Wayne’a, Lynette.

To był jego bardzo osobisty swobodny spadek. Zaczęło się w Dallas i trwa aż do Teraz.

Wendell Durfee uciekł. Wayne senior i policja postarali się, żeby wykręcił się z tych ćpunów. Pan Hoover był przyjaźnie nastawiony. Stary kumpel seniora, Dwight Holly, nie. Dwight pracował wtedy w Federalnym Biurze ds. Narkotyków. Te ćpuny sprzedawały heroinę i miały stanąć przed sądem. Dwight nacisnął na prokuratora krajowego. Wayne junior spierdolił mu śledztwo. Chciał, żeby Wayne’owi juniorowi postawiono zarzuty i osądzono go. Policja sfabrykowała jakieś dowody i zbajerowała ławę przysięgłych. Wayne wygrzebał się z zabójstw. Potem poczuł się pusty. Rzucił robotę w policji i wszedł do Życia.

Najemnik. Przemytnik heroiny. Zabójca.

Lynette nie żyła. Poprzysiągł znaleźć Wendella Durfee’ego i zabić go. Lynette była jego najlepszym przyjacielem, jego miłością i murem, który oddzielał go od miłości do drugiej żony ojca. Janice była starsza, patrzyła, jak dorastał, żyła z seniorem dla jego pieniędzy i wpływów. Janice odwzajemniała miłość Wayne’a. Pragnienie zrodziło się po obu stronach. I po prostu rosło.

Wayne spiknął się z Pete’em i jego żoną Barb. Pete trzymał się blisko z mafijnym prawnikiem Wardem Littelem. Ward był eksfederałem i ważnym elementem w zamachu na JFK. Pracował dla Carlosa Marcella i Howarda Hughesa i napuszczał ich na siebie nawzajem, na wszystkie sposoby. Wayne miał Pete’a i Warda za nauczycieli. Nauczył się od nich Życia. Przeleciał ich program nauczania w tempie swobodnego spadku.

Pete wciągnął się w sprawę kubańskich uchodźców. W Wietnamie się gotowało. Howard Hughes snuł szalone plany wykupienia Las Vegas. Wayne senior wstąpił do mormońskiej straży Hughesa. Ward Littel zaczął żywić urazę do seniora. Jeden łajdak z CIA skaptował Pete’a do przemytu narkotyków z Sajgonu do Vegas, zyski dla sprawy kubańskiej, gwarantowane przez Carlosa Marcella. Pete potrzebował chemika od prochów i skaptował Wayne’a. Nienawiść Warda do Wayne’a seniora wzrosła. Ward poleciał w chuja z seniorem. Powiedział Wayne’owi, że to ojciec wysłał go do Dallas.

Wayne zatoczył się i zachłysnął powietrzem i ledwie się utrzymał na nogach. Wayne zerżnął Janice w domu ojca i przypilnował, żeby Wayne senior to zobaczył.

„Życie”. Rzeczownik. Niebo dla mormońskich oszołomów, łajdackich chemików, szwarcobójców.

Wayne senior rozwiódł się z Janice. Dla zrekompensowania kosztów ugody zbił ją laską ze srebrną końcówką. Janice od tamtego dnia kulała i wciąż świetnie grała w golfa. Ward Littel sprzedał Howardowi Hughesowi Las Vegas po zawyżonej mafijnej cenie i zaczął sporadyczny romans z Janice. Wayne senior podniósł wkład u Howarda Hughesa i podlizywał się byłemu wice Dickowi Nixonowi. Dwight Holly opuścił Biuro ds. Narkotyków i wrócił do FBI. Pan Hoover skierował Dwighta do sabotowania Martina Luthera Kinga i ruchu praw obywatelskich. Dwight umieścił Wayne’a seniora w operacjach skierowanych przeciwko klanowym malwersacjom pocztowym.

Wayne gotował heroinę w Sajgonie i przerzucał ją do Vegas. Wayne cztery lata ścigał Wendella Durfee. Krajem wstrząsnęły zamieszki i chujoza nienawiści rasowej. Doktor King pokonywał pana Hoovera na wszystkich frontach moralnych, zwyciężał go samym swoim istnieniem. Pan Hoover próbował wszystkiego. Pan Hoover marudził Dwightowi, że zrobił wszystko, co mógł. Dwight zrozumiał sygnał i zwerbował Wayne’a seniora. Wayne senior chciał, żeby wszedł w to Wayne junior. Zdaniem seniora potrzebowali haka rekrutacyjnego. Dwight znalazł Wendella Durfee.

Wayne dostał niby anonimową wskazówkę. Znalazł Wendella Durfee w slumsach LA i zabił go w marcu. To było nagrane. Dwight pobrał odciski palców z miejsca zbrodni i zmusił go do udziału w zamachu. Wayne pracował ze swoim ojcem, z Dwightem, Freddym Otashem i zawodowym strzelcem Bobem Relyeą.

U Janice zdiagnozowano ostatnie stadium raka. Obrażenia po biciu uniemożliwiły wcześniejsze wykrycie choroby. Interes z herą z Sajgonu rozleciał się i pogrążył w chaosie. Po jednej stronie: mafijne upiory i kubańscy uchodźcy. Po drugiej: Wayne, Pete i francuski najemnik Jean-Philippe Mesplède. Kwiecień i maj były niezakłóconym swobodnym spadkiem. Ważyły się losy wyborów. King nie żył. Carlos Marcello i pozostali Chłopcy zdecydowali się usunąć Bobby’ego Kennedy’ego. Zmuszono Pete’a. Freddy O. szalał od zabójstwa Kinga. Ward Littel ciągle robił swoje dla Carlosa i Howarda Hughesa. Ward odziedziczył akta antymafijne. Dał je Janice na przechowanie.

Wayne poszedł zobaczyć się z Janice czwartego czerwca. Rak pozbawił ją sił i kształtów i uczynił ją obwisłą. Kochali się po raz drugi. Powiedziała mu o aktach Warda. Przeszukał jej mieszkanie i znalazł je. Były bardzo szczegółowe. Obciążały zwłaszcza Carlosa i jego nowoorleańską operację. Wayne wysłał je Carlosowi wraz z listem.

„Szanowny Panie, mój ojciec zamierzał szantażować Pana za pomocą tych akt. Może zechciałby Pan porozmawiać na ten temat?”

Roberta F. Kennedy’ego zastrzelono dwie godziny później. Ward Littell się zabił. Howard Hughes zaproponował Wayne’owi seniorowi robotę w charakterze koordynatora do spraw mafii. Jego pierwsze zadanie: kupić lojalność głównego kandydata republikanów, Dicka Nixona.

Carlos zadzwonił do Wayne’a i podziękował mu za ostrzeżenie. Powiedział: „Zjedzmy kolację”.

Wayne postanowił zamordować ojca. Postanowił, że Janice powinna go zatłuc na śmierć kijem golfowym.

Carlos miał niby rzymski apartament w Piaskach. Odziany w togę przygłup odgrywał centuriona i wprowadził Wayne’a. W apartamencie stały niby rzymskie kolumny i obraz przedstawiający Sacco di Roma. Z ram zwisały metki z cenami.

Bar czekał. Przygłup posadził Wayne’a przy lakierowanym stoliku ozdobionym napisem SPQR. Wszedł Carlos. Miał na sobie szorty z surówki jedwabnej i poplamioną koszulę frakową.

Wayne wstał. Carlos powiedział: „Nie wstawaj”. Wayne usiadł. Przygłup nałożył jedzenie na dwa talerze i zniknął. Carlos nalał wina z zakręcanej butelki.

– To dla mnie przyjemność, proszę pana – powiedział Wayne.

– Nie udawaj, że nie wiesz, że ja wiem. Jesteś facetem od Pete’a i Warda i pracowałeś dla mnie w Sajgonie. Wiesz o mnie więcej, niż powinieneś, plus całe to gówno z akt. Znam twoją historię. Jest nieźle pojebana w porównaniu z historiami tych pozostałych fiutów, które słyszałem ostatnio.

Wayne się uśmiechnął. Carlos wyciągnął z kieszeni dwie lalki kiwające głowami. Jedna lalka robiła za RFK. Jedna lalka robiła za doktora Kinga. Carlos uśmiechnął się i urwał im głowy.

– Salud, Wayne.

– Dziękuję, Carlos.

– Szukasz roboty, prawda? Nie chodzi o uścisk dłoni i kopertę.

