Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Odczarowanie. Z artystami o narkotykach

Odczarowanie. Z artystami o narkotykach

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-62467-69-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Odczarowanie. Z artystami o narkotykach

Jan Smoleński pyta znanych artystów o ich doświadczenia, o zagrożenia, o prywatne dramaty i publiczne opinie. Aktorka Renata Dancewicz, filmowcy: Grzegorz Lipiec i Magdalena Łazarkiewicz, muzycy: Łona, Krzysztof Jaryczewski, Pablopavo, Maciej Maleńczuk - odczarowują problem narkotyków. Piętnują hipokryzję populistycznych zwolenników ścigania i zamykania w więzieniu za gram marihuany. Pokazują, że największe szkody przynosi karna represja i „panika moralna” w mediach, a nie tabletka „dopalacza” czy skręt z haszyszu. Potępienie i więzienie zamiast empatii i terapii - oto, co spotyka uzależnionych i co spycha ich na społeczny margines.

 

Narkotyki to w Polsce temat zakłamany, który obrósł mitami, stereotypami, myśleniem magicznym – czasem śmiesznym, częściej groźnym. Politycy, ideolodzy i rodzice próbują bowiem zaklinać rzeczywistość, przynosząc zwykle więcej szkód niż pożytku sobie, swym dzieciom, okazjonalnym użytkownikom, a zwłaszcza uzależnionym.

Polecane książki

Prawdziwa miłość przychodzi niespodziewanie Carly wraca z podkulonym ogonem do rodzinnego miasteczka Bluff Point. Nie jest jednak sama. Towarzyszą jej stary labrador oraz wyjątkowo wygadana papuga, którzy dołączyli do niej, zanim jej życie rozpadło się na kawałki. W lokalnym pubie spotyka seksownego...
Gérard De Nerval przez długi czas zaliczany był do tak zwanych pomniejszych romantyków. Jego dzieło, rozproszone i w dużej części niedokończone, sprawiało problem czytelnikom, komentatorom, historykom literatury i wydawcom. Dopiero ostatnie dziesięciolecia radykalnie zmieniły jego status w histo...
  Podczas swojego pierwszego balu w Atenach Iolanthe Petrakis poznała Alekosa Demetriou. Uległa jego urokowi i spędziła z nim noc. W swej młodzieńczej naiwności sądziła, że teraz Alekos się z nią ożeni. Ale on nie miał takiego zamiaru, a nawet zaczął jej unikać, dlatego nigdy nie powiedziała mu, że ...
Artysta, fotografik, malarz i showman Sebasstian Skalski nazywa się: „ALMODÓVAREM FOTOGRAFII” bo słynie ze zdjęć kobiet. Podobnie jak hiszpański reżyser Pedro Almodóvar, potrafi wydobyć z portretowanych kobiet piękno, erotyzm i tragizm. Kobietom poświęcił najwięcej swoi...
Mówią, że wiersz może być jak diamencik, rzucony na proch szarej rzeczywistości.Coś w tym jest, bo kiedy zanurzamy się w lekturze poetyckich miniatur, to przed nami odkrywa się piękno duszy autora.  „Natchnienie” to zbiór wierszy pisany emocjami, pisany pod wpływem imp...
Kryminalna komedia omyłek, w której każdy może okazać się i mordercą, i ofiarą. A stawką w grze są miliony dolarów! Trzydziestoletnia Kasia może odziedziczyć ogromny majątek. Jest tylko jeden warunek - musi wysłać na tamten świat swojego męża. Nie chcąc, aby szansa na zdobycie fortuny przeleciała ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jan Smoleński

OdczarowanieZ artystami o narkotykach rozmawiaJanSmoleńskiWydawnictwo Krytyki Politycznej

Seria publicystyczna „Krytyki
Politycznej” trzyma rękę na pulsie polskiej
debaty publicznej. Publikowane w niej książki w prosty i
bezpośredni sposób odnoszą się do najważniejszych wydarzeń
polskiego życia politycznego i społecznego. Autorzy to znani
i cenieni komentatorzy życia publicznego, których cechą
rozpoznawczą jest nieszablonowe podejście do polskich sporów.

