Strona główna » Obyczajowe i romanse » Bądź moim światłem

Bądź moim światłem

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788366431119

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bądź moim światłem

Czy jeden spacer może zmienić całe życie? Ta historia poruszy wasze serca…
Gdy Magda wraca do mieszkania w pewien listopadowy wieczór, miasto niespodziewanie pogrąża się w mroku. Dziewczyna ma wyjątkowego pecha – nie dość, że w całej dzielnicy nie ma prądu, to jeszcze rozładował jej się telefon. Na szczęście przechodzący akurat z latarką mężczyzna oferuje jej pomoc. Rozmowa i wspólny spacer sprawiają, że między dwojgiem nieznajomych rodzi się nić porozumienia.
W domu na Magdę czeka mąż, z którym od lat kobieta dzieli los – przysięgali przecież, że to na dobre i na złe. Wydaje się jednak, że łączące ich uczucie dawno wygasło. Czy aby na pewno? Ponowne spotkanie z poznanym tamtego pechowego wieczoru mężczyzną sprawia, że Magda ma coraz więcej dylematów. Co wybierze, lojalność czy własne szczęście?
"Bądź moim światłem" to niezwykle dojrzała i przejmująca opowieść o wyborach z gatunku tych najtrudniejszych.

Polecane książki

Zioła na talerzu to 15 barwnych historii utalentowanych kucharzy i blogerów, którzy zakochali się w aromacie i smaku świeżych ziół. Tomek Jakubiak porównuje tu tajską bazylię do relacji z teściową, Andrzej Polan opowiada o tym, jak szczaw przywołuje u niego...
Książka „Otwarty zwój proroctwa” jest komentarzem do ksiąg prorockich Starego i Nowego Testamentu. Ukazuje ona szczegółowy, obszerny i realistyczny scenariusz czasów ostatecznych. Nie jest to oręż którejkolwiek oficjalnej denominacji, ponieważ z założenia jest to książka antysystemowa. Myślę, że bar...
Zbiór poezji o miłości, która spotyka wiele przeszkód: nieporozumienia, brak wzajemności, dezaprobata innych, ale także zagubienia się w sobie. Lęk i wzruszenie przed obiektem swojej miłości - to są uczucia, które towarzyszą każdemu wierszowi w tym tomiku....
Książka kontynuuje historię zarówno urazów dzieciństwa, jak i ich skutków, takich jak różne choroby fizyczne, psychiczne i społeczne, które pojawiają się w kolejnych pokoleniach. Jest to szersza ilustracja przyczyn i skutków tego typu problemów, opisanych już w kilku książkach autorki, między in...
Bo talent to dopiero początek Dziesięć lat temu cały świat oszalał na punkcie Freddy’ego Adu, największego talentu w historii piłki nożnej. W tym samym czasie Robert Lewandowski uchodził za słabszego z dwójki młodych napastników Znicza Pruszków… Dlaczego największe sukcesy odnoszą jednostki, na k...
Wszyscy, ciągle pytają mnie o przepisy! Co zrobić z jagnięciną? Czy znasz jakiś dobry przepisy na ryby? Charlie ratuj, bo dziś wpada teściowa! Charlie – mam dziś kumpli na mecz – może wpadniesz? Pomocy, muszę przygotować: urodziny, chrzciny, 18-stkę, randkę etc., etc.Odpowiadałem, spisywałem, a pyta...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agata Przybyłek

Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2019

Copyright © by Wydawnictwo Poznańskie Sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Anna Stawińska | Quendi Language Services

Korekta: Kamila Sowińska | panbook.pl, Katarzyna Smardzewska | panbook.pl

Projekt okładki: Marta Houli

ISBN 978-83-66431-11-9

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

„Słuchaj, Mała, dziś się czyimś światem stałaś (…) i na pewno czyjąś rozproszyłaś ciemność, a to nie takie łatwe być dla kogoś światłem. Jednym i jedynym w samym środku zimy…”

Kuba Jurzyk, „Być dla kogoś”

Rozdział 1

Awarie prądu nie zdarzały się w Gdańsku zbyt często. Magda mieszkała tu już od kilku lat i przez ten czas ani razu nie mogła się na to poskarżyć. Owszem, słyszała czasami w wiadomościach, że z brakiem prądu zmagają się mieszkańcy Oliwy czy południowych dzielnic, ale na Przymorzu naprawdę była to rzadkość. Prawdę mówiąc, nie pamiętała ani jednej takiej sytuacji. Jeśli nie liczyć dnia, gdy któregoś wieczoru w jej mieszkaniu wystrzelił bezpiecznik, bo niespodziewanie przepalił się czajnik, albo remontu u sąsiadów, którzy wymieniali instalację elektryczną.

Kiedy wsiadała do tramwaju w Śródmieściu, nic nie wskazywało na to, że nie dojedzie do domu. Nie było nawet silnego wiatru, który należał do częstych przyczyn zrywania linii. Wręcz przeciwnie, wieczór wydawał się wyjątkowo spokojny. Prószył drobny śnieg i jak na tegoroczny listopad, który nie rozpieszczał wysokimi temperaturami, było dość ciepło.

Magda weszła do tramwaju w ostatniej chwili przed tym, jak rozległ się charakterystyczny dźwięk sygnalizujący zamknięcie drzwi, i złapała się metalowej poręczy.

– Hej, jeszcze ja! – Usłyszała za sobą głos dziewczyny, która dotarła na przystanek tuż po niej, ale motorniczy nie przejął się jej losem i ruszył.

– Miała pani szczęście – skomentowała to zajście siedząca naprzeciwko drzwi starsza kobieta.

Magda posłała jej uśmiech. O tak. Ledwie zdążyła. Motorniczy musiał chyba dostrzec, jak biegnie po pasach obładowana torbami, i zrobiło mu się jej żal.

Zamiast jednak powiedzieć to na głos, rozejrzała się za wolnym fotelem. Niestety, wszystkie miejsca siedzące były zajęte, więc stanęła pod ścianą i w końcu puściła uchwyty dwóch ciężkich toreb, które wrzynały jej się w ręce. Rozmasowała obolałe dłonie. Nie znosiła tego uczucia. Nie miała jednak nikogo, kto mógłby ją wyręczyć.

Wyróżniała się wśród pasażerów nie tylko tym, że po dwudziestej pierwszej wracała z zakupów. Większość z jadących osób stanowiła młodzież albo ludzie w podeszłym wieku. Jej równolatkowie wybierali o tej porze i w taką pogodę raczej samochód, czemu nie można się dziwić – w końcu było to wygodne rozwiązanie. Chyba że tak jak ona nie mieli wyjścia.

Magda była tuż przed trzydziestką, chociaż wyglądała na młodszą. Miała na sobie dżinsy i jasną kurtkę, do której pasowały bladoróżowy szalik owinięty wokół jej szyi i płócienna torba przewieszona przez ramię. Była drobną kobietą o nieprzeciętnej urodzie. Jej brązowe włosy opadały na ramiona, ale to spojrzenie przyciągało wzrok. Miała wyjątkowo piękne, błękitne tęczówki, które otaczała ciemna kaskada długich rzęs. Wiele kobiet oddałoby wszystko, żeby mieć taką oprawę oczu jak ona. A mężczyźni często prawili jej z tego powodu mniej czy bardziej wymyślne komplementy.

Tramwaj zatrzymał się na kolejnym przystanku. Magda wykorzystała ten moment i zdjęła z głowy wełnianą czapkę. Miała do przejechania jeszcze kilka kilometrów, nie chciała się zgrzać. Gdyby wyszła później na zimne powietrze, to jak nic przypłaciłaby to przeziębieniem, a w najgorszym wypadku zapaleniem płuc. Nie lubiła chorować. Ale czy w ogóle można było to lubić?