Wayne upił wina. Wątpliwej jakości.

– Chcę objąć stanowisko Warda Littella w pańskiej organizacji wraz z pozycją w organizacji Hughesa, odziedziczoną właśnie przez mojego ojca po Wardzie. Mam dość umiejętności i kontaktów, żeby udowodnić swoją wartość, jestem gotów faworyzować pana we wszystkich układach z panem Hughesem i mam świadomość, jaką karę wymierza pan za nielojalność.

Carlos nadział sardelę na widelec. Widelec się pośliznął. Oliwa skapnęła mu na koszulę.

– A gdzie w tym wszystkim będzie twój ojciec?

Wayne przewrócił lalkę RFK. Odpadła plastikowa ręka. Carlos podłubał w nosie.

– Dobra, nawet jeśli mam, kurwa, skłonność do życzliwości i mam skłonność cię lubić, nie kumam, dlaczego Howard Hughes miałby sięgać poza swoją organizację pełną fiutolizów, z którymi mu dobrze, żeby nająć pojebanego byłego glinę, który chodzi i strzela do czarnuchów dla frajdy.

Wayne się wzdrygnął. Chwycił mocno kieliszek i niemal strzaskał nóżkę.

– Pan Hughes jest ksenofobicznym narkomanem, który słynie ze wstrzykiwania narkotyków w żyłę na swoim penisie, a ja umiem spreparować…

Carlos zarechotał i walnął dłonią w stół. Jego kieliszek się przewrócił. Poleciały kawałki pieprzu. Rozprysnęła się oliwa.

– …narkotyki, które go pobudzą i uspokoją i pogorszą stan jego umysłu na tyle, żeby stał się o wiele bardziej uległy we wszystkich układach z panem. Wiem również, że posiada pan bardzo dużą kopertę na Richarda Nixona, na wypadek gdyby dostał nominację. Pan Hughes dorzuca dwadzieścia procent, a ja zamierzam przejąć zapas gotówki mojego ojca i dać panu kolejne pięć milionów gotówką.

Wszedł przygłup w todze. Przyniósł gąbkę i czary-mary zniknął syf. Carlos strzelił palcami. Przygłup w todze się ulotnił.

– Wciąż wracam do pańskiego ojca. Co zrobi Wayne Tedrow senior, podczas gdy Wayne Tedrow junior wsadzi mu dużego w najczulsze miejsce?

Wayne wskazał lalki i niebo. Carlos strzelił kłykciami.

– Dobra, wchodzę.

Wayne podniósł kieliszek.

– Dziękuję.

Carlos podniósł kieliszek.

– Dostaniesz dwieście pięćdziesiąt rocznie i procent i od razu wskakujesz na stare miejsce Warda. Potrzebuję cię do nadzoru nad wykupem legalnych firm założonych dzięki pożyczkom z Funduszu Emerytalnego Teamstera, tak żebyśmy mieli gdzie prać kasę na budowę hoteli-kasyn gdzieś w Ameryce Środkowej albo na Karaibach. Wiesz, czego nam trzeba. Chcemy kogoś w rodzaju elastycznego, antykomunistycznego el jefe, który zrobi, co chcemy, i zdusi te wszystkie dysydenckie protesty hipisów. Teraz kieruje tym Sam G. Zawęziliśmy poszukiwania do Panamy, Nikaragui i Dominikany. To jest, kurwa, najważniejsza część twojej pracy. Załatwiasz to i załatwiasz, żeby twój ćpuński kumpel dalej kupował nasze hotele, i przypilnujesz, żebyśmy mogli tam zostawić swoich zaufanych ludzi, którzy zajmą się odciąganiem.

– Zrobię to – powiedział Wayne.

– Tatuś będzie zaskoczony.

Wayne wstał za szybko. Niby rzymski świat zawirował. Carlos wstał. Koszulę miał tak spryskaną, że aż mokrą.

– Dopilnuję, żeby był pan na bieżąco.

Janice zajmowała w Wydmach apartament à la kasba. Wayne zapewniał całodobową opiekę pielęgniarską. Janice nie opuszczała teraz hotelu.

Popołudniowa pielęgniarka paliła na tarasie. Widok w połowie składał się z pokazu świateł, w połowie z pustynnej mgiełki. Janice leżała zwinięta na łóżku, klimatyzacja huczała. Jej system schizował. Albo niemal zamarzała, albo się niemal gotowała.

Wayne usiadł z nią.

– Jest jakiś golf w telewizji.

– Na jakiś czas mam chyba dość golfa.

Wayne się uśmiechnął.

– Touché!

– Spotkanie z Hughesem. Nie jest jakoś niedługo?

– Za kilka dni.

– Najmie cię. Wykuma, że jesteś mormonem i że ojciec nauczył cię paru rzeczy.

– No bo nauczył.

Janice się uśmiechnęła.

– Z kim się spotykasz? Z kim od Hughesa, znaczy się?

– Nazywa się Farlan Brown.

– Znam go. Jego żona była mistrzynią klubową we Frontierze, ale jak z nią grałam, to wygrałam dziewięć osiem.

Wayne się roześmiał.

– Coś jeszcze?

Janice się roześmiała. Od śmiechu rozkaszlała się i spociła. Zrzuciła kołdrę. Koszula jej się zadarła. Wayne zobaczył nowe obwisłe miejsca i wgłębienia.

Wytarł jej czoło rękawem. Trąciła nosem jego ramię i połaskotała je. Wayne zrobił minę, że niby auć.

– Miałam powiedzieć, że pije i gania za babami, jak wszyscy porządni mormoni. Tacy mężczyźni mają świętą trójcę. Tancerki, barmanki i burdele.

W pokoju było lodowato. Od zwykłej rozmowy Janice spociła się jak mysz. Zagryzła wargę. Skronie jej pulsowały. Dotknęła swojego brzucha. Wayne rozpoznał atak bólu.

– Kurwa – powiedziała Janice.

Wayne otworzył walizkę i przygotował szprycę. Janice wyciągnęła ramię. Wayne znalazł żyłę, przetarł skórę i ręką zrobił opaskę uciskową. Igła i tłok, już.

W jednej sekundzie…

Napięła się i ucichła. Powieki jej zatrzepotały. Jedno ziewnięcie i bezwład.

Wayne zbadał jej tętno. Słabe i równe. Jej ramię nie ważyło prawie nic.

Na stoliku nocnym leżał otwarty „LA Times”. Prezentował fototryptyk: JFK, RFK, doktor King. Wayne złożył gazetę, westchnął i patrzył, jak Janice śpi.

2Don Crutchfield(Los Angeles, 15.06.1968)

KOBIETY:

Dwa stadka przeszły koło parkingu. Pierwsza grupa wyglądała na ekspedientki. Miały na sobie ciuchy z godłem Ivy League i zmodyfikowany tapir. Drugą grupę stanowiły czyste hipiski. Nosiły łatane dżinsy, pacyfistyczny szajs i długie proste włosy, które wirowały.

Przyszły i poszły. Najmici im pomachali. Ekspedientki odmachały. Hipiski pokazały im fucka. Najmici zawyli jak wilki.

Parking przy stacji Shella, na rogu Beverly i Hayworth. Cztery dystrybutory i zatoka serwisowa/biuro. Trzej najmici rozwaleni w swoich brykach.

Bobby Gallard miał oldsmobile’a rocketa. Phil Irwin chevy’ego 409. Crutch – pontiaca GTO rocznik ’65. On był najmitą nowicjuszem. Miał najlepszą brykę: silnik o pojemności 6,5 l, czterobiegowa skrzynia biegów, rdzawoczerwony lakier.

Bobby i Phil zdążyli się już popołudniowo narąbać wysokooktanową wódką. Crutch wkurwił się na dziewczyny. Rozejrzał się w poszukiwaniu innych przechodniów. Zero – tylko jakieś stare żydówy zapierdzielające do synagogi.

Z powrotem do gazety. Nudy – znowu gadka o Jamesie Rayu i Sirhanie Sirhanie. Chrapnięcie – „Ameryka pogrążona w rozpaczy”/„Kryjówka domniemanego zabójcy”. Ray wyglądał na cieniasa. Sirhan wyglądał na abdula. Ej, Ameryko, już ja cię rozruszam w tej rozpaczy.