Od redakcji

Leczyć czy karać? – zwykle do tego pytania sprowadza się w

Polsce dyskusja o

uzależnieniu od narkotyków. I

wciąż zbyt często odpowiedź brzmi: karać i

przymusowo leczyć. W

potocznej opinii i

niektórych mediach dominuje model represyjno-karny, co dowodzi,
że świadomość dotycząca polityki narkotykowej jest nadal
co najmniej niewystarczająca. Takie pojęcia jak „redukcja
szkód” czy „terapia substytucyjna” zbyt rzadko pojawiają
się w

debacie publicznej, a

jeśli już, to zazwyczaj wiążą się z

przesądami i

brakiem wiedzy.

Doświadczenia wielu krajów
pokazują, że kryminalizacja używania i posiadania narkotyków
wcale nie rozwiązuje problemu narkomanii. Nie zmniejsza
znacząco liczby uzależnionych, zwiększa zaś koszty społeczne:
marginalizację, przestępczość, wykluczenie, degenerację, a
wreszcie śmiertelność wśród osób nałogowo zażywających
narkotyki. Zasada redukcji szkód wywodząca się z idei praw
człowieka przynosi dużo lepsze owoce, o czym świadczą liczne
przykłady.

Zasada ta nie stanie się jednak
podstawą polskiej polityki narkotykowej, jeśli debata nadal
będzie się toczyć przy użyciu argumentów opartych na
strachu. Dyskusja, w której uwzględnia się różne głosy
– nie tylko te potępiające narkotyki – pozwala dostrzec
więcej potencjalnych rozwiązań tego problemu. Dlatego
piszemy i rozmawiamy o narkotykach, również z samymi
użytkownikami. Wierzymy, że im więcej osób usłyszy ich
historie, tym większa jest szansa na pozytywną zmianę.

Odczarowanie. Z artystami
o narkotykach to druga książka Wydawnictwa Krytyki
Politycznej poświęcona substancjom psychoaktywnym. Pokazujemy
w niej, że o narkotykach można rozmawiać inaczej niż jest to
przyjęte w dyskursie publicznym: nie ukrywając przyjemności
płynących z zażywania, a jednocześnie jasno wskazując na
niebezpieczeństwa związane z nadużywaniem. W tym zbiorze
rozmów przedstawiamy relacje osób, które zetknęły
się z substancjami psychoaktywnymi. Oddaliśmy głos samym
użytkownikom, by mogli opowiedzieć swoje historie, a ich
doświadczenia, opinie i poglądy stały się częścią
debaty.

W 2009 roku ukazała się
publikacja Polityka narkotykowa. Przewodnik Krytyki
Politycznej proponująca konkretne rozwiązania,
które można wykorzystać w polskiej polityce narkotykowej. W
planach Wydawnictwa Krytyki Politycznej znajdują się kolejne
pozycje poświęcone tym zagadnieniom: reportaże o krajach
produkujących narkotyki oraz powieść rosyjskiego autora Bajana
Szirianowa Niższe loty.

Projekt realizowany jest
dzięki wsparciu Open Society Institute, programu Global Drug
Policy.

Uzależniony znaczy chory
Rozmowa z

Grzegorzem Lipcem

Na jakimś forum internetowym przeczytałem, że Zielona Góra
to miasto amfetaminy.

Tak? Nie wydaje mi się, żebyśmy odbiegali jakoś od
średniej krajowej.

A

w

latach 90.? Była taka fama.

Była fama, że Zielona Góra to miasto heroiny. Właśnie w

latach 90. Główny deptak, śliczna uliczka ze stylowymi
kamienicami, był nazywany Heroinstrasse. Z

tego, co wiem, Polska jest jednym z

największych europejskich producentów amfetaminy, więc pewnie
amfa też była problemem. Podobno robimy bardzo dobrą amfę,
choć to chyba nie jest powód do szczególnej dumy. Wraz z

początkiem transformacji i

otwarciem granic gwałtownie wzrosło spożycie
narkotyków. Pokazują to policyjne statystyki, dało się to
też zauważyć – m ieszkam na dwudziestotysięcznym osiedlu
Piastowskim, widziałem wiele.

Dlatego wraz z

grupą Sky Piastowskie

nakręciłeś film Że życie ma sens? To twoje doświadczenia?

To nie jest film autobiograficzny, jeśli o

to pytasz.

To zapytam wprost: zażywałeś kiedykolwiek jakieś narkotyki?