Tegoroczny listopad należał do chłodnych. Na początku miesiąca nad Polską pojawił się zimny front i temperatura niezmiennie oscylowała w okolicach zera. Pierwszy śnieg spadł dzień po Wszystkich Świętych i od tamtej pory sypało niemal co wieczór. W gazetach i internecie pojawiły się coroczne komunikaty, że zima znowu zaskoczyła drogowców, ale Magda sądziła, że ta pogoda ma swój urok. Gdy szła na przystanek, to mimo ciężaru zakupów obserwowała drobne płatki śniegu, które wirowały na wietrze i skrzyły się, wpadając w światło przyulicznych latarni. Otulały trawniki, chodniki, a także ubrania przechodniów, co oczywiście dla wielu stanowiło powód do narzekania.

Na szczęście druga część społeczeństwa podzielała jej zdanie i rozmowy tych osób coraz częściej dotyczyły uroków wczesnej zimy oraz zbliżających się świąt. Teraz też gawędziły o tym dwie dziewczyny stojące nieopodal. Magda zerknęła na nie przelotnie, ale zamiast im się przyglądać, wyjęła z kieszeni telefon. Chciała sprawdzić godzinę, lecz smartfon odmówił jej posłuszeństwa. Nie zwróciła wcześniej uwagi na niski poziom baterii, ale wyglądało na to, że był rozładowany. Mimo kilkukrotnych prób włączenia go nadal widziała tylko czarny ekran.

No trudno, pomyślała, po czym wsunęła telefon do kieszeni. Nie zamierzała do nikogo dzwonić w najbliższym czasie, a do domu miała już niedaleko. Chcąc zająć czymś uwagę, spojrzała na ekran zamontowany pod sufitem tramwaju. Na razie wyświetlała się na nim jakaś reklama, ale wiedziała, że prędzej czy później w rogu ukaże się zegar.

Tak też się stało. Kilkadziesiąt sekund później dowiedziała się, że jest dokładnie dwudziesta pierwsza dwadzieścia siedem. Trochę późno. Mogła wcześniej pożegnać się ze znajomą, która towarzyszyła jej podczas zakupów, ale nie umiała przerwać rozmowy. Gabrysia nie miała zbyt wielu przyjaciółek, z którymi mogłaby wyjść na babskie pogaduchy, a jej mąż pracował na statkach. Magda już po kilkunastu minutach w jej towarzystwie zorientowała się, że wcale nie chodziło o pomoc w kupnie sukienki, ale o chęć wygadania się. Wysłuchała więc całej tyrady pod adresem teściowej, która mieszkała na parterze i co rano specjalnie tłukła garami, a potem opowieści o zbliżającym się ślubie znajomych, na który Gabrysia nie miała się w co ubrać. Zresztą tak naprawdę uważała sukienkę za zbędny wydatek, bo wcale nie chciało jej się tam iść.

– Kto organizuje ślub w listopadzie? – marudziła, przeglądając ubrania. – Przecież to miesiąc zmarłych. Naprawdę mogli poczekać do przyszłego roku.

Magda słuchała tego w spokoju, co jakiś czas dorzucając krótki komentarz. Sama miała do zrobienia tylko zakupy spożywcze, ale cierpliwie chodziła po sklepach odzieżowych. Teraz trochę żałowała, że poświęciła Gabrysi tyle czasu. Wyglądało na to, że dotrze do mieszkania dopiero po dwudziestej drugiej.

Nie lubiła sama poruszać się wieczorami po mieście. Zwłaszcza późną jesienią i zimą. Pomimo że chodniki były rozświetlone przez dziesiątki przydrożnych lamp i reflektory przejeżdżających ulicą samochodów, za każdym razem gdy mijała jakiś ciemny zaułek albo idącego samotnie mężczyznę, wzdłuż jej kręgosłupa rozchodził się zimny dreszcz. Nie czuła się bezpiecznie. Była drobną kobietą, nie uprawiała żadnego sportu poza okazjonalnym poćwiczeniem aerobiku przed własnym laptopem. Sądziła, że raczej nie miałaby szans w starciu z bandytą, choćby najwątlejszym. I nie pomagała nawet świadomość, że prawdopodobieństwo zamordowania jej lub porwania w tej okolicy było raczej znikome. Wolała obserwować spowite ciemnością miasto przez okna swojego mieszkania i już.

Tramwaj znów zwolnił, a ona popatrzyła na młodą matkę z dzieckiem, która wsiadła do pojazdu przystanek wcześniej. Przez chwilę zastanawiała się, co taka osoba robi tu o tej porze. Przecież to dziecko powinno już dawno spać.

Chwilę później tramwaj skręcił gwałtownie i niemal wszyscy stojący podróżni zachwiali się lekko.

– Cholera! – zaklął jakiś mężczyzna, któremu wypadł z ręki telefon.

– Przepraszam bardzo – mruknął natomiast młody chłopak, którego siła odśrodkowa rzuciła na siedzącą staruszkę.

– Nic nie szkodzi. Gdybym to była ja, pewnie już dawno leżałabym w przejściu jak długa. I nie obyłoby się bez karetki. – Szczęśliwie starsza pani nie okazała się zrzędą i nawet pomogła mu odzyskać pion.

Magda tymczasem pochyliła się, żeby poprawić torby z zakupami. Na szczęście stały stabilnie i tylko lekko się pochyliły. Nie byłaby zbyt szczęśliwa, gdyby musiała ganiać po tramwaju turlające się jabłka albo cytryny. Już raz ją to spotkało i wolała na tym poprzestać. Jak dobrze, że musiała tylko poprawić pęczek pietruszki.

Kolejny argument, dla którego lepiej byłoby jechać samochodem, pomyślała, upychając zieleninę do torby, ale kilka minut później okazało się, że niesforne zakupy to jej najmniejszy problem tego wieczoru. Nagle światło w tramwaju zaczęło migać niczym w filmach katastroficznych, a pojazd zwalniał i przyspieszał.

– Co jest? – zaczęli szeptać między sobą pasażerowie.

Magda zadarła głowę do góry i spojrzała na wariujące lampy, które migały niczym stroboskop. W tej samej chwili z trakcji za oknem posypały się iskry i jakaś dziewczyna aż głośno krzyknęła.

– Zginiemy? – szepnęła jakaś nastolatka do swojego chłopaka.

Chwilę później tramwaj zahamował gwałtownie i światło zgasło zupełnie. Magda poczuła, jak przechodzi ją dreszcz. Zrobiło się naprawdę groźnie.

Rozdział 2

Michał nie pił dużo, a już na pewno nie w tygodniu roboczym, gdy na drugi dzień musiał iść do pracy. Prawdę mówiąc, bliżej mu było do abstynenta niż alkoholika, ale nie codziennie dostawał podwyżkę. I to w takiej kwocie. Gdy przed południem szedł do gabinetu prezesa, obawiał się, że będzie musiał wykłócać się choćby o kilka groszy – wiadomo, jak to bywa – ale czekała go miła niespodzianka. Wiktor, z którym od jakiegoś czasu mówili sobie po imieniu, bez zbędnych ceregieli zapisał ołówkiem sumę na karteczce i podsunął mu ją pod nos.

– Czy tyle cię satysfakcjonuje?

Michał w pierwszej chwili miał wrażenie, że się przewidział. Kiedy kilka dni temu, po skończeniu dużego projektu, napomknął Wiktorowi o podwyżce, nie spodziewał się, że w ogóle ją dostanie. Prezes nie był zbyt skory do takich gestów i zwykle zbywał swoich podwładnych nędznymi ochłapami, by nie mieli wrażenia, że wyszli z jego gabinetu z kwitkiem.