Crutch przerzucił kartki. Trafił na bokserów wagi muszej na Forum i szok – magazyn „Life” oferuje milion dolców za zdjęcia Howarda Hughesa! Przeszła ruda. Crutch jej pomachał. Spojrzała wzgardliwie, jakby na psie gówno. Najmici emitowali bardzo, bardzo złe fale. Byli tandetni i rdzennie chujowi. Wysiadywali na parkingu. Czekali na robotę od szmatławych prywatnych detektywów i prawników od rozwodów. Śledzili zdradzających małżonków, wpadali przez drzwi i robili zdjęcia głupków w trakcie pieprzenia. Była to robota wysoce ryzykowna, wysoce syfiasta, z potencjalnymi golaskami. Crutch był w tym nowy. Chciał zostać w tej robocie na zawsze.

Gazeta nazywała Howarda Hughesa dzianym pustelnikiem. Crutch miał olśnienie. Mógł się zagłodzić do skóry i kości i wejść przez szyb wentylacyjny. Trzask – jeden polaroid i spadówa.

Parking przysypiał. Bobby Gallard przerzucił gazetę z cipkami i siorbnął smirnoffa. Phil Irwin przetarł swojego chevy’ego giemzową szmatką. Phil śledził i podsłuchiwał dla Freddy’ego Otasha. Freddy O. był artystą wymuszeń i brutalem do wynajęcia. Kiedyś pracował w policji Los Angeles. Stracił licencję prywatnego detektywa za jakiś przekręt ze szprycowaniem koni. Phil był jego ulubionym najmitą/fagasem.

Parking przysypiał. Zero roboty, zero przechodzących cipek, nuda stacji benzynowej.

Było gorąco i wilgotno. Crutch ziewnął i wylot klimy skierował sobie na jaja. To go trochę orzeźwiło i ożywiło. Żegnaj, znużenie stacji benzynowej.

Miał dwadzieścia trzy lata. Wygnano go z Liceum Hollywood za numery z ukrytą kamerą w damskiej szatni. Jego stary mieszkał w baraku przy Santa Anita. Crutch senior żebrał na ulicy, codziennie stawiał na wyścigach i jadł wyłącznie burito pastrami. Mama Crutcha zniknęła 18.06.1955. Miał dziesięć lat. Wstała, zwiała i nigdy nie wróciła. Co roku na Boże Narodzenie przysyłała kartkę i pięć dolców, z różnymi znaczkami, zawsze bez adresów zwrotnych. Stworzył własne akta osoby zaginionej. Wypełniły cztery kartony. Zabijał tym czas. Obdzwaniał cały kraj i sprawdzał posterunki policji, szpitale, kostnice. Zaczął poszukiwania w liceum.

Nic – Margaret Woodard Crutchfield jak się zapadła pod ziemię, tak się nie pojawiła na powierzchni.

Wpadła mu ta robota najmity. Tak to się stało:

Trzymał się z kumplem z liceum, Buzzem Duberem. Buzz podzielał jego namiętność do zakradania się. Do soft zakradania się, o takiego:

Hancock Park. Wielkie, ciemne domy. Legowiska panienek z dobrych domów. Puk, puk. Nikogo nie ma w domu? Świetnie.

Wchodzisz niepostrzeżenie, z latareczką, przeczesujesz parę luksusowych mieszkanek. Chodzisz po dziewczęcych sypialniach i wychodzisz z kompletami bielizny.

Zrobił to z Buzzem parę razy. Zrobił to wiele razy sam. Tatą Buzza był Clyde Duber. Clyde był prywatnym detektywem z najwyższej półki. Robił w sprawach rozwodowych i wyciągał gwiazdy z gówna. Wprowadzał dzieciaki z college’u do lewicowych ugrupowań i dzięki nim je szpiegował. Gliny przyłapały Crutcha na majtkowym zakradaniu. Dupnęły go za jakąś koronkową czarną bieliznę i kanapkę, którą podkradł z lodówki Sally Compton. Clyde zapłacił za niego kaucję i załatwił wyczyszczenie akt. Wziął go do jeżdżenia i śledzenia. Clyde powiedział, że podglądanie przez okno jest w porządku, ale nie ma mowy o włamach. „Ja ci za podglądanie zapłacę, mały” – tak powiedział.

Parking przysypiał. Bobby Gallard malował sprayem żelazny krzyż na swoim oldsmobile’u. Phil Irwin łyknął kilka pastylek nembutalu i popił burbonem Old Crow. Crutch rozmarzył się o Howardzie Hughesie. Olśnienie: napaść na jego szpanerski penthouse! Wejść na chama!

Zajechał nieoznakowany radiowóz. Parking się ożywił. Crutch dostrzegł czerwoną muchę w kratkę i wyczuł pizzę.

Jak po sznurku – Crutch ruszył za Bobbym i Philem. Scotty Bennett wysiadł z wozu i przywrócił krążenie w nogach. Miał sześć i pół dychy. Ważył sto kilo. Zajmował się rozbojami w policji Los Angeles. Do muchy miał przyszytą osiemnastkę.

Tylne siedzenie było zapchane sześciopakami i pizzą. Bobby i Phil wskoczyli i się uraczyli. Crutch zajrzał do wozu i zerknął na deskę rozdzielczą. Stały wystrój: zdjęcia z miejsca zbrodni, wszystkie przyklejone taśmą i pożółkłe.

Fiksacja Scotty’ego: tamten wielki rabunek. Zima 1964. Sprawa ciągle nierozwiązana. Martwi strażnicy i spaleni bandyci – nadal niezidentyfikowani. Zrabowano worki z gotówką i szmaragdy.

Scotty wskazał na zdjęcia.

– Żebym nie zapomniał.

Crutch przełknął ślinę. Scotty zawsze się czaił. Nosił dwie czterdziestki piątki, a na rzemieniu pałkę sprężynową. Bobby i Phil żłopali piwsko i wpierdzielali pizzę. Zrobili z tylnego siedzenia koryto. Crutch wskazał muchę Scotty’ego.

– Ostatnim razem miałeś szesnastkę.

– Dwa czarnuchy obrabowały monopolowy na rogu Siedemdziesiątej Czwartej i Avalon. Akurat się nawinąłem na tyłach z pompką remingtona.

Crutch wybuchnął śmiechem.

– Tak jest w raporcie, co? Strzelanina ze skutkiem śmiertelnym podczas pełnienia obowiązków służbowych.

– Właśnie tak. Sześcioma punktami pokonałem najbliższego rywala.

– Co się z nim stało?

– Zastrzeliły go dwa czarnuchy.

– Co się stało z nimi?

– Napadli na monopolowy na rogu Normandie i Slauson. Akurat się nawinąłem na tyłach z pompką remingtona.

Powietrze śmierdziało dojrzałym serem i piwskiem. Scotty zmarszczył nos. Phil kulił się nad swoim żarciem, z nogami na jezdni. Spodnie mu zjechały. Widać mu było rowa. Scotty podciągnął go za pasek do góry.

Phil uniósł się w powietrzu. Phil miał to spojrzenie „Ratuj”, które wywoływał u niego Scotty. Phil dotknął stopami ziemi i stanął na baczność. Bobby przełknął i też stanął na baczność. Scotty puścił oko do Crutcha.

– Szukam dwóch białych w jasnoniebieskim t-birdzie rocznik sześćdziesiąty drugi z granatowymi błotnikami. Walą po steak house’ach, rabują gotówkę, biorą klientów na zakładników i zmuszają kobiety, żeby im obciągały. Byłbym wdzięczny, gdybyście mieli oczy szeroko otwarte.

– Rysopisy? – spytał Crutch.

– Nosili maski. – Scotty się uśmiechnął. – Ofiary płci żeńskiej opisały ich jako wyposażonych normalnie.

– Wyposażonych, tak?

Bobby’emu i Philowi opadły szczęki. Crutch uśmiechnął się znacząco. Scotty chwycił piwo i resztki pizzy i wyrzucił je z wozu. Kawał kiełbasy spadł Scotty’emu na marynarkę. Phil zadrżał i strzepnął mu żarcie z marynarki.

Scotty wsiadł do wozu i odjechał na wschód. Crutch wylampił się na blondynę przy dystrybutorze.

– On myśli, że jest twardy – powiedział Phil – ale ja wiem, że mógłbym dać mu radę.