To jest proste pytanie i

ja bym na nie prosto odpowiedział, gdybym nie zrobił tego
filmu. Czy to ma właściwie jakiekolwiek znaczenie? Nie chcę,
żeby ludzie patrzyli na nasz film przez pryzmat tego, czy
kiedyś coś wziąłem, czy nie. Opowiadam o

pewnej sprawie i

nie ma znaczenia, czy w

moim życiu takie zdarzenia miały miejsce. Jeśli pytamy, czy
sam brałem, to traktujemy film jako autoanalizę reżysera. A

ja chciałbym, żeby to o

filmie rozmawiano, nie o

mnie. Po Że życie ma sens
stwierdziłem, że ta kwestia zostanie moją słodką
tajemnicą.

To pogadajmy o

filmie. Skąd pomysł?

Na początku to miał być film o

zespole rockowym, na którego drodze stają narkotyki i

przez to się rozpada. Ale po kilku rozmowach okazało się,
że nie mamy pojęcia, jak wyglądają relacje w

jakiejkolwiek grupie muzycznej. Została więc grupa
przyjaciół z

osiedla, pełnoletnich chłopaków kręcących filmy, którzy
zaczynają eksperymenty z

różnymi substancjami psychoaktywnymi. Jedni wychodzą na
tym lepiej, inni gorzej.

A

scenariusz?

Scenariusz powstawał na podstawie rozmów, zwłaszcza z

Krzyśkiem Czarkowskim, filmowym Vincentem. To jest bardzo
mądry facet, elastyczny, potrafi się znaleźć doskonale w

każdym środowisku, w

każdej przestrzeni społecznej. Byłby świetnym
dokumentalistą. Zresztą jest bardzo dobrym producentem i

dziennikarzem. Potrafi dotrzeć do każdego człowieka. Ma
doskonałą pamięć do dialogów, do różnych zachowań. Przy
okazji ma swój specyficzny sposób mówienia. Nikt inny
nie potrafi się tak wyrażać. Krzysiek znał bardzo
dużo narkotykowych historii, bo ludzie potrafią się
przed nim otworzyć. Pomysł tego filmu wyszedł od niego
zresztą. Robiliśmy burze mózgów z

nim i

Piotrkiem Materną. Spisywaliśmy zasłyszane historie,
najróżniejsze osiedlowe legendy. Różne sytuacje
przedawkowania. Te ludzkie dramaty chodzą na osiedlu jako
anegdoty. Notowaliśmy nasze obserwacje o

ludziach, którzy są mocno uzależnieni, a

z

którymi mamy styczność. Często to było ciężkie, bo to
byli nasi koledzy z

podstawówki. Nasze drogi rozeszły się na etapie liceum czy
później, ale to cały czas chłopaki, z

którymi mieszkaliśmy, lub dalej mieszkamy, na tym samym
blokowisku.

Całe Że życie ma sens
zbudowaliście z

takich zasłyszanych, zaobserwowanych scenek?

W

całym filmie nie ma praktycznie żadnej sceny stricte
fabularnej, wymyślonej. Wszystkie sytuacje miały miejsce lub
były podobne do tych, które naprawdę się wydarzyły. Nawet
ta scena, w

której diler hurtownik na prozacu wywozi mniejszego dilera,
który mu wisi kasę, do lasu i

każe mu samemu sobie przypierdolić. To naprawdę się
wydarzyło pod Legnicą. To chyba najbardziej rozpoznawalna
scena z

tego filmu, choć nie wiem, czy to dobrze. Również wszystkie
postaci są wzorowane na osobach, które widziałem wokół
siebie. Od trzydziestu pięciu lat mieszkam na jednym z

największych blokowisk w

Zielonej Górze. Dwadzieścia tysięcy ludzi, praktycznie
miasto w

mieście. Pochowałem kilku kolegów po przedawkowaniu
heroiny. Znam paru, którzy zwariowali po narkotykach. Kilku
wyszło z

tego i

świetnie sobie radzą. Ktoś inny zażywa, ale nie jest
uzależniony, korzysta z

tego jak z

używki, z

głową. To są obserwacje, które się przełożyły na
ten film.

A

kiedy pierwszy raz się zetknąłeś z

narkotykami?