Nic więc dziwnego, że jego nagła hojność wprawiła Michała w osłupienie. Co prawda nigdy nie mógł narzekać na zarobki, starczało mu nie tylko na opłacanie rachunków i utrzymanie nowoczesnego mieszkania z widokiem na morze, ale i na inne przyjemności, lecz takiej sumy się nie spodziewał. Zamiast odbyć z Wiktorem długą, elokwentną rozmowę, na którą się nastawił, wydukał więc tylko krótkie: oczywiście, a potem podpisali umowę, uścisnęli sobie ręce i opuścił gabinet.

– Co jest? – Gdy stanął za drzwiami, by odetchnąć i ułożyć sobie w głowie to, co właśnie się stało, zagadnął go przechodzący Czarek.

– Nie uwierzysz… – Pokręcił głową i przejechał dłonią po swoich bujnych, ciemnych włosach.

– Tylko nie mów, że cię wywalił.

– Co ty. – Michał omal się nie roześmiał. – Wręcz przeciwnie. Dostałem podwyżkę. I to jaką!

– Bez jaj. – Kolega zatrzymał się w miejscu. – Kiedy ja próbowałem go o to ostatnio zagadnąć, to zbył mnie frazesem, że firma cienko przędzie.

– To chyba już odbiliśmy się od dna, bo jestem bardziej niż usatysfakcjonowany.

– Nie gadaj… – powiedział, chociaż cisnęło mu się na usta znacznie mniej cenzuralne określenie.

– Naprawdę – zapewnił go Michał. – Dostałem ze trzy razy więcej, niż się spodziewałem.

– Co to ma, kurde, być, jakiś dzień dobroci dla redaktorów?

Michał roześmiał się głośno, a potem poklepał go po plecach.

– Zamiast się nad tym zastanawiać, lepiej wykorzystaj ten moment i idź zawalczyć o swoje. Taka okazja może się więcej nie zdarzyć – rzucił lekko, a potem wyminął go i cały w skowronkach wrócił do swojego pokoju.

– Wygrałeś w totka? – przywitała go koleżanka.

– Lepiej. – Posłał jej uśmiech, ale nie powiedział nic więcej, tylko poprawił pod szyją ciemny golf, który był jego znakiem rozpoznawczym, i zasiadł do swoich obowiązków.

Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem. Chyba jednak wyczuła, że nie zdradzi jej powodu swojego dobrego humoru, bo zamiast drążyć temat, również wróciła do pracy.

I dobrze, pomyślał, włączając komputer. Pracował w tym wydawnictwie tak długo, by wiedzieć, że nie ma tutaj prawdziwych przyjaciół. Po jakimś czasie każdy skoczyłby koledze do gardła, byleby tylko ugrać coś dla siebie. Może i na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie miłych i przyjaznych, ale prędzej czy później i tak odzywała się ich prawdziwa natura. Zbyt wiele razy się zawiódł, by teraz im ufać.

Michał był przystojnym facetem po trzydziestce. Miał atletyczną sylwetkę, którą zawdzięczał regularnym wizytom na siłowni. Daleko mu było jednak do typu sportowca. Zwykle nosił eleganckie ubrania w ciemnych kolorach, które w jego odczuciu dobrze współgrały z ciemną czupryną. Zimą, jesienią i wiosną obowiązkowo zakładał pod marynarkę dopasowane golfy. Lubił siebie w takim wydaniu i chyba naprawdę nieźle wyglądał, bo często spotykał się z pełnymi podziwu spojrzeniami kobiet. W dodatku czasami szły za tym także dość jednoznaczne propozycje, którymi jednak nie był zainteresowany. Chociaż może to wcale nie przez te golfy? Może po prostu się im podobał?

Kto wie. Nie był typem faceta, który spędza godziny, przeglądając się w lustrze, a idąc chodnikiem, dyskretnie zerka w witryny sklepowe, by skontrolować swój wygląd. Dbał o siebie i bezsprzecznie miał niezłe wyczucie stylu, ale wygląd nigdy nie był dla niego najważniejszy. Liczyła się głównie praca, którą uwielbiał. Na drugim miejscu stawiał znajomych, rodzinę i spotkania towarzyskie.

To chyba właśnie dlatego nie odmówił wieczornego wyjścia na piwo, które zaproponował mu Czarek. Kolega chciał świętować podwyżkę, którą również dostał od szefa. Umówili się w pubie na Starówce i spędzili kilka godzin, popijając piwo z kufli oraz plotkując. Wbrew pozorom nie było to tylko domeną kobiet, które oddają się tej przyjemności przy kawie i obgadują wszystkie koleżanki, przyjaciółki czy bliższą lub dalszą rodzinę. Mężczyźni to tacy sami plotkarze. Kto wie, czy nawet nie więksi.

Nie zabawili w pubie jednak zbyt długo. Przed dwudziestą pierwszą Czarek dostał telefon od żony, która nie mogła znaleźć jedynego smoczka ich dziecka, więc rzucił Michałowi przepraszające spojrzenie i wyszukał w internecie adres najbliższej apteki.

– Sorry, stary – mruknął, zbierając się do wyjścia. – Zachciało mi się ojcostwa, to mam.

Michał nie chował urazy. Dopił w spokoju swoje piwo, a potem też pozbierał swoje rzeczy rozłożone przy barze. Niedbale owinął szyję szalikiem i ruszył w stronę wyjścia. Gdy wychodził, jakaś dziewczyna posłała mu długie spojrzenie, pod wpływem którego wielu mężczyzn zmieniłoby swoje plany na wieczór, ale on taki nie był. Tylko uśmiechnął się do niej lekko i zdecydowanie nacisnął klamkę.

Gdy wyszedł, natychmiast uderzyły go zimne, listopadowe powietrze i pustka. Stanowiły zupełne przeciwieństwo ciepłego, zatłoczonego pubu. Ludzie nie przyzwyczaili się chyba jeszcze do niskich temperatur i zamiast spacerować po zabytkowych uliczkach, woleli siedzieć w domach. Zresztą wcale im się nie dziwił. Gdyby nie ten awans i naleganie Czarka na wyjście, to pewnie też zostałby w mieszkaniu.

Nie był jednak facetem, który lubił marudzić. Zasunął suwak kurtki nieco wyżej i ruszył lekko zaśnieżonym chodnikiem w stronę Bramy Wyżynnej. Zamierzał podjechać stamtąd do siebie tramwajem, co przypomniało mu czasy studenckie. Ani on, ani jego kumple nie mieli wtedy jeszcze samochodów i po każdym wieczornym wyjściu na piwo wracali na stancje komunikacją miejską. Okupowali ostatnie rzędy w tramwaju czy autobusie i dokańczali burzliwe rozmowy. Szkoda, że teraz z większością z nich nie miał żadnego kontaktu.

Skręcił w węższą uliczkę, a potem dotarł do Długiej. Tu ludzi było nieco więcej, w końcu znalazł się w sercu gdańskiej Starówki. Minęła go grupka podchmielonych znajomych, a potem kilka przytulających się par. Widocznie śnieg i chłodne powietrze nie przeszkadzały im w romantycznych spacerach. Rozgrzewała ich siła miłości.

Szedł żwawym tempem pośród ośnieżonych kamienic, obserwując przechodniów. Większość ludzi była ubrana odpowiednio do pogody. Wśród mężczyzn królowały parki w kolorze khaki, kominy na szyi i ciemne czapki, a wśród kobiet puchówki i wełniane płaszcze. Kilka dziewczyn miało już na sobie nawet kozaki, ale oczywiście znalazły się także takie, które paradowały w rajstopach kabaretkach i mini, stawiając atrakcyjność ponad uczucie komfortu. I wcale nie mówił o paniach pod różowymi parasolkami, które wieczorami stanowiły jeden z nieodłącznych elementów Starówki. Wbrew stereotypom dotyczących ich profesji, były dość grubo ubrane.