Parking znowu przysypiał. Bobby’emu wpadła robota wrobieniowa. Jego kochany żydowski prawnik przyjechał i zapodał mu, o co chodzi. Kumulacja, napalony mężuś-kurwa. Klientem jest żona. Wynajmij pokój w hotelu z pokojami na godziny i znajdź mężusia w jego ulubionej spelunce. Nagraj przypadkowe spotkanie. Przynieś mi zdjęcia i film.

Zajechał Buzz Duber. Crutch przedstawił mu sprawę Hughesa. Buzz doznał olśnienia. Powiedział, że zna jednego czarnego karła. Facet odgrywa pigmejów w filmach z dżunglą. Mogliby go wysłać do kryjówki Howarda Hughesa w wózku room service’u.

Zajechał Freddy Otash. Schudł trochę. Pochwalił się tym swoim kijowym hotelem w Las Vegas, co to go kupił. Podrzucił Philowi śledzenie. Phil odjechał, ledwie przytomny.

Crutch i Buzz posnęli od nadmiaru piwa i pizzy. Crutchowi śniła się Dana Lund, w delikatnym świetle dziennym.

Klakson zatrąbił o wiele za głośno. Crutch otworzył oczy. Cholera – ulubiony krętacz Phila, Chick Weiss.

Ze swoim cadillakiem, żydziorskim kajakiem. Z pokręconym fryzem do dupy i odpierdzielony w brytyjski gajer. Ze swoją pojebaną obsesją na punkcie sztuki karaibskiej.

– Mam dla ciebie pedrylską sprawę – powiedział Weiss. – Facet lubi dobrze podwieszonych Filipińczyków, a ja mam mutanta z fiutem dwadzieścia siedem centymetrów. Żona chce rozwodu, i trudno jej się dziwić chyba.

Mężuś miał dymalnię w Ravenswood. Crutch przyniósł rolleiflexa z fleszem. Buzz założył wojskowe buty.

Mutant spotkał się z nimi w holu. Crutch był zawiedziony. Miał straszną ochotę na widowiskowe wtargnięcie. Naradzili się. Crutch powiedział mutantowi, żeby pronto zaciągnął tatuśka do wyra. Buzz kazał mu zapewnić odpowiednie oświetlenie. Mutant powiedział, że weźmie sobie foty fiuta. Obsługiwał małżonków obojga płci. Chciał więcej roboty przy rozwodach. Chciał, żeby rozsławiono jego status dobrze podwieszonego.

Ustalili czterominutowe odliczanie. Mutant zmył się do apartamentu 311. Crutch przygotował aparat. Buzz odliczał sekundy na stoperze.

10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1 – już.

Wbiegli po schodach. Pognali korytarzem i znaleźli 311. Buzz otworzył drzwi. Crutch uniósł aparat. Podążyli za miłosnymi odgłosami do drzwi pokoju i pchnęli je.

To była czysta greka. Mutant ruchał tatuśka swoim monstrualnym fiutem. Crutch zwolnił migawkę. Pop pop pop pop – sypialnię zalało oślepiające białe światło. Tatusiek zawodził standardowe pedalskie żale: „Jak mogłeś?!”. Mutant wciągnął spodnie i wyszedł wyjściem awaryjnym. Buzz zobaczył na toaletce paczkę zioła i zwinął ją. „To jest życie” – pomyślał Crutch.

– Musi mieć z metr – powiedział Buzz.

– Jakieś trzydzieści centymetrów – poprawił Crutch. – Pamiętaj, Chick Weiss podał nam miarę.

– Możemy go znowu wykorzystać. Wziąłeś jego numer?

– Da się go znaleźć przez Gildię Aktorów Filmowych. Gra pomagiera w jakimś programie.

Biuro Clyde’a Dubera, Beverly Hills. Sękata boazeria, trofea golfowe i czerwona skóra. Fryz na ścianie.

Odnosiło się to do tego wielkiego napadu na wóz pancerny. Clyde się na tym zaciął. Ta sprawa utknęła mu jak gówno w dupie. Za szkłem wisiał poplamiony atramentem banknot. Oprawione zdjęcia spalonych truposzy i rozrzuconych szmaragdów. Jest sierżant Scotty Bennett. Poniewiera dwoma czarnuchami.

Clyde prowadził amatorskie akta sprawy. To był jego projekt. Scotty dogadzał mu bibelotami. Clyde uwielbiał Scotty’ego nagrania z pokoju przesłuchań. Występowały w nich wrzeszczące czarnuchy.

– Freddy Otash kupił jakiś hotel w Vegas.

Clyde nalał potrójną szkocką.

– Freddy to przygłup. Krążą plotki i tylko tyle umiem o tym powiedzieć.

– Powiedz tacie o sprawie Hughesa.

Crutch podrapał się po jajkach.

– Magazyn „Life” oferuje milion baksów za zdjęcie Howarda Hughesa. Myślę, że możemy to zrobić.

Clyde zrobił gest sugerujący walenie konia. Szczeniaki – dopust białego człowieka. Szczeniaccy kierowcy, szczeniacka infiltracja, szczeniackie zasadzki.

Buzz szturchnął Crutcha.

– Masz plany na wieczór?

– Myślałem, że trochę pojeżdżę.

– Kurwa, będziesz podglądał Chrissie Lund.

– Kim jest Chrissie Lund? – spytał Clyde.

– Pierwszaczka z USC1. Crutch ma pierdolca na jej punkcie.

Clyde upił szkockiej.

– Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobił. Jak paragraf czterysta pięćdziesiąt dziewięć, włamanie i wtargnięcie.

Crutch zarumienił się i rozejrzał po ścianach. Zapamiętać: kupić jakąś muchę w kratę i ostrzyc się na rekruta jak Scotty Bennett.

Buzz przygotował sobie whisky z wodą.

– Daj nam jakąś robotę z wabikiem, tato. Wyślij nas do jakichś komuchów.

– Nie ma mowy. Jesteście zbyt zieloni i zbyt porządnie wyglądacie. Żebyście się nadawali do takiej roboty, musielibyście umieć nawijać po komuszemu. Wy byście nie rozpoznali rozruchów społecznych. Znacie się tylko na niedostępnych szparkach dzierlatek.

Buzz wybuchnął śmiechem. Crutch się zarumienił. Zapamiętać: przejrzeć akta i wyśledzić obciąganych świrów Scotty’ego.

– Kto zleca te infiltracje?

Clyde kopem odsunął krzesło.

– Dziane prawicowe szajbusy. Sami lekarze i królowie. Doktor Charles S. Toron, król eugeniki. Doktor Fred Hiltz, król nienawistnych broszur, i doktor Wesley Swift, król nazistowskiej biblii.

– Doktor Fred jest dentystą. Pozostali skończyli jakieś uczelnie korespondencyjnie, jak wszyscy asfaltowi kaznodzieje – powiedział Buzz.

– Dentystą pozbawionym dyplomu. Przeginał z kokainą do znieczuleń i zaczął ludziom pierdolić zęby.

Crutch pomyślał o Danie Lund. Zapamiętać: wziąć obiektyw z filtrem zmiękczającym. Buzz zwinął torebeczkę z trawą. Clyde wywrócił oczami: smarkacze.

– To mi coś przypomina. Doktor Fred miał dla nas robotę. Jakaś kobieta ukradła mu pieniądze i uciekła.

Buzz spojrzał na Clyde’a. Crutch spojrzał na Clyde’a. Spojrzenia obu mówiły JA. Clyde podrzucił monetę. Buzz obstawił reszkę. Moneta spadła. Wyszedł orzeł.

Crutch miał tanią metę w Vivian Apartments. Spelunka bez windy zaraz za Paramount. Mieszkali tam inspicjenci i dyżurni planu. W czasie lunchu epizodystki odpłatnie dawały dupy w wielkim schowku na miotły. Crutch zmieścił całe swoje gówno w dwóch pokojach.

Akta z gównem, gówniany aparat, gówniany samochód i gówniane podsłuchy. Clyde nauczył go inwigilacji. Miał od chuja kabli telefonicznych i przewodów. Wszystkie numery „Playboya”. Miał „Car Craft” od 1952 roku. Na ścianach zamiast tapet miał czterdzieści jeden playboyowych playmate.

Instalował się tam na noc. Aktualizował notatki o ostatnim miejscu pobytu matki. Boże Narodzenie 1967 – Margaret Woodard Crutchfield pisze z Des Moines. Ślady w rejestrach – zero. Wstecz do 1966 – kartka świąteczna z Dubuque. Totalnie nijakie miasto – sprawdzone wszystkie rejestry, zero.