Pierwszą substancją psychoaktywną, z

jaką się spotkałem, był alkohol w

końcowych klasach podstawówki. Początek roku czy sylwester
kojarzą mi się z

wódką z

Peweksu – żytnią – i

jakimś piwem, czasem winem. Oczywiście to było raz na ruski
rok przy jakichś okazjach. Mieliśmy tu Festiwal Piosenki
Radzieckiej, teraz mamy winobrania (choć nasi winiarze nie
mogą dostać akcyzy i

nie mogą tego wina sprzedawać); całe miasto ostro pije i

jest na to przyzwolenie. A

z

narkotykami, czyli nielegalnymi substancjami psychoaktywnymi,
zetknąłem się w

pierwszej klasie szkoły średniej. Jeden z

moich kolegów, o

rok starszy, powiedział, że ma trawę. Mówił, że zapalił,
że strasznie mu się kręci w

głowie. Nie wspominał tego zbyt dobrze, ale
zapraszał. Siedzieliśmy gdzieś na placu. Nikt ode mnie z

rocznika – a

siedzieliśmy grupą – się na to nie pisał.

Nie korciło cię, żeby spróbować?

Trawa była dla mnie równoznaczna z

klejem, uważałem, że to jest ten „zły
narkotyk”. Pamiętam, że mnie to przerażało. Zresztą
wykorzystaliśmy ten motyw w

naszym filmie, w

scenie, gdy Vincent mówi o

amfetaminie: „Kiedyś to mi się wydawało takie straszne”.

„Zły narkotyk” – typowy polski stereotyp.

Tak, to prawda, ale co ja mogłem wtedy wiedzieć?

Ten kolega, który zapraszał, to był taki twój
Vincent? Starszy kumpel, który wprowadzał w

dragi?

Vincent to zbitka kilku osób, nie ma konkretnego odpowiednika w

rzeczywistości. Ale tak, znałem paru takich ludzi, którzy
wprowadzali innych. Do dzisiaj tak robią. Coś mają takiego w

sobie, że są duszą towarzystwa, cieszą się jakimś
autorytetem. W

ich obecności osobom mniej asertywnym ciężko jest powiedzieć
„nie”. Często są to silne jednostki. Namawiają,
wtajemniczają. Z

obserwacji mojego blokowiska wiem, że taka zależność
psychologiczna, taki rytuał, istnieje. Wiadomo, że w

środowisku, które bierze ostro – powiedzmy: nałogowo –
zawsze jest ktoś, kto wprowadza, szaman z

doświadczeniem. Za moich czasów dragi nie były tak łatwo
dostępne jak teraz, więc w

grę wchodziły jeszcze odpowiednie dojścia. Teraz to może
wyglądać trochę inaczej, nie pytaj mnie jak, bo już
nie jestem licealistą. Ale zawsze jest taki wprowadzający,
przewodnik. To raczej się nie zmieniło. Nigdy nie spotkałem
się z

przypadkiem, żeby ktoś sam z

siebie poszedł do dilera kupić narkotyk i

zażywał go przy lustrze.

Vincent w

pewnym momencie mówi sobie, że przestaje brać. Gorzej
kończą Lipa i

Poeta, których Vincent wprowadzał.

To prawda. Zabrzmi to banalnie, ale nieraz uczeń przerasta
mistrza. Nie chodzi o

ogólnie prawdziwą mądrość, tylko pewną obserwację. Nie
wiem, skąd się to bierze, mogę tylko gdybać. Szamani nikomu
niczego nie muszą udowadniać. Poza tym chyba czują się
jakoś odpowiedzialni. Sami są prekursorami, więc bardziej
uważają.

W

jednej ze scen naćpany Vincent myśli, że umiera. Obiecuje
sobie, że „więcej tego gówna nie tknie”. Trzyma się
za pierś, krzyczy, że zaraz zejdzie. Przyznam, że jak to
oglądałem, to mnie ciarki przechodziły. Skąd pomysł na
bad tripa po trawie?

Krzysiek jest świetnym aktorem, ale ten bad
trip
to akurat autentyczna sytuacja. W

takich momentach serce bardzo szybko bije i

naprawdę ma się wrażenie, że się umiera, i

żadne racjonalne tłumaczenia nie pomagają. Widziałem to
kiedyś u

znajomego. Facet zapalił marihuanę i

niestety przytrafiło mu się coś takiego. Był przekonany,
że zaraz zejdzie. A

może „stety”, bo z

tego, co wiem, nie pali do dzisiaj. Krzysiek to odegrał.

Wróćmy do twoich kontaktów z

narkotykami. Kiedy po raz kolejny zetknąłeś się z

trawą?