Po kilku minutach dotarł na przystanek. Zadarł głowę i spojrzał na elektroniczną tablicę z rozkładem jazdy. Tramwaj, którym mógł dojechać do domu, miał przyjechać za kilka minut, więc stanął obok biletomatu. Pod wiatą było kilka osób, które najwidoczniej się znały, bo odbywały żywą dyskusję na tematy polityczne. Wolał trzymać się na uboczu.

Dopóki nie przyjechał tramwaj, przeglądał Facebooka. Polubił kilka postów znajomych i przejrzał stronę wydawnictwa, w którym pracował. Dziewczyna prowadząca fanpage dodała nowy post już po godzinach pracy, więc też go polubił. Zwłaszcza że dotyczył książek, nad którymi sprawował pieczę.

Tramwaj przyjechał o czasie. W młodości pewnie wsiadłby ostatnimi drzwiami, ale teraz zajął miejsce między tyłem a środkiem. Usiadł na jedynym wolnym fotelu, oczywiście wcześniej upewniając się, że nie należy on się bardziej jakiejś ciężarnej kobiecie albo staruszce. Potem znowu wyciągnął z kieszeni telefon. W końcu podróżowanie z nosem w ekranie było domeną dwudziestego pierwszego wieku.

Dla zabicia czasu włączył e-booka. Zwykle używał do tego celu czytnika, co było o wiele lepsze dla wzroku, ale nie pomyślał o tym, by go dzisiaj ze sobą zabrać. Na szczęście miał w telefonie kilka wgranych książek na sytuacje awaryjne takie jak ta.

Po krótkim namyśle wybrał jeden z horrorów Kinga. Niestety, nie doczytał nawet do końca rozdziału, bo gdy tramwaj dojechał na Zaspę, zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Światło zamigało kilka razy, a z trakcji posypały się iskry. Potem lampy pod sufitem zgasły na dobre, zresztą tak samo jak latarnie uliczne na zewnątrz i wszystkie światła w pobliskich blokach. Niespodziewanie zapanowała kompletna ciemność.

Rozdział 3

– Wygląda na to, że jest jakaś większa awaria prądu – poinformował motorniczy, który wyszedł ze swojej kabiny z latarką po kilku minutach zbiorowej paniki w tramwaju. – A bez prądu nie pojedziemy, choćbym stanął na głowie.

– To może trzeba wyjść i popchnąć? – rzucił jakiś młody podchmielony chłopak siedzący na tyle.

Magda spojrzała w jego kierunku. Dzięki temu, że wielu pasażerów włączyło latarki w komórkach, w pojeździe znów zapanowała jasność i bez trudu dostrzegła jego twarz.

Motorniczy zignorował jednak pomysł chłopaka.

– Dostałem informację z centrali, że stoją wszystkie tramwaje na Zaspie, Przymorzu i w Oliwie. Nie wiadomo, ile to potrwa.

Niezadowoleni podróżni zaczęli szeptać między sobą i posyłać sobie niezadowolone spojrzenia.

– Cudownie… – mruknęła jakaś siedząca niedaleko Magdy dziewczyna w różowym płaszczyku. – Nie ma to jak udane powroty do domu.

– Dokładnie – przytaknęła jej trochę starsza kobieta. – Ale w tym mieście to chyba norma. Nie dalej niż wczoraj jechałam tramwajem, który rozkraczył się już dwie minuty po tym, jak wsiadłam. Na co idą te nasze podatki?

– Proszę państwa, proszę o spokój – odezwał się motorniczy. – Narzekanie jak na razie nie ma mocy sprawczej i raczej nie przywróci nam prądu.

– To co mamy teraz zrobić, co? – Spojrzała na niego z wyrzutem dziewczyna. – Może jeszcze każe nam pan wysiąść i iść do domów na pieszo w taki ziąb? – W jej głosie zabrzmiała agresja.

– Spokojnie, nikogo nie będę wyrzucał. Dopóki nie dostanę z centrali komunikatu, żeby to zrobić, mogą państwo tu zostać.

– Chociaż tyle – mruknęła niezadowolona.

– Uprzedzam państwa jednak, że nie mam pojęcia, ile potrwa ta awaria i ile czasu pojazd będzie tu stał. Dostałem z centrali informację, że usterka podobno jest dość poważna.

– Co to oznacza? – zapytał ktoś z tyłu.

– Że możemy tu stać dwadzieścia minut, a możemy i do rana.

Po tramwaju znowu rozeszły się szemrania i jęki.

– Rada ode mnie jest taka, że jeśli mają państwo możliwość dojechania do swoich celów innym środkiem transportu, powinni państwo z niego skorzystać. Tak jak powiedziałem, nikogo nie będę jednak wyrzucać, jeśli nie dostanę takiego nakazu od przełożonych. Gdy będę miał jakieś nowe informacje w sprawie awarii, to na pewno o tym powiem.

– Miły człowiek – skomentowała to wystąpienie jakaś staruszka, gdy motorniczy już zniknął.

– O tak. – Przytaknęła jej druga. – Mogliśmy trafić na gbura. A ten przynajmniej wszystko nam wyjaśnił.

– Zostaje pani czy czeka?

– Zostaję, może szybko naprawią tę awarię. A jak nie, to za jakiś czas zadzwonię do syna. Co prawda mieszka na Morenie, ale raczej nie odmówi pomocy starej matce.

– W takim razie poczekamy sobie we dwie. Ja też nie chcę niepokoić dzieci, dopóki nie będzie to konieczne.

– W końcu razem raźniej, prawda?

– Oczywiście. A dokąd pani jedzie?

– Do domu. Mieszkam w falowcu na Obrońców Wybrzeża.

– O, to niedaleko mnie!

– Naprawdę? – ożywiła się tamta, a Magda pomyślała, że to naprawdę niesamowite, jak problemy jednoczą ludzi. Można uważać się za lepszych czy gorszych, segregować innych ze względu na poglądy polityczne czy stosunek do religii, ale w obliczu trudności wszyscy są równi. Była wręcz pewna, że te dwie panie wymienią się niedługo adresami albo numerami telefonów i będą traktować ten wieczór jako początek swojej przyjaźni. A potem opowiadać to wnukom.

Nie zastanawiała się nad tym jednak zbyt długo, bo miała większe zmartwienia na głowie. Przede wszystkim nurtowało ją to, jak najszybciej dotrzeć teraz do domu. I tak było już późno, a ze słów motorniczego wywnioskowała, że usterka nie zostanie szybko naprawiona. W przeciwieństwie do dwóch staruszek nie miała kogo prosić o podwózkę. Zresztą jak miałaby to zrobić, skoro rozładował jej się telefon? W tej sytuacji nie mogła nawet wezwać taksówki. To zdecydowanie nie był jej najszczęśliwszy dzień.

Zestresowana spojrzała za okno. Na dworze panowała nietypowa, napawająca strachem ciemność, którą rozświetlały jedynie światła przejeżdżających samochodów. O tej porze nie było ich jednak zbyt wiele, przez co miasto zdawało się tonąć w mroku.

Nerwowo potarła dłonią o dłoń. Większość młodych ludzi wyszła z tramwaju i udali się oni w drogę do domów albo na pobliski przystanek autobusowy, oświetlając sobie trasę latarkami w telefonach. Widziała w ciemności drobne, jasne punkciki, które sygnalizowały, że się przemieszczają. Najchętniej zrobiłaby to samo, gdyby nie ten paskudny pech. Czy ten telefon musiał rozładować się właśnie dzisiaj?

Zdenerwowana zastanawiała się, co począć. Nie miała daleko do mieszkania, raptem trzy czy cztery przystanki. Kilkakrotnie szła już tą drogą i zajmowało jej to nie więcej niż pół godziny, ale zawsze było to w dzień i nie musiała iść sama. W dodatku obładowana ciężkimi torbami.