Crutch się denerwował. Buzz był diabli wiedzą gdzie, nawalony diabli wiedzą czym. Buzz miał taką poważną ciągotę, której jemu brakowało. Buzz nosił fałszywą odznakę policyjną i zmuszał kurwy do obciągania. Nic to. Tak było lepiej.

Robiło się ciepło. Zbierało się na letnią burzę. Crutch poszedł się przejechać. Objechał Hollywood Boulevard i ruszył dalej na Strip. Patrzył na ludzi. Długowłose dziewczyny ożywiały go, a długowłosi chłopcy wkurzali. Szukał birda z 1962 roku i obciąganych bandytów Scotty’ego. Zobaczył dwóch pedałów w birdzie z 61 i nic więcej.

Jechał na wschód do Hancock Park. Wyłączył światła i stanął na rogu Drugiej i Plymouth. Ten wielki hiszpański dom nie dawał mu spokoju.

W oknach się świeciło, na górze i na dole. Zobaczył Chrissie w dresie USC – jedno spojrzenie i zniknęła. Zobaczył Danę, jak w kuchni związuje sobie włosy na karku.

Buzz tego nie kumał. Nikt tego nie kumał. Dlatego nikomu o tym nie mówił. Nie chodziło o Chrissie Lund. Chodziło zawsze o Danę Lund, która miała pięćdziesiąt trzy lata.

3Dwight Holly(Waszyngton DC, 16.06.1968)

CZARNUCHY:

W restauracji się od nich roiło. Pan Hoover przeliczył ich pobieżnie. Dwight śledził ruchy jego gałek ocznych. Kolorowi kelnerzy, kolorowi lobbyści, kolorowy as bejsbolu. Stary pedał słabował. Siorbał swoją zupę jak parkinson. Stracił na wydajności, mózg ciągle pracował, serce biło na dźwięk słowa NIENAWIŚĆ.

Restauracja Harveya, środek miasta, wielki ruch w porze lunchu. Bardzo modny punkt. Liczne ruchy gałek ocznych.

– Czy Wayne junior zabił Wayne’a seniora? – spytał pan Hoover.

– Tak, proszę pana, zabił.

– Proszę rozwinąć.

Dwight odsunął od siebie talerz.

– Carlos Marcello przekupił policję Las Vegas i koronera hrabstwa Clark. Zatłuczenie na śmierć zakwalifikowano jako atak serca.

Pan Hoover się uśmiechnął.

– Udar uprawdopodobniłby aspekt golfa.

Dwight zapalił papierosa.

– Nie zapytam o dalsze szczegóły, proszę pana. Pochwalę tylko pańskie źródła.

– Kapitan Bob Gilstrap i porucznik Buddy Fritsch dokonali oględzin miejsca zbrodni. Mieli świadomość animozji pomiędzy Tedrowem ojcem a Tedrowem synem, a obaj funkcjonariusze są dłużnikami pana Marcella.

– Pan Marcello to cudowny przyjaciel społeczności stróżów prawa w Nevadzie, proszę pana. Na Boże Narodzenie rozsyła wspaniałe kosze prezentowe.

Pan Hoover się rozjaśnił.

– Naprawdę?

– Tak, proszę pana. Podwójne dna skrywają żetony do kasyna i banknoty studolarowe.

Pan Hoover promieniał.

– Czy wie pan może o udziale juniora w którejś z ostatnich operacji w Memphis?

Dwight mrugnął okiem. Słowa nie pisnę. Pan Hoover ułamał kawałek tosta i przegonił kelnera.

– Pan jest elokwentnym człowiekiem, Dwight. Rozumie pan swoich słuchaczy i gra pan przed nimi niezrównanie.

– Staję na wysokości zadania, panie Hoover. To wszystko.

Czarnuch w gotowości odszedł. Czarnuch kelner podlizywał się bejsboliście. Pan Hoover zrezygnował z docinków, a skupił się na czarnuchach. Miał siedemdziesiąt trzy lata. Cuchnący oddech. Krwawiące skórki. Żył na lekach nasercowych i podskórnych zastrzykach z amfetaminy. Doktor Humorek codziennie aplikował iniekcje.

Klik – wrócił. Klik – skupił się.

– Nasze inne zabójstwa. Te głośniejsze, które mają większe szanse inspirować gadki szmatki.

Dwight zdusił papierosa.

– Ray i Sirhan to psychopaci, proszę pana. Ich zeznania potwierdzają paranoję, a amerykańska opinia publiczna nauczyła się dopatrywać manii wielkości u zabójców. Będą gadki szmatki, ale z czasem zastąpi je powszechna obojętność.

– A co z Tedrowami? Mamy w tym jakiś udział? Upewnij mnie w swój najciemniejszy sposób.

– Śmierć seniora nie jest ani trochę podejrzana – powiedział Dwight. – Owszem, prowadził dla nas operacje klanowe, ale to nigdy nie wyszło na jaw. Owszem, rozpowszechniał broszury nawołujące do nienawiści, ale nigdy nie miał tyle posłuchu, co nasz kumpel od nienawistnych broszur, Fred Hiltz. Owszem, miał przejąć robotę Warda Littela dla Howarda Hughesa, co może dać powód do spekulacji. Owszem, moim zdaniem junior weźmie tę robotę. Nie, moim zdaniem żaden z tych aspektów nie wpłynie w znaczący sposób na ujawnienie naszej roli.

Pan Hoover nadział ostatni kawałek swojego tosta. Ręka mu drżała. Kilku wędrujących między stolikami polityków wybałuszyło na niego oczy.

– Władza. Taki był motyw juniora?

– Znam go całe życie, proszę pana. Myślę, że najlepszym określeniem byłoby: „w pełni uzasadniona nienawiść”.

Asfaltowy kaznodzieja objął polityków. Krążyły rechoty i poklepywanie. Koleś nosił kowbojki i garnitur duchownego. Dwight go rozpoznał. Prowadził telewizyjne akcje dobroczynne na rzecz jakiejś choroby koksów i jakiegoś lewackiego gówna.

– Książę Bobby i Martin Lucyfer King – powiedział pan Hoover – odeszli, zostawiając niepocieszonych ludzi o wątpliwym morale i dostarczając zdrowym psychicznie pożądanej ulgi. Operacja Czarny Królik nie przyniosła rezultatów, na które liczyliśmy, i toksyczne kłęby czarnego nacjonalizmu wyraźnie gęstnieją. Chciałbym uznać Partię Czarnych Panter i Zjednoczonych Niewolników za potencjalne cele programu sabotażowego. Myślę o Cointelpro2 w pełnym wymiarze. W Los Angeles działają również dwie mniej znane kliki, które też będą wymagać wnikliwego badania. Proszę zwrócić uwagę na ich drastyczne nazwy: Sojusz Czarnego Plemienia i Front Wyzwolenia Mau Mau.

Dwight dostał gęsiej skórki.

– Mam informatora w LA. Polecę z nią pogadać.

– Nią, Dwight? Poufny informator Biura numer cztery tysiące trzysta sześćdziesiąt jeden?

Dwight się uśmiechnął.

– Tak, proszę pana. Gdybyśmy potrzebowali wtyczki, ona zna każdego obłudnego lewaka w niewoli.

– Wszyscy lewacy powinni znajdować się w niewoli.

– To prawda, proszę pana.

– Zajedź też do Las Vegas. Oszacuj zdrowie psychiczne Wayne’a Tedrowa juniora.

– Dobrze, proszę pana.

– Mau Mau to była afrykańska sekta kanibali bez konkretnych pretensji. Rżnęli pawiany i zjadali własne młode.

– Tak, proszę pana, słyszałem o nich.

– Twoja wiedza mnie nie zaskakuje. Jesteś moim posłusznym zbirem z Yale.

Mieszkał w pokojach hotelowych. Wędrowni agenci mieli służbowe mety w całym kraju. On lubił Statlera w LA i Sheratona w Chicago. Mayflower w DC był podróbą Ritza. Obsługa hotelowa chlała, instalacje syczały, łóżko skrzypiało.

Akta bieżących spraw i bilety na samolot leżały na biurku. Pan Hoover przysłał je w trakcie lunchu. Pantery/Mau Mau/Plemię. Tego chciał Pan Hoover. Jego samolot do LA odlatywał za dwie godziny.