Drugi raz o

trawie usłyszałem od koleżanki. Była na koncercie Wilków w

klubie studenckim i

paliła z

członkiem zespołu. Tak przynajmniej opowiadała. Nikt z

mojej klasy – tego jestem pewien – nie miał do trawy
takiego dostępu, jaki jest dzisiaj. Przez całą szkołę
średnią tylko sporadycznie się z

tym spotykałem. Ale moje liceum przypadało na lata
1989–93. Miałem jedynie parę sygnałów, że coś takiego
jak trawa w

ogóle istnieje. W

tym czasie byłem outsiderem, nie uczestniczyłem w

życiu klasowym. Skupiłem się na działalności Sky
Piastowskie. Z

grupą przyjaciół z

innych szkół dzień i

noc robiliśmy filmy.

Opowiedz o

swoim dzieciństwie i

dorastaniu. To była jakaś bohaterska walka z

komuną?

(śmiech) W

ogóle nie było w

tym kontekstu politycznego. W

stanie wojennym miałem siedem lat.

Ten paskudny pan w

okularach zamiast Teleranka
nie jest twoim koszmarem? Niektórzy twierdzą, że złamał
im dzieciństwo.

Rzeczywiście było mi przykro, że nie ma tego
Teleranka, ale nie przesadzajmy. Przełom
’89 roku zastał mnie, jak miałem czternaście
lat. Cieszyłem się, że w

sklepach będą moje ulubione słone orzeszki, które za PRL-u

dostawałem tylko pod choinkę.

A

gdzie bicie czerwonego i

antykomunistyczne zaangażowanie?

(śmiech) Powiem tak: bardzo mnie cieszy,
że mamy wolność, która pozwala nam teraz siedzieć i

tak sobie rozmawiać. Wraz z

’89 rokiem na rynek weszły kamery wideo i

ja już wiedziałem, co chcę robić. Mam sporo szczęścia,
cały czas spełniam swoje marzenia. Co ja mogłem rozumieć z

tego, co się działo? W

’89 poszedłem do liceum, ale szybciutko znalazłem sobie
zajęcie, alternatywę, po prostu mój świat, czyli grupę
Sky Piastowskie. Ten wielki przełom ’89 nadszedł, gdy
byłem na koloniach w

Kołobrzegu. Pamiętam naszą wychowawczynię, studentkę:
mówiła, że teraz będą pełne sklepy. Pytałem ją, czy
teraz w

sklepie codziennie będzie pełna półka
orzeszków. Odpowiadała, że tak, będę miał te orzeszki. Rok
później mogłem chwycić kamerę wideo, pierwszego VHS-a,

i

nagrywać żarty z

milicjantów, które wcześniej robili Mann i

Materna w

swoim Za chwilę ciąg dalszy programu. Ten program był dla mnie inspiracją w

pierwszych latach działalności, podobnie jak Benny
Hill. Natomiast PRL to było moje dzieciństwo, bardzo udane i

wesołe, twórcze, bez PlayStation i

komputerów. Wyobraźnia – moja i

moich znajomych z

podwórka, dziewczyn i

chłopaków w

krótkich spodenkach – działała i

mogliśmy rozwijać swoje zainteresowania. Choć pewnie wielu
zarzuci mi teraz tani sentymentalizm.

Pamiętasz coś więcej z

tamtego okresu? Jak dokładnie wyglądało twoje dzieciństwo w

latach 80.?

Praktycznie cały czas pozaszkolny spędzałem w

naszym osiedlowym domu kultury. Sekcja fotograficzna, filmowa,
teatralna, kabarecik Baj Baj. Turniej piłkarski „Piłka
nożna na naszym osiedlu”, który trwał od wiosny do
jesieni. Organizowano nam czas, nikt nie wystawał z

butelką wina czy właśnie z

narkotykami pod blokiem, jak to ma miejsce teraz. Przyszedł
’89 i

nasz klub Pod Hubą, nasz dom kultury, upadł. Zamiast niego
powstała hurtownia gaci, która też zresztą upadła. Teraz
na osiedlu mamy tylko taki wielki, opuszczony asfaltowy plac. W

latach 80. dzięki temu domowi kultury toczyło się tu życie
kulturalne, odbywały się konkursy sportowe, festyny. A

teraz ze szczelin asfaltu wystają kępki trawy. Czasem mówię
do swoich kolesi: „Kurczę, jaka profanacja naszego placu,
nikogo tu nie ma, gdzieniegdzie tylko ktoś na ławce siedzi z

piwem czy z

dragami”.