Niepokoił ją również fakt, że chociaż mogłaby iść chodnikiem wzdłuż głównej ulicy, to po drugiej stronie miałaby park. Jej umysł bez trudu wygenerował obrazy, w których napada ją czający się w krzakach zwyrodnialec polujący na bezbronne kobiety.

O nie. Zdecydowanie wolała tu zostać.

Kolejne zniecierpliwione osoby opuściły tramwaj. Nawet matka z wózkiem wolała przespacerować się w ciemności, niż tkwić uwięziona w pojeździe. Zwolniło się sporo miejsc, więc Magda przeniosła swoje zakupy i usiadła na jednym z foteli. Potem odruchowo wyciągnęła z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę i przejrzeć Facebooka dla zabicia czasu. Czarny ekran przypomniał jej jednak, że przecież smartfon jest rozładowany.

Cholera, zaklęła w myślach. Wrzuciła go torebki i ostentacyjnie zasunęła suwak. Wyglądało na to, że jest tu uziemiona. Podparła głowę ręką i zapatrzyła się w ciemność za oknem.

Rozdział 4

Michał zapomniał już, jak to jest utknąć w zepsutym tramwaju. W młodości doświadczał tego notorycznie, ale odkąd nabył samochód, skarżył się raczej na korki albo zapełnione parkingi. A ostatnio głównie na nieodśnieżone drogi i na to, że musiał rano wcześniej wstawać, żeby zeskrobać szron z szyb i lusterek.

Awaria komunikacji miejskiej niewątpliwie była więc odmianą od problemów, z którymi zmagał się na co dzień. Mimo wszystko nie czuł zdenerwowania, tak jak większość pasażerów, którzy zaczęli bluzgać pod nosem i narzekać na częste utrudnienia w podróży. Gdy motorniczy wyszedł z kabiny i poinformował podróżnych o zaistniałej sytuacji, po prostu szczelniej zawinął szalik wokół szyi i wyszedł na ziąb. Miał do domu zaledwie kilka przystanków. Oczywiście mógłby zamówić taksówkę, ale szkoda mu było czasu, który zmarnowałby na czekanie. Najzwyczajniej w świecie wolał się przejść.

Od zawsze lubił wieczorne spacery po mieście. Podobał mu się spokój, który panował wtedy na ulicach. Za dnia ludzie niemal biegali po chodnikach i próbowali przekrzyczeć uliczny szum, ale wieczorami miasto stawało się inne, zwalniało. Ludzie spacerowali i mówili ciszej. Ulice były mniej zatłoczone, a gdzieniegdzie dało się słyszeć nawet świergot ptaków. Nie wspominając oczywiście o pisku mew, ale tych akurat Michał nie lubił. Zbyt wiele razy obudziły go, urządzając sobie gonitwę albo bijąc się o jedzenie pod jego oknami.

Poza tym był aktywnym facetem i potrzebował ruchu. Nie trenował żadnego sportu, ale raz w tygodniu znajdował chwilę, by wyskoczyć na siłownię albo na basen. Bez tego siedzący tryb życia, na który był poniekąd skazany przez pracę, wykończyłby go prędzej niż później. Potraktował więc ten wieczorny spacer jako rozrywkę i czystą przyjemność, a nie formę kary.

Po wyjściu z tramwaju przebiegł przez pasy. Gdy dotarł na chodnik, zatrzymał się na chwilę, by włączyć latarkę i oświetlając sobie drogę, ruszył przed siebie. Wiele osób, które również wysiadły z tramwaju, wpadło na ten sam pomysł i okolica zaroiła się na chwilę od małych, świetlistych punktów. Wyglądało to niesamowicie, jakby nadciągnęła tu fala świetlików, ale nie trwało zbyt długo. Ludzie rozpierzchli się w różnych kierunkach i Michał został na swojej trasie właściwie sam, jeśli nie liczyć dwóch dziewczyn, które szły kilkanaście metrów za nim.

Wiał chłodny wiatr, ale na szczęście nie był jeszcze tak lodowaty jak zimą. Michał odetchnął głęboko, delektując się lekko wyczuwalnym zapachem morza, który wypełnił jego nozdrza. Lubił tę woń. Chociaż poza sezonem nie bywał na plaży zbyt często, uważał dostęp do Bałtyku za jeden z największych atutów mieszkania w Gdańsku. Był to jeden z argumentów, dla których nie zamieniłby tego miasta na żadne inne.

Po niebie leniwie płynęły ciemne chmury, a nad ulicą fruwały mewy. Przejeżdżające od czasu do czasu samochody rzucały światła na zaciemnione bloki, które bez oświetlenia zdawały się niewidoczne. Michał pomyślał, że chyba jeszcze nigdy nie doświadczył tak dziwnego uczucia jak ten spacer w ciemnościach. Niby dokoła stały wysokie budynki, w których mieszkało sporo ludzi, ale gdy zgasły światła, człowiek odnosił wrażenie, że jest zupełnie sam. No, może poza tymi nastolatkami, które szły za nim i z entuzjazmem rozmawiały o jakimś chłopaku.

Po kilkunastu minutach dotarł do kolejnego przystanku, przed którym również utknął tramwaj. Z daleka wyglądał na pusty, ale gdy Michał się zbliżył, dostrzegł kilka osób, które siedziały w środku z nosami w telefonach. Widocznie postanowiły przeczekać awarię. On sam raczej nie miał nadziei na to, że szybko wróci światło. Z tego, co zdążył przeczytać w internecie, zaraz po usłyszeniu komunikatu motorniczego, usterka była poważna, bo prądu nie było aż w trzech dzielnicach. Nawet na stronie dostawcy energii pojawiła się informacja z przeprosinami i komunikatem, że usuwanie awarii może trochę potrwać.

Zamiast więc dywagować, czy tramwaj ruszy i dojedzie do domu, zastanawiał się nad tym, czy ma przy sobie klucz do drzwi wejściowych do bloku. Zwykle używał domofonu, ale skoro nie było prądu, to w ten sposób raczej nie mógł się dostać do środka. Oby miał przy sobie ten klucz.

Gdy o tym myślał, nagle dostrzegł przed sobą jakiś ruch. Automatycznie poświecił w tamto miejsce latarką i wytężył wzrok. Dostrzegł idącą przed nim kobietę. Miała na sobie kurtkę i spodnie, a w dłoniach dwie wielkie torby z zakupami. Wydało mu się to trochę dziwne o tej porze, ale szybko porzucił tę myśl. W końcu jemu też zdarzało się załatwiać czasem sprawunki po zmroku, gdy zasiedział się w pracy albo wracał z delegacji. Dziwniejszy zdawał się fakt, że szła sama po ciemku i nie oświetlała sobie drogi latarką. Chociaż… Przecież nie miała wolnej ręki.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie podejść do niej i nie zaoferować pomocy. Zanim jednak podjął decyzję, odwróciła się w jego stronę jakby przestraszona, widocznie spłoszona tym, że ją oświetlił.

– Przepraszam bardzo – rzucił na swoje usprawiedliwienie. – Nie chciałem pani przestraszyć. Po prostu niewiele widać w tych ciemnościach.

Kobieta rozejrzała się nerwowo, jakby w popłochu, ale nie zaczęła uciekać.

– Nie szkodzi – powiedziała po chwili, zwalniając kroku.

Michał przyspieszył, by znaleźć się bliżej niej.

– Może pomóc pani z tymi torbami? Wyglądają na ciężkie.

Odruchowo spuściła głowę i spojrzała na siatki.

– Nie, dziękuję. Poradzę sobie – odparła, nadal lekko spłoszona.

– Nalegam. – Posłał jej uśmiech, chociaż pewnie nie widziała go w mroku. – Dokąd pani idzie?

Nie odpowiadała przez chwilę.

– Przepraszam, to mogło źle zabrzmieć. Nie jestem żadnym złodziejem, który zamierza pójść za panią do domu. Po prostu chcę pomóc, te torby naprawdę wyglądają na ciężkie. Ale jeśli pani sobie tego nie życzy, to oczywiście nie będę nalegał. Mogę życzyć po prostu dobrego wieczoru i…

– … mieszkam na Kołobrzeskiej – Niespodziewanie usłyszał jej głos i aż znów się uśmiechnął, słysząc, jaką ma barwę. Pomyślał, że mając taki głos, musi być atrakcyjną kobietą. Z trudem zwalczył chęć oświetlenia jej twarzy latarką.

– To dobrze się składa – powiedział zadowolony.

– Naprawdę?

– Tak, ja mieszkam na Olsztyńskiej, więc to po drodze. Może zaraz okaże się, że jesteśmy sąsiadami?

– To byłoby prawdziwe zrządzenie losu – odpowiedziała wymijająco, najwidoczniej nie chcąc mu podać dokładnego adresu.

– Proszę dać mi te torby. – Uszanował jej wybór. – Pewnie od ich ciężaru zaraz pani odpadną ręce.

– To może ja chociaż potrzymam latarkę?

Zawahał się, czy podać jej swojego smartfona, ale uznał, że skoro pozwoliła mu wziąć swoje zakupy, to dla niej też jest to sprawdzian zaufania.

– Jasne. – Dał jej więc telefon i wyciągnął ręce po siatki. Były naprawdę ciężkie, a ona była drobna. Pomyślał, że musiała się z nimi nieźle namęczyć. – Długo już pani tak idzie? – Nie mógł nie zapytać.

– Niedługo. Wysiadłam z tramwaju na tamtym przystanku. – Wskazała na pojazd, który minął przed chwilą. Potem roztarła obolałe ręce, czym tylko potwierdziła jego tezę odnośnie do zakupów.

– Ja na poprzednim – powiedział, kiedy ruszyli.

– Ciekawe, ile potrwa ta cała awaria.

– Raczej nie krótko. Czytałem na stronie dostawcy energii, że usterka jest dosyć poważna i naprawianie jej może trochę potrwać.

– Niedobrze. – Wyraźnie się zmartwiła.

– Tak, ja też nie jestem zadowolony. Może to banalne, ale zacząłem się zastanawiać, jak wejdę do bloku, w którym mieszkam.

– To znaczy?

– Zwykle używam domofonu. Nie jestem pewny, czy mam przy sobie kluczyk do drzwi wejściowych.

– To rzeczywiście może okazać się problemem.

– I pomyśleć, że nasi przodkowie żyli tyle lat bez energii elektrycznej.

– Byli do tego przyzwyczajeni. Pewnie im nasze czasy zdawałyby się dziwne.

– Celna uwaga – przyznał jej rację. – Nie można wiedzieć, jak smakuje utrata, gdy się jej nie doświadczy.

– Dokładnie – przytaknęła.

Już chciał coś odpowiedzieć, ale z naprzeciwka nadjechał samochód. Pomimo że szli chodnikiem po przeciwnej stronie, reflektory oświetliły ich twarze. Michał wykorzystał ten moment, żeby zobaczyć, jak ona wygląda. Nie żeby miało to jakieś większe znaczenie, był po prostu ciekawy. Po melodii jej głosu wnioskował, że jest piękną kobietą i wcale się nie pomylił. Gdy tylko światła rozświetliły jej twarz, ujrzał wyjątkowe, błękitne oczy o ciemnej oprawie i gładką skórę w jasnym odcieniu. Miała wyraźnie zarysowane kości policzkowe i pełne usta. Kimkolwiek była, zachwycała urodą.

– Ja… – Chociaż nie zdarzało mu się to często, aż się zająknął.

– Tak? – Spojrzała na niego.

Odchrząknął nieznacznie.

– Przepraszam, bo właściwie to nawet się pani nie przedstawiłem.

– No tak, faktycznie.

– Michał Pilecki. – Chciał wyciągnąć do niej rękę, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że niesie zakupy.

– Nie szkodzi – powiedziała wyrozumiale. – Ja mam na imię Magda.

– Bardzo mi miło.

– Przepraszam, że zapytam, bo pewnie robią to wszyscy, ale to nazwisko po Witoldzie Pileckim? – zaakcentowała nazwisko znanego konspiratora, autora raportów o Holocauście.

– Rzeczywiście często słyszę to pytanie. Ale nie, nie jestem z nim spokrewniony. A szkoda.

– Z jednej strony na pewno, ale z drugiej, pewnie nieustannie słyszałbyś pytania o historię przodka. To mogłoby być męczące.

– Chyba masz rację. Nie przemyślałem tego.

– Zdarza się – odparła zwięźle.

Michał przyjrzał się zarysowi jej twarzy widocznemu w ciemności. Ciekawe, czy zawsze była taka małomówna, czy tylko przy nieznajomych.

– Co właściwie robisz tu sama o tej porze? – zagadnął, żeby podtrzymać rozmowę.

– Jak to co? – Wzruszyła ramionami, oświetlając drogę latarką. – Wracam do domu.

– Zawsze robisz zakupy po zmroku?

– Zdarza się, ale preferuję przedpołudnia albo poranki. Wtedy w sklepach jest najmniejszy ruch i nie ma mowy o jakichkolwiek kolejkach. A to… – Spojrzała na torby. – Można powiedzieć, to awaryjna sytuacja.

– Awaryjna… Dobrze powiedziane.

– No tak. – Po jej ustach przebiegł cień uśmiechu, który Michał mógł dostrzec dzięki kolejnemu samochodowi jadącemu z naprzeciwka.

– Dzisiaj w ogóle jest chyba taki awaryjny dzień. – Rozbawiony powiódł wzrokiem po spowitej ciemnością okolicy.

– Na to wygląda – odparła i przez chwilę szli w ciszy.

– Lubię wieczorne spacery – wyznał po kilku minutach milczenia. – Miasto po zmroku jest niesamowite, nie sądzisz? Uwielbiam, gdy milknie dzienny hałas i zgiełk. Zapada przyjemna cisza, a spacerując między blokami, można uświadomić sobie, że jest się tylko małym punktem na mapie. Elementem czegoś wielkiego.

Nie odpowiedziała, więc kontynuował swoją wypowiedź.

– Lubię czasami pobiegać po zmierzchu. Rano zwykle nie mam na to czasu, ale może to i dobrze. Wtedy na ulicach jest sporo biegaczy, nie można się naprawdę wyciszyć.

– Jesteś samotnikiem?

– Nie, wręcz przeciwnie. Dlaczego o to pytasz?

– Sporo mówisz o ciszy.

– Może to dlatego, że dużo wokół mnie jest ludzi. Uwielbiam ich, ale czasami to męczy i potrzebuję chwil tylko dla siebie, żeby od nich odsapnąć. Ale to zabawne, wiesz? – Popatrzył na jej profil. – Chyba jeszcze nigdy nikt nie zadał mi tego pytania.

– Może to przez tę ciemność – odparła łagodnie. – Po zmroku wiele rzeczy wygląda inaczej niż za dnia.

– Podobno też wieczorne rozmowy są najbardziej intymne – powiedział, zanim zdołał ugryźć się w język w obawie, że ją spłoszy.

I chyba tak się stało, bo chwilę trwało, zanim usłyszał odpowiedź.

Rozdział 5

Magda szła przed siebie ze smartfonem Michała w ręku i zastanawiała się, czy ten mężczyzna ją podrywa. Z jego perspektywy warunki ku temu mogły być idealne – ciemność, cisza i samotna kobieta idąca chodnikiem. Chyba tylko skończony idiota nie wykorzystałby takiej okazji. Albo żonaty, chociaż w dzisiejszych czasach wcale nie było to takie oczywiste. Ludzie coraz luźniej traktowali zobowiązania wynikające z przysięgi małżeńskiej. Wszystko było możliwe.

Sęk w tym, że Magda należała do osób, nazwijmy to, raczej konserwatywnych. Chociaż to może złe słowo, po prostu trzymała się ważnych dla siebie zasad i wartości. Nie należała do kobiet, które wchodzą w przelotne znajomości, tym bardziej z nieznajomymi z ulicy – w tym wypadku dosłownie.

Mimo ciemności czuła na sobie przenikliwe spojrzenia obcego mężczyzny. Co chwilę taksował ją wzrokiem. To i jego pytania sprawiały, że nie czuła się zbyt komfortowo, ale może przesadzała i wcale nie był nią zainteresowany. Może należał do tej niedużej grupy mężczyzn, którzy po prostu są dobrze wychowani i właśnie to skłoniło go do udzielenia pomocy kobiecie w potrzebie. Było to mało prawdopodobne, ale przecież nie niemożliwe.

Nawet pomimo odczuwanego dyskomfortu przepełniała ją wdzięczność. Wyszła z tramwaju z duszą na ramieniu i pewnie nie zrobiłaby tego, gdyby nie fakt, że opuściły go nawet rozgadane staruszki i lada moment zostałaby sama. Zebrała się więc na odwagę, ale już po przejściu samotnie kilkuset metrów w ciemności pożałowała, że to zrobiła. W ciągu zaledwie kilku minut wędrówki chyba z trzy czy cztery razy omal nie dostała zawału, słysząc jakiś szmer albo inne podejrzane odgłosy. Dodatkowo torby z zakupami tak ciążyły jej w rękach, że naprawdę ledwie dawała radę je nieść. Oto dlaczego wcale nie jest dobrze być drobną, szczupłą kobietą.

Szła więc obok Michała targana sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony najchętniej zabrałaby mu te torby i jak najszybciej odeszła, ale dzięki jego obecności oraz latarce w telefonie czuła się bezpieczniej. Chyba to drugie uczucie było silniejsze, bo nie umiała inaczej wytłumaczyć faktu, że mimo pierwotnego oporu w końcu dała mu się wciągnąć w rozmowę.

– Ja nie lubię sama wychodzić po ciemku – wyznała ze szczerością, która zaskoczyła ją samą. – Prawdę mówiąc, unikam tego, gdy tylko mogę.

– Dlaczego?

– Noc od zawsze jest utożsamiana ze złem, nie kojarzy się z bezpieczeństwem. To głęboko zakorzenione przekazy kulturowe. Wystarczy sięgnąć do mitologii – dodała po chwili namysłu. – Grecy wierzyli, że Nyks, bogini uosabiająca noc i nocne ciemności, była matką nie tylko Hypnosa, boga snu, ale i Tanatosa, boga śmierci. Podobno też bez udziału pierwiastka męskiego zrodziła szereg bóstw i demonów. Nie pamiętam już nazw, ale były wśród nich symbole zdrady, oszustwa, niezgody, szyderstwa czy starości.

– Wow… – Michała chyba zdziwiła jej wiedza. – Imponujące. Interesujesz się mitologią?

– Prawdę mówiąc, nie bardzo.

– Skąd więc ta wiedza?

– Jestem tłumaczem. Jedno z moich ostatnich zleceń dotyczyło tekstu o greckich bóstwach. Kiedy czytasz tekst po raz dziesiąty czy dwudziesty, mimochodem zapamiętujesz pewne rzeczy.

– To prawda, coś o tym wiem.

– Też pracujesz ze słowem? – Spojrzała na niego z ukosa mimo ciemności.

– Poniekąd. Jestem zatrudniony w gdańskim wydawnictwie.

– No, no… – Teraz to jej prawie odjęło mowę.

– Chyba wiem, co pomyślałaś. – Uśmiechnął się niewymuszenie. – Trochę sporo tych zbiegów okoliczności.

– Rzeczywiście. Jestem tym zaskoczona.

– Wierz mi, ja też. Ale wracając do nocnych spacerów… Skoro nie czujesz się bezpiecznie, wychodząc po zmroku, to czy nie myślałaś o zapisaniu się na kurs z samoobrony? Sporo ich teraz. Albo chociaż o kupnie gazu pieprzowego.

– To chyba nie dla mnie.

– Dlaczego?

– Nie lubię przemocy.

– Ja też nie i wcale o niej nie mówię. Jest spora różnica między agresją a samoobroną.

– Może i tak – mruknęła nieprzekonana.

Ulicą przejechał kolejny samochód i na chwilę oświetlił okolicę reflektorami. Magda wykorzystała ten moment, żeby się zorientować, dokąd już dotarli. Powiodła wzrokiem po budynkach i drogach dokoła. Infrastruktura sugerowała, że zbliżają się powoli do pętli tramwajowej na Zaspie. Stamtąd miała już zaledwie kilkaset metrów do domu.

W końcu, pomyślała. Już i tak czuła się fatalnie, że nie było jej tam aż tak długo. Paweł pewnie odchodził od zmysłów.

Zamiast jednak o tym rozmyślać, skupiła się na rozmowie z Michałem. Ostatnio rzadko poznawała nowych ludzi. Pracowała w domu, co oczywiście miało więcej zalet niż wad, ale brak towarzystwa dawał jej się czasem we znaki. Większość zleceń dostawała przez internet i pracowała nad nimi zdalnie. Poza wypadami do sklepu, lekarza, rodziców czy przyjaciółki nie miała zbyt wielu okazji do wyjścia. Prawdę mówiąc, ostatnio zasiedziała się w domu. Przez większość dni nie chciało jej się nawet malować i potrafiła przez dłuższy czas chodzić w spranych legginsach i powyciąganych swetrach. Chociaż w przeszłości co dzień zakładała marynarkę i buty na obcasie, miała wrażenie, że tamte czasy bezpowrotnie minęły. Kiedyś było to normą, ale gdy dziś przed wyjściem na spotkanie z Gabrysią robiła przed lustrem delikatny makijaż, czuła się jak księżniczka. Może dlatego powinna praktykować to częściej?

Ech, tylko po co? Dla siebie samej raczej nie miała ochoty. Wolała poświęcić ten czas na pracę albo domowe obowiązki.

– Przemyśl to jeszcze – powiedział Michał, wracając do tematu samoobrony. – Nikt nie mówi, że będziesz musiała używać tych umiejętności w praktyce, zresztą nie życzę ci takich sytuacji, ale może poczujesz się dzięki temu bezpieczniej.

– Znasz się na tym? – zapytała, szczerze zainteresowana.

– Tyle o ile. Chodzę czasami na siłownię i poznałem tam kilka osób, które są obeznane w temacie. Wbrew pozorom można tam spotkać naprawdę ciekawe osoby. Któregoś wieczoru ćwiczyła obok mnie dziewczyna, która prowadziła zajęcia dla kobiet z krav magi. Rozmawiałem z nią o tym, później poznałem jeszcze jednego instruktora. I chociaż sam nigdy nie poszedłem na żadne zajęcia, to uważam, że to naprawdę fajna sprawa. Umiejętność wyprowadzenia skutecznego kontrataku w sytuacji zagrożenia naprawdę bywa przydatna.

– Może rzeczywiście powinnam zainteresować się tym tematem.

– Poczytaj o tym, przejdź się na jakieś zajęcia. Może ci się spodoba.

– Dziękuję za radę.

– Nie ma za co, naprawdę. Jeśli masz się dzięki temu poczuć bezpieczniej, to warto spróbować.

Pokiwała głową, chociaż po pierwsze, pewnie tego nie widział, a po drugie, raczej nie zamierzała skorzystać z tej rady. Nie miała czasu na takie wygłupy, jak zawsze nazywała w duchu sport. Co prawda od pracy przy biurku nieraz bolały ją plecy, więc czasami szła na dłuższy spacer nad morze albo robiła jakieś ćwiczenia w domu, oglądając filmiki z instrukcjami na YouTubie, ale na tym jej aktywność się kończyła. Uważała to za zło konieczne i uciekała się do tego w ostateczności. Nie była w zbyt dobrej kondycji. I chociaż często zdarzało jej się mówić do Pawła, że powinien się więcej ruszać, bo ruch to zdrowie, a w zdrowym ciele zdrowy duch, sama raczej podchodziła do tych spraw z dystansem. Naprawdę miała ważniejsze sprawy na głowie niż poranne wypady na siłownię czy basen. Kiedyś może by się na to jeszcze skusiła, ale od pewnego czasu, gdy sporo w jej życiu się zmieniło, przewartościowała wiele spraw i miała inne priorytety.

Oczywiście nie zamierzała mówić o tym Michałowi. Nie znała go, więc nie chciała się zwierzać, zresztą pewnie powiedziałby coś w stylu: co może być ważniejszego od zdrowia?, a ona musiałaby przyznać mu rację. Sęk jednak w tym, że na ten moment jej zdrowie wcale nie było dla niej najważniejsze. Ale wolała nie myśleć o tym przed powrotem do domu.

Minęli kolejny tramwaj stojący między przystankami, a potem grupkę młodych chłopaków, którzy szli z puszkami w ręku, najwidoczniej nie przejmując się awarią. Pewnie gdyby spotkała ich, idąc sama, obleciałby ją strach, ale dzięki obecności Michała poczuła tylko nieprzyjemne ukłucie w okolicach klatki piersiowej, które zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Na szczęście Michał nawet tego nie zauważył.

– Wiesz, co jeszcze lubię w wieczorach? – powiedział, wpatrując się w krążek światła, który rzucała na chodnik trzymana przez nią latarka.

– Co takiego?

– Gwiazdy. – Zadarł głowę i popatrzył do góry. – Tylko spójrz na nie. Są zachwycające.

Magda nieco zdziwiła się jego wyznaniem, ale również zerknęła na niebo. Michał miał rację. Na zaciemnionym, bezchmurnym sklepieniu widać było dzisiaj chyba cały gwiazdozbiór. Już dawno nie oglądała tak pięknego nieba. Drobne, złociste punkty układały się w konstelacje i gdyby tylko świeciły mocniej, to na pewno rozświetliłyby miasto.

– Rzeczywiście piękny widok – szepnęła zachwycona.

– Szkoda, że taki rzadki nad Gdańskiem. Zwykle żeby je zobaczyć, trzeba wyjechać z najbardziej rozświetlonych lampami dzielnic, a najlepiej w ogóle za miasto.

– Masz rację. Też nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam gwiazdy.

– No właśnie. To akurat jeden z minusów mieszkania w dużym mieście.

– Ale zawsze jest to okazja do tego, żeby zrobić sobie wycieczkę.

– To prawda. Jak to mówią, każdy powód jest dobry.

Po kilku minutach dotarli w okolice skrzyżowania Rzeczypospolitej i Kołobrzeskiej. Porozmawiali jeszcze chwilę o gwiazdach, a potem zeszli na temat pogody, bo padający przez cały wieczór śnieg zmienił się z drobnego białego pyłu w większe, cięższe płatki i chmury zasnuwały niebo.

Magda co jakiś czas strzepywała śnieg z szalika oraz rozpuszczonych włosów, które wychodziły spod czapki. Mimo pierwotnej niechęci musiała przyznać, że z każdym kolejnym krokiem czuła się przy Michale coraz swobodniej. Okazał się ciekawym rozmówcą, w dodatku nie tylko mówił, ale i słuchał jej z zainteresowaniem. Opowiadał anegdotki i podzielił się z nią kilkoma wspomnieniami z wieczornych wypadów za miasto.

Miał też bardzo przyjemny, niski głos. Dzięki niemu z pewnością dostałby pracę w radiu. Czasami gdy go słuchała, zapominała nawet o tym, że oto idzie właśnie sama po ciemku z obcym mężczyzną i robi się coraz później. Działał na nią naprawdę kojąco.

Kiedy jednak przystanęli przy światłach, które z powodu awarii nie działały, uświadomiła sobie, że oto nadszedł moment, gdy powinni się rozstać. Mimo sympatii oraz wdzięczności, które poczuła do tego człowieka, nadal pozostawał dla niej obcym mężczyzną i nie chciała zdradzać mu swojego dokładnego adresu.

– Dalej już sobie poradzę – powiedziała więc, chociaż wcale nie była zadowolona, że będzie musiała przejść jeszcze kilkaset metrów sama, w dodatku bez latarki i z tymi ciężkimi torbami.

– Nie żartuj. Odprowadzę cię pod same drzwi. Nie będziesz szła sama po ciemku. Zresztą te zakupy ważą prawie tonę.

– To bardzo miłe z twojej strony, ale nie trzeba, naprawdę. – Obstawała przy swoim. – Mieszkam niedaleko, a ty będziesz szedł do siebie w przeciwną stronę. Jakoś sobie poradzę.

– Chyba oboje wiemy, że to nie jest najlepszy pomysł. Skoro to niedaleko, nie widzę problemu w poniesieniu ci tych toreb do końca. Naprawdę chcesz iść sama bez światła?

Magda przestąpiła z nogi na nogę. Tu ją miał. Oczywiście, że nie chciała. Obawiała się jednak tego, co może nastąpić, gdy już dotrą do drzwi jej mieszkania. Jak znała mężczyzn, pewnie uprze się, by zanieść jej te zakupy do kuchni i przy okazji będzie chciał wprosić się na herbatę, na co absolutnie nie mogła się zgodzić. Ona poczuje się zakłopotana, bo przecież skoro jej pomógł, to powinna się jakoś odwdzięczyć i będzie musiała nieźle się natrudzić, by wreszcie poszedł do domu. A gdy on w końcu zrozumie i zniknie, dopadną ją wyrzuty sumienia, bo przecież wyświadczył jej wielką przysługę. Rozstanie tutaj, przy światłach, jawiło się jako bezpieczniejsze. Nawet pomimo tego, że pewnie szybko pożałuje tej decyzji, idąc sama po ciemku w stronę swojego osiedla.

– Jakoś sobie poradzę – powtórzyła nieprzekonana, po czym oboje na chwilę zamilkli.

– Dobrze… – Wyglądało na to, że zamierzał uszanować jej decyzję. – Nie będę cię namawiał.

Magda w duchu odetchnęła z ulgą.

– I tak bardzo mi pomogłeś.

– Nie ma sprawy. W końcu szliśmy w tym samym kierunku.

– No tak, ale jak zauważyłeś, te zakupy sporo ważyły. Pewnie gdyby nie ja, to dotarłbyś do siebie o wiele szybciej.

– Czasami warto postawić dobre towarzystwo ponad upływający czas. Zresztą i tak nie mam już dzisiaj niczego do zrobienia.

– To bardzo miłe z twojej strony. Nie wiem tylko, jak mam ci się za to odwdzięczyć.

– Nie trzeba, to drobiazg. – Po tonie jego głosu wywnioskowała, że uniósł usta w uśmiechu.

Nie wiedziała, czy powinna nalegać, bo nie miała pomysłu, co mu zaproponować. Wyciągnięcie pieniędzy z portfela wydawało się nie na miejscu. A na kawę zaprosić go przecież nie mogła.