Dwight wypolerował buty, wyczyścił pistolet i popodciągał się na drążku. Gówniane zajęcia koiły mu nerwy i pozwalały pić jednego drinka wieczorem. Taki drink wyluzowywał. RFK miał hopla na punkcie Carlosa. To był jego mokry sen. Sirhan Sirhan praktycznie się ślinił. Nigdy wiarygodnie nie zidentyfikował Otasha. Jimmy Ray wpadł na Heathrow. Bieda z ekstradycją się przeciągnie. Jimmy będzie mówił – to było pewne. Otash go urobił. Historia Jimmy’ego wyjdzie na fantazję białego nędzarza.

Pete wytrzyma. Otash wytrzyma. Dojdzie powszechne przekonanie o samotnym świrze. Pan Hoover zbędzie wszelkie pytania odbiegające od tej koncepcji. Jedynym niepewnym elementem był dzieciak.

„Znam go od urodzenia, proszę pana”.

A jego tata i mój tata, i Indiana należały do przeszłości.

Jego tatą był „Tatko” Holly, nowobogacki aktywista i promotor Klanu. Tatko Holly wzbogacił się na wciskaniu klanowego kiczu w złotych dla Klanu latach dwudziestych. Tatko spłodził nieślubnych synów Dwighta i Lyle’a i odesłał Louisę Dunn Chalfont do Kentucky. Dwight i Lyle dorastali w ośrodkach Klanu. Tatko nienawidził Żydów, papistów i czarnuchów i rozumiał, że Klan to chłam.

Tatko doszedł do pozycji Wysoko Postawionych Cyklopów. Tatko sprzedawał klanowe ciuchy na zamówienie, klanowe ciuchy dla dzieci i ekskluzywne ciuszki dla psów. Tatko stał się bogaty. Koniunktura lat dwudziestych umocniła jego pozycję. Scenariusz z gwałtem i samobójstwem nim wstrząsnął. Jego mentor Grand Dragon zgwałcił w pociągu młodą kobietę. Ona się zabiła, wypijając rtęć. O tej historii pisano wszędzie. Wściekła krytyka pozbawiła Klan przychylności. Wspierający Klan politycy byli masowo usuwani. Tatko szukał nowych możliwości i ostro inwestował w akcje. Jego bogactwo rosło aż do Czarnego Czwartku.

Dwight miał wtedy dwanaście lat. Lyle dziewięć. Stracili swój wielki dom w Peru w Indianie i przenieśli się do Pipidówy. Tatko zaczął ich ignorować. Tatko znalazł protegowanego: młodzieńca o nazwisku Wayne Tedrow. Wymyślali plany na szybkie wzbogacenie się i handlowali rozprawami o nienawiści. Tępi Indianowcy kapowali teksty w komiksach i wygwizdali Franklina Dwulicowego Rosenfelda. Wayne Tedrow spłodził syna z miejscową dziewczyną jakoś tak w trzydziestym czwartym. Wayne junior był błyskotliwym dzieckiem z zamiłowaniem do chemii. Dwight od początku dokuczał mu jak młodszemu bratu/synowi.

Tatko Holly kopnął w kalendarz w trzydziestym dziewiątym. Zmogła go marskość wątroby. Wayne senior wychowywał Wayne’a juniora w Peru. Puścił kantem swoją żonę i poślubił tancerkę Janice Lukens. Dwight i Lyle chwytali się gównianych zajęć i jakoś skończyli college. Dwight poszedł na prawo do Yale. Lyle na prawo do Stanforda. Wayne senior przeprowadził się z rodziną do Nevady i zrobił majątek na nienawiści i nieruchomościach. Dwight wstąpił do marines, dostał przydział i zabijał Japońców na Saipanie. Lyle wstąpił do marynarki wojennej, dostał przydział i zabijał Japońców na okrętach. Dwight wstąpił do FBI w czterdziestym szóstym. Lyle wstąpił do policji w Chicago w czterdziestym siódmym. Utrzymywali kontakt z Tedrowami.

Wayne junior pilnie studiował i przeżywał burzliwą młodość. Służył w 82. Powietrznodesantowej w połowie lat pięćdziesiątych i skończył chemię. Dwight pracował w FBI i coraz lepiej się rozumiał z panem Hooverem. Niemal się wykończył na początku pięćdziesiątego siódmego. Pan Hoover dał mu krótki okres, aby odpoczął. Lyle odszedł z chicagowskiej policji. Pan Hoover dał mu zadanie na pełny etat.

Zbliż się do Martina Luthera Kinga. Zinfiltruj i skorumpuj Konferencję Przywódców Chrześcijan Południa.

Lyle starał się, jak mógł. Lyle’owi się nie udało. Lyle’owi się nie udało, bo w zasadzie lubił Martina Luthera Kinga i ponieważ Martina Luthera Kinga nie można było powstrzymać.

Wayne junior wstąpił do policji Las Vegas. Dwight przeniósł się do Federalnego Biura do spraw Narkotyków. Pracował w okręgu Nevada Południowa i spotykał się z Wayne’em seniorem. Życie Wayne’a juniora implodowało w Dallas. W wyniku wielkiego polowania na czarnucha. Wayne junior sczyścił trzech kunta-kintów, w sprawie których Dwight prowadził śledztwo. Owszem, przejmował się tym dzieciakiem. Ale żadnych ustępstw ze względu na stare przyjaźnie. Lepiej nie wkurzać agenta Dwighta C. Holly’ego.

Ruszył za Wayne’em juniorem. Interweniowali Ward Littell i Pete Bondurant. Wayne junior wywinął się z kunta-kintów. Ward i Pete pociągnęli za sznurki na Dwighta i zawarli słaby rozejm. Dwight został szefem działu śledczego w Biurze Nevada Południowa. Nie zabawił tam długo. Praca go nudziła. Pan Hoover zwabił go z powrotem do FBI.

Lyle zabił się w sierpniu sześćdziesiątego piątego. Było to nieco podejrzane. Pracował z nim wtedy Ward Littel. Ward rozsiewał ból wszędzie dokoła i czasami pomniejszy ból wyrastał do fatalnego w skutkach. Lyle Dunn Holly, zmarły w wieku czterdziestu pięciu lat. Pijak, hazardzista i babiarz. Uczuciowy dupek, który rozmienił się na drobne.

Doktor King i pan Hoover rozmienili się na jeszcze drobniejsze. Pieprzony niedźwiedź grizzly kontra chihuahua. Doktor King był bezwzględnym komuchem. Pan Hoover był bezwzględnym konserwatystą. Doktor King z upodobaniem ruchał kobiety. Pan Hoover kolekcjonował antyki i stare fotografie. Historia z radością powitała przybycie doktora Kinga. Historia zatrzasnęła panu Hooverowi drzwi przed nosem. Spreparował Operację Czarny Królik i próbował dosłownie wszystkiego.

Podsłuchów, nagrań, włamań, wymuszeń, anonimów. Śledzenia. Oszczerczych artykułów. Insynuacji, przymusu, infiltracji, prowokacji, propagandy, zastraszania. Czarny Królik trwał trzy lata. Najważniejsi związani z nim ludzie mieli przydomki królicze. Doktor King był Czerwonym Królikiem. Dwight był Błękitnym Królikiem. Lyle – Białym Królikiem, do czasu. Czerwony Królik miał pedalskiego doradcę o pseudonimie Różowy Królik. Wayne senior był Królikiem Ojcem. Operacja przypominała klatkę wściekłego królika i zamieniła się w pozbawiony perspektyw totalny rozpierdol. Doktor King kwitł w miarę, jak pan Hoover wiądł. Doktor King miał tę swoją bambusowo-kwiecistą sztuczkę „Mam marzenie”. Pan Hoover powiedział Dwightowi, że on z kolei ma marzenie, którego w ogóle nie wyraża słowami. Pozostał w sferze marzeń. Błękitny Królik spełnił to marzenie w Memphis. Błękitny Królik oglądał wynikłe z tego zamieszki na żywo w telewizji. Błękitny Królik zobaczył małą kolorową dziewczynkę zabitą przez zbłąkaną kulę.

Dwight podciągnął się w sumie pięćdziesiąt razy. Cały się spocił, bolały go mięśnie. Wziął prysznic, ubrał się i spakował. Wyjął swój anonimowy zestaw czekowy.

Jeden przekaz pieniężny i jedna koperta. Trzysta dolarów dla pana George’a Diskanta w Nyack w stanie Nowy Jork.

Dwight wypisał czek, zakleił kopertę i starł odciski palców.

Samolot odleciał z Dulles z opóźnieniem. Dwight jadł solone orzeszki i czytał okólniki o czarnych bojownikach.

Czarne Pantery. Chwytliwa nazwa, fajna maskotka. Założone w sześćdziesiątym szóstym. Członkowie – byli więźniowie i niezadowolone czarnuchy. Mnóstwo spotkań, dużo szumu, niewątpliwy wzrost radykalnych nastrojów. Nienawiść do policji. Sławni „bracia” Eldridge Cleaver, Huey Newton i Bobby Seale. Retoryka typu: „Świnie precz!”. Nękanie gliniarzy – bez ofiar śmiertelnych. Strzelanina w Oakland w Kalifornii 28.10.1967 – ofiary śmiertelne.

Huey Newton ranny. Jeden policjant zabity. Śledztwo w toku.

Pantery nienawidziły Zjednoczonych Niewolników. To czarnuchy łamane na ględzenie. ZN mieli chwytliwe motto: „Gdziekolwiek jesteś, tam jest ZN”.

Strzelanina ze skutkiem śmiertelnym – 6.04.1968 – dwa dni po Memphis. Znowu Oakland – to centrum nienawiści do białasów. Pantery nazwały to zasadzką. Gliny nazwały to inwigilacją taktyczną. Jedna Pantera została zabita. Eldridge Cleaver został ranny. Przypis: brat Cleaver był karany za gwałt.

Dwight przerzucił kilka kartek. W większości wielkich miast policja miała akta na Pantery i umieściła wśród nich czarnych informatorów. Zbiórki żywności, programy edukacyjne, rebop czarnej kultury. Szybko rosnące liczby, prestiż, poparcie pomniejszej gazety.

Instynkt: „Pantery są zbyt znane, żeby działać pełną parą”.

Zeszłego lata Biuro prowadziło gównianą operację Cointelpro. Cel: wywołać tarcia pomiędzy Panterami a ZN. Kilku agentów z San Diego puściło w obieg standardową propagandę. Pantery nazywały ZN debilnymi flakami. ZN nazywało Pantery schabowymi czarnuchami.

Instynkt: „ZN było zbyt znane, by działać pełną parą”.

Notatka do pana Hoovera: nie zwiększać nacisku na Pantery ani ZN. Status quo bieżących operacji. Z czasem oba ugrupowania zdyskredytują się.

Dwight przerzucił kartki. Trafił na strony o Sojuszu Czarnego Plemienia i Froncie Wyzwolenia Mau Mau. Były to organizacje krzykliwe, dziwaczne i zdecydowanie przestępcze.

Czarnogród LA. Konkurencyjne kampanie promocyjne. Stopniowo rosnąca liczba członków. Oba ugrupowania: „Rzekomo zabiegają o sprzedaż narkotyków w celu finansowania swojej działalności”.

Brak informacji o umieszczeniu informatorów. Nazewnictwo jak z Amosa i Andy’ego. „Lord Wysoki Komisarz”, „Minister Propagandy”, „Władca Wszechafryki”. Zebrany wywiad o głównych graczach:

Przygłup czterokrotnie aresztowany za prochy. Pedalski kelner z dwoma wyrokami za napad z bronią w ręku. Zdolny szuler/kapłan voodoo. Oszust karciany z listą zarzutów grubości książki telefonicznej. Gwałciciel działający z pobudek politycznych. Karierowicze, oportuniści, niedoszli członkowie Czarnych Panter. Błazny o zamiłowaniu do dziwactwa i rzezi.

Dwight dostał gęsiej skórki. Dwight szarpał za swój uczelniany pierścień i czytał kolejne kartki.

Kolejne nazwiska, daty i miejsca. Kolejne szczegóły o rozróbach SCP/FWMM. Notatka od sierżanta policji w Los Angeles, Roberta S. Bennetta: – „Jeśli chodzi o napad na furgonetkę opancerzoną i zabójstwa z 24.02.1964, pogłosek o udziale SCP i FWMM nie można potwierdzić”.

Agitacja uliczna. Walki na pięści, narzekania na pijanych kierowców, nękanie Myszki Miki. Pedalski kelner stręczył drag queenów. Oszust karciany stręczył swoją żonę na pokrycie długów hazardowych. Władca Wszechafryki miał księgarnię z pornografią i rżnął kózkę sąsiada.

Jego gęsia skórka przybrała na sile. Znacznie. Nerwy mu się napięły. Wcześnie zamówił swojego jednego wieczornego drinka. No to teraz siadamy wygodnie i zabieramy się za Karen.

Poufny informator Biura nr 4361 – Karen Sifakis. Ur. 1.02.1925, Nowy Jork. Ukończyła Yale, prof. historii, wywrotowiec, kwakierka, lewaczka.

Wziął ze sobą jej akta. Uwielbiał zdjęcia z inwigilacji i portrety z kartoteki. Karen w 1949 na balandze u Paula Robesona. Karen pod Sing Sing – właśnie wykonano wyrok na Rosenbergach. LA, 12.03.1961 – Karen na wiecu antyatomowym. Jego ulubione – Karen modli się spokojnie, kiedy gliniarze z Berkeley pałują wszystkich dokoła niej.

Uczyła historii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara. Jej mąż był lewackim prawnikiem w Żydowym Jorku. Dwa tygodnie w miesiącu spędzał na zachodnim wybrzeżu. Nie dymali się od czterech milionów lat. Byli ciągle razem z jakichś niejasnym komuszych powodów i ze względu na dwuletnią córkę. Karen gardziła przemocą. Karen konstruowała bomby, wysadzała pomniki i zawsze pilnowała, żeby nie stała się krzywda żadnemu człowiekowi ani psu. Działała z bezpośrednim przyzwoleniem agenta Dwighta C. Holly’ego.

Coś za coś. Pozwolił jej zniszczyć jingoistyczny posąg. Jej kumpli aktywistów regularnie wyciągał z gówna. Kablowała na czerwonych, którzy przekroczyli jej niski próg tolerancji na krzywdę fizyczną. Teraz, w wieku czterdziestu trzech lat, była znowu w ciąży. To była jakaś robota typu spust do słoika/probówka, wymagająca udziału mężulka. Karen Sifakis – Jezu Kurwa Chryste.

Poznali się w Yale. Była jesień 1948. On był żółtodziobem u federałów, ona studentką Smith College/Yale. Dwie godziny rozmawiali w pubie. Obalili flaszkę szkockiej, zjarali paczkę szlugów i mieli niezatarte wrażenia. On rozumiał ją w lot. Ona rozumiała go w lot. Że to było wzajemne, dowiedział się dopiero trzy lata temu.

LA, sierpień 1965. Zamieszki w Watts – szczyt szalonego czarnego gówna. Pan Hoover osłupiał. Zamówił akta na temat wszystkich profesorów college’ów, którzy podpisali proasfaltową petycję. Dwight miał cały tydzień papierkowej roboty. Znalazł nazwisko Karen. Zdjęcie Karen. Kurwa – to ta wysoka ruda Greczynka z Yale.

Poszukał trochę. Dowiedział się, że Karen napisała pracę doktorską o Klanie w Indianie. Często się w niej pojawiał Walter „Tatko” Holly.

Przeprowadził kilka rozmów. Dowiedział się, że jakieś klanowe błazny z Indiany zlinczowały dziadka Karen, greckiego imigranta. Było to w roku 1922. Tatko Holly prowadził klavernę dwa hrabstwa na południe od miejsca linczu.

Poszukał jeszcze trochę. Wyciągnął akta Karen z Centralnego Archiwum FBI. Usunął dane o jej aresztowaniach za udział w marszach protestacyjnych w dziewięciu miastach. Stanął na głowie, by jej dziadek doczekał się spóźnionej sprawiedliwości.

Jeden z tych facetów od linczu miał neonazistowskiego wnuka. Dwight wyśledził go w więzieniu okręgowym w Ohio. Koleś był niezłym gnojem. Dwight załatwił mu przeniesienie na piętro z samymi czarnuchami. Asfalty zgotowały mu lanie wszech czasów.

Poleciał do LA i zapukał do drzwi Karen. Rozpoznała go po siedemnastu latach. Powiedział jej, co zrobił, że jest synem Tatka Holly’ego. Spytała go, dlaczego to zrobił. Powiedział, że chciał jej dać coś, czego nikt inny dać jej nie mógł.

Zaprosiła go do środka.

Poczynili ustalenia.

Włamał się do jej domu. Przeczytał jej pamiętnik. Czule opisuje swojego kochanka podlizującego się faszystom.

Zawsze mu mówi: „Jesteśmy zbyt ostrożni, by złożyć siebie w ofierze”. On zawsze jej mówi: „Jesteśmy zbyt wysocy i przystojni, by przegrać”. Czasami on wybudza się z koszmarów, a ona tuli go wtedy w ramionach.

Samolot podskoczył. Włączyły się światełka nakazujące zapięcie pasów. Dwight zanotował w aktach:

„SCP i FWMM najpewniejsi. Sprawdzić policyjne akta i listę subskrybentów nienawistnych listów (przesyłki lewicowe, białofobiczne) w poszukiwaniu tropów nt. ewentualnej wtyki (akta Wayne’a seniora/dr Freda Hiltza)”.

Podskoki ustały. Samolot schodził do lądowania. Szeroka połać światła. Jezu, LA pięknie wyglądało.

W sypialni było gorąco. Klima nawaliła i zrobiło się duszno. Przepocili pościel aż do materaca. Karen nazwała to saunaseksem. Dwight pocałował jej wilgotne włosy, jeszcze bardziej rude w tym błyszczącym stanie.

Mąż wrócił na wschód. Miał nazwisko, ale Dwight nigdy go nie wypowiedział. Dina była w przedszkolu. Mieli trzy godziny.

Karen położyła się na plecach. Była w trzecim miesiącu ciąży. Trochę było widać. W niektórych miejscach odrobinę się wypełniła.

Przeciągnęła się. Chwyciła się wezgłowia i wygięła w łuk. Dwight położył dłoń na jej brzuchu i powoli ją opuścił. Wtoczyła się na niego. Położył na niej nogę i przyciągnął blisko.

– Jesteś pewna, że to nie moje?

– Tak. To była cała procedura, a nie odnotowano twojej obecności w pobliżu pojemnika.

Dwight się uśmiechnął.

– To dziewczynka.

– Niekoniecznie.

– Dziewczynki są mniej kłopotliwe. Każdy osobnik płci męskiej, którego byś urodziła, oznaczałby dla mnie problemy. Do emerytury w kółko bym mu tylko czyścił akta i wyciągał go z więzienia.

Karen zapaliła papierosa.

– Dina wysadzi Mount Rushmore. Już to po niej widać.

– Dina wyjdzie za republikanina. Wiesz, skąd to wiem? Zawsze prosi, żebym jej pokazał odznakę.

– Mój kolega potrzebuje pomocy. Jest teraz prześwietlany przed objęciem posady, a był na czarnej liście od pięćdziesiątego pierwszego do pięćdziesiątego czwartego. Przewodniczący komisji weryfikacyjnej go nienawidzi i nie zawaha się tego wykorzystać przeciwko niemu.

Dwight wybuchnął śmiechem.

– Myślałem, że wszyscy profesorowie college’ów są wspaniałomyślnymi komuchami, że są ponad takie gówna.

– Ja tak, ale oni nie.

– Usunę jego akta albo coś tam przerobię. Powiedz mi, czego potrzebujesz.

Karen wypuściła kółka dymu. Trafiły na zimne powietrze i się rozproszyły. Dwight wziął jej papierosa i zgasił.

– Palenie szkodzi ciężarnym.

– Jednego dziennie i tylko jak jesteśmy razem.

– Potrzebuję pomocy.

– Słucham.

– Pewnie będę prowadził operacje Cointelpro wobec kilku czarnych bojówek. Sam znajdę wtyczkę, ale może będę potrzebował pomocy przy znalezieniu informatora.

Karen pocałowała go w szyję i przesunęła palcem po bliźnie po nożu na ramieniu.

– Dlaczego miałabym ci pomagać w takich rzeczach? Podaj mi powód i wyjaśnij, jak się to ma do naszej umowy.

Dwight przytknął swoją głowę do jej. Ich oczy prawie się zetknęły. Ten dziwny niebieski, cały w ciemne cętki – takie cholernie greckie.

– Bo oni sprzedają prochy i zarabiają na protestach społecznych. Bo to gnoje, które znęcają się nad kobietami. Bo skaptują mnóstwo łatwowiernych czarnych młodzieńców drżących z podniecenia, żeby zrobić jakieś szalone gówno, które nieodwracalnie zniszczy im życie, a ostateczny zysk społeczny, który wytworzą przez swój udział w tym interesie, sprowadzi się do zera.

Karen go pocałowała.

– Dobra, pomyślę.

– Tym razem mam rację. Możesz mi pomóc i zrobić coś dobrego.

Karen zagryzła wargę. Dwight pocałował ją i przerwał jej zagryzanie. Porozumiewali się telepatycznie. Karen wypowiedziała ich kredo.

– Nie będę już komentować lichwiarskiej natury naszego związku, żeby nie wyjść na faszystowską kolaborantkę i nie uciec od ciebie z krzykiem.

Jak na zawołanie, idealnie we właściwym czasie, od razu pocałunek. Bardziej niż kamienna twarz, mniej niż radosna.

Dwight dostał ataku śmiechu. Karen zatkała mu usta. Przygryzł lekko jej dłoń, więc musiała ją zabrać. Wskazała jego ubrania. Z marynarki wypadła mu książeczka czekowa.

– Te anonimowe czeki. Nigdy mi nie powiedziałeś, po co to.

– Mówiłem, że je wysyłam.

– Powiedziałeś mi tylko tyle i nic więcej.

– Ty jesteś taka sama.

– W ten sposób jesteśmy ze sobą bezpieczni.

Ich twarze były blisko siebie. Karen przysunęła się tak blisko, że ich oczy się zamknęły.

– Zrobiłeś coś straszliwie złego. Nie spytam, ale powinieneś wiedzieć, że ja wiem.

Dwight zamknął oczy. Karen je pocałowała.

– Kochasz mnie? – spytał Dwight.

– Pomyślę – powiedziała Karen.

4(Las Vegas, 17.06.1968)

Biuro Szeryfa zamknęło Fremont. Kasyna niskostawkowe opuściły flagi do połowy masztów. Przetoczyła się nijaka kawalkada.

Proszę bardzo: parada ku pamięci Wayne’a Tedrowa seniora.

Południe w Las Vegas, temperatura 42° i rośnie. Ojcowie miasta w kowbojskich kapeluszach i smażeniogennych garniturach. Pospieszne olśnienie burmistrza. Senior był ważniakiem. Okażmy szacunek.

Wlokła się procesja samochodów. Stojący widzowie skwierczeli i gapili się otępiali od słońca. Kilku pracowników kuchni machało transparentami i buczało. Wayne senior przewodniczył ich związkowi zawodowemu i wyruchał ich, układając się na boku z kierownictwem.

Policja Las Vegas przysłała straż honorową. Wayne stał na platformie z Buddym Fritschem i Bobem Gilstrapem. Buddy był nerwowy. Biło od niego, że musi się napić. Pewnie zobaczył ciało Wayne’a seniora.

Ślimacze tempo. Turyści hasali i machali kubkami z chipsami i piwem. Protestujące czarnuchy przyciągnęły tablice z hasłami przeciwko policji. Podgrupa drwiła z Wayne’a. Usłyszał ciche okrzyki „Zabójca białasów!”.

Sonny Liston doskoczył do platformy. Tępy gnój wrzasnął: „Ali skopał ci dupę!”. Sonny go zrzucił. To wywołało śmiechy. Sonny napił się evercleara. Buddy i Bob odsunęli się od niego. Wayne zszedł z platformy.

– Zabiłeś go? – spytał Sonny.

– Tak – odparł Wayne.

– Dobrze. To był rasistowski skurwysyn. Ty też jesteś rasistowskim skurwysynem, ale zabijasz tylko czarnuchów, którzy na to zasłużyli.

Ten jełop znowu krzyknął:

– Ali skopał ci dupę!

Sonny rzucił w niego butelką i pogonił go. Tłum szykował się na ubaw. Caddy kabrio przejechał o centymetr od nich. Na tylnym siedzeniu kłębiły się showgirlsy. Uśmiechnęły się, pomachały i zmitygowały się – ojej, chyba powinnyśmy być smutne.