Wtedy właśnie, po ’89, z
kolegami wymyśliliśmy Sky Piastowskie. Kontynuowaliśmy
przygodę, którą zaczęliśmy w tych sekcjach
fotograficznych i filmowych. Nic innego wtedy nie robiłem,
coraz bardziej poświęcałem się naszej grupie. Zawalałem
szkołę, nie słuchałem, co mówią nauczyciele. Chyba
mi to zostało: nie skończyłem żadnych studiów, nie
potrafiłem się uczyć, bo mój cały czas zaabsorbowała
grupa Sky Piastowskie. Nawet na randki się za często nie
umawiałem (śmiech). Film był dla mnie
wszystkim.

To dzięki temu dość bezboleśnie przeszedłeś okres
transformacji?

Myślę, że miałem naprawdę dużo szczęścia, że tak
płynnie wyszedłem z

komuny. Nie doświadczyłem twardej konfrontacji z

rzeczywistością po ’89. Znam jednak osoby, które o

tę ścianę rozbiły sobie nos. Albo przynajmniej czuły,
że nie wszystkie obietnice się spełniają.

Myślisz o

jumie?

Na przykład.

Niektórzy myśleli, że wraz z

upadkiem komuny przyjadą do Polski mercedesy ze skórzaną
tapicerką i

będziemy mieli tu Amerykę.

Na zachodzie Polski ludzie widzieli, jak jest w

Niemczech, a

jak u

nas, więc jeździli tam i

kradli. Nigdy tego na własne oczy nie widziałem,
ale czytałem trochę na ten temat. Czuję ten klimat, to
„żyjmy intensywnie, umierajmy młodo”. Wciąż pokutowało
przeświadczenie, że trzeba „bić Niemca”, bo oni nam
tyle złego zrobili.

Tak, za rozbiory i

Westerplatte…

Sam nie byłem wychowywany w

przekonaniu, że muszę mieć mercedesa i

tę skórzaną tapicerkę. Wystarczał mi autobus. Dopiero od
niedawna mam samochód. Nigdy nie byłem na jumie, natomiast
kilku znajomych jeździło i

usprawiedliwiali się, mówiąc, że „Niemcy zrobili nam
taką krzywdę w

historii, więc teraz my możemy im coś ukraść”. Bez
żadnego zażenowania.

Podobno właśnie jumacze lubili świętować przy sporej
ilości alkoholu i

dragów.

Jak już mówiłem, po ’89 narkotyki w

ogóle stały się bardziej dostępne. Na większą skalę na
moim osiedlu pojawiły się w

połowie lat 90.

Jakie to były substancje?

Marihuana i

haszysz były wszechobecne. Dużo osób zażywało
amfetaminę. Niektórzy sięgali po heroinę. Już nie po
kompot, tylko paloną – brown sugar. Kilka osób, w

tym moich znajomych, brało heroinę dożylnie. W

niektórych przypadkach skończyło się to tragicznie:
pierwszy raz i

przedawkowanie. W

zeszłym roku tak pochowaliśmy kumpla.

Wiedziałeś wtedy cokolwiek o

tych narkotykach?

W

moich czasach, w

PRL-owskiej podstawówce i

w

liceum na początku lat 90., nie było ani jednej pogadanki
na temat narkotyków. Dragi znałem tylko z

książki My, dzieci z dworca Zoo. Przeczytałem ją w

szkole średniej; lektur w

tym czasie człowiek nie dotykał. A

szkoda, bo była wśród nich książka Mistrz
i Małgorzata,
po latach przeczytało się to nieraz. Nie było żadnych
rozmów o

narkotykach, wyobrażenie o

uzależnieniu pokutowało takie, że narkoman to jakiś
zarośnięty facet na dworcu, stary hipis ze strzykawką w

żyle, lump, a

nie chory, którego trzeba leczyć. Tak się wtedy narkomanię
postrzegało. Narkotyki były po prostu złem wcielonym. U

mnie to się zmieniło, gdy się przygotowywaliśmy do kręcenia
Że życie ma sens. Dużo doczytałem,
przeglądałem internet, mieliśmy konsultantów.

Myślisz, że